Rozdział 3 i 4

3

Już od kilku dni mieszkam z Raphaelem. Od tamtej kłótni dość mało ze sobą rozmawiamy, ale jemu wydaje się to nie przeszkadzać. Ja natomiast ubolewam nad tym, że jedyna osoba, do której mogę gębę otworzyć, jest… antypatyczna i aspołeczna, delikatnie mówiąc.
Od dłuższego czasu szukam sobie także jakiejś pracy. Kelnerka? Czemu nie, chociaż przeszkodę może stanowić u mnie problem z koordynacją ruchową. Niania? Nie, jak lubię dzieci, tak cały czas bałabym się, że może im się coś przeze mnie stać.
Okej. Muszę to jeszcze przemyśleć.
Po całodniowym przeglądaniu ofert pracy (ja) i miotaniu się po domu w niewiadomym celu, wyjąwszy parogodzinną przerwę na wyjście dokądś (Raphael), jedno głośnie uznajemy, że możemy włączyć telewizję. Rozsiadam się więc (względnie) wygodnie w kanciastym fotelu naprzeciwko telewizora. Do wyboru mamy kilka kanałów różnego rodzaju, a ja, jak to zwykle ja, wybieram jakąś głupią komedię. Kiedy już zaczynam wciągać się w fabułę, mój ukochany współlokator przełącza film na program informacyjny.
- Hej! – protestuję – Ja to oglądałam!
- A ja nie – stwierdza chłodno chłopak.
- Wiesz co, chyba już to kiedyś słyszałeś, ale jesteś nieznośny.
- No cóż – Raphael wzrusza ramionami – Geniusze już tak mają
- Czyżby? A co to ma do rzeczy? – droczę się z nim. Nie reaguje.
Ta, jasne. Nasz kochany egocentryk geniuszem? Jak już mówiłam: ta, jasne.
- Jak chcesz – posyłam mu spojrzenie znaczące „i tak ci nie wierzę”.
Po tej jakże cudownej potyczce słownej mam ochotę znów przełączyć na komedię, ale przypominam sobie, że pilot nadal znajduje się w rękach buraczanego buraka. W tym wypadku pozostaje mi albo oglądanie wiadomości, albo powrót do mojego pokoju. Niestety, aby tam się udać, musiałabym poprosić Raphaela, żeby usunął się z przejścia. A nie mam ochoty odzywać się do niego.
W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak siedzenie cicho i oglądanie najnowszych wydarzeń ze świata. Na początku nic mnie nie ciekawi, kursy walut, ustawa o sprzedaży czegoś tam – nie moja bajka. Dopiero ostatnia informacja przykuwa moją uwagę.
­- Kilka dni temu w godzinach wieczornych zaginął znany prawnik – mówi spiker – Ostatnio zajmował się sprawą znanego polityka, Johna Brumby’ego, który przed dwoma tygodniami został oskarżony o defraudację znacznej sumy pieniędzy z rządowego budżetu. Wraz z adwokatem zniknęła jego żona. Policja nie wyklucza, że to porwanie.
Następnie zostaje pokazane zdjęcie małżeństwa. Oboje są w średnim wieku. Mężczyzna ma urodę typowo południową: ciemne oczy, czarne, przyprószone siwizną włosy i broda, ciemna karnacja. Kobieta natomiast jest jego przeciwieństwem. Ma proste blond włosy do ramion, szare oczy i delikatne, niemal elfie rysy twarzy.
- Jaka szkoda – mówię – Jak można kogoś porwać, do tego wraz z żoną! Jakikolwiek nie byłby powód.
- Żałujesz ich tak bardzo głównie dlatego, że wyglądają tak a nie inaczej. Gdybyś zobaczyła dwóch obdartusów, mniej przejmowałabyś się ich losem – stwierdza cynicznie Raphael.
- Skąd możesz to wiedzieć? – obruszam się.
- Ludzie już tacy są – odpowiada.
Już mam temu zaprzeczyć, kiedy zdaję sobie sprawę, że to wcale niegłupie spostrzeżenie.
- Nie myśl sobie, że tak dobrze potrafisz rozgryźć każdego człowieka – nie daję jednak za wygraną.
Chłopak nic nie mówi. Zamiast tego spogląda na mnie z tą miną.
- Okej, okej, poddaję się – unoszę ręce do góry – Tylko już nie patrz na mnie taj, jakbym ci ojca gazetą zabiła.
- Świetny żart – sarka on w odpowiedzi – Naprawdę wybitny.
A jednak udaje mi się go trochę rozweselić. No, nie jest to może najlepsze sformułowanie. Po prostu jego pochmurna twarz w końcu się rozluźnia i minę ma teraz neutralną.
- Masz może prawo jazdy? – pyta Raphael znienacka.
- Tak. A do czego ci to potrzebne? – dziwię się, choć domyślam się już odpowiedzi.
- Chciałbym, żebyś mnie jutro gdzieś zawiozła. Możesz? – jest to chyba najgrzeczniejsza prośba, jaką w życiu wyraził.
- No dobra. A masz samochód? – raczej nie pytam na poważnie.
- O to się nie martw – brzmi odpowiedź, która sprawia, że właśnie się martwię.



4

Nazajutrz budzą mnie jakieś podejrzane drgania mojej prawicy. Otwieram jedno oko i patrzę na rzeczoną kończynę. Ku mojemu zdziwieniu wyrasta z niej inna ręka, tylko taka jakby trochę większa. Po chwili zauważam też, że do tej jakby trochę większej ręki przytwierdzona jest reszta ciała potwora. Przepraszam, powinnam być politycznie poprawna, a więc nie potwora, tylko Raphaela.
- Czego? – pytam uroczo zachrypniętym od snu głosem.
- Twojego wstania – opowiada budziciel.
- Nie ma opcji.
- Obiecałaś, że mnie gdzieś dzisiaj podwieziesz, pamiętasz?
To mnie trochę rozbudza. Zaraz jednak wszystkiego mi się wszystkiego, ponieważ zauważam godzinę wyświetloną na zegarku.
- Siódma trzydzieści? – jęczę – Dokąd ty się teraz wybierasz, przecież jest środek nocy.
- Och, wschód słońca był o szóstej czterdzieści dziewięć.
- Ty tak na serio?
- Nie. Tak naprawdę to słońce wyszło kilka minut później, ale to wina szerokości geograficznej.
W odpowiedzi jęczę głośniej.
- No już, wstawaj, leniu – Raphael ściąga ze mnie kołdrę – Ale ruchy, bo wyjazd za pół godziny – dodaje i w końcu zostawia mnie samą.
Nie mam innej opcji, jak tylko zwlec swoje nieszczęsne zwłoki z łóżka i poczłapać do szafy po ubrania. Normalnie spędziłabym przed nią dość dużo czasu, ale dzisiaj nie za wiele go mam. Decyduję się więc szybko na czarny, obcisły t-shirt i standardową parę jeansów. Biorę ubrania do łazienki, potem prysznic i cała reszta. W rezultacie jestem gotowa do wyjścia o siódmej pięćdziesiąt dziewięć.
- No, wreszcie skończyłaś – rozlega się za mną niespodziewanie, aż podskakuję – Chodź, jesteśmy już spóźnieni – chłopak wychodzi szybko z mieszkania, pozostawiając mi zaszczyt zamknięcia drzwi. Tak więc zabezpieczam naszą rezydencję przed niepożądanymi gośćmi i schodzę na dół. A przed klatką co stoi? No właśnie niespodziewana niespodzianka stoi!
- C-co to jest? – dukam na widok czarnego samochodu, którego sam prezydent USA by się nie powstydził.
- Auto – odpowiada Raphael ze stoickim spokojem.
- Ja… Ja tym nie pojadę! – protestuję – Cholera jest za duża! Ta fura plus ja za kierownicą równa się pewna śmierć, a przynajmniej przystanek na najbliższym drzewie!
- Och, nie dramatyzuj tak – wariat, który chce mnie posadzić za kółkiem tego czarnego potwora, przewraca oczami – To tylko zwykły samochód. Zresztą jego obsługa jest prosta jak drut. Nawet ty sobie poradzisz.
Puszczam mimo uszu fakt, iż mnie obraża. W tej samej chwili do głowy wpada mi pewna myśl,
- Po co ci auto, skoro nie umiesz prowadzić? Bo zakładam, że to twoje auto, a nie kradzione.
- Nie powiedziałem, że nie umiem prowadzić.
- W takim razie do czego ja ci jestem potrzebna?
- Nie musisz być koniecznie ty. Po prostu potrzebuję kogoś z prawem jazdy, a akurat ty byłaś pod ręką.
Okej, Rin, tylko spokojnie. Spróbuj nie trzasnąć tego burola w gębę.
- Czyli podsumowując: masz auto, umiesz prowadzić, ale nie masz prawka, więc potrzebna ci jestem ja, tak?
- Tak.
- W takim razie powtórzę: nic z tego. Nie wsiądę za kierownicę tej maszyny zagłady.
Raphael nie odpowiada. Zamiast tego w jego oczach pojawia się dziwny błysk. Rozkaz, aby uciekać, za późno dociera z mózgu do moich kończyn. Chłopak chwyta mnie za ramiona i niezbyt delikatnie pakuje na siedzenie kierowcy. Sam siada obok i przyciskiem blokuje wszystkie drzwi.
- Hej! – głośno protestuję, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku – To jest porwanie!
- Przecież to ty siedzisz za kierownicą. Jak już, to ty porywasz mnie.
- Ale to ty zamknąłeś drzwi!
- Możesz je otworzyć w każdej chwili tym guzikiem po prawej – wzdycha – A zamknąłem je ze względów bezpieczeństwa. Normalnie auta robią to automatycznie, ale temu chyba się coś popsuło.
Dobra, może i ma rację. Ale to i tak nie zmienia faktu, że Raphael znowu zachował się jak psychol.
- Nie jadę – oznajmiam dobitnie.
Brunet patrzy na mnie zmęczonym wzrokiem i, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, mówi:
- Proszę.
Że co?! On mnie o coś poprosił?! No nie wierzę. Jestem jednak dość podejrzliwa wobec niego. Patrzę spod byka, ale nie widzę żadnego podstępu malującego się na jasnej twarzy.
- W porządku – odpowiadam – Pojadę, ale masz ograniczyć swoje komentarze do minimum. Żadnego poprawiania mnie, dogadywania. Tylko te uwagi, które są potrzebne. Dociera?
- Oczywiście, wasza wysokość – uśmiecha się kpiąco chłopak.
Okej, teraz mogę jechać, a przynajmniej spróbuję. Nie mogę jednak znaleźć stacyjki z kluczami. Nagle przypominam sobie, że te nowsze samochody włącza się takimi guzikami…
- Tam po lewej masz przycisk „start” – rozlega się z boku.
Rzucam Raphaelowi mordercze spojrzenie. Może mi się wydaje, ale tak jakby kurczy się w sobie. I dobrze mu tak.
***
Po dwudziestu minutach i kilku (nie)zbędnych komentarzach mojego ukochanego współlokatora docieramy do celu. Hm. Myślałam, że Raphael poprowadzi mnie do jakiejś mrocznej speluny, gdzie będzie załatwiał swoje ciemne interesy. A tymczasem proszę bardzo! Ładna, zadbana kamieniczka w centrum miasta
- Poczekaj w samochodzie – mówi chłopak i wraz z jakąś płaską paczuszką, której wcześniej nie zauważyłam wychodzi z auta. Podejrzanie znajomą paczuszką.
Ale wróćmy na chwilę do samego niosącego. Tak więc staje on przed drzwiami wcześniej wspomnianej kamieniczki i naciska domofon. Przez chwilę nic się nie dzieje. Nagle z klatki wychodzi młoda (ładna, nawet bardzo) blondynka. Oczywiście uśmiecha się promiennie do Raphaela, który wydaje się na to nie zwracać uwagi. No ale to przecież Raphael. Chłopak chyba coś mówi i podaje dziewczynie to, co trzyma w ręku. Ona wtedy błyska białymi zębami i trzepoczę rzęsami jak jakaś niepełnosprytna. Po chwili jednak opanowuje się i podaje brunetowi jakąś szarą teczkę. On już chce się oddalić, ale ona jeszcze coś nawija, odrzuca włosy zgrabnym ruchem ręki i tak zasuwa tymi rzęsami, że poważnie obawiam się o efekt motyla. W końcu dziewczyna daje dojść do głosu swojemu rozmówcy, ale chyba jednak nie mówi on niczego, co by jej się podobało, ponieważ robi smutną minkę, głaska go po ramieniu i po szybkim „pa!” (wyczytałam z ruchu warg) znika w kamieniczce.
Raphael wraca do samochodu i z powrotem zajmuje miejsce obok mnie.
- I jak się udała transakcja? – rzucam
- Wprost cudownie. W tej teczce mam milion dolarów w nowiutkich banknotach – chłopak nawet nie sili się na żartobliwy ton.
- Super. W takim razie pięćdziesiąt procent dla mnie jako kierowcy – mówię w podobnym tonie.
- Dobra, koniec głupich żartów – ucina mój ukochany współlokator, po czym ruszamy w stronę domu.

Po powrocie do mieszkania zaczynam aktywnie zastanawiać się, co znajdowało się w tamtej paczuszce. Mam pewną teorię, ale wydaje mi się ona niedorzeczna. Jednak z natury jestem dość ciekawska i lubię wtykać nos w nieswoje sprawy. Tak więc w końcu zadaję Raphaelowi pytanie:
- Czy w tej paczce było to, co myślę, że w niej było?
- Pomimo mojej ponadprzeciętnej inteligencji nie mogę odpowiedzieć na twoje, jakże dziwacznie sformułowane, pytanie, ponieważ nie wiem, co masz na myśli. Na szczęście – mówi chłopak i robi tą minę, chociaż tym razem trochę bardziej rozbawioną.
- To cię naprowadzę, geniuszu – odpowiadam, specjalnie akcentując ostatnie słowo. – Pamiętasz nasz ostatni spacer do sklepu i rzecz, którą w nim kupiłeś?
- Ach, o to ci chodzi! – Raphael udaje, że dopiero teraz zrozumiał – Tak, w tej paczce były rajstopy.
Czekam na jakieś dalsze wyjaśnienia, jednak one nie następują. Sama więc zaczynam ciągnąć go za język.
- Ale dlaczego je dałeś tej dziewczynie?
- A wiesz, że to nie twoja sprawa? – odpowiada pytaniem na pytanie Raphael.
- Moja – mówię zdecydowanie – Bo może ty i tamta blondyna planujecie napaść razem na bank w tych pończochach, a skoro jesteś moim współlokatorem, mam prawo interesować się, czyś nie spsychopaciał do reszty.
- Nie ma takiego słowa – zauważa trzeźwo, choć irytująco chłopak.
- Ty mnie tu za słówka nie łap i nie wymiguj się od odpowiedzi – marszczę brwi i staram się wyglądać groźnie, co nie za bardzo mi wychodzi, ponieważ cały czas muszę powstrzymywać się od parsknięcia śmiechem.
- No dobrze, zaspokoję twoją dziecinną ciekawość – facet wywala gałami, ale jednak udzieli mi odpowiedzi. Ha! I kto jest górą?
- Dawaj.
- To było coś w rodzaju wymiany handlowej. Ona podała mi pewne informacje, których potrzebowałem, a w zamian dostała ode mnie to, o co prosiła.
- Ale czemu te cholerne rajstopy?! Co to, cukiernie były zamknięte?! – nie wytrzymuję i ryczę śmiechem.
Raphael patrzy na mnie odrobinę przerażonym wzrokiem, z czego czerpię małą satysfakcję.
- Proponuję zakończyć temat – mówi chłopak, kiedy jestem na tyle spokojna, że jakakolwiek informacja może do mnie dotrzeć.
- Jak sobie chcesz – krztuszę się własnym chichotem – Ale wiesz co? Ty chyba ślepy jesteś. Bo dziewczyna raczej nie prosi o kupno rajstop zwykłego znajomego.
- Co masz na myśli? – pyta ze stoickim spokojem mój współlokator.
- Nie widziałeś jak tamta…
- Molly.
- … tamta Molly wypróbowuje na tobie wszystkie możliwe sztuczki?
- Sztuczki? – brunet unosi jedną brew – A o jakież to sztuczki chodzi?
- O Jesss… - tym razem to ja wywraca oczami – Dziewczęce! No wiesz, trzepotanie rzęsami, poprawianie włosów, powłóczyste spojrzenia – demonstruję kolejno wszystkie te czynności.
- Ach, tak, tę dziwaczną mimikę i gestykulację zauważyłem. Co w związku z tym?
Ja wysiadam. Jedyny facet (poza pewną ich grupą), którego takie rzeczy nie ruszają.
- Cóż, większość mężczyzn odbiera to jako sygnał pod tytułem: „podobasz mi się”.
- A skąd możesz wiedzieć, jak większość mężczyzn to odbiera, co?
- Po prostu mogę. Jak widać bardziej od ciebie – wcale nie chcę niczego insynuować, ale tak po prostu wyszło.
- Czy ty coś sugerujesz?
Milczę zakłopotana. On patrzy na mnie wyczekująco.
- Słuchaj, nie chciałam cię urazić… Naprawdę nie myślę, że…
- Jestem gejem? – dopowiada za mnie – Nie, nie jestem. Jak już, to raczej staram się być w ogóle aseksualny przez większość czasu, bo to pomaga w zachowaniu profesjonalizmu. Ale skoro już jesteśmy w temacie, to mogę ci udowodnić, że myliłaś się co do mojej orientacji.
Okej…
- Wyjaśnię ci to na najprostszym przykładzie – ciągnie dalej Raphael – Weźmy na przykład ciebie. Mieścisz się w granicach przeciętnej atrakcyjności, chociaż w zależności od sędziego można uznać cię za mniej lub bardziej ładną. Do ogólnie przyjętego pojęcia walorów można by u ciebie zaliczyć oczy, usta i odpowiednio kobiecą sylwetkę.
W tym momencie, nie ukrywam, mam ochotę po prostu mu przywalić, nie uderzyć, tylko przywalić. Co ja jestem, jakiś… jakiś… odkurzacz, żeby mówić o moich „walorach” i „przeciętnej atrakcyjności”?! Czuję się jak kawał mięsa na targu, a powód tego odczucia znajduje się w zasięgu mojej ręki. Hm, kusząca propozycja, ale chyba na razie powstrzymam się od zrobienia koledze krzywdy, ponieważ właśnie zbiera mu się na podsumowanie, a tego nie mogę przegapić.
- Tak więc, jak widzisz, a raczej słyszysz – kontynuuje gbur – nie mogę być homoseksualistą, ponieważ takowy nie zauważyłby z tak daleko idącą dokładnością twoich aspektów fizycznych.
Zaraz mu pokażę mój najsilniejszy „aspekt fizyczny”, jakim jest prawy sierpowy. Wstaję, aby mu porządnie przyłożyć, jednak kiedy on także zmienia pozycję z siedzącej na stojącą, uświadamiam sobie, że w konfrontacji nie miałabym z nim najmniejszych szans. Wobec tego rzucam tylko wściekłe „burak!”. Na to on podchodzi bardzo blisko mnie, patrzy mi w oczy i poważnym tonem pyta:
- Czy uważasz, że jestem różowy?
Najpierw mnie zupełnie zatyka. Mrugam kilka razy oczami, a gdy mija mi osłupienie, wybucham niekontrolowanym śmiechem. Ja nie wiem jak on potrafi z granic furii doprowadzić mnie do stanu maksymalnej głupawki.
Śmieję się jak opętana, aż łzy ciekną mi po policzkach. Po chwili dołącza do mnie Raphael. Nie jest może tak radosny jak ja, ale całkiem przyjemnie jest widzieć go w dobrym nastroju.
- Po-poważnie obawiam się o na-nasze zdrowie psychiczne – daje mi się wykrztusić, co wywołuje u niego parsknięcie śmiechem, a u mnie kolejny atak wesołości.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 25

Rozdziały 8 i 9

Rozdział 10