Rozdział 19


Zabiję go. No po prostu zatłukę. Jak on mógł?! Nie dość, że popsuł mi tę cholerną randkę, to jeszcze wypominał Julienowi, że jest adoptowany! Co za cham do k…
- Umm, Rinelle? – głoś Juliena wyrywa mnie z zamyślenia – Wszystko okej? Bo wyglądasz, jakbyś miała komuś przyłożyć.
- Mhm, zgadnij komu – mruczę w odpowiedzi.
Idziemy właśnie przez najpiękniejszą część miasta, a ja nawet nie potrafię się tym cieszyć, bo ten idiota Raphael jak zwykle był nie w humorze, więc nikt nie mógł być.
- Czy on zawsze cię tak traktuje? – pytam mojego towarzysza.
- Raphael? Cóż, chciałbym powiedzieć, że nie, no ale… - chłopak wzrusza ramionami.
- Ale dlaczego on to robi? – nadal nie mogę zrozumieć.
- Też długo nad tym myślałem – mówi Julien – W końcu uznałem, że to przez zazdrość.
- Zazdrość? – dziwię się.
- Tak. No bo widzisz, ja przyszedłem do tej rodziny jakby… z zewnątrz, ale mimo to jestem szczęśliwy, kocham moich rodziców, a oni mnie. A u niego…
- Co u niego?
- Cóż… Wiesz pewnie, że jego mama, Blanca, chorowała długo, kiedy był mały. Nie znam dokładnie jej historii, ale wiem, że chodziło o jakieś zaburzenia psychiczne – depresja, załamanie nerwowe, naprawdę ciężkie. Oprócz mojej matki cała rodzina zerwała z nią kontakty, kiedy wyszła za biednego jak mysz kościelna studenta prawa i przeprowadziła się z nim na stałe do Hiszpanii. Niedługo potem umarli jej rodzice, z którymi nie zdążyła się pogodzić. Álvaro z kolei nie był wzorowym tatą, strasznie dużo pracował, a na żonę i dzieci nie starczało mu czasu. A gdy zaczęły się te jego numery…
- Czekaj, jakie numery? –marszczę brwi.
- Wiesz, nigdy nie widziałem na własne oczy, ale… No, wszyscy podejrzewali, że ma kogoś. To znaczy, jakąś kobietę na boku. Nie wiem, czy w końcu znalazły się na to jakieś dowody, ale sytuacja była co najmniej dziwna.
- I przez to wszystko Blanca po prostu nie wytrzymała – podsumowuję.
- Właśnie. Przez kilka miesięcy po prostu świrowała, a potem niby była już stabilna, ale prochy, które dostawała, wcale nie pomagały jej w normalnym życiu. Sama rozumiesz, zombie nafaszerowany psychotropami raczej nie sprawdza się w roli matki, ani żadnej innej.
- A co na to Álvaro?
- Jakoś tam jej pomagał, a przynajmniej się starał. Trochę przystopował z pracą, ale nadal była ona jego odskocznią od problemów w domu. A jeśli chodzi o synów, to…
- W rezultacie przez pierwsze lata życia Raphael i Leonard wychowywali się praktycznie bez rodziców, tak?
- Właśnie – przytakuje Julien – Co prawda ojciec bardzo dbał o ich edukację, a resztą potrzeb zajmowały się nianie, ale…
- To nie zastąpi prawdziwych rodziców – kończę jego myśl.
- Dokładnie. Więc, jak widzisz, oni nigdy nie mieli normalnej rodziny. Matkę i ojca – owszem, ale nie mamę i tatę, a to różnica.
Po tych słowach następuje cisza, w której spacerujemy kolejne kilka minut. Postanawiam ją w końcu przerwać, zadając pytanie:
- A jak myślisz, dlaczego Leonard nie jest, hm… taki jak jego brat?
- Nad tym również długo się zastanawiałem – odpowiada chłopak – i wydaje mi się, że istnieją dwa powody. Po pierwsze, Leonard ma zupełnie inny charakter niż Raphael. Pod tym względem bardziej przypomina Blankę niż Álvaro, choć z pewnością jest od niej znacznie silniejszy. Mimo to zawsze zachowuje spokój, dystans, a czasem godzi się płynąć z tak zwanym prądem, jeśli tylko zaoszczędzi mu to nerwów. Tak właśnie było z jego studiami. To stary Cortez chciał, aby jego synowie zostali prawnikami i w przyszłości przejęli jego kancelarię. Leo zgodził się z ojcem i poszedł na wybrane przez niego studia. A Raphael… No właśnie. Tu widać, jak bardzo jest uparty i chce walczyć o swoje. Zupełnie jak Álvaro. Od zawsze miał własne zdanie i wizję tego, jak chce żyć, buntował się. Trzeba mu przyznać, że najczęściej miał rację, bo ojciec próbował kontrolować całe jego życie i to raczej dla własnych potrzeb, a nie z troski o syna.
- Paranoja – wtrąciłam zamyślona.
- Żebyś wiedziała.
- No dobrze, ale mówiłeś o dwóch powodach zachowania Raphaela. Jaki jest ten drugi?
Julien milczy przez chwilę, zapewne po to, aby zebrać myśli, po czym kontynuuje.
- Myślę, że Leonard lepiej przeżył całą tą sytuację, ponieważ miał dla kogo.
- Czyli ty uważasz – próbuję sobie wszystko poukładać – że Leo czuł potrzebę opieki nad młodszym bratem i to właśnie dzięki niej został… normalny.
- Owszem. Bo czasem poczucie, że jest się potrzebnym, naprawdę pomaga.
- A Raphael… On chyba wcale nie czuł się potrzebny.
- Moim zdaniem uważał nawet, że ciąży bratu – stwierdza Julien.
W tym momencie wyobrażam sobie małego, samotnego Raphaela, który czeka, aby ktoś odebrał go ze szkoły. Po wszystkie inne dzieci przychodzą rodzice, ciotki lub dziadkowie, a po niego brat. Stara się, nawet bardzo, jednak sam jest dzieckiem i nie da rady zastąpić rodziców.
Po chwili cała moja złość na Raphaela gdzieś się ulatnia. Teraz już jest mi go tylko żal. W pewnym sensie wiem, jak się czuje, bo sama od kilku lat jestem półsierotą. Ale przecież mam jeszcze mamę i Carlisle’a, którzy od zawsze mnie wspierali. I na pewno jestem w wieku prawie dwudziestu lat jestem bardziej samodzielna niż kilkuletni chłopiec.
- Ech, strasznie to wszystko przykre – wzdycham naprawdę przybita. Julien mi przytakuje, jednak nic już nie mówi.
Chwilę później dochodzimy do przystanku autobusowego.
- No to teraz odstawimy cię do domu – twarz Juliena znowu przybiera pogodny wyraz.
- My? – dziwię się – To tylko kilka przystanków, poradzę sobie przecież.
- W to nie wątpię – śmieje się chłopak – ale lepiej, żebyś o tej porze nie jeździła sama.
Wtedy dociera do mnie, która to już godzina i jak jest ciemno, więc przyznaję mu rację.
Niedługo potem podjeżdża mój autobus, więc do niego wsiadamy. Jedziemy dwadzieścia minut, które mijają nam na powierzchownej rozmowie, a po upływie tego czasu wychodzimy z pojazdu tuż przed blokiem, w którym mieszkam.
- Dziękuję za dzisiaj – mówię, kiedy stajemy przed klatką – Mimo tego… tej sytuacji w restauracji naprawdę dobrze się bawiłam – drobne kłamstwo gładko przechodzi mi przez gardło. Chociaż ewidentnie do siebie nie pasujemy, to dobry chłopak i nie zasługuje na ostre traktowanie z mojej strony.
- Ja też – odpowiada uszczęśliwiony Julien – To… do zobaczenia?
- Jasne – kiwam głową, jednocześnie czując, że robię coś złego. Bo kiedy chłopak w końcu żegna się i odchodzi, uświadamiam sobie, że ani przez chwilę nie miałam ochoty na kolejną randkę.
Raphael przychodzi jakieś czterdzieści minut po mnie. Popijałam właśnie herbatę siedząc na kanapie i usłyszałam zgrzyt przekręcanego klucza w zamku, a potem jego kroki.
- Rinelle – odzywa się stając przede mną,
W restauracji nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz widzę, jak dobrze wygląda w tych ciemnych spodniach i białej koszuli z rękawami podwiniętymi do łokci, jego fryzura jest zmierzwiona bardziej niż zwykle, co przypisuję swojej gwałtownej reakcji ze szklanką wody.
- Mogę usiąść obok ciebie? – pyta, na co ja milcząco potakuję i odstawiam kubek na ławę. – Słuchaj, ja… wiem, że źle się zachowałem. Nie powinienem.
- I? – nie zamierzam mu tak łatwo odpuścić.
- I ogólnie wredny dupek ze mnie – dodaje Raphael wzdychając.
- I?
- I przepraszam. Tak naprawdę.
Wtedy patrzę na niego, na te ciemne, ściągnięte brwi, czarne, niesforne włosy, inteligentne 0błękitne oczy… Rinelle,  wróć! Uff, już jestem przytomna. O czym to ja mówiłam? Ach tak, no więc patrzę na niego, a przed oczami staje mi obraz małego Raphaela i nie mogę się już powstrzymać przed przytuleniem go.
- Przeprosiny przyjęte – mówię przytłumionym przez jego koszulę głosem.
- Och – wydaje się trochę zmieszany, ale delikatnie odwzajemnia uścisk – Nie spodziewałem się, że tak… ciepło to przyjmiesz.
- Cicho siedź – odpowiadam z uśmiechem, nadal go przytulając. Jest bardzo ciepły. Dopiero teraz świadomie zdaję sobie sprawę z tego, jak pachnie. Wyczuwam delikatną woń jego skórzanej kurtki, a także wody kolońskiej oraz przypraw i dymu z pieca, zapewne przez dzisiejszą pracę w Rikki’s Pizza&Pasta. Do tego dochodzi jeszcze własny zapach Raphaela (tak, każdy człowiek ma własny), mocniejszy niż zwykle ze względu na pot, jednak wcale nie nieprzyjemny. Cholera, nie dobrze, że aż tak mi się podoba.
Nagle Raphael odsuwa się ode mnie, delikatnie ale stanowczo.
- Jak tam twoja fryzura? – pytam żartobliwie, znowu na niego spoglądając.
- Myślę, że jest optymalnie nawilżona - brunet przeczesuje włosy, uśmiechając się przy tym delikatnie. Widocznie mu ulżyło, że się nie gniewam. Ale nie tylko ja się tutaj liczę…
- Ubieraj się – rzucam i sama poszłam po kurtkę.
- Co? Dlaczego? – chłopak nie rusza się z miejsca, tylko marszczy brwi.
- Musimy coś załatwić – odpowiadam tajemniczo.
- O tej porze?
- Owszem.
- Rinelle, to chyba może…
- Nie może. Nie gadaj, tylko się ubieraj. Gdzie są kluczyki?
- O nie, ja prowadzę – protestuje Raphael.
Ja w odpowiedzi przybieram teraz podpatrzony od niego groźny wyraz twarzy (co pewnie w moim wydaniu wygląda komicznie) i pytam:
- Założymy się?
Chłopak przygląda mi się przez chwilę, a potem bez słowa wyciąga kluczyki i rzuca je w moją stronę.
- Ale chcę jeszcze trochę pożyć – zastrzega.
- Stoi – śmieję się i wychodzę z mieszkania, a on tuż za mną.
Po dwóch minutach siedzimy już w samochodzie. Wtedy właśnie przypominam sobie, że nie mam zielonego pojęcia, jak dojechać tam, gdzie sobie zamierzyłam. Pytam więc mojego towarzysza:
- Raph, jak się jedzie do Juliena?
- Mam na imię Rapha… Że co?! – brunet otwiera szeroko oczy – Jak to: jak się jedzie do Juliena?!
- No normalnie – przewracam oczami – Nie wiem, to pytam.
- Ooo nie, nie, nie, nie, nie – Raphael kręci głową – Już wiem, co ty kombinujesz. Chcesz, żebym go przeprosił. Oszczędzę ci zachodu, bo od razu ci powiem, ż tego nie zrobię.
- Dlaczego?
- Bo tak. Cześć – chłopak próbuje wysiąść z auta, ale powstrzymuję go, chwytając za rękaw i sadzam z powrotem na miejsce.
- „Bo tak”” jest argumentem ludzi, którzy nie mają argumentów – mówię stanowczo – A tak w ogóle to się zastanów, czym twój kuzyn sobie zasłużył na takie traktowanie.
- Bronisz go – bardziej stwierdza niż pyta Raphael.
- Owszem, ponieważ uważam, że nic złego nie zrobił. Tak, potrafi być trochę irytujący, ale nie możesz go winić za to, że twoja ciocia go zaadoptowała i czuje się z tym szczęśliwy.
Brunet nic nie odpowiada, jednak czuję, że trafiają do niego moje słowa.
- Dwa kilometry prosto, potem na rondzie pierwsza w prawo – mruczy w końcu, zrezygnowany krzyżując ramiona na piersi.
- Co powiedziałeś? – droczę się z nim.
- Słyszałaś. A teraz już jedź, chcę mieć to szybko z głowy.
- Wiedziałam, że tylko udajesz takiego twardziela – śmieję się, zapalając silnik.
- Ja jestem twardy – Raphael mocno akcentuje drugi wyraz, bez cienia rozbawienia w głosie i na tym kończy się nasza rozmowa.
Droga do domu Juliena (dosłownie domu, ale wydaje mi się, że dzieli go jeszcze z kilkoma chłopakami) zajmuje nam około dziesięciu minut, przez które nie zamieniliśmy ani słowa, słuchając tylko radia. Kiedy parkuję w pobliżu wejścia, Raphael mówi:
- Tak dla jasności. Ja wcale nie jestem przyjemnym gościem.
Miało to chyba zabrzmieć jak jakieś ostrzeżenie, co mnie trochę zaniepokoiło, ale postanawiam nie dać nic po sobie poznać.
- Oczywiście – odpowiadam lekkim tonem – A teraz bądź grzeczny i przeproś kuzyna – brunet już wychodzi z auta, ale przed zamknięciem drzwi udaje mi się jeszcze usłyszeć jego prychnięcie.
Patrzę, jak podchodzi do drzwi i naciska na dzwonek. Po chwili otwiera mu jakiś blondyn, który ewidentnie nie jest Julienem. Chłopak ma natomiast pewne problemy z zachowaniem pionowej postawy ciała, zapewne spowodowane nadmiernym upojeniem alkoholowym. Raphael pyta go o coś, zapewne o kuzyna, jednak są za daleko, żebym mogła ich usłyszeć. Blondyn jednak, zamiast odpowiedzieć, zatacza się do przodu tak, że brunet musi go podtrzymać, aby nie upadł, po czym ponownie zadaje mu pytanie. Wtedy współlokator Juliena (a przynajmniej tak mi się wydaje, że nim jest) przytomnieje na chwilę i ryczy w głąb domu, tak głośno, że nawet ja go słyszę:
- Julien! Jakiś smutas do ciebie!
Chichoczę, ponieważ wyobrażam sobie minę, jaką musi mieć teraz Raphael (nie widzę jego twarzy, bo stoi do mnie tyłem). Skupiam się jednak ponownie, gdy zamiast blondyna w drzwiach pojawia się znajoma mi sylwetka Juliena. Najpierw na widok kuzyna, na jego twarzy maluje się zdziwienie, ale w miarę jak brunet mówi (bo zakładam, że mówi. Widzę tylko jego plecy, więc…) osłupienie. Następnie Raphael wyciąga rękę do chłopaka, ale ten tylko mruga oczami, zupełnie nie wiedząc, co się dzieje. Dopiero po kilki minutach ściska rękę kuzyna, a w jego oczach oprócz zdumienia pojawia się też radość. Chwilę później brunet odchodzi, zostawiając trochę zdezorientowanego Juliena na progu.
- I co, bardzo bolało? – pytam, kiedy Raphael znowu siada obok mnie.
- Nawet nie wiesz jak – odpowiada ten z kamienną twarzą, jednak mruży lekko oczy jak przy uśmiechu.
- Czyli wracamy do domu.
- Sí, señora. W tym momencie należy przerwać naszą misję z przepraszaniem.
- Przerwać? – zastanawiam się, czemu użył akurat tego słowa.
- Miałem na myśli skończyć – brunet macha ręką, jakby coś odganiał.
- Nieprawda – sprzeciwiam się stanowczo.
- Owszem, prawda.
- Nie.
- Tak. Po prostu jestem już zmęczony i się pomyliłem…
- Kłamiesz – ściągam brwi, na co on robi minę – Och, daj spokój, może i jestem głupia, ale nie aż tak. Poza tym, za dużo czasu z tobą spędziłam, żeby nie wiedzieć, kiedy coś kręcisz.
- Ale ja nic nie…
- Raphaelu!
- Przecież mówię…
- Nie, właśnie o to chodzi, że nie mówisz. A teraz gadaj, co przede mną ukrywasz?
Chłopak wzdycha ciężko, jednak w końcu daje za wygraną.
- Pamiętasz Naomi, prawda?
- Pamiętam – przypominam sobie smukłą Mulatkę.
- Wczoraj przez przypadek dowiedziałem się, że ona i Leonard są razem.
- Och, to świetnie! – ucieszyłam się – Nareszcie będzie miał kogoś, kto go wesprze… oj, przepraszam – dociera do mnie, że popełniłam gafę.
- Nic nie szkodzi. Stwierdziłaś tylko fakt – brunet wzrusza ramionami, chociaż po tonie jego głosu wnioskuję, że jest tym urażony, ale jednocześnie wie, że to prawda.
- A ty… jak zareagowałeś? – czuję, że odpowiedź mi się nie spodoba.
Wzrok chłopaka mówi sam za siebie.
- No nie! – krzyczę – Czy ty zrobiłeś bratu awanturę, imbecylu jeden?!
- To przecież nie czas na amory! – broni się Raphael - Nasi rodzice zostali porwani! Na tym trzeba się skupić, a nie na… na… - nie kończy, ale wiem, co ma na myśli. Chowam twarz w dłoniach i opieram głowę na kierownicy.
- Ty głupku, ty głupi głupku – mój głos jest trochę przytłumiony – Jak ty nic nie rozumiesz… No dobra, jedziemy do nich.
- Rinelle, nie sądzę…
- A ja tak – przerywam mu.
- Czy nie uważasz, że przeprosiny powinny być, no nie wiem, szczere? – kpi sobie, chociaż żadnemu z nas nie jest do śmiechu.
- Och, czyli ty nie zamierzasz pogodzić się z bratem, któremu zrobiłeś awanturę o coś, o co absolutnie nie powinieneś jej robić?
- Dokładnie.
- Ahaaa – nie wierzę mu ani na jotę.
- Nie zamierzam.
- Oj, daj spokój, nawet ty nie jesteś taki…
- No, jaki?
- Nieczuły!
- O to właśnie chodzi, Rinelle, że jestem.
To jest odruch. Chwytam jego twarz w dłonie i przyciągam tak blisko siebie, że nic nie widzi poza mną.
- Nie, nie jesteś – mówię powoli, z naciskiem – Ktoś cię kiedyś tylko skrzywdził, więc teraz się chowasz. Ale ja nie wierzę, żebyś był pozbawiony serca. Oczywiście potrafisz to udawać, ale tak naprawdę to jesteś… jesteś kochany.
Przez ten cały czas Raphael nic nie mówi, tylko patrzy  na mnie szeroko otwartymi oczami. Trochę mnie to dekoncentruję, więc szybko zabieram ręce i odsuwam się, kiedy kończę. Brunet wtedy opiera się na fotelu i na chwilę zamyka oczy. Bierze jeszcze głęboki oddech i dopiero wtedy mówi:
- Wygrałaś.
- Naprawdę?
- Tak, a teraz ruszaj.
- Jak mam jechać?
- Powiem ci po drodze.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 25

Rozdział 10

Rozdziały 8 i 9