Rozdział 21


Nazajutrz budzę się sama, nie wiedząc, gdzie jestem. Świadomość, że znajduję się w obcym łóżku przez ułamek sekundy każe mojemu mózgowi zakładać bardzo… pochopne zakończenie mojej randki z Julienem, na szczęście jednak szybko orientuję się w sytuacji. Restauracja, Raphael, przeprosiny, mieszkanie Leonarda, rozmowa z Naomi. Wszystko w porządku.
Powoli zwlekam się z posłania i podchodzę do małego lustra powieszonego obok okna. Wyglądam (o dziwo!) jako tako. Wygładzam włosy przeczesując je palcami i poprawiam makijaż za pomocą chusteczki i korektora wyciągniętego z jednej z kieszeni kurtki. W drugiej, ku mojemu radosnemu zaskoczeniu, znajduję paczkę gumy miętowej. Biorę jeden listek i zaczynam go rzuć. Ok, mogę iść dalej.
Nagle docierają do mnie odgłosy krzątaniny w kuchni, więc postanawiam tam pójść i w czymś pomóc. Wychodzę z sypialni, jednak zatrzymuję się przed drzwiami kuchni, ponieważ słychać zza nich dwa rozchichotane głosy, niższy, męski i wyższy, kobiecy. Zerkam wtedy na kanapę, którą widać z korytarza i stwierdzam, że widać na niej tylko jedną osobę z bujną, czarną czupryną, jako jedyną wystającą spod koca. Dodaję więc dwa do dwóch i postanawiam nie przeszkadzać Leonardowi i Naomi.
Ze względu na to, że chwilowo nie mam nic do roboty, rozglądam się trochę po mieszkaniu. Jest większe od tego, w którym mieszkamy z Raphaelem. Tuż przy drzwiach wejściowych znajduje się wąski korytarz prowadzący do głównego pokoju. Jednak przed salonem po prawej stronie korytarza jest wejście do kuchni, a po lewej do sypialni i łazienki. Jeśli chodzi o wystrój to nie ma zbyt dużo do opowiadania, widać, że para dopiero niedawno się wprowadziła i jeszcze nie zdążyła urządzić mieszkania po swojemu.
Nie chcę jednak myszkować za długo, tak więc po krótkiej chwili kieruję się do dużego pokoju.  Siadam na fotelu obok kanapy, na której śpi Raphael. Łapię się na tym, że zaczynam mu się przyglądać. Teraz leży na plecach i zdążył się już odkryć do pasa. Jedną rękę ma pod głową, a drugą na miarowo unoszącej się piersi. Jego nogi nie mieszczą się całe na kanapie, więc przewiesił je przez jeden z podłokietników. Chociaż wydaje się spokojny, tak naprawdę zdaję sobie sprawę, że to tylko chwilowy stan. Zastanawiam się, jak on musi się czuć w związku z porwaniem rodziców, ale nie potrafię postawić się na jego miejscu. Widzę tylko, jak reaguje. Zgrywa twardziela, ale ja wiem, że to tylko pozory. Żal mi go, tak strasznie żal. Chciałabym mu pomóc, ale nie mam pojęcia jak. Poza tym, on tego nie chce, odrzuca każdą moją próbę, co wszystko jeszcze bardziej utrudnia.
Powodowana nagłym rozczuleniem odgarniam śpiącemu kosmyk włosów z czoła. W tym momencie porusza się niespokojnie przez sen. Po chwili zaczyna wiercić się coraz bardziej i ciężko oddychać, więc, zaniepokojona, próbuję go obudzić.
- Hej, Raph – mówię cicho i potrząsam nim delikatnie – Wstawaj, Raphaelu, to tylko sen.
Nagle chłopak budzi się gwałtownie i w sekundę unieruchamia moje nadgarstki w żelaznym uścisku. Przez krótką chwilę rozgląda się dookoła nieprzytomnie, lecz szybko wraca do rzeczywistości, rozluźnia się i puszcza moje ręce.
- Matko, Rinelle – mówi zduszonym głosem, opadając na kanapę i przejeżdżając dłonią po twarzy – Ale mnie przestraszyłaś.
- Chyba nie tylko ja – zauważam – Co ci się śniło?
- Nic takiego, po prostu…
- Raph.
- Słu… czy ty użyłaś zdrobnienia mojego imienia?
- Tak i musisz to jakoś przeżyć. Ale nie zmieniaj tematu. A więc, co ci się śniło?
- Mówiłem już, nic takiego.
- Raphaelu.
- Tak? – chłopak siada prostu, lekko znużony moim dociekaniem.
- Wiem, kiedy kłamiesz.
- Ach, tak?
- Owszem. I wiem też, kiedy próbujesz zbić mnie z tropu poprzez zadawanie mi pytań.
- Aż tak przewidywalny jestem?
- Nawet nie próbuj – posyłam brunetowi groźne spojrzenie.
Przez chwilę patrzymy na siebie w milczeniu. Już mam ponowić pytanie, jednak Raphael mnie uprzedza:
- No dobrze, śnili mi się rodzice – jego ton wydaje się obojętny, ale wiem, że w rzeczywistości tak nie jest – Byli w niebezpieczeństwie, a ja mogłem ich uratować, tyle że… wahałem się nad drugą opcją.
- Drugą opcją? – nie rozumiem.
- Tak. To znaczy, mogłem pomóc im albo… innej osobie. I nie wiedziałem, kogo wybrać.
Milcząco pokiwałam głową. To rzeczywiście okropny sen. Nie pytam Raphaela, kim była ta „inna osoba”, ponieważ mam pewność, że bardzo nie chce mi powiedzieć. A jeśli naprawdę, ale tak naprawdę czegoś nie chce, to tego nie zrobi.
- Chyba będę musiał się przyzwyczaić – odzywa się nagle chłopak.
- Do czego? – pytam, a on w odpowiedzi ruchem głowy wskazuje na kuchnię, z której, zamiast śmiechów, dochodzą teraz odgłosy przytłumionej rozmowy, dość, hm, miłej, sądząc po jej tonie.
- Nie rozumiem, jak on może być taki… - brunet kręci głową.
- Spokojny? – podsuwam.
- Mniej więcej.
- Hmm – zastanawiam się chwilę nad odpowiedzią – Nie tyle jest spokojny, ile stara się zachować zimną krew, bo to jest lepsze od awanturowania się. A Naomi…
- A Naomi pomaga mu przez to przejść, jest dla niego oparciem – mój rozmówca wzdycha z poirytowaniem – Tak, już to wczoraj od niego słyszałem.
- A… - zaczynam nieśmiało – Czy ty nie jesteś przypadkiem, no wiesz… trochę o nią zazdrosny? To znaczy o to, że to ona go wspiera, a nie ty.
Myślałam, że Raphael będzie się wykręcał albo po prostu kłamał, jednak, ku mojemu zdziwieniu, odpowiada wyjątkowo szczerze:
- Może. Tak, to jest dość prawdopodobne.
Nic nie mówię, ponieważ wyczuwam, że i tak dużo mi już powiedział. Chwilę później wchodzą Leo i Naomi.
- Przepraszamy, że tak długo – mówi Mulatka niosąc talerz kanapek.
- To nie będzie konieczne, i tak zaraz idziemy – odpowiada na to Raphael i już zbiera się do wyjścia. Ja jednak jestem bardzo głodna, z czego zdaję sobie sprawę dopiero w momencie, gdy czuję zapach jedzenia. Poza tym, nie spodobało mi się użycie przez chłopaka liczby mnogiej. Nie będzie mi mówił, co mam robić. Na znak protestu biorę do ręki jedną kanapkę i nadgryzam ją, przez co ściągam na siebie karcące spojrzenie bruneta. Szczerze? Zwisa mi to.
Zapada cisza. Atmosfera wokół salonowej ławy jest nieco napięta. Cóż, jednorazowa rozmowa w środku nocy nie może być lekiem na wszystko. Naomi skubie szew na swojej bluzie, Leonard pilnie przygląda się podłodze, a Raphael jemu. Ja przyglądam się całej trójce jakby zboku, z każdą sekundą czując się coraz bardziej nieswojo. Na szczęście w końcu głos zabiera starszy z braci:
- Chyba… - zwraca się do Raphaela – Chyba powinniśmy porozmawiać o wczoraj.
- Zgadzam się – odpowiada brunet beznamiętnym tonem, ja jestem jednak przekonana, że wewnątrz cały aż chodzi.
- To… - blondyn urywa i spogląda pytająco najpierw na mnie, a potem na brata. Nie rozumiem, o co mu chodzi, dopóki nie pada odpowiedź drugiego chłopaka:
- Czego ode mnie chcesz? – wzrusza ramionami – Pozwolenia? Proszę bardzo. Sam niejednokrotnie dałeś mi do zrozumienia, że jestem jej to winien.
Zastygam z kanapką przy ustach. Czy on właśnie, przynajmniej pośrednio, pozwala mi pomóc? Leonard i jego dziewczyna są chyba niemniej zdziwieni niż ja. Całą trójką patrzymy na Raphaela szeroko otwartymi oczami.
- No co? – pyta brunet obronnym tonem – Dlaczego się tak na mnie gapicie? No dalej, braciszku, mów!
Blondyn wygląda, jakby chciał to jakoś skomentować, jednak od razu przechodzi do rzeczy.
- Tak więc, w dużym skrócie – zaczyna – dowiedzieliśmy się, że niedługo Brumby szykuję dużą imprezę, urodziny swoich bliźniaków.
- I jak niby ten fakt ma nam pomóc? – prycha brunet – Wejdziemy tam, porwiemy bachory i zażądamy wymiany?
- Nie tak łatwo będzie ci je porwać – odpowiada mu Naomi zgryźliwym tonem – Te „bachory”, jak je nazwałeś, kończą dwadzieścia lat i nie wątpię, że mają osobistą obstawę.
- O – wydobywa się tylko z ust chłopaka.
- Dobrze, więc jak mówiłem, Brumby będzie urządzał urodziny syna i córki – do rozmowy wraca Leonard – Oboje znajdują się blisko niego nawet w pracy, bo przyjął je na jakiś staż czy coś w tym rodzaju. Możemy to wykorzystać i z nich wydobyć jakieś informacje, oczywiście po cichu.
- Kiedy? – pyta jak zwykle zwięźle Raphael.
- Tego jeszcze nie wiemy – kręci głową jego brat – Ale jak tylko pojawią się jakieś konkrety, to znajomy Erikksona nam je przekaże.
Przyglądam się obu Cortezom. W tym momencie widać, jak bardzo są do siebie podobni – te same rysy i poważny, skupiony wyraz twarzy. Nawet spojrzenia mają identyczne, to znaczy sposób, w jaki patrzą, choć oczy są różnego koloru. Biją od nich różne emocje, ale przede wszystkim determinacja. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, jak koszmarnie muszą się czuć. Ta myśl z jakiegoś powodu napełnia mnie poczuciem winy.
- W porządku – odzywa się Raphael – Dzięki za wszystko i tak dalej. Będziemy się już żegnać – wstaje i rusza do drzwi. Otwiera je i tak czeka, zapewne na mnie.
Przez chwilę wydaje mi się, że Leo zareaguje jakoś na zachowanie młodszego brata, jednak on mówi tylko:
- Jasne, do zobaczenia – wstaje, aby razem z Naomi odprowadzić mnie do wyjścia.
- Trzymajcie się – żegna nas Mulatka, na co ja odpowiadam ciepłym uśmiechem i oboje z brunetem wychodzimy.
Niedługo potem siedzimy już w samochodzie. Przypatruję się przez chwilę Raphaelowi. Ma kamienny wyraz twarzy, jedynie nietypowy błysk w oku i lekko wysunięta do przodu szczęka zdradza zdenerwowanie. Jego oczy są jeszcze zapuchnięte od snu, a czarna koszulka jest niemiłosiernie rozciągnięta, poza tym musiał sobie gdzieś rozciągnąć dekolt (nie wiem, czy tak to się nazywa u facetów). Przez to widać wystający łańcuszek, który ma na szyi. Na to wszystko narzucona czarna, skórzana kurtka, z którą się praktycznie nie rozstaje i standardowo włosy w nieładzie.
Przez moje ciało przechodzi nagle dziwny prąd. Cholera, od kiedy on tak na mnie działa?
- Dlaczego nie ruszasz? – głos chłopaka wyrywa mnie z zamyślenia.
- Hm, co? A, tak sobie tylko… - wykonuję nieokreślony ruch ręką, jednak w tym momencie w mojej głowie formułuje się pytanie – Słuchaj, dlaczego Leonard nie zareagował na twoje… cóż, dość dziwne zachowanie przy wyjściu?
- Jedną z rzeczy, które wczoraj omówiliśmy, była właśnie sprawa mojego zachowania. Leonardo obiecał, że będzie się tym mniej emocjonował.
- O, rozumiem – już mam zapalać, kiedy nagle pewna myśl przeszywa mi mózg – Raphaelu, jaki mamy dziś dzień?
- Niedziela, osiemnastego marca. Dlaczego pytasz?
- Szlag!
- To raczej nie jest odpowiedź.
- Przepraszam, po prostu… Jakiś czas temu rozmawiałam z mamą i obiecałam, że przyjadę w ten weekend. Ale przez wczorajszą randkę z Julienem i to, co zdażycło się później… O wszystkim zapomniałam! – łapię się za głowę.
- Sprawdź telefon, może dzwoniła – proponuje mi chłopak.
Za jego radą wyciągam z kieszeni kurtki komórkę i naciskam guzik blokady, jednak ekran pozostaje czarny.
- Rozładowany – jęczę – Psiakrew! Mama musi odchodzić od zmysłów! Możesz mi pożyczyć swój telefon?
- Leży na moim biurku.
- Niech to szlag! – klnę znowu – Dobra, trzymaj się, jedziemy do domu.
Nie żartuję. Lepiej, żeby mnie posłuchał i naprawdę zapiął pasy, bo zamierzam dotrzeć na miejsce dwa razy szybciej, niż normalnie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 25

Rozdział 10

Rozdziały 8 i 9