Rozdział 24


Idąc z dworca do domu (mieszkałam niedaleko) muszę stanowić zabawny kontrast dla Raphaela. Uśmiecham się jak wariatka i prawie skaczę przy każdym kroku, podczas gdy on ma swój zwykły, poważny wyraz twarzy i porusza się spokojnie, lekko się przy tym kołysząc na boki.
- Uważaj, bo zaraz eksplodujesz z tej radości – rzuca chłopak w pewnym momencie.
- Oj, daj spokój – wywracam oczami – Też byś się cieszył, gdyby… - urywam nagle, ponieważ dociera do mnie, że nie powinnam poruszać tematu jego rodziców. Raphael na szczęście nie reaguje na moje ostatnie zdanie.
Kilka minut później docieramy do bliźniaka, w którym mieszkają moja mama i brat. Drżącymi z emocji palcami przyciskam guzik domofonu przy bramce. Po chwili z drugiej strony ktoś podnosi słuchawkę, a z głośników dobiega ogłuszający pisk radości. Oho, myślę, Carlisle. Mój braciszek jednak nie wpuszcza nas do klatki, tylko odbiega od słuchawki nie odwieszając jej. Dzięki temu przez jakieś trzydzieści sekund mogliśmy jego umiejętności wokalne polegające na darciu się „Rinelle, mamo, Rinelle! Aaaaa!”.
- Płuca to on ma – mruczy stojący obok mnie Raphael.
- Jesteś pewny, że nadal chcesz przekroczyć próg tego wariatkowa? – śmieję się.
- Przecież obiecałem – odpowiada brunet z kamienną twarzą.
W tym momencie słyszymy brzęczyk oznajmiający otwarcie furtki. Przechodzimy przez nią, potem jeszcze przez drzwi wejściowe do budynku. Żeby dojść do tych właściwych, prowadzących do mieszkania, musimy jeszcze wspiąć się po kilku schodkach.
W progu już czeka mój brat.
- Carlisle! - przytulam go mocno i głaszczę po jasnych włoskach - Jak ty urosłeś! - łzy stają mi w oczach, tak bardzo się za nim stęskniłam.
Wchodzimy we dwójkę do mieszkania, a ja od razu zaczynam rozglądać się za mamą.
- Kochanie! - rozlega się za mną. Odwracam się i wpadam prosto w tak dobrze znane mi ramiona.
- O, mamuś, nawet nie wiesz, jak mi was brakowało - mruczę wtulając się w jej miękkie włosy.
- No, pokaż się - po chwili mama odsuwa mnie na długość ramion i lustruje od stóp do głów.
- Coraz bardziej przypominam ciebie - śmieję się. I mam rację. Jestem jakby jej młodszą wersją. Te same kasztanowe włosy, zielono-niebieskie oczy, a nawet podobne usta. Większe różnice wynikają z wieku, to znaczy, na twarzy mamy widoczne są już drobne zmarszczki. Także jej figura jest krąglejsza od mojej, a w talii jestem trochę szczuplejsza.
- Musisz mi wszystko opowiedzieć - mówi mama - Ale zaraz, czy przypadkiem nie miał przyjechać z tobą twój... kolega? - ostatnie słowo wymawia conajmniej dziwnie, ale postanawiam to zignorować.
- Ach, prawda! - klepię się w czoło i spoglądam w stronę otwartych drzwi, w których jednak nie zastaję Raphaela - Poczekaj, zaraz wrócę.
Wychodzę na klatkę schodową, żeby poszukać mojego towarzysza, ale on mnie w tym wyręcza.
- Już? - słyszę jego głos dobiegający gdzieś za moimi plecami.
Odwracam się i w tym samym momencie zauważam chłopaka opierającego się plecami o wnękę, tuż za drzwiami
- Tak, już - odpowiadam nieco zdziwiona i pytam:
- Dlaczego nie wszedłeś od razu, tylko tu czekasz?
- Ja i rodzinne spotkania? - brunet unosi jedną brew - Nie wydaje mi się, żeby to było dobre połączenie. Poza tym to twój dom, ja jestem tu obcy, więc wydało mi się właściwe, abym poczekał, aż skończysz się witać.
- A od kiedy ty się przejmujesz tym, co jest właściwe, a co nie? - parskam z rozbawieniem i chwytam Raphaela za rękaw - No chodź już.
Ledwo przekraczamy próg, Carlisle dostaje kolejnego ataku radości. Wydaje z siebie jeden dziki okrzyk „Rafa!”, a potem drugi, już nieartykułowany. Następnie podbiega do nas i tak mocno obejmuje Raphaela, że chłopak aż stęka. Spogląda w dół na mojego brata, który sięga mu mniej więcej do żeber i na ułamek sekundy na twarzy bruneta odmalowuje się przerażenie. Zaraz jednak opanowuje się i delikatnie, prawie nie dotykając przy tym włosów dziesięciolatka, klepie go po głowie i mówi:
- Też się cieszę, że cię widzę.
- Carlisle! - woła karcąco mama wchodząc do przedpokoju - Jak ty się zachowujesz? Natychmiast puść gościa.
- Ale mamusiu... - chłopiec tuli się mocniej do nogi Raphaela.
- W porządku, proszę pani - odzywa się spokojnie brunet i z godnością podchodzi do mamy. Dodam tylko, że nadal ma mojego brata oplecionego wokół lewego uda - Miło mi poznać, nazywam się Raphael Cortez - chłopak delikatnie ujmuje dłoń mamy i składa na jej wierzchu krótki pocałunek.
- Lily Morgan - odpowiada ona i uśmiecha w ten swój ciepły, uroczy sposób - Ja również się cieszę, że pana poznałam.
- Proszę mi mówić po imieniu.
Moja rodzicielka uśmiecha się jeszcze szerzej. Nie było wątpliwości, Raphael wyraźnie przypadł jej do gustu. Pogratulowałam mu w myślach tego pomysłu z pocałowaniem ręki. Dziesięć punktów dla Griffindoru.
W tym momencie Carlisle nagle odkleja się od bruneta i zwraca do mnie:
- Rin, Rin! Zrobiłem dla ciebie laurkę! Chodź ją zobaczyć, no chodź.
- Przynieś rysunek do stołu - mówi mama, a następne słowa kieruje do mnie i Raphaela - Na pewno jesteście głodni.
Wspominałam już, że ma manię karmienia ludzi? Ja na to mówię „syndrom matki karmiącej”.
Wchodzimy do kuchnio-jadalni (nie znam fachowego określenia), a tam naszym oczom ukazuje się stół zastawiony jedzeniem, rzekomo dla czterech osób.
- Ale przecież tym można wyżywić pół armii! - patrzę ze zdumieniem na górę jedzenia, która mogłaby spokojnie uchodzić za obiad weselny.
- O, słonko, przecież ktoś was musi dokarmiać. Od czego jest matka, prawda? - śmieje się moja rodzicielka i naturalnym dla siebie opiekuńczym gestem przesuwa dłonią zarówno po moim, jak i Raphaela ramieniu. Zerkam ukosem na chłopak, aby sprawdzić, jak na to zareaguje, ale on pozostaje niewzruszony.
Wtedy wchodzi Carlisle z obiecaną laurką.
- Naprawdę sam ją narysowałeś? - jestem wzruszona na widok swojego portretu nakreślonego dziecięcą ręką - Jest prześliczny, Car, dziękuję - cmokam brata w główkę.
Zaraz potem siadamy do stołu. Oprócz jedzenia prowadzimy także tradycyjną towarzyską pogawędkę. Co u nas, jak nam się mieszka we dwójkę, jak sobie radzę w pracy i takie tam. Mama na szczęście nie pyta ani o moje plany naukowe, ani o studia Raphaela, ponieważ pierwszy temat jest jeszcze w powijakach, a co do drugiego, to nie wiem, czy chłopak miałby ochotę o tym mówić.
Gdy już myśle, że wszystko pójdzie gładko, mama nagle pyta:
- Raphaelu, Cortez to hiszpańskie nazwisko, prawda? Masz jakichś krewnych w Hiszpanii?
Zamieram z widelcem w powietrzu. Nie wątpię, że pytanie zostało zadane z czystej ciekawości i chęci podtrzymania rozmowy, jednak niedobrze, że padło. Zerkam z niepokojem na bruneta. Wyglada na zupełnie spokojnego, ale i tak obawiam się jego reakcji na wzmiankę o rodzinie. Na szczęście zachowuje zimną krew.
- Tak, mój ojciec stamtąd pochodzi. Mieszkałem w Hiszpanii jako dziecko - głos ma zupełnie neutralny.
- Ale twoja mama chyba nie jest Hiszpanką? - ciągnie moja niczego nieświadoma rodzicielka. Naprawdę mam teraz ochotę wskoczyć na stół i zakryć jej usta ręką.
- Nie, ona urodziła się tutaj. Między innymi dlatego się przeprowadziliśmy. Chciała być blisko siostry.
- Doskonale ją rozumiem - mama od zawsze była bardzo rodzinna - A ty? Masz rodzeństwo?
- Starszego brata, Leonarda.
- To właśnie on zatrudnił mnie w księgarni - wtrącam, ponieważ ta rozmowa coraz bardziej zaczyna przypominać przesłuchanie.
Mama otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale w tym momencie mój brat, który nie może usiedzieć spokojnie z nadmiaru emocji, wypala:
- Umiesz rysować?
Dopiero po sekundzie dociera do nas, że to pytanie było skierowane do Raphaela.
- Tak sądzę - odpowiada brunet z lekko zmarszczonymi brwiami.
- A co?
- Głównie budynki.
- Ale nudy...
- Carlisle! - karci go mama.
- Kiedy to prawda! - broni się chłopiec.
- Czasami - kąciki ust Raphaela unoszą się w lekkim uśmiechu, a iskierki w jego oczach świadczą o tym, że wpadł na jakiś pomysł - Jednak kiedy użyjesz wyobraźni, a także kolorowych pisaków, rysowanie domów staje się całkiem ciekawe.
- Pokaż! - małemu aż pojawiają się wypieki na policzkach. Chwyta starszego chłopaka za rękaw i ciągnie go do swojego pokoju. Zanim jednak brunet znika za drzwiami do sypialni Cara, ledwie dostrzegalnej puszcza do mnie oko. I wtedy dociera do mnie powód jego... nienaturalnie miłego zachowania. Chce umożliwić nam, to znaczy, mamie i mnie, spokojną rozmowę.
- Ja tam po niego idę - mówi mama, zdenerwowana na syna - Kto to widział, żeby tak traktować gościa...
- Poczekaj - przerywam jej - Naprawdę nie trzeba.
- Ale...
- Uwierz mi, na tyle znam Raphaela, aby wiedzieć, że nie zrobiłby niczego wbrew własnej woli.
Rodzicielka posyła mi nieodgadnione spojrzenie, jednak zostaje na miejscu. Milczy jeszcze przez sekundę, a potem odzywa się nieco ściszonym głosem:
- No dobrze, to teraz możesz mi powiedzieć, dlaczego on tu jest.
- Słucham? - gwałtownie mrugam oczami.
- Oj, nie udawaj, Rinelle - mama ciężko wzdycha - Za dobrze cię znam, żeby uwierzyć w to, że ten chłopak przyjechał tu „pozwiedzać”. Poza tym mam oczy. Po waszym zachowaniu i sposobie, w jaki na niego patrzysz, widać, że nie jesteście dla siebie tylko współlokatorami.
- Mamo...
- Co „mamo”? Rin, proszę cię, myślisz, że ja nigdy nie miałam dwudziestu lat i nie byłam zakochana?
- Ja nie jestem zakochana w Raphaelu - mówię z naciskiem.
- Dobrze, dobrze, zrozumiałam - moja rozmówczyni unosi ręce w obronnym geście - Wścibska ze mnie matka, wiem. Już się zamykam - kiedy mam jej podziękować za tę mądrą decyzję, niespodziewanie dodaje:
- A czy wy ze sobą, no wiesz...
- Mamo, błagam! - nie kryję przerażenia - Nie, Boże, nie!
- W porządku, chciałam tylko powiedzieć, że możesz ze mną porozmawiać na takie tematy...
- Tak, już wiem, dziękuję - przerywam jej.
- I...
- Możemy, proszę, skończyć już ten temat? - dawno nie czułam się tak nieswojo.
Oczywiście, że chciałabym opowiedzieć mamie o swoich uczuciach. Była dobra w słuchaniu, jeszcze lepsza niż Luna. Problem w tym, że ja sama do końca nie wiem, co czuję. To strasznie dziwne. Z jednej strony coraz bardziej ciągnie mnie do Raphaela. Lubię spędzać z nim czas, jego obecność sprawia mi przyjemność, chociaż czasem trudno się z nim rozmawia. Boli mnie, gdy widzę, że cierpi i chcę mu pomóc mimo, że nie wiem jak. Z drugiej strony jednak... Bardzo często odnoszę wrażenie, że nigdy nie będę dla niego kimś... specjalnym. Tak więc na razie wolę siedzieć cicho i nawet nie zawracać sobie tym głowy, na tyle, na ile było to możliwe. Poczekamy - zobaczymy.
- Carlisle bardzo za tobą tęsknił, wiesz? - mama posłuchała mojej prośby.
- Ja za nim też - uśmiecham się, spoglądając w stronę pokoju brata - Obojga was mi brakowało.
- O, Rinelle - mama przytula mnie czule.
Trwamy tak przez chwilę w uścisku. Właśnie tego potrzebowałam. Przytulenia. I mam wrażenie, że ona też.
- Mamuś? - zadaję pytanie z policzkiem w jej włosach - Dlaczego rozstajesz się z Jamesem?
Ona odsuwa mnie od siebie delikatnie i patrzy miękko.
- Tłumaczyłam ci już - mówi cierpliwie - Ja... To znaczy, nie ma jednego konkretnego powodu. Myślę, że po prostu nigdy go tak naprawdę nie kochałam. Po śmierci waszego taty byłam samotna. Chciałam też mieć kogoś, kto mógłby wam zastąpić ojca. Tan bardzo starałam się wypełnić tę pustkę, że nie zwracałam uwagi na to, co naprawdę czuję. To był błąd - wzdycha ciężko i uśmiecha się z przymusem.
- Rozumiem - odpowiadam z powagą.
- Wiem, kotku, wiem - mama głaszcze mnie po policzku - Boję się tylko, jak to wpłynie na was.
- Jeśli o mnie chodzi, to nie masz się o co martwić - mówię szczerze - James był w porządku, przyzwyczaiłam się nawet do niego przez te trzy lata, jednak... Cóż, jego odejście wiele w moim życiu nie zmieni. Naprawdę.
Mama patrzy na mnie badawczo, jak gdyby chciała się upewnić, że moje słowa są prawdziwe.
- A jak to znosi Car? - wykorzystuję chwilę ciszy, aby zadać pytanie.
- Jeszcze mu nie powiedziałam.
- Co? Ale dlaczego? Nie pyta?
- Czasami.
- To ja już nic nie wiem.
- Postanowiliśmy mu na razie nie mówić. Dopóki... wszystko nie będzie ostatecznie rozwiązane.
- Może i tak. Po co miałby się wcześniej denerwować? - przyznaję jej rację.
Moja rozmówczyni kręci w tym momencie głową, jakby chciała odpędzić od siebie przykre myśli.
- Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym.
- Na przykład?
- Jak sobie radzisz sama w wielkim mieście?
- Nie jestem sama - protestuję.
- Masz na myśli Raphaela?
- Owszem - odpowiadam po krótkim namyśle - Jest dość... specyficzny, pewnie ze względu na trudne relacje rodzinne, ale to dobry człowiek. Lubię go.
Jest moim przyjacielem, chcę dodać, ale z jakiegoś powodu tego nie robię. Może dlatego, że w innym wypadku musiałabym opowiedzieć mamie o porwaniu rodziców Raphaela i wszystkich wydarzeniach z tym związanych. A wtedy na pewno dostałabym szlaban aż do czterdziestki. Nie wspominając już o tym, jak zareagowała by mama...
- Widać, że dobrze się ze sobą czujecie - mówi - Inaczej by z tobą nie przyjeżdżał.
- A jak to jest, że każde twoje pytanie sprowadza się do moich relacji z tym chłopakiem, co? - już czuję, co się święci.
- Jestem twoją matką - moja rozmówczyni wzrusza ramionami - Zawsze będę ciekawa twojego życia, a szczególnie tych najważniejszych spraw, o których możesz jeszcze na razie myśleć, że nie są najważniejsze.
Doskonale wiem, co sugeruje, ale wolę udawać blondynkę.
- Jasne - ucinam temat - A jakie masz plany na jutro?
- Stare nudy - odpowiada mama - Przyjechałaś tak szybko, że nie zdążyłam wziąć urlopu. Tak więc ja rano idę do pracy, a Carlisle do szkoły.
- O, to może go zaprowadzę i odbiorę? Co ty na to? - ożywiam się - Chciałabym spędzić z nim jak najwiecej czasu.
- Dobrze, dobrze - śmieje się mama - Tylko nie przytłocz go za bardzo tą nadwyżką siostrzanych uczuć.
- Oj tam, oj tam - macham ręką.
Uśmiecham się szeroko. Strasznie się cieszę na myśl, że spędzę trochę czasu z moim małym braciszkiem. Może nie cały dzień, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Pozostaje jeszcze tylko te kilka godzin, które... no tak, które spędzę z Raphaelem. Jak tak się dobrze zastanowić, to jeszcze nigdy nie byliśmy tyle czasu sami ze sobą, jeśli nie liczyć snu. Przyznaję bez bicia, że perspektywa wspólnie spędzonych chwil sprawia, że robi mi się ciepło na sercu. Psiakrew, czym on sobie na to zasłużył?
- A wasza dwójka? Jakie macie plany? - głos mamy wyrywa mnie z zamyślenia.
- Cóż... - zastanawiam się - Raphael przyjechał tu między innymi po to, aby pozwiedzać - tak, nadal trzymam się tej wersji, jak iść w zaparte to do końca - więc pewnie zabiorę go w kilka ciekawych miejsc.
- Naturalnie - ton mojej rozmówczyni ma nie tylko drugie, ale na pewno jeszcze trzecie i czwarte dno.
Już mam jej odpowiedzieć zrezygnowanym westchnieniem, kiedy nagle do pokoju wchodzi Raphael ze skonsternowaną miną.
- Chyba coś zepsułem - oznajmia.
Marszczę brwi i wraz z mamą zaniepokojone idziemy do pokoju Carlisle’a. Na szczęście nasze obawy rozwiewają się w momencie przekroczenia progu. Moim oczom ukazuje się uroczy obrazek. Car siedzi przy stole pokrytym rozsypanymi kredkami i pisakami. Ułożył się na blacie z ręką pod policzkiem i tak zasnął.
- Ooo... - rozczulam się.
- Nie taki był plan - mówi Raphael zakłopotany - Wcale nie zamierzałem go uśpić. Choć przyznaję, mogłem wybrać inny temat do rozmowy niż historia architektury.
- Rozmawiałeś w nocy z dziesięciolatkiem o starych budynkach? - parskam cichym śmiechem.
- Ogólnie rzecz biorąc tak. Przy starożytnej Grecji i Rzymie wydawał się nawet zaciekawiony, ale chyba Bizancjum okazało się dla niego już zbyt dużym wyzwaniem.
Opanowuję niewielki atak chichotu i mówię do chłopaka:
- W takim razie przenosisz go teraz do łóżka. Hej, nie patrz tak na mnie! Ty go zanudziłeś, ty go dźwigasz.
Brunet posyła mi pełne obawy spojrzenie, jednak po chwili wahania podchodzi do Carlisle’a i bierze go niezdarnie na ręce. Ja odsuwam kołdrę na łóżku brata, aby Raphael mógł go łatwiej położyć. Akurat w tym momencie chłopiec się przebudza i wyrzuca ramiona do góry, aby nas objąć. W rezultacie oboje z Raphaelem zderzamy się głowami i zostajemy przyciągnięci do małego.
- Jesteście super - mamrocze Car- Będziecie dzisiaj spać ze mną? - prosi.
- Obawiam się, że byłoby nam trochę ciasno we trójkę - mówię.
- No to chociaż ty. Albo Rafa - nie ustaje chłopiec.
Obracam się w jego objęciach na tyle, aby móc posłać pytające spojrzenie mamie stojącej w drzwiach.
- A śpijcie sobie jak chcecie - unosi ręce w geście poddania - Już nie mam siły tłumaczyć ci zasad dobrego zachowania przy gościach, synku.
- Ale Rinelle nie jest gościem - protestuje mój brat - Rinelle to... Rinelle.
- Dzięki - prycham. On jeszcze zdobywa się na pokazanie mi języka.
- W takim razie śpię z nim - mocniej przyciska do siebie Raphaela i ponownie odpływa do krainy Morfeusza.
Kiedy w końcu stajemy wyprostowani zwracam się do bruneta:
- Pójdę ci po dmuchany materac.
- Wspaniałe - z jego miny nie potrafię wywnioskować czy kpi, czy mówi poważnie.
Faktycznie jest już późno, dlatego wszyscy przygotowujemy się już do spania. Raphael uparł się, że sam sobie nadmucha materac (spokojnie, ma pompkę), więc ja tylko przynoszę mu pościel, a potem idę do swojego pokoju.
Chociaż nie było mnie tu już trochę czasu, to prawie nic się nie zmieniło. Białe ściany i meble pozostały białe, a kolorowe plakaty na ścianach kolorowe. Tyko szafa świeci pustkami, ale po włożeniu kilku ubrań z plecaka przestaje straszyć.
Szybko przebieram się w piżamę i wysuwam pod kołdrę. Już po minucie ogarnia mnie przyjemne uczucie ciepła. Jednak mimo tego sen nie przychodzi. Przez głowę przepływają mi najróżniejsze myśli. O mamie, dla której chcę być wsparciem w tym, bądź co bądź, trudnym okresie. O Carlisle’u, jak zareaguje, kiedy się dowie, że James wyprowadził się na stałe. To wszystko mnie martwi. Ale chyba jeszcze gorzej prezentuje się sytuacja Raphaela. Niczego po sobie nie pokazuje, ale jestem prawie pewna, że wewnątrz aż szaleje z powodu targających nim uczuć. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak bardzo boi się o rodziców, mimo, że zawsze wyraża się o nich w sposób dość chłodny. Z całego serca pragnę mu pomoc, chociaż do pasji doprowadza mnie fakt, że nie wiem jak.
W tym momencie przed oczami staje mi kilka wspomnień. Raphael broniący mnie przed włamywaczami, wspólne spanie, chwila, w której dowiedziałam się prawdy o jego rodzicach, późniejsze załamanie chłopaka. Wtedy naprawdę mnie przestraszył.
Gdzieś na pograniczu snu i jawy przypominam sobie ostatnie wydarzenia - kino z Julienem, restauracja, rozmowa z Raphaelem, Leo...
Kilka sekund później już zasypiam.

***

Otwieram gwałtownie oczy. Nie mam pojęcia co mnie obudziło, ani ile spałam. Chyba niewiele, ponieważ na zewnątrz jest jeszcze zupełnie ciemno, a zegar pokazuje jakąś wczesną, jednocyfrową godzinę, chociaż jestem zbyt zaspana, żeby móc ją odczytać.
Wtedy słyszę jakiś dźwięk dobiegający z pokoju, w którym śpią Carlisle i Raphael. Chyba... jakieś mruczenie albo coś w tym stylu. Głos raczej jednak nie należy do małego chłopca.
Powodowana nie tyle niepokojem, co ciekawością, wychodzę z łóżka i idę do sypialni brata. Już pod drzwiami słyszę szelest pościeli i ponownie ciche, monotonne mruczenie.
Po wejściu do środka zastaję Raphaela leżącego na łóżku Carlisle’a, który wierci się przed sen. Małemu musi śnić się jakiś koszmar, ponieważ co i rusz wydaje z siebie ciche, nerwowe stęknięcia. Brunet najwyraźniej stara się go uspokoić, próbując delikatnie przytrzymać chłopca i mówiąc do niego kojącym tonem. Nawet daje radę, jednak nie zamierzam stać bezczynnie.
- Hej - szepczę, żeby Raphael wiedział, że tu jestem - Teraz ja spróbuję.
Chłopak w milczeniu przesuwa się trochę, aby zrobić mi miejsce. Carlisle leży od strony ściany, więc żeby się do niego dostać, muszę najpierw pochylić się nad Raphaelem. Kiedy sobie to uświadamiam, temperatura mojego ciała jakby wzrasta, ale staram się zignorować to głupie uczucie.
Ponownie skupiam się na bracie. Lekko głaszczę jego miękkie włosy i daję mu całusa w czoło, przez co muszę pochylić się jeszcze głębiej i przez co stykam się jeszcze większą powierzchnią ciała z brunetem. Bynajmniej nie robi mi się od tego chłodniej.
Udało się. Carlisle znowu śpi spokojnie. Dopiero teraz zauważam, że cały czas kurczowo ściskał dłoń Raphaela. Teraz po prostu przywarł do jego prawego boku. Chłopak kilkakrotnie próbuje odczepić od siebie dziesięciolatka, jednak nie obyłoby się bez użycia siły, czego raczej żadne z nas nie chce. W końcu brunet daje za wygraną i leżąc na plecach wkłada sobie wolną rękę pod głowę.
Widok tych dwóch z jakiegoś powodu tak mnie rozczula, że zanim zdążę pomyśleć, pytam:
- Mogę się obok was położyć?
W półmroku nie udaje mi się dostrzec wyrazu twarzy Raphaela, jednak on po chwili przesuwa się jeszcze trochę, abym się zmieściła. Łóżka starcza akurat na tyle, żebym położyła się na boku, przednią częścią ciała stykając się z Raphaelem. Jego lewe ramie znajduje się teraz za moją głową, dzięki czemu mogę się wygodnie oprzeć.
- Carlisle się obudził? - pytam szeptem, ponieważ odechciało mi się spać, a nie chcę leżeć w milczeniu.
- Nie, nie spałem - w końcu słyszę głos chłopaka - Tak sobie leżałem i... myślałem.
- Rodzice?
- Mniej więcej.
- To znaczy?
Odpowiada mi milczenie.
- Nie chcesz o tym mówić, co? - domyślam się.
- Nie bardzo.
- Ale powiesz?
- A słyszałaś moją poprzednią odpowiedź?
- Aha. No to powiesz?
- Jesteś strasznie uparta - Raphael ciężko wzdycha - I wścibska. Nikt cię nie uczył, że to niegrzeczne?
- Uczył. Ale teraz śpi w drugim pokoju. Jeśli chciałbyś, aby ta osoba przywołała mnie do porządku, musiałbyś najpierw odkleić się od jej syna, obudzić ją i pewnie też wytłumaczyć, czemu leżymy w jednym łóżku.
- Kusząca propozycja. Chyba zaryzykuję.
- Ej! - uderzam go lekko wierzchem dłoni w klatkę piersiową, jednak szybko poważnieję - To jak w końcu, powiesz mi, co cię gryzie?
- Wygrałaś - brunet przymyka oczy (a przynajmniej tak mi się wydaje, bo jest dość ciemno) - Jak już wcześniej ustaliliśmy, chodzi o moich rodziców.
Robi chwilę przerwy, zapewne czekając na jakieś moje pytanie, ale ja nie chcę mu przeszkadzać.
- Sytuacja staje się coraz bardziej beznadziejna - kontynuuje - Dosłownie. Przestaję wierzyć w to, że ich znajdziemy. Jeśli porywacze czegoś by od nas chcieli, już dawno by nam to zakomunikowali. A jeśli ich celem było uciszenie tych dwojga, to prawie na pewno już to zrobili i ukryli ciała tak dobrze, że w życiu nikt ich nie znajdzie.
- Nawet tak nie myśl! - protestuję.
- Przecież to czysta logika - odpowiada Raphael cynicznie - Co prawda motywy niejasne, jednak gdyby mieli ich puścić, toby już puścili. W jakimkolwiek znaczeniu tego słowa. Aha, jeszcze jedno. To mnie nie gryzie. Tylko o tym myślę.
- Co ty za pierdoły opowiadasz? - bulwersuję się, nadal szeptem, ale jednak bulwersuję - Przecież to twoi rodzice, ty... ty musisz się... martwić? To chyba zbyt delikatne słowo!
- Rinelle, ktoś kiedyś powiedział bardzo mądre słowa: „Jeśli twój problem ma rozwiązanie, to dlaczego się martwisz? A jeśli nie ma rozwiązania, to dlaczego się martwisz?”.
- Takie filozoficzne bzdury możesz wciskać każdemu, ale nie mnie, Cortez.
Oczekuję od niego jakiejś ciętej riposty, ale ona nie pada. Chłopak widocznie się nad czymś zastanawia. Po chwili odzywa się:
- Już drugi raz to zrobiłaś.
- Ale co? - nie rozumiem.
- Zwróciłaś się do mnie po nazwisku. Ostatnim razem zrobiłaś to w pociągu, kiedy byłaś na mnie zdenerwowana.
- Bo już nie mogę słuchać tych twoich bzdur.
- Zależy od punktu widzenia.
- Nieprawda - burczę - I dobrze o tym wiesz.
Raphael nabiera powietrza, aby coś powiedzieć, ale wtedy rozlega się plask! i brunet stęka, gwałtownie wypuszczając powietrze z płuc.
- Właśnie dostałem od twojego brata w brzuch – skarży się – Czy on zawsze tak robi?
- Tylko jeśli ktoś naprawdę głupio gada. Wtedy stężenie bzdur robi się tak wysokie, że dociera to do niego nawet przez sen i reaguje w taki właśnie sposób.
Jestem przygotowana na jakąś kąśliwą uwagę chłopaka, dotyczącą poziomu mojego dowcipu, ale on znowu zaskakuje mnie swoim milczeniem. Po chwili jednak obraca się tak, aby móc mi spojrzeć w oczy. Ruch ten powoduje, że nasze twarze znajdują się teraz bardzo blisko, a ja stykam się dłońmi z klatką piersiową Raphaela, co z kolei sprawia, że anomalie wewnątrz mojego ciała przybierają na sile. Czy on naprawdę musi tak na mnie działać?
- Słuchaj, nie ma sensu, żebyśmy się o to spierali – jego oddech łaskocze mnie w brodę – Nie mogę przyznać ci racji, a ty nigdy nie zgodzisz się ze mną. Rozumiem to, różnimy się, jednak proszę, abyśmy ograniczyli do minimum rozmowy o moich reakcjach emocjonalnych, a najlepiej w ogóle ich zaniechali, choć wątpię, czy to możliwe w twoim przypadku. W porządku?
Z tobą na pewno nie jest, myślę, ale na głos mówię:
- Jak chcesz.
- A chcę – odpowiada brunet, wracając do swojej poprzedniej pozycji.
Po raz kolejny zapada cisza przerywana oddechami chłopaków i przyspieszonym biciem mojego serca (mam nadzieję, że nikt oprócz mnie nie słyszy tego ostatniego). Nagle ogarnia mnie senność. Próbuję walczyć z opadającymi powiekami, jednak ciepło bijące od Raphaela oraz późna pora sprawiają, że ostatecznie przegrywam.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze – mówię jeszcze sennie i delikatnie poklepuję chłopaka na pocieszenie. Sekundę później już zasypiam z ręką na jego klatce piersiowej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 25

Rozdział 10

Rozdziały 8 i 9