Rozdział 27


No dobra, przyznaję. Próbowałam wczoraj flirtować z Rafaelem. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że to silniejsze ode mnie.
Po raz nie wiadomo który w ciągu tych tygodni karcę się w myślach. Nie pora na takie zachowanie. Powinnam w końcu spoważnieć i przestać traktować to jak jakiś film czy przedstawienie. Rodzice Rafaela byli w naprawdę poważnym niebezpieczeństwie, nie wiadomo nawet, czy żyli, a ja ostatnia egoistka, bezwstydnie podrywam ich syna. A nawet gdyby wszystko było w porządku, to i tak Rafael w życiu by na mnie nie spojrzał. Bo niby na co? On jest superinteligenty i tak przystojny, że mógłby mieć każdą, gdyby tylko zechciał. Owszem, ma pewne problemy w kontaktach międzyludzkich, ale jestem pewna, że one z czasem miną. A ja? No właśnie, ja to… ja. Nic specjalnego.
Cholera, Rinelle, ogarnij się! Znowu zaczynasz! Pocieram energicznie wilgotną twarz ręcznikiem, żeby wybić sobie z głowy tą dziecinadę. Chyba nie muszę dodawać, że nie pomaga.
Narzucam luźną, jasnoróżową koszulę i wciągam wąskie jeansy. Szybko doprowadzam swoje włosy i twarz do stanu używalności, a następnie wychodzę z łazienki, po cichu, żeby nie obudzić śpiących jeszcze domowników. Domykam właśnie drzwi, a sekundę później muszę powstrzymać krzyk, ponieważ niespodziewanie odbijam się od czegoś stojącego za moimi plecami.
- Rafaelu! – syczę – Czy ty musisz się tak skradać?
- Nic na to nie poradzę, że zostałem obdarzony niezwykłą gracją i kocimi ruchami.
Patrzę na niego spod byka, jednak nie mogę się gniewać widząc jego zaspaną minę i włosy rozburzone od snu.
- A, byłbym zapomniał – mówi trąc oczy (co jest cholernie urocze) – Widziałem przed chwilą kogoś przy wejściu. Nie dam sobie ręki uciąć, ale to chyba był twój… - przerywa mu dźwięk domofonu.
- Milo – jęczę – Szlag, szlag, szlag, szlag! Zapomniałam o nim. Jezu, naprawdę nie chcę iść z nim na tą przeklętą kawę.
Rafael nie odpowiada. Mruży tylko oczy i mierzy mnie wzrokiem, ci trochę mnie peszy.
- No co? – pytam podejrzliwie.
- Chyba mam pomysł jak to odkręcić – mówi brunet.
- Dawaj.
Po raz drugi chłopak milczy. Tym razem jednak robi coś, czego się zupełnie nie spodziewałam.
- Masz, ubierz to – ściąga swój T-shirt i mi go podaje.
- Że co proszę?!
- Włóż moją koszulkę. To znaczy, tylko ją – precyzuje – I najlepiej zwilż delikatnie włosy. A potem je potargaj.
Wtedy do mnie dociera.
- Ty chcesz…
- Dokładnie. Uświadomić mu, że to konkretne miejsce w twoim życiu jest już zajęte.
- Wcale nie musisz…
- Nie, ale mogę i właśnie to robię – w jasnych oczach Rafaela pojawiają się chochliki.
W tym momencie dzwonek słychać po raz drugi.
- Idź się przebrać, ja otworzę – poleca chłopak – I przyjdź, kiedy cię zawołam.
Robię, co mi każe. Wracam do łazienki i wkładam jego T-shirt. Przeglądam się w lustrze. Podoba mi się to, co widzę. Dla lepszego efektu zmieniam fryzurę tak, jak radził Rafael. Patrzę na swoje dzieło i stwierdzam, że „przebranie” wygląda całkiem przekonująco. Jednym słowem wyglądam, jakbym miała za sobą całkiem udaną noc.
No ładnie to sobie kolega wymyślił, muszę mu to przyznać. Nie przewidział jednak tego, że kilka minut na zimnych kafelkach w samej koszulce to trochę za zimno, jak na mnie.
Nie mam się czym okryć, ponieważ szlafrok jest mokry, a wyjść do pokoju po bluzę też nie mogę. Wobec tego tylko pocieram dłońmi ramiona. Ten ruch sprawia, że zapach podkoszulka dociera do mojego nosa. Jest to zwykła mieszanka dezodorantu, potu i własnej woni Rafaela. Tak, nadal podoba mi się ten zapach. Niedobrze.
W tym momencie słyszę głos mojego współlokatora dobiegający z korytarza:
- Rinelle! Chyba ktoś do ciebie.
Biorę się w garść i wychodzę z łazienki, starając się wyglądać na radosną i rozluźnioną. Przechodzę spokojnie przez korytarz i staję obok Rafaela. On natomiast zupełnie naturalnym gestem obejmuje mnie na wysokości bioder i delikatnie przyciąga do siebie. Nie protestuję, chociaż mój żołądek robi salto.
- Nie przedstawisz mnie koledze, cariño? – pyta brunet przyjemnym niskim, w ten sposób, jakby go używał wobec mnie codziennie.
- Yyy… Tak, oczywiście – przybieram maskę kokietki – Milo – posyłam stojącemu w drzwiach (nieproszonemu) gościowi słodki uśmiech – to jest Rafael, mój… chłopak.
- Miło mi – brunet podaje rękę szatynowi, który wygląda na co najmniej zbitego z tropu.
- M…mnie też. Ja… Milo, to znaczy, ehm, mam na imię Milo. Jestem… kolegą Rinelle ze szkoły.
- O! – Rafael udaje zaskoczenie. Zauważam też demoniczny błysk w jego spojrzeniu, co mnie trochę niepokoi. On naprawdę cieszy się, że może dopiec Milo – To jak, umówiliście się na takie spotkanie po latach, co? – śmieje się.
Że. Co?!
- Tak, to znaczy, nie… Niby tak, ale tak naprawdę, to… - plącze się Milo – Chciałem… chciałem tylko oddać Rinelle płytę, którą pożyczyłem od niej… dawno.
Po tych słowach chłopak wciska mi do rąk opakowanie z filmem i żegna się zdawkowo, aby następnie popędzić w dół po schodach.
Rafael śmieje się cicho patrząc za chłopakiem.
- Chyba nie będzie ci już więcej przeszkadzał – mówi mrużąc oczy z satysfakcją.
- To na pewno. Zniszczyłeś go – mnie też udziela się wesołość – Dzięki – podnoszę wzrok na bruneta.
Patrzymy na siebie przez chwilę. Wtedy właśnie dociera do mnie, że nadal stoimy do siebie praktycznie przytuleni, tak, że przez cienki materiał koszulki czuję gorąco bijące od jej właściciela, który wciąż trzyma dłoń na moim biodrze.
W tym momencie Rafael cofa gwałtownie rękę i cały czar pryska.
Zamykam drzwi i wracamy do korytarza. Tam czeka na nas niespodzianka w postaci mojej mamy, która patrzy na nas z niemym pytaniem w oczach.
- Przyszedł Milo, próbował mnie podrywać i wyciągnąć na kawę, ale Rafael pomógł mi się go pozbyć udając mojego chłopaka – wypalam jednym tchem.
- O – słyszę w odpowiedzi. Na szczęście jest to „o” zrozumienia, niedomagające się dalszych wyjaśnień.
- To… ja się pójdę przebrać – czując, jak na policzki wypływa mi rumieniec, przemykam obok mamy i po raz trzeci tego poranka zatrzaskuję za sobą drzwi łazienki.
Pół godziny później zbieramy się już do wyjścia.
Żałuję, że mój pobyt w domu trwał tak krótko. Powinnam więcej czasu poświęcić mamie i Carlisle’owi, ale taki wyjazd powinnam zaplanować z wyprzedzeniem. Tym razem wyrwałam, ile się dało.
Żegnam się (dość długo, przyznaję) z mamą, a potem z młodszym bratem, który jednak trochę więcej czasu poświęca Rafaelowi, niż mnie, przez co czuję się odrobinę zazdrosna.
- Przyjedziesz jeszcze kiedyś? – pyta prosząco chłopiec. Chyba nie muszę dodawać, że znowu uczepił się nogi bruneta – No? Przyjeedzieeesz?
Jak znam mojego współlokatora, to pewnie przygotowuje teraz w myślach kwiecistą mowę na temat tego, jak niskie jest prawdopodobieństwo, żeby się jeszcze kiedyś spotkali. Na szczęście przed udzieleniem odpowiedzi przezornie spogląda na mnie. Powoli kręcę głową. Rozumie.
- Taaak, kiedyś – mówi wymijająco i niepewnie klepie małego po głowie – To do zobaczenia. Do widzenia pani – podaje rękę mojej mamie, której w końcu udaje się odciągnąć Carlisle’a.
- Do widzenia – odpowiada brunetowi ciepło – Wpadajcie wcześniej, jeśli znajdziecie czas.
- Jasne, mamuś – całuję ją w policzek po raz ostatni i wreszcie wychodzimy.
Już po przekroczeniu progu czuję lekkie uczucie żalu i tęsknoty w sercu. Chyba musi się to odbijać na mojej twarzy, ponieważ słyszę głos Rafaela:
- Nie rozklejaj się tak. Przecież nie żegnasz się z nimi na zawsze.
- Wiem, ale to nie pomaga – uśmiecham się smutno i zmieniam temat – Jeszcze raz dziękuję ci za to, że ze mną przyjechałeś. I za Carlisle’a. Nawet nie wiesz, jak on cię polubił.
- Przejdzie mu – chłopak wzrusza ramionami – A przynajmniej miejmy taką nadzieję.
- Dlaczego tak mówisz?
- Och, proszę cię. Jakoś średnio widzę się w roli przybranego starszego brata. Ja nawet na młodszego ledwo się nadaję.
- Przesadzasz.
- Skąd. Po prostu stwierdzam fakt – rzeczywiście nie brzmi, jakby się nad sobą użalał.
- Mhm. W każdym razie dzięki.
- Nie ma problemu. Zdążyłaś przynajmniej dobrze z mamą porozmawiać?
- Nie tak dobrze, jakbym chciała, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Rafael już nie odpowiada, chyba pogrążył się w swoich myślach. Nie muszę nawet zgadywać jakich. Nie chcę też poruszać tego tematu, bo i po co chłopaka denerwować. Muszę go jednak o coś poprosić.
- Rafaelu?
- Hm?
- Obiecałam Lunie, że ją jeszcze odwiedzę, zanim wyjadę.
- Mhm.
- Nie proszę cię, żebyś poszedł ze mną…
- Ale?
- Ale ona jest taka… No, przywitaj się z nią tylko, bo inaczej przez najbliższy czas będę musiała wysłuchiwać jej domysłów i zabawnych insynuacji.
- A konkretnie jakich?
- Jakbyś nie wiedział – prycham, na co on odpowiada lekkim uśmiechem.
- Typ kokietki i nałogowej podrywaczki, mam rację? – pyta.
- Taa, lepiej bym tego nie ujęła.
- W porządku, przywitam się z nią. Ale tylko tyle.
- Yey!
- A nie mogłaś jej powiedzieć, że, no nie wiem… Może że nie interesują mnie dziewczyny? Istnieje szansa, że dałaby ci wtedy spokój z tymi… insynuacjami.
- Och nie, nie łam jej serca – teatralnie przykładam sobie wierzch dłoni do czoła – Ona rozpacza nad każdym przystojnym homoseksualistą, jakby ktoś umarł.
Właśnie sobie uświadomiłam, że niechcąco nazwałam Rafaela przystojnym. Robi mi się trochę głupio, jednak mój towarzysz nijak nie reaguje.
- Gdzie ona mieszka? – pyta tylko.
- Luna? Jakieś piętnaście minut drogi stąd – mówię - Trzeba tylko podjechać autobusem parę przystanków.
- Do boju, w takim razie.
***
Umówiłam się z Luną pod jej akademikiem, ponieważ nie chciałam narażać Rafaela na wejście do tego mrocznego miejsca. Dość prawdopodobne byłoby, że moja przyjaciółka już by go nie wypuściła.
Nie czekamy nawet pięciu minut, kiedy rozlega się głośne:
- Rinelle! Uściskaj ciocię, mała!
- Cześć, Lu – przytulam ją ze śmiechem.
- A to zapewne pan Rafael Cortez – podaje brunetowi wierzch dłoni (od zawsze miała zamiłowanie do dramatyzmu). Ku mojemu zaskoczeniu chłopak zamierza w to grać, ponieważ całkiem naturalnie skłania się lekko i całuje dziewczynę w rękę.
- Luna Cavarelli. Enchantée – przedstawia się zalotnie.
- Comment allez-vous?
- Très bien, merci.
Przyznam, że opadła mi szczęka. To, że Luna uczyła się francuskiego, bo podobał jej się prowadzący, to wiem. Bardziej zaskakuje mnie perfekcyjny akcent Rafaela. Zna chłopak swoje mocne strony, nie ma co.
- No cudownie – wtrącam się – ale chyba nie mamy zbyt dużo czasu, a chciałabym jeszcze spędzić trochę czasu z przyjaciółką.
- Oczywiście, zapraszam – mówi Luna nie spuszczając wzroku z Rafaela.
- O, nie, nie, nie. On nie wchodzi – ostudzam jej zapał.
- Jak to? – mina dziewczyny gwałtownie rzednie.
- Tak to. Harem masz już pełny – żartuję.
- Bardzo śmieszne – prycha brunetka, jednak w końcu żegna się z chłopakiem (oczywiście po francusku) i prowadzi mnie do swojego pokoju.
Luna bardzo ubolewa nad tym, że mieszka w żeńskim akademiku. Narzeka też na brak współlokatorki, z którą mogłaby plotkować o chłopakach.
- Czyli… przeżywasz tu taki jakby odwyk? – pytam.
- Tak, właśnie! To jest okropne, wiesz?
- Taa, wyobrażam sobie.
- Nie, nie wyobrażasz. Ty przecież mieszkasz z Rafaelem – wypowiada jego imię w sposób, w jaki mówi się o marzeniach milionów – Ale, ale, miałaś mi przecież opowiedzieć co u ciebie. Może zacznijmy od mniej przyjemnych spraw, będziemy to miały z głowy. Co u mamy?
- Dobrze się trzyma, ale znasz ją, nawet gdyby było inaczej, to nie da po sobie poznać.
- A Car?
- Jeszcze nic nie wie.
- Biedny maluch. A ty? Wiem, że niespecjalnie lubiłaś Jamesa, ale jednak…
- Ze mną w porządku – odpowiadam zgodnie z prawdą – Martwię się tylko o nich.
- Dadzą sobie radę – mówi Luna – Twoja mama jest twarda, a Carlisle się w nią wdał.
- Dzięki.
- Od tego tu jestem. No! – brunetka klaszcze w dłonie – Koniec ze smutami. Co tam między tobą a błękitnookim przystojniakiem?
- Lu… - jęczę.
- Co „Lu”? facet jest nieziemsko przystojny! Co prawda wolę inny typ urody, ale dla niego… Oj, kochana, pilnuj go dobrze.
- Luna!
- No chyba mi nie powiesz, że on nie jest gorący!
- Matko Boska…
- Wysoki, szczupły, ładnie zbudowany…
- Litości!
- …te oczy, włosy, ręce… - wylicza dalej Luna rozmarzonym tonem.
- Dobra, rozumiem! Dotarło!
- A jesteście razem?
- NIE! – prawie wrzeszczę.
- Czyli jednak nie dotarło – wzdycha dziewczyna.
- Możemy już zmienić temat? – irytuję się coraz bardziej.
- Ale powiedz mi, dlaczego? Dlaczego nie jesteście razem? Czego mu brakuje?
- Niczego – warczę – Może poza zdrowiem psychicznym – mruczę już pod nosem.
- Nie mów, że to jakiś depresyjny typ.
- Nie, raczej izoluje się od wszelkich uczuć, a jak mu się to nie udaje, to się chowa.
- Czyli taki niedostępny, tak? Ciocia lubi.
- Cudownie – prycham.
- A jak z jego rodziną?
- Ma… trudne kontakty z rodzicami, a ściślej z ojcem – nie zamierzam zdradzać jej sytuacji Cortezów, podobnie jak mamie. Jednak coś muszę powiedzieć – Ale
- On ma brata?! Nie gadaj! – Lunie aż oczy błyszczą z ekscytacji – Jak wygląda?
- W zasadzie to jak Rafael, tylko ma ciemniejszą skórę, ciemnoblond włosy i brązowe oczy.
- Muszę. Go. Poznać.
- Ani mi się waż!
- Hej, nie możesz mieć ich obu.
- Po pierwsze, nie mam żadnego. Po drugie, Leonardo ma dziewczynę.
- To się zawsze da zmienić – uśmiecha się drapieżnie brunetka.
- Proszę cię, odpuść – wzdycham.
- Już dobrze, dobrze – Luna wywraca oczami – A jak praca?
- Całkiem przyjemna – cieszę się ze zmiany tematu.
- Szef jakiś logiczny?
- To właśnie brat Rafaela.
- No nie! Ta to się umie ustawić.
- Że niby ja? A powiedz mi, ilu już miałaś chłopaków od naszego ostatniego spotkania?
- Mmm… czterech – odpowiada dziewczyna bez cienia wstydu – Pięciu, jeśli liczyć tą jedną randkę z pewnym barmanem.
- O tym właśnie mówię.
- Ale serio, naprawdę ani razu nie spałaś z Rafaelem?
- Nie – odpowiadam z zaciśniętymi zębami.
- Nawet się nie całowaliście?
- Miałaś zejść z tematu!
- W porządku! – moja rozmówczyni unosi ręce w poddańczy geście – Ale wiesz co? – dodaje po chwili równie radosnym, chociaż już poważniejszym tonem – Ty go lubisz. To widać.
- Mam nadzieję, że jednak nie – to mogła być odpowiedź na oba zdania.
- Ale dlaczego nie? Przecież tobie też niczego nie brakuje.
- Żartujesz? – uśmiecham się niewesoło – Popatrz na mnie, a potem popatrz na niego. Nie ta liga. Jeśli chodzi o intelekt też. Ten gość w wieku dwudziestu dwóch lat jest już po studiach.
- Okej, to faktycznie nie zdarza się często – przyznaje Luna – Ale ty zdążysz jeszcze sobie postudiować, a intelekt nie zależy przecież o stopnia naukowego. Natomiast jeśli chodzi o urodę, to Rinelle! Zacznij mnie w końcu słuchać! Faceci co i rusz oglądają się za tobą. Jest z ciebie niezła laska, tylko w to nie wierzysz.
- Mhm – mruczę w odpowiedzi, faktycznie powątpiewając – Ale popatrz na to z innej strony. My jesteśmy zupełnie różni! Ja reaguję emocjonalnie na, umówmy się, prawie wszystko, a on, jego uczucia… - nie wiem jak skończyć.
- Go przerastają? – podsuwa moja przyjaciółka.
- Właśnie. I jeszcze te problemy z ludźmi…
- Jakimi?
- Tak ogólnie mówię – wykonuję nieokreślony ruch ręką – Na przykład do szału doprowadza go przebywanie w zatłoczonym miejscu. Ten facet ma problem z jakimkolwiek kontaktem fizycznym. Unika go, jak może.
- Nawet twojego dotyku?
- Powiem tak: nie ucieka, ale też nie wydaje się nim zachwycony.
- Bzdura! Choćby nie wiem jak bardzo był pokręcony, to i tak pozostaje facetem. A jak faceta hetero przytula ładna dziewczyna, to uwierz mi, skarbie, w żadnym stopniu nie jest to dla niego przykre.
Na tę uwagę parskam cichym śmiechem.
- No co? – Lunie też udziela się moja wesołość – Słuchaj cioci, ona prawdę ci powie. Matko, aleś głupawki dostała! Dobrze, że niczego teraz nie pijesz, bo… - w tym momencie uderza się dłonią w czoło – Ale jestem głupia. Nie zaproponowałam ci niczego do picia!
- Nie przejmuj się – kręcę głową już nieco uspokojona – I tak zaraz będę lecieć, muszę zdążyć na pociąg.
- O, nie, nie, nie, kochana – protestuje dziewczyna, wprawiając przy tym w ruch swoje czekoladowe loki – Na pewno nie wyjdziesz stąd bez przymierzania ciuchów.
- Jakich ciuchów? – dziwię się.
- A, promocja była w sklepie internetowym, więc zamówiłam sobie to i owo – tłumaczy brunetka – Problem w tym, że niektóre rzeczy okazały się na mnie za małe, a zwrotów nie przyjmują. Tak więc pomyślałam, że dam je mojej małej rudej dziewczynce – zaświergotała.
- Nie nazywaj mnie tak.
- Wiem, wiem, wolałabyś, żeby kto inny cię tak nazywał – Luna puszcza do mnie oko.
Oddychaj, Rin, oddychaj.
- Dobra – postanawiam ją zignorować – Pokazuj te ciuchy.
***
Podejrzewam, że Luna kazała mi przymierzyć rzeczy nie tylko z wyprzedaży internetowej, a przynajmniej nie z jednej. Nie wiem, ile czasu minęło między pierwszą sukienką a tą, którą właśnie mam na sobie, ale idę o zakład, że co najmniej pół godziny.
- Czekaj, jeszcze tu zapniemy… - mruczy pod nosem moja garderobiana – I… gotowe! Możesz się zobaczyć.
Po raz setny chyba podchodzę do dużego lustra wiszącego na ścianie i przeglądam się. Jednak tym razem nie wyglądam po prostu dobrze, ani nawet ładnie. Wyglądam…
- Wow – patrzę na swoje odbicie oczarowana.
- Lepiej bym tego nie ujęła – przytakuje Luna.
Co wprawiło nas w taki zachwyt? Czerwona sukienka, ale naprawdę niezwykła. Ta czerwień jest głęboka, rubinowa – ulubiony odcień mojej przyjaciółki. Sukienka ma cienkie, połyskujące ramiączka i dekolt w kształcie górnej części serca. W okolicach pasa kończy się dopasowany gorset i zaczyna się rozkloszowana spódnica sięgająca mi przed kolana. Jest ona dodatkowo ozdobiona warstwą koronki na wierzchu, również czerwonej, chociaż w nieco ciemniejszym odcieniu.
- Nawet nie pytam, czy ją bierzesz – uśmiecha się Luna.
- No jasne, że tak! Powiedz mi tylko, ile jestem ci za nią winna.
- Nie żartuj, mała. To prezent.
- Naprawdę? Dzięki – ściskam przyjaciółkę. W tym momencie mój wzrok pada na zegar stojący na szafce za plecami dziewczyny.
- Cholera – klnę – Cholera, cholera, cholera. Niech to szlag!
- Co się stało?
- Zasiedziałam się! – odpowiadam pośpiesznie zbierając swoje rzeczy – Spóźnię się na pociąg.
- Do swojego misiaczka – dodaje Luna znacząco.
- Aha – niespecjalnie jej słucham – Dobra, muszę lecieć. Całusy, pa, pa, pa! – szybko cmokam dziewczynę w policzek i dosłownie wybiegam z jej pokoju, krzycząc jeszcze na odchodnym:
- Dzięki za wszystko, zadzwonię!
***
Wpadam na peron ledwo dysząc. W duchu dziękuję Bogu, że moja przyjaciółka nie kazała mi przymierzać szpilek, bo zdecydowanie wygodniej mi biegać w trampkach.
Przeczesuję wzrokiem niewielki (na szczęście) tłum czekający na pociąg i po chwili zauważam ciemną, wysoką postać opierającą się o jeden z filarów.
- Już jestem, wybacz spóźnienie – mówię do Rafaela, jednocześnie próbując odzyskać normalny oddech – Zagadałam się z Luną.
- Spodziewałem się, że tak będzie – odpowiada chłopak – Właśnie dlatego podałem ci nieco wcześniejszą godzinę odjazdu.
- Czyli biegłam tutaj zupełnie nie potrzebnie? – chyba pośpieszyłam się z tymi przeprosinami.
- W zasadzie to tak. Ale poszukaj pozytywów. Przynajmniej biegłaś w jakimś wygodnym obuwiu, choć z drugiej strony jest ono dość niecodziennym wyborem w kontekście twojego stroju. A właśnie, z jakiej to okazji?
- Ale… co takiego? – mrugam oczami skonsternowana.
- Chodzi mi o twoje ubranie – brunet przesuwa po mnie wzrokiem – Co prawda wiem, że przebywanie w moim towarzystwie to zaszczyt i wymaga odpowiedniego stroju, jednak nie sądzę, żebyś podzielała mój pogląd, toteż wnoszę, że ta sukienka to nie z mojego powodu.
Sukienka…?
- Psiakrew – zaskakuję – Przymierzałam ciuchy Luny i zapomniałam przebrać się z powrotem.
- Przynajmniej kolor całkiem dobrany – Rafael sprawia wrażenie, jakby naprawdę interesowało go moje ubranie.
- Przestań się na mnie gapić – rzucam poirytowana. I coś mi się wydaje, że moje policzki właśnie dopasowują się kolorystycznie do sukienki.
- Gwoli ścisłości – precyzuje chłopak – Nie gapię się, jak to byłaś uprzejma określić, na ciebie, tylko na to, co masz na sobie.
- I co, zazdrościsz? – odgryzam się.
On chyba chce coś odpowiedzieć, jednak nie zdąża, ponieważ w tym momencie nadjeżdża pociąg.
- Panie przodem – Rafael kurtuazyjnie wskazuje mi drzwi, uśmiechając się przy tym pod nosem. Staram się przejść obok niego na tyle wyniośle, na ile pozwala mi sytuacja. A że jestem niską, okrągłą dziewczyną w trampkach i sukni balowej, to nie wychodzi mi to zbyt wiarygodnie.
Także i tym razem trafiamy na pusty przedział. Jak poprzednio oboje zajmujemy miejsca obok okna, naprzeciwko siebie.
W tym właśnie momencie orientuję się, że moja sukienka nie nadaje się do siedzenia. Kiedy jeszcze stałam, wydawała się szyta na miarę, jednak gdy siadam, okazuję się, że nie mogę oddychać.
- Niech to szlag – mruczę pod nosem.
- Coś nie tak? – pyta Rafael.
- Najwyraźniej powinnam schudnąć – wzdycham.
- Myślę, że szybciej będzie, jeśli się przebierzesz – odpowiada brunet, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak blisko jest przekroczenia czerwonej linii.
- Serio? Dzięki, Sherlocku, nie wpadłam na to – mój głos wprost ocieka sarkazmem – Bo to wcale nie tak, że swoje ciuchy zostawiłam u Luny, a te, które mam w plecaku, są brudne.
- Zawsze zostaje ci jeszcze płaszcz.
Prawie naga dziewczyna ubrana w płaszcz? Cóż, widziałam już kilka filmów z takim motywem, jednak postanawiam zachować tą myśl dla ciebie.
- Dobra, idę – chwytam okrycie i kieruję się w stronę toalet. Sekundę później pociąg rusza.
- No nie – jęczę – Jak ja się teraz przebiorę?
- A w czym ci przeszkadza ruch pociągu?
- Pozwól, że wytłumaczę ci to w twoim języku. Przebieranie się w moim przypadku oznacza balansowanie na jednej nodze przez co najmniej kilka sekund. Wykonywanie tej czynności w pociągowej toalecie w połączeniu z moją koordynacją ruchową prawie na pewno poskutkuje bliskim spotkaniem z niezbyt czystą podłogą. Mam mówić dalej?
Rafael milczy przez chwilę, po czym rzuca:
- Możesz się przebrać tutaj.
- Słucham? – czuję się odrobinę zdezorientowana.
- No co? Przecież poza nami nikogo tu nie ma. A ja mam co robić – pokazuje mi trzymane w ręku słuchawki i telefon – Nie musisz się denerwować, że będę jakkolwiek zainteresowany twoją zmianą garderoby.
Czy spalam cegłę? Mam nadzieję, że nie.
Przez chwilę rozważam swoje możliwości i wybieram tę bardziej higieniczną.
- No dobra – zwracam się do mojego towarzysza – Ale ty twarzą do drzwi i patrzysz, czy nikt nie idzie.
- Wedle życzenia – Rafael odwraca się we wskazanym kierunku i zakłada słuchawki na uszy.
Okej, teraz tempo. Najpierw siłuję się z zamkiem. Kiedy w końcu puszcza, zsuwam ramiączka i sięgam po płaszcz. Oczywiście w tym samym momencie sukienka zjeżdża mi aż do pasa. Bogu dzięki, że okna są zasłonięte.
Potem idzie już z górki. Szybko ubieram i zapinam płaszcz, po czym zsuwam sukienkę, by następnie ją złożyć i schować do plecaka.
- Gotowe – oznajmiam, ale nikt i nie odpowiada – Rafaelu? – spoglądam na niego i już wiem, dlaczego nie reaguje. Nadal siedzi obrócony w stronę drzwi. Kiwa głową do tylko jemu znanego taktu muzyki, poruszając przy tym lekko palcami, jakby grał na gitarze.
- Hej, czego słuchasz? – kładę mu rękę na ramieniu, aby zwrócić jego uwagę. Wzdryga się lekko czując mój dotyk. Przez sekundę patrzy na mnie niewidzącym wzrokiem, jednak po chwili podaje mi jedną ze słuchawek. Siadam więc obok niego i teraz stykamy się ramionami, ponieważ chłopak na powrót się wyprostował.
Wystarczają mi trzy nuty, żeby rozpoznać utwór.
- O matko, znam to! – emocjonuję się – Carry on my wayward sooooon – zaczynam śpiewać do refrenu, tylko trochę przy tym fałszując – There’ll be peace when you are doooooone…*1
Przerywam, kiedy Rafael zaczyna się trząść. Okazuje się, że się śmieje.
- Co cię tak bawi? – ściągam słuchawki, starając się jednocześnie przybrać groźną minę, jednak zdradzają mnie kąciki ust.
- Ty – odpowiada brunet rozbawiony – A raczej twój… entuzjazm.
- I niby co w tym takiego śmiesznego?
- Samo jego istnienie. Jesteś chodzącą bombą optymizmu.
- Dziękuję.
- To nie był komplement, raczej stwierdzenie faktu.
- To ty tak uważasz. A przy okazji – zbaczam z tematu – Znasz ten serial?
- Związany z piosenką? Owszem, oglądnąłem z Leonardem kilka sezonów jako dziecko.
- Ohohohoho – nawet nie wie, w co się wpakował.
- Mam rozumieć, że jesteś fanką?
- Aha. Jeszcze do niedawna nałogowo go oglądałam. Którego bohatera lubiłeś najbardziej?
- Nie wiem. Nigdy aż tak nie zagłębiałem się w oglądanie, żeby mieć ulubieńców. Ale mam podejrzenia co do tego, kto był twoim.
- Dawaj.
- Dean*2, prawda?
- Miałam swoje powody – wzruszam ramionami.
- Oprócz, hm… preferencji wizualnych? – droczy się ze mną chłopak.
- A żebyś wiedział – odpowiadam wojowniczo, choć nadal wesoło – Mimo swoich wad i błędów, które popełniał, Dean był naprawdę dobrym człowiekiem. Odważnym, kochającym swoją rodzinę i robiącym dosłownie wszystko, żeby ją ratować. Owszem, na początku może się wydawać tylko tępym żołnierzem, jednak on wkładał serce w to, co robił, głowę również, chociaż może nieco inaczej niż jego brat. I, tak, przyznaję, Jensen Ackles jest cholernie przystojny.
- Wow – Rafael poprawia się na siedzeniu – Mogłabyś napisać o nim książkę, co?
- Nie kpij sobie – proszę – Wbrew pozorom ta postać jest złożona. Nie mówię oryginalna, bo przecież wszystkie wzorce osobowe czerpiemy ze starożytności, ale nadal można znaleźć w nim coś wzruszającego.
- Wierzę ci – odpowiada brunet całkiem poważnie – A swoją drogą to bardzo ciekawe jak kino i telewizja oswajają nas z różnymi skrzywionymi bohaterami, czasem nawet psychopatami, a do tego jeszcze sprawiają, że szczerze obchodzą nas ich losy.
- Bo ludzie to lubią – po raz kolejny wzruszam ramionami – To znaczy, kiedyś były igrzyska, a dzisiaj mamy kablówkę, prawda? Poza tym, pewne rzeczy, czasem ogólnie uważane za niewłaściwe, nas pociągają, gdy je oglądamy albo i nich czytamy, ale na pewno dużo mniej by nam się podobały, gdybyśmy przeżywali je naprawdę.
- Panno Rinelle Serafino Morgan, jest pani w rzeczy samej filozofem – Rafael mówiąc to znowu się uśmiecha, jednak tym razem już nie kpiąco, ale ciepło, szczerze. Ja mu wtóruję, w dużej mierze dlatego, że słowa „w rzeczy samej” brzmią dość zabawnie w ustach dwudziestodwulatka.
- Dzięki – czuję się lekko zawstydzona komplementem, więc spuszczam wzrok – Ale to chyba nie do końca filozofia, bardziej taka zabawa w psychologa. Czasem po prostu zastanawiam się, dlaczego ludzie przyjmują pewne rzeczy, które na pierwszy rzut oka wydają się nienormalne, dlaczego reagują tak, a nie inaczej na różne bodźce. Chyba zwyczajnie mnie to ciekawi.
- Mnie też tak analizujesz – bardziej stwierdza niż pyta chłopak. Nie wiem, jakiej odpowiedzi oczekuje, więc po prostu mówię prawdę:
- Owszem. Ciebie, ale też na przykład Leonarda, twoich rodziców, co jest dość trudne, ponieważ ostatniej dwójki nie znam osobiście, tylko głównie z tego, co ty mi powiedziałeś. Zależy mi na tym, żeby zrozumieć, jak działają ludzie, czym się w życiu kierują. A szczególnie obchodzą mnie moi bliscy.
Być może za bardzo się odsłoniłam, ale mam to gdzieś. Chcę, żeby Rafael wiedział, że jest dla mnie ważny. Chcę, żeby to czuł, ponieważ to prawda.
Kiedyś czytałam, że aby się czegoś o kimś dowiedzieć, należy poznać muzykę, której słucha. Właśnie dlatego chciałabym w przyszłości zobaczyć występ Rafaela, bo to co gra i śpiewa jest odbiciem jego uczuć, tego, co dzieje się w jego głowie. Skoro jednak nie mam na razie takiej możliwości, pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że chłopak jeszcze raz da mi jedną ze swoich słuchawek i pozwoli mi słuchać piosenek razem z nim.
- To… jaką jeszcze muzykę lubisz? – zagaduję.
- Trudno mi wybrać jeden gatunek. Zazwyczaj gustuję w klimatach alternatywnych, przeplatając to od czasu do czasu ze starym rockiem i sporadycznie metalem. Nie wiem natomiast jak zaklasyfikować duet grający utwory Michaela Jacksona i ACDC na wiolonczelach*3 - zastanawia się brunet.
- Ja też nie, ale i tak ich lubię – odpowiadam zgodnie z prawdą, ponieważ domyślam się, o kogo mu chodzi.
- Poważnie?
- Mhm. Pokaż, co tam jeszcze masz – wyciągam rękę do Rafaela, a on podaje mi telefon razem z jedną słuchawką.
- Gotowa na poznanie mrocznych zakamarków mojej biblioteki muzycznej? – pyta żartobliwie.
- Jeszcze jak – odpowiadam – No to co my tu… O CHOLERA, CZY TO JEST „BALLAD OF MONA LISA”*4?!
Kolejne godziny upływają nam w atmosferze dobrej muzyki, pomylonych tekstów piosenek i omawianiu utworów i wykonawców, których słuchamy. Jestem pozytywnie zaskoczona gustem Rafaela. Większość pozycji z jego listy sama znam i lubię. Znajduję też kilka nowych kawałków, których na pewno będę słuchać jeszcze wielokrotnie.
Na początku staram się znaleźć w tekstach jakieś ukryte znaczenia, wskazówki, które pomogłyby mi dowiedzieć się czegoś więcej o Rafaelu, jednak z upływem czasu przestaję ich szukać i po prostu skupiam się na samej przyjemności płynącej ze słuchania dobrej muzyki.
Tak właśnie jest – przyjemnie. Siedzimy tutaj razem, miło spędzając czas, jak gdybyśmy robili to zawsze. Nietrudno mi to sobie wyobrazić – nas, we dwójkę. Szkoda tylko, że ta chwila jest złudzeniem i kiedy już wysiądziemy z pociągu, znowu oddalimy się o całe lata świetlne.


*1 Piosenka „Carry On Wayward Son” zespołu Kansas
*2 Tzn. Dean Winchester, jedna z głównych postaci serialu Supernatural telewizji CW.
*3 Mowa tu o chorwackim zespole 2CELLOS grającym covery wielu znanych hitów, nie tylko Jacksona i ACDC.
*4 Piosenka zespołu Panic! at the Disco.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 25

Rozdziały 8 i 9

Rozdział 10