tag:blogger.com,1999:blog-48259529217058640902024-02-08T02:24:46.085-08:00RR, czyli historia dwóch (nie)zupełnie różnych osóbLaureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.comBlogger29125tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-38402895966347101532020-04-20T10:00:00.001-07:002020-04-20T10:00:23.348-07:00
<br />
<b><span lang="PL" style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">Rozmowa telefoniczna</span></b><br />
<br />
<i><span lang="PL" style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">- Halo?<br />
- Szefie, jest problem. Ta mała od Cortezów...<br />
- Co z nią?<br />
- Wpadliśmy dzisiaj na siebie. Rozpoznała mnie.<br />
- Niech to szlag! Wróciłeś do pracy? Przecież ci mówiłem, żebyś się przez
dłuższy czas nie wychylał!<br />
- Pieniądze same się nie zarobią, szefie.<br />
- Taki jesteś mądry? Zobaczymy, czy nadal będziesz miał cięty język, kiedy cię
wsadzą za te wszystkie kradzieże i włamania. Chcesz tego? Zapomniałeś o umowie?<br />
- Nie, nie zapomniałem.<br />
- Dobrze. Jeśli więc nadal chcesz, żeby twoje akta magicznie zniknęły z bazy danych,
to przyczaisz się teraz na nieco dłużej, a ja porozmawiam z Cortezem, może
ułagodzi swoich kolegów z policji.<br />
- Z tym czarnym ninją co kopie jak wściekły? Przecież on chyba najbardziej
chce, żeby mnie zgarnęli za niepokojenie jego dziewczyny…<br />
- Bóg mi świadkiem, kiedyś coś mu zrobię za wymyślenie tego planu i zmuszenie
mnie do pracy z takimi kretynami. I tobie również, jeśli jeszcze raz palniesz
coś równie głupiego! Idź lepiej znaleźć sobie jakieś lokum, w którym od razu
cię nie znajdą. Koniec rozmowy.</span></i><br />
Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-65207290149706710912020-03-23T16:44:00.000-07:002020-03-23T16:44:00.838-07:00Rozdział 31
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">Chociaż zadzwoniłem po policję
już w taksówce, dojechałem do księgarni przed nimi. Drzwi były zamknięte od
środka, a ja nie miałem zapasowego klucza.</span><br />
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">
- Rinelle?! – wołałem, tłukąc przy tym pięścią o drewno i szarpiąc za klamkę,
jak gdyby mogło to coś pomóc. Ludzie na ulicy przystawali i patrzyli na mnie
jak na wariata, jednak dopóki mi nie przeszkadzali, miałem to głęboko w d…<br />
- Co pan robi?! – usłyszałem za sobą oburzony męski głos – Proszę się uspokoić
albo zadzwonię po policję!<br />
- Nie trzeba, już ją wezwałem – odparłem, nawet się nie oglądając – Dobra,
będzie tego – mruknąłem pod nosem i cofnąłem się o parę kroków, aby móc wziąć
rozbieg i wyważyć drzwi barkiem. <br />
Nic to jednak nie dało.<br />
- <i>¡Ábrete, coño!<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx" name="_ftnref1" style="mso-footnote-id: ftn1;" title=""><span><span style="mso-special-character: footnote;"><span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin;">[1]</span></b></span></span></span></a> – </i>krzyknąłem
desperacko.<br />
Niedobrze. Musiałem teraz myśleć, a nie wściekać się. Próba wyważenia drzwi
spełzła na niczym, wytrychu ani nie posiadałem, ani nie potrafiłem się nim
posługiwać. Zamek był stary, ale mocny, praktycznie nie do ruszenia. Za to same
drzwi… To jest to! Wcale nie były tak mocne ani tak grube, na jakie początkowo
wyglądały. A gdyby tak przyłożyć dużą siłę, tuż obok zamka…<br />
Niewiele myśląc, kopnąłem mocno miejsce tuż obok klamki. Drzwi nie stanęły przede
mną otworem, pojawiło się w nich jednak wyraźne wgniecenie.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Powtórzyłem więc czynność jeszcze raz, i
kolejny. Za trzecim razem wykopałem dziurę wielkości mojego buta, dzięki czemu
zamek wypadł<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>i mogłem w końcu dostać się
do środka.<br />
- Rinelle, gdzie jesteś? – zmartwiałem, widząc pustą księgarnię. Przecież nie
mógł jej tak po prostu zabrać…<br />
Nagle usłyszałem cichy szloch dobiegający zza lady. Znalazłem się tam w ułamku
sekundy i poczułem niesamowitą ulgę, widząc chowającą się za kontuarem
dziewczynę.<br />
- Dzięki Bogu, jesteś cała – próbowałem ją objąć, ale odtrąciła mnie z
krzykiem. Była w szoku – Już dobrze, to ja, już jesteś bezpieczna – starałem
się ją uspokoić. Popatrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, zielono-niebieskimi
oczami, po czym sama do mnie przywarła.<br />
W tym momencie rozległo się wycie policyjnych syren, a kilka minut potem do
księgarni wmaszerowali dwaj umundurowani mężczyźni. Jeden z nich tubalnym
głosem przedstawił siebie i kolegę, po czym zaczął zadawać pytania dotyczące
zdarzenia, z powodu którego zostali tu wezwani. To z kolei przestraszyło
Rinelle, przez co zadrżała w moich objęciach.<br />
- <i>Tanquila<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx" name="_ftnref2" style="mso-footnote-id: ftn2;" title=""><span><span style="mso-special-character: footnote;"><span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin;">[2]</span></b></span></span></span></a> – </i>spróbowałem
uspokajającego tonu, którego używał wobec mnie Leonardo, ilekroć w dzieciństwie
ojciec doprowadzał mnie do łez - <i>Ellos no van a hacerte daño.<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx" name="_ftnref3" style="mso-footnote-id: ftn3;" title=""><span><span style="mso-special-character: footnote;"><span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin;">[3]</span></b></span></span></span></a></i><br />
- Proszę mówić tak, żebyśmy pana rozumieli – rzucił oschle drugi
funkcjonariusz.<br />
Cholerni służbiści.<br />
- To policjanci, przyszli spisać twoje zeznania – tłumaczyłem dalej Rinelle,
stosując się do polecenia mężczyzny w mundurze – Porozmawiaj z nimi, dobrze?<br />
Dziewczyna potaknęła i przetarła twarz dłonią. Odsunęła się ode mnie i wstała z
podłogi, a ja poszedłem w jej ślady. Początkowo była jeszcze zbyt oszołomiona,
żeby składnie odpowiadać na pytania policjantów, więc musiałem jej pomagać, ale
to nic. W tym momencie oddałbym wszystko, aby wynagrodzić jej stres i
niebezpieczeństwo, na jakie ją naraziłem. Gdybym zmusił ją do wyprowadzki
wcześniej, na przykład tuż po tamtym włamaniu, gdybym zerwał z nią kontakt,
najprawdopodobniej dzisiaj do niczego by nie doszło.<br />
jeszcze tylko dwa tygodnie, powtarzałem sobie jak mantrę. Do tej nieszczęsnej
imprezy dzieciaków Brumby’ego. Jeszcze tylko niecałe dwa tygodnie i zniknę z
jej życia, a ona z mojego. I wcale nie będzie mnie to obchodzić.</span><br />
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">***</span><br />
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">Po skończonych czynnościach policjanci
puszczają nas w końcu do domu. Odruchowo zaczynam iść w kierunku przystanku
autobusowego, jednak Rafael stanowczo mnie zatrzymuje i tonem nieznoszącym
sprzeciwu oznajmia, że wrócimy taksówką. Nie protestuję. Chociaż pierwszy szok
spowodowany pojawieniem się włamywacza już minął, to nadal czuję się rozbita.
Nie, gorzej. Czuję się zagrożona i <i>bezsilna. </i>Tak jak tamtego wieczoru…
Obrazy z wydarzeń sprzed pięciu lat co chwila pojawiają się losowo w mojej
głowie. Staram się je powstrzymać, ale są coraz bardziej natrętne. Boję się,
nie chcę, żeby wracały. Dopiero niedawno zaczynałam zapominać, przez chwilę
cieszyłam się normalnym życiem, bez strachu.<br />
Z całej siły zaciskam oczy, żeby się nie rozpłakać. W ciągu ostatniej godziny
rozklejałam się już zbyt wiele razy, i to przy Rafaelu. W ogóle w jego
obecności łatwo się rozklejam. nie jestem taka, a raczej – nie chcę być. Nie
znoszę tego typu ludzi, którzy nie umieją poradzić sobie w życiu i ciągle
potrzebują jakiegoś bohatera, żeby wyciągał ich z kłopotów. Kimś takim właśnie
na nowo się staję. Ofiarą. Nienawidzę tego. Mam wrażenie, że jestem zupełnie
bezsilna. Chcę wrzeszczeć, bić i drapać, ale jednocześnie za bardzo się boję,
żeby cokolwiek zrobić. Tak jak wtedy, gdy…<br />
- Rinelle – aż wzdrygam się na dźwięk swojego imienia. Sekundę później dociera
do mnie, że taksówka już przyjechała, a Rafael stoi przy otwartych drzwiach i
patrzy na mnie wyczekująco. Ja jednak nie wykonuję żadnego ruchu, więc w końcu
chłopak podchodzi do mnie od boku i po krótkiej chwili niezręcznego milczenia
kładzie dłonie na moich ramionach, co w jego rozumieniu miało pewnie zadziałać
kojąco, jednak odnosi efekt odwrotny do zamierzonego.<br />
- Przestań! – syczę, kuląc się w sobie. To jeden z tych „uspokajających”
gestów, których zwyczajnie nie lubię, a dzisiaj jego protekcjonalny charakter
wyjątkowo mnie drażni. Oczywiście zaraz sobie uświadamiam, że Rafael nie mógł
tego wiedzieć i zaraz robi mi się głupio. Spuszczam wzrok, niezdolna do
wykrztuszenia choćby „przepraszam”.<br />
- Dobra, już! – brunet natychmiast unosi obie ręce, jakby chciał pokazać, że
nie ma zamiaru mnie skrzywdzić – Nie będę cię dotykać, jeśli tego nie chcesz,
ale proszę, wsiądź do auta. Pojedziemy do domu, tam od razu poczujesz się
lepiej… mam nadzieję..<br />
Tym razem spełniam jego prośbę i niezgrabnie gramolę się na fotel za kierowcą.
Rozluźniam się tylko odrobinę, kiedy Rafael zajmuje miejsce obok. Mimo tego, że
wcale nie chcę go potrzebować, naprawdę cieszę się, że jest teraz przy mnie. Mam
ochotę jeszcze raz się w niego wtulić, tak jak wtedy, gdy wpadł do księgarni,
ale rezygnuję z tego pomysłu.</span><br />
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">Droga do mieszkania upływa nam w milczeniu.
Rafael otwiera przede mną wszystkie drzwi i puszcza mnie przodem, ale wydaje mi
się, że tym razem robi to nie tyle z grzeczności, ile chce mnie mieć na oku. Z
jednej strony jego troska mi pomaga, z drugiej jednak wzmaga się poczucie
obrzydzenia, jakie czuję do swojej postawy ofiary.<br />
Jak zombie przekraczam próg mieszkania, po czym staję na środku, nie bardzo
wiedząc, co ze sobą zrobić. Rafael chyba coś mówi, ale nie dociera do mnie sens
jego słów, więc tylko patrzę pustym spojrzeniem na jego gestykulujące ręce.<br />
- Rinelle, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – wyczuwam irytację w jego głosie,
ponieważ znowu podkreśla „r” na początku mojego imienia. Dostaje jednak to,
czego chce, bo tym razem mój wzrok napotyka jego.<br />
- Pytałem, czy jesteś głodna – mówi, na co ja kręcę przecząco głową – No
dobrze, a może chce ci się pić? – ponownie zaprzeczam i po raz nie wiadomo
który wbijam spojrzenie w swoje buty.<br />
- Cholera, Rrrinelle! – Rafael nagle uderza dłonią w drewnianą szafkę, przez co
aż podskakuję - <i>¡Háblame, mujer<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx" name="_ftnref4" style="mso-footnote-id: ftn4;" title=""><span><span style="mso-special-character: footnote;"><span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin;">[4]</span></b></span></span></span></a>!
Joder, </i>przerażasz mnie, kiedy tak milczysz. Odezwij się, na Boga!<br />
Przez jego gwałtowną reakcję moje i tak zszargane już nerwy puszczają i łzy
same zaczynają płynąć mi po policzkach. Nawet nie zauważam, kiedy znowu płaczę
i wycieram nos rękawem jak małe dziecko.<br />
- Och, nie, nie płacz – mina bruneta momentalnie zmienia się ze wzburzonej w
zatroskaną – Nie chciałem, przepraszam, po prostu… Ty nigdy nie milczysz. <i>Nigdy.</i><br />
Jezu. Tak bardzo potrzebuję, żeby mnie w tym momencie przytulił. Tymczasem ani
on, ani ja nie wykonujemy żadnego ruchu, tylko stoimy tak na środku, zagubieni.<br />
Postanawiam w końcu przestać się mazać.<br />
- Przepraszam – powtarza Rafael – To… czego w tym momencie potrzebujesz?<br />
- Prysznica – odpowiadam po namyśle – Gorącego prysznica.<br />
- Jasne. A czy potem… potem porozmawiamy?<br />
Milczę. Nie wiem, czy jestem gotowa mówić o tym, co tak naprawdę mnie
przeraziło.<br />
Rafael nie komentuje mojej reakcji (czy raczej jej braku), tylko wzdycha
ciężko.<br />
- No dobra, idę zrobić sobie kawę. Też chcesz?<br />
W odpowiedzi wzruszam ramionami i czym prędzej znikam w drzwiach łazienki, tym
samym ucinając naszą (nie)rozmowę.</span><br />
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">Po raz drugi tego dnia staję pod strumieniem
gorącej wody, jednak teraz czuję się brudna nawet od wewnątrz. Tak jakby pod
moją skórą kryło się coś lepkiego i zimnego, coś, czego nie zmyje żaden
prysznic. Ostatni raz czułam się tak pięć lat temu i już wiem, że nie zapomnę
tego uczucia do końca życia. Z pozoru dzisiejsza sytuacja i włamywacz nie mieli
wiele wspólnego z tamtym koszmarnym wieczorem i mężczyzną, który stanął wtedy
na mojej drodze. Jednak obu napastników łączyła jeden szczegół, który tak mnie
przerażał. Obydwaj patrzyli na mnie jak na ofiarę… nie, <i>zdobycz</i>,
ponieważ doskonale wiedzieli, że posiadali nade mną pewien rodzaj władzy –
strach. Bałam się ich, a oni to wykorzystywali i czerpali satysfakcję.
Włamywacz był dzisiaj tak pewny siebie, mało przejął się faktem, że go rozpoznałam.
Wręcz przeciwnie, wydawał się z tego cieszyć. A ten drugi mężczyzna…<br />
W tym momencie rozlega się seria mocnych uderzeń w drzwi łazienki.<br />
- Rinelle, czy wszystko w porządku? – słyszę zaniepokojony głos Rafaela –
Siedzisz tam już pół godziny.<br />
Kiwam głową, a ułamek sekundy później uświadamiam sobie, że on przecież nie
mógł tego zobaczyć. Głupia.<br />
- Rinelle? – chłopak ze zdenerwowania znowu podkreśla „r” i puka po raz kolejny
– Jeśli mi nie odpowiesz, uznam, że coś ci się stało i wyważę drzwi. Wiesz, że
to zrobię.<br />
Nadal nie mogę wydobyć z siebie głosu, ale postanawiam wyjść spod prysznica. Zakręcam
wodę, po czym słyszę, jak Rafael głośno wypuszcza powietrze z płuc.<br />
Owijam się ręcznikiem i już mam wychodzić, kiedy uświadamiam sobie, że materiał
sięga mi ledwie do połowy ud. W normalnych okolicznościach by mi to nie
przeszkadzało, w końcu z łazienki do mojego pokoju są dosłownie dwie sekundy.
Ale nie dzisiaj. Ostatni raz, kiedy mężczyzna widział tyle moich nóg był <i>wtedy</i>.<br />
- Odsuń się – mówię cicho przez drzwi.<br />
- Możesz powtórzyć? Nie rozumiem – słyszę po drugiej stronie.<br />
- Odsuń się… proszę – powtarzam głośniej, co kosztuje mnie wiele wysiłku –
Muszę… muszę iść się ubrać.<br />
- Jasne. A może wolisz, żebym przyniósł ci ubranie tutaj? – oferuje Rafael.<br />
- Nie – odpowiadam ostrzej, niż zamierzałam – Wolę sama. Po prostu… Idź do
innego pokoju, dobrze?<br />
Przez kilka sekund panuje absolutna cisza, przerwana w końcu przez słowa, na
które tak czekałam:<br />
- W porządku.<br />
Zaraz potem dobiega mnie odgłos oddalających się kroków. Wykorzystuję szansę i
szybko przemykam do sypialni, po czym wyszukuję najbardziej obszerne ubrania,
jakie znajdują się w szafie. Dopiero po kilku głębokich oddechach, już w
starych dresach i bluzie o trzy rozmiary za dużej, zbieram się w sobie i idę do
kuchni. Tam zastaję Rafaela stojącego tyłem do wejścia, przy zlewie, tak jak
rano, przez co mam wrażenie deja vu. Chłopak musiał mnie usłyszeć, ponieważ
pyta:<br />
- Czy wolno mi już patrzeć?<br />
- Tak – odpowiadam nieco zaskoczona, jednocześnie zauważając, jakie to słodkie
z jego strony.<br />
Brunet odwraca się i lustruje mnie wzrokiem od stóp do głów. W mieszkaniu mimo
otwartych okien jest dość ciepło, a ja po gorącym prysznicu ubrałam się
dodatkowo w grube ciuchy, przez co czuję wypieki na twarzy. Rafael na pewno to
zauważa, ale dzięki Bogu nie wygląda na to, żeby miał skomentować jakoś mój
strój.<br />
- Twoja kawa – stawia przede mną kubek z parującym płynem, który przyjmuję z
wdzięcznością, chociaż nie mam ochoty nic jeść ani pić. Siadam więc tylko z
naczyniem w ręku, a chłopak zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. Przez chwilę
patrzymy na siebie w milczeniu. To znaczy, ja co i rusz zerkam na niego znad
kubka z kawą, za to on przygląda mi się z właściwą sobie intensywnością. Uderza
mnie to, że nie próbuje przy tym ukryć swoich myśli, co zwykle robi. Teraz po
jego twarzy przemykają różne emocje – troska, niepokój, gniew, bezradność.
Zaskakuje mnie też z jaką łatwością przychodzi mi odczytywanie tego wszystkiego.
Rafael Cortez nie miałby żadnych problemów w kontaktach z ludźmi, gdyby sam
sobie tego nie utrudniał. A może po prostu to ja jestem na niego wyczulona.<br />
- Popatrz na mnie – stanowczy głos bruneta wyrywa mnie z rozmyślań.<br />
- Przecież patrzę – bąkam uważnie obserwując swoje paznokcie.<br />
- Nie, nie chodzi mi o te ukradkowe spojrzenia – chłopak pozostaje nieugięty –
Popatrz mi prosto w oczy.<br />
Znowu sporo mnie to kosztuje, ale spełniam jego prośbę, czy raczej może
żądanie. Jego spojrzenie nie traci na intensywności, a fakt, że jest teraz
zupełnie bezpośrednie, sprawia, że mam ochotę natychmiast odwrócić wzrok. Nie
zrobię tego jednak, ponieważ wiem, że to test. Nic mi nie jest – chcę przekazać
bez słów. Ani trochę ci nie wierzę – odpowiadają oczy w kolorze błękitnego
lodu.<br />
- Posłuchaj, musisz mi powiedzieć, co tam się wydarzyło – Rafael bardzo stara
się zachować spokój.<br />
- Już ci mówiłam – mój głos nadal drży.<br />
- Gdyby to, co powiedziałaś, było prawdą, nie byłabyś w tej chwili w rozsypce.<br />
- A skąd ty możesz wiedzieć, jak ja się czuję? – prycham ze złością, która
przyszła nagle nie wiadomo skąd.<br />
- Masz rację, nie wiem dokładnie, co dzieje się teraz w twojej głowie – głos
chłopaka pozostaje opanowany – Ale kiedy najbardziej otwarta, energiczna i
rozmowna osoba jaką znam, zamyka się w sobie albo reaguje nieuzasadnioną
agresją, to znak, że stało się z nią coś bardzo niedobrego.<br />
- W takim razie chyba nie znasz zbyt wielu takich osób.<br />
- To bez znaczenia. Znam ciebie, a przynajmniej na tyle, żeby wiedzieć…<br />
- Gówno wiesz!<br />
- To mi wytłumacz.<br />
- Nie.<br />
- Rinelle…<br />
- Dość.<br />
- Spytam wprost…<br />
- Dość!<br />
- Dotknął cię?<br />
- Zamknij się!<br />
- Rinelle, czy on cię dotknął?!<br />
- Nie!<br />
Wstaję jak oparzona i wybiegam z pomieszczenia. Z jakiegoś powodu nie zamykam
się w sypialni, tylko biegnę do salonu, prawdopodobnie dlatego, że jest
najbardziej oddalony od kuchni. Znów wracają niechciane wspomnienia, przez co
zaczyna mnie mdlić. Siadam więc z podciągniętymi nogami na podłodze i wkładam
głowę między kolana, nakazując sobie przy tym spokój i czekam, aż pomoże.</span><br />
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">***</span><br />
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">Już miałem pobiec za Rinelle,
kiedy moja kieszeń zawibrowała. Dzwonił Leonard, pewnie już wiedział, co się
stało.<br />
<i>- Czy wszystko z nią w porządku?</i> – usłyszałem od razu po naciśnięciu
zielonej słuchawki. Zrozumiałem, że mój brat pytał o Rinelle, nie o księgarnię.<br />
- Zajebiście w porządku – warknąłem – No bo w końcu tylko wpadła na faceta,
który wcześniej włamał się do jej mieszkania i groził jej bronią. Oczywiście,
że nic nie jest z nią w porządku, więc nie zadawaj głupich pytań!<br />
Leonard milczał przez kilka sekund, po czym zapytał:<br />
<i>- Jak bardzo źle?<br />
</i>- Nie mam pojęcia.<br />
<i>- Co?</i><br />
- Mówię, że nie mam pojęcia.<br />
<i>- Co to znaczy?</i><br />
- To znaczy, że Rinelle zachowuje się jak dzikie, ranne zwierzę. Na zmianę jest
otępiała albo agresywna.<br />
<i>- Boże… Już do was jadę.<br />
</i>- Nie – zaprotestowałem stanowczo – Lepiej, żebyś nie przyjeżdżał.<br />
<i>- Ale dlaczego? Chciałbym…</i><br />
- Ja wiem, że chciałbyś pomóc, ale uważam, że twoja obecność tylko pogorszyłaby
sprawę.<br />
<i>- Tak myślisz? Joder, masz rację. To wszystko moja wina. To ja dałem jej
pracę w księgarni, ja zgodziłem się, żeby pomogła nam z rodzicami, a przecież
te dwie sprawy na pewno są ze sobą powiązane.<br />
</i>- Leonardo, wystarczy – uciąłem – Nie ma sensu teraz szukać winnego – to
prawda, ponieważ odpowiedzialność za wszystko, co spotkało Rinelle w ciągu
ostatnich tygodni, ponosiłem ja – Może gdybyś był kobietą, mógłbyś pomóc, ale…<br />
<i>- Zaraz, zaraz –</i> ton mojego brata zmienił się z zatroskanego w czujny <i>–
Kobietą? A co to ma za znaczenie?<br />
</i>- Zasadnicze.<br />
<i>- Rafaelu, mów jaśniej, ja tutaj odchodzę od zmysłów!<br />
</i>- Dobrze. Opowiedzieli ci, co zaszło w księgarni? – zapytałem.<br />
<i>- Tak, ale dość zwięźle</i> – odparł Leonard – <i>Tylko tyle, że przyszedł
jeden z tych facetów, którzy się do was włamali. Podobno nic nie zrobił,
niczego nie zabrał. Zostawił tylko zamówioną przez Rinelle pizzę, spędził tam
jeszcze ze dwie minuty i wyszedł.<br />
</i>- Ona mówi, że tylko z nią rozmawiał.<br />
<i>- Ale ty jej nie wierzysz?</i><br />
- Nie wiem, czy wierzę.<br />
<i>- A co twoim zdaniem zaszło?<br />
</i>- Wersja Rinelle wydaje się dość prawdopodobna, zresztą policja już ją
potwierdziła. Ale nie widziałeś jej, kiedy znalazłem ją chowającą się za ladą w
księgarni. Te oczy… To były oczy zaszczutego zwierzęcia. Tak jakby on jednak
coś jej zrobił.<br />
<i>- Ty myślisz, że on mógłby ją… - słowa uwięzły Leonardowi w gardle ze
zgrozy.<br />
</i>- Tak mi się na początku wydawało – na samą myśl o tym po plecach przeszły
mi ciarki – Ale Rinelle zaprzeczyła.<br />
- <i>Zapytałeś ją o to wprost?<br />
</i>- A jakie miałem inne wyjście? Reaguje tylko wtedy, kiedy uderzę w jej
czuły punkt, a tym punktem okazuje się być pytanie „czy on cię dotknął?”.<br />
Znowu kilka sekund przerwy, po czym pytanie:<br />
- Uważasz, że mówi prawdę?<br />
- Chyba tak. Ale wydaje mi się, że jej zachowanie może mieć drugie dno. To tak
jakby coś w niej pękło. Być może ma to związek z jakimś… podobnym zdarzeniem z
przeszłości.<br />
- Boże. Jak tylko pomyślę o tym, że ktoś mógłby wyrządzić jej tak potworną
krzywdę…<br />
- Wiem – powiedziałem tylko, ponieważ nie istniały słowa na to, co zrobiłbym
winowajcy, gdyby moje podejrzenia potwierdziły się.<br />
<i>- Braciszku, musisz teraz postępować bardzo ostrożnie – ton mojego brata
stał się nagle opanowany i pełen troski.<br />
</i>- Gdybym jeszcze tylko wiedział, jak to się robi.<br />
<i>- Idź… idź dodać jej otuchy.<br />
</i>- Otuchy? W jaki sposób?<br />
<i>- Zacznij od przytulania.<br />
</i>- Od czego? Odskakuje jak oparzona, kiedy tylko próbuję się do niej
zbliżyć. Na litość boską, być może została kiedyś zgwałcona! Takich rzeczy nie
załatwia się przytulaniem, nawet ja to wiem! – prawie wykrzyczałem do
słuchawki.<br />
<i>- Jezu, masz rację, jestem skończonym kretynem. Ale… Joder, ja nie mam
pojęcia jak postępować w takich sytuacjach!<br />
</i>- Ja też nie. Tak więc zrobię jedyne, na czym się znam. Dowiem się prawdy.<br />
<i>- Tylko błagam, Rafaelu, bądź delikatny.</i><br />
Delikatny? Zamierzałem wyrwać z korzeniami to, co zżerało Rinelle od środka, a
potem wysłać to wraz z jego sprawcą prosto do piekła, gdzie ich miejsce. Ale
nie mogłem dokonać tego bez usłyszenia prawdy z jej ust, co jak na razie
graniczyło z cudem. Z doświadczenia wiedziałem, że jeśli ktoś bardzo chciał
pogrzebać dręczące go koszmary, to z reguły budował bardzo grubą ścianę. A jej
nie dało się rozbić<i> delikatnie. </i>Tu musiała wkroczyć terapia szokowa.
Postanowiłem jednak uspokoić sumienie brata i złożyłem obietnicę, którą
złamałem praktycznie w tym samym momencie:<br />
- Dobrze. Spróbuję – po tych słowach rozłączyłem się.<br />
Tak naprawdę to niespecjalnie wiedziałem, jak rozmawiać z rozchwianą
emocjonalnie Rinelle, ale jakoś musiałem zacząć. Z tego co wiedziałem,
przeprosiny działały na ludzi uspokajająco, nawet jeśli były nieszczere.<br />
- Przepraszam – powiedziałem więc, stając w drzwiach salonu. Rinelle siedziała
skulona przy jednym z foteli, ale na dźwięk mojego głosu podniosła głowę.<br />
- W porządku – odparła, posyłając mi przelotne spojrzenie – Przecież nie
chciałeś mnie zdenerwować.<br />
Oj, chciałem i to bardzo. Chciałem i zamierzałem wyprowadzić ją z równowagi,
aby jej gniew przeważył nad strachem i dzięki temu powiedziała mi, co ją
dręczyło.<br />
- To… dobrze się czujesz? To znaczy fizycznie, bo psychicznie przecież widzę,
że nie. Boli cię coś może? – to pytanie nie należało do najlepiej
sformułowanych w historii.<br />
- Nie… a raczej tak, głowa – przyznała dziewczyna – Brzuch też. Trochę mnie
mdli, to pewnie z nerwów.<br />
Niech to szlag. To nie pomoże mi rozwiać moich wątpliwości. <i>Joder, </i>nie
pisałem się na to. Nie umiałem pocieszać ani wzbudzać poczucia bezpieczeństwa.<br />
Ale za to umiałem coś zupełnie odwrotnego i to właśnie zamierzałem wykorzystać.<br />
- Z góry przepraszam za to, co zaraz zrobię.<br />
Słysząc moje słowa Rinelle wstała zaniepokojona.<br />
- Co ty…<br />
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ w ułamku sekundy znalazłem się przy niej i
przyparłem ją do ściany, stanowczo, ale na tyle delikatnie, żeby nie zrobić jej
krzywdy. Jedną rękę oparłem tuż obok jej głowy, a drugą uniosłem do jej szyi z
pytaniem:<br />
- Czu tu cię dot…<br />
Natychmiastowa reakcja dziewczyny skutecznie mi przeszkodziła. Błyskawicznie
chwyciła mój prawy nadgarstek i wykręciła mi rękę za plecy, zmuszając mnie tym
samym do pochylenia się. W rezultacie wylądowałem z brzuchem i klatką piersiową
na ławie oraz kolanem Rinelle miedzy nogami.<br />
- Nigdy więcej nie waż się tak robić – warknęła przez zaciśnięte zęby. Jej głos
aż drżał ze wściekłości.<br />
Nie zareagowałem. Starałem się nie ruszać, choć ręka i stłuczony tors boleśnie
dawały mi się we znaki. Moje zachowanie bynajmniej nie wynikało z szoku. Już od
dłuższego czasu podejrzewałem, że Rinelle nie jest delikatna, ale nie jak
kwiatek, tylko jak uzbrojona bomba. I ta bomba właśnie wybuchła. W tej sytuacji
należało zachować zimną krew, tak więc milczałem i czekałem, aż Rinelle sama
mnie puści.<br />
Po kilku sekundach, podczas których słychać było tylko nasze ciężkie oddechy, w
końcu poczułem, że Rinelle rozluźnia uścisk.<br />
Wyprostowałem się powili, żeby jej znowu nie sprowokować, po czym przyjrzałem
się badawczo twarzy dziewczyny. Szeroko otwarte oczy Rinelle ciskały gromy,
nozdrza jej drgały, a szczęka była mocno zaciśnięta. Gdybym nie wiedział, że za
tą postawą kryło się tyle bólu i strachu, powiedziałbym, że wyglądała pięknie.<br />
- Nie dotknął mnie – odezwała się cicho, ale pewnie – Nie on.<br />
- To kto? – siliłem się na spokojny ton, chociaż zalewała mnie krew.<br />
- To było dawno…<br />
- Cholera, Rinelle, nie pytam kiedy tylko kto! I jakie ma znaczenie, jak dawno
to było, skoro ma na ciebie wpływ teraz?<br />
Zamilkła. Spuściła wzrok i objęła się ramionami, wracając do pozycji obronnej.
Według Leonarda powinienem ją teraz przytulić, jednak mój instynkt stanowczo mi
to odradzał.<br />
Myśl, Rafaelu, myśl. Co się robi, żeby ludzie po przejściach poczuli się
lepiej?<br />
Koc. Daje się im koc.<br />
Jako że nie miałem lepszego pomysłu, wziąłem narzutę z oparcia kanapy, na
której usiadła Rinelle, i podałem ją dziewczynie. Spojrzała na mnie pytająco.<br />
- Po co mi to?<br />
- Weź – odparłem najłagodniej, jak umiałem.<br />
- Nie jest mi zimno.<br />
- Ale za to jesteś cała w nerwach, dlatego potrzebny ci koc. Tak robią na
filmach.<br />
- A od kiedy to podpierasz się wiedzą z filmów? – kąciki jej ust uniosły się
lekko ku górze, co uznałem za dobry znak.<br />
- Odkąd nie mam żadnych innych punktów odniesienia – jeszcze raz podsunąłem jej
narzutę, którą tym razem przyjęła i owinęła sobie wokół ramion.<br />
Usiadłem obok niej, pilnując jednocześnie, aby zachować między nami pewną
odległość na wypadek, gdyby potrzebowała więcej przestrzeni osobistej. <br />
Już miałem się odezwać, kiedy Rinelle mnie uprzedziła:<br />
- Strasznie mi głupio. No wiesz, że cię…<br />
- Spacyfikowałaś? – podsunąłem – Cóż, mistrzowskie wykonanie, poza tym sam się
o to prosiłem, dlatego nie widzę powodu, dla którego miałoby ci być głupio.<br />
- Potrafisz wypowiedzieć słowo „mistrzowskie” – zachichotała. Nie do wiary jak
szybko przechodziła przez wszystkie stany emocjonalne, od przerażenia, przez
gniew aż do żartów. Zbyt szybko. Humorem maskowała strach.<br />
- Posłuchaj, wiem że to nie moja sprawa – zacząłem – ale twoja dzisiejsza
reakcja… To nie było normalne. To znaczy, tamten facet musiał cię nastraszyć,
nie podważam tego. Ale podejrzewam, że problem sięga głębiej. Tak więc gdybyś
jednak chciała z kimś porozmawiać… Ech, po prostu wiedz, że chciałbym ci pomóc,
chociaż nie mam pojęcia jak – z tymi słowami zamierzałem wstać z kanapy, ale
wtedy drobna dłoń chwyciła mnie za rękę.<br />
- To się stało niedługo po śmierci taty – powiedziała Rinelle tak cicho, że w
pierwszej chwili jej nie zrozumiałem – Przechodziłam wtedy przez ciężki okres.
Wszyscy przechodziliśmy. Mama przez prawie miesiąc nawet nie wstawała z łóżka.
James, ten sam, z którym teraz się rozwodzi, już wtedy nam trochę pomagał.
Ograniczało się to zazwyczaj do podrzucania nam jakiejś lasagni od czasu do
czasu, ale to zawsze coś – głos jej zadrżał, więc przerwała. Odruchowo
ścisnąłem jej dłoń na znak, że jej słucham. Ten gest widocznie ją zaskoczył,
ale też chyba dodał odwagi, ponieważ kontynuowała:<br />
- Oczywiście był też Carlisle, ale on miał wtedy tylko pięć lat, nie rozumiał
nawet, co się dzieje. Tak więc zostałam ze wszystkim sama. W dzień chodziłam do
szkoły, zajmowałam się Carlislem i prowadziłam dom, a nocami płakałam. Było mi
tak strasznie ciężko, Rafaelu – mówiąc to, dziewczyna pokręciła głową, a dwie
łzy spłynęły po jej policzkach. Oparłem się potrzebie starcia ich kciukiem.
Chociaż serce pękało mi na widok jej cierpienia, to jednak ona miała swoją dumę
i nie mogłem się teraz nad nią roztkliwiać.<br />
- Chcesz, żebym poszedł po chusteczki? – zapytałem zamiast tego.<br />
- Nie, dzięki, nie trzeba – Rinelle szybko otarła policzki rękawem –
Przepraszam. To było pięć lat temu, a ja nadal…<br />
- Nigdy nie przepraszaj za to, co czujesz – wszedłem jej słowo – Czasem tylko za
to, co przez te uczucia robisz, ale nigdy za nie same.<br />
- Hm, może i masz rację – westchnęła – Tak, było mi ciężko jak nie wiem co.
Całymi nocami wypłakiwałam się w poduszkę, żeby ani mama, ani Carlisle mnie nie
słyszeli. Co rano budziłam się coraz bardziej wyczerpana, przy zdrowych
zmysłach trzymał mnie tylko fakt, że mój mały braciszek mnie potrzebował. Gdyby
nie on, już dawno bym się poddała. Ale dziecku trzeba dać jeść, umyć je,
położyć spać, przytulić. Wytłumaczyć, bo nie rozumie, tata nie wróci. Przez ten
miesiąc bardzo zbliżyliśmy się z Carlislem. Jednak to mi nie wystarczało,
potrzebowałam choć chwili wytchnienia. W tym czasie zaprzyjaźniłam się z Luną,
która wtedy obracała się w dość… rozrywkowym towarzystwie. Poszliśmy razem na
parę imprez. Na jednej… na jednej przesadziłam z alkoholem. Nie jakoś bardzo,
ale wystarczyło, żebym nie myślała jasno. Zadzwonił Carlisle, nie pamiętam już
dlaczego, ale przestraszyło mnie to, ponieważ powinna być z nim mama, a ona z
kolei nie odbierała telefonu. Tak więc wpadłam na najgłupszy pomysł w moim
życiu: postanowiłam wracać do domu na piechotę. To było ledwie kilka
kilometrów, ale… - głos jej się załamał.<br />
- Jeśli chcesz przerwać…<br />
- Nie, nie chcę. Muszę to w końcu komuś opowiedzieć, bo inaczej nigdy nie będę
normalnie funkcjonować.<br />
Wyjęła dłoń z naszego uścisku i zaczęła energicznie spinać włosy w luźny kok.
Kiedy już uporządkowała swoją fryzurę (a przy okazji pewnie i myśli), kontynuowała:<br />
- Żeby wrócić do domu, musiałam przejść przez dzielnicę przemysłową, która nie
cieszyła się dobrą sławą, ale oczywiście wtedy o tym nie pamiętałam. Nie wiem,
co mi do głowy strzeliło, żeby tam iść, nie wiem! Na trzeźwo w życiu bym tego
nie zrobiła. A nawet jeśli, to wzięłabym kogoś ze sobą! Boże, co ja sobie
myślałam, sama jestem sobie winna…<br />
Ukryła twarz w dłoniach, a jej ramiona zaczęły się trząść. Szlochała
bezgłośnie, a ja byłem rozdarty pomiędzy nieprzemożoną potrzebą wzięcia jej w
ramiona, a koniecznością dania jej przestrzeni. Pragnąłem rozerwać na strzępy
tego, kto skrzywdził Rinelle, ale zamiast tego ponownie ująłem dłoń dziewczyny
i uścisnąłem ją mocno.<br />
- Naprawdę nie musisz mi tego wszystkiego mówić – powiedziałem wbrew sobie,
ponieważ to było zbyt ważne, abym nie wiedział – Jeśli to dla ciebie za dużo…<br />
- Przestań mówić jak jakiś cholerny psycholog – warknęła. Dobrze. Złość zawsze
była lepsza od rozpaczy.<br />
- W porządku – uwolniłem cząstkę swojego gniewu – W takim razie chcę, żebyś
opowiedziała mi wszystko, co zdarzyło się tamtej nocy. Chcę wiedzieć. Chcę
pomóc, chcę…<br />
- Co takiego?<br />
- <i>Quiero cortarle los cojones a ese hijo de puta</i> – prawie udławiłem się,
próbując nie wywrzeszczeć tego zdania.<br />
Wtedy Rinelle spojrzała na mnie, na nasze zaciśnięte dłonie, a jej zaszklone
oczy napełniły się takim ciepłem i zaufaniem, że aż coś zakłuło mnie w klatce
piersiowej.<br />
- Z początku niczego nie podejrzewałam – podjęła po chwili, nie puszczając
mojej ręki – Słyszałam jego kroki, ale uznałam, że to zwykły przechodzień. A
potem… Wszystko działo się tak szybko. Nagle poczułam uderzenie w tył głowy,
zabolało tak, że upadłam na kolana. Byłam oszołomiona, kiedy podciągnął mnie do
góry i przyparł twarzą do najbliższego muru, ale nadal… nadal miałam pełną
świadomość tego, co chciał zrobić.<br />
- Chciał? – przerwałem jej – Chciał czy zrobił? To ważna różnica – chociaż w
obu przypadkach bez wahania wyrwałbym mu płuca, dodałem w myślach.<br />
- Tylko próbował – odparła Rinelle cicho – Ale mało brakowało. Rafaelu, ja… <i>czułam
</i>jakie to wszystko obrzydliwe, takie odrażające, takie… brudne. I sama byłam
sobie winna!<br />
- Niby jak?! – nie wytrzymałem – Rinelle, przecież ty nie jesteś głupia! Jak
możesz myśleć, że próba gwałtu na tobie była twoją winą?!<br />
- Bo była! – po twarzy dziewczyny pociekły łzy – To ja się upiłam! To ja
ubrałam się jak dziwka! Ja wybrałam drogę do domu!<br />
- Oszalałaś?! – zerwałem się z kanapy – Czyli według ciebie, jeśli miałbym
ochotę, mógłbym cię sobie wziąć tak po prostu, nawet wbrew twojej woli, gdybyś
tylko była teraz pijana i ubrana w krótką sukienkę?<br />
- Nie, ale…<br />
- Nie, właśnie to powiedziałaś! Chryste, Rinelle, gwałt to <i>nigdy</i> nie
jest wina ofiary!<br />
Rinelle nie odpowiadała. Zamiast tego znowu zakryła twarz i siedziała tak w
bezruchu. Zrozumiałem, że prawdopodobnie zareagowałem zbyt ostro, chociaż mój
wybuch wcale nie miał być atakiem na nią.<br />
Właśnie. Rinelle. Co ona zrobiłaby na moim miejscu? Pewnie zaczęłaby od
przytulania. A co jeśli ona nie chciała, żebym jej dotykał? Tego nie
wiedziałem. Ale ona by zaryzykowała. Tak więc z powrotem zająłem miejsce obok i
objąłem ją, najpierw niezdarnie, potem już pewniej. Dziewczyna znieruchomiała
na ułamek sekundy, jednak zaraz wtuliła twarz w moje ramię i objęła mnie
kurczowo. Wolną ręką przerzuciłem jej nogi przez swoje, dzięki czemu znalazła
się na moich kolanach.<br />
Trwaliśmy tak jakiś czas w ciszy, którą w końcu przerwało stłumione:<br />
- Przepraszam.<br />
- Dość tego – odsunąłem Rinelle na długość ramion i zmusiłem, aby popatrzyła mi
w oczy – Przestań, do cholery, za wszystko przepraszać. Więcej dumy, na Boga!<br />
- Dumy? – powtórzyła z niedowierzaniem – Jak mogę być dumna, skoro jedyne co
czuję na myśl o tamtej nocy, to wstyd i upokorzenie? Dlatego nigdy wcześniej
nikomu o tym nie mówiłam.<br />
- Bo nadal uważasz, że to twoja wina?<br />
- Tak. Z jednej strony wiem, że to nie prawda, a jednak nie mogę pozbyć się tej
myśli… Nawet jeśli ostatecznie skończyło się tylko na strachu i kilku
siniakach.<br />
- Dlaczego dał ci spokój?<br />
- Nie wszystko pamiętam. Wiem, że nagle usłyszałam męski krzyk, nie jego, inny,
a zaraz potem jakaś siła odrzuciła go do tyłu. Nie zostałam, żeby zobaczyć, co
się stało. Jak tylko nacisk zelżał, rzuciłam się do ucieczki. Tyle – Rinelle
wzruszyła ramionami i parsknęła niewesołym śmiechem – Teraz jak Luna znowu
zacznie pytać, czemu nie chodzę na imprezy ani nie noszę mini, będziesz mógł
jej odpowiedzieć.<br />
Wziąłem głęboki oddech i przyjrzałem się jej dokładnie. Była w rozsypce i
starała się maskować to sarkazmem i złością. Znałem ten schemat aż za dobrze,
ale nadal nie umiałem go rozwiązać. Nie wiedziałem, co mogę zrobić, aby poczuła
się lepiej.<br />
Zaraz, ja może nie, ale chyba znałem odpowiednią osobę…<br />
- Nie patrz tak na mnie – z zamyślenia wyrwał mnie głos dziewczyny.<br />
- Jak? Zamrugałem.<br />
- Tak… intensywnie. Ja wiem, że masz tak, jak myślisz, ale nadal robi mi się od
tego nieswojo.<br />
- Chyba właśnie wpadłem na to, jak ci pomóc – oznajmiłem.<br />
- Co takiego? – w oczach Rinelle znów zapłonęły światełka, za powrót których
podziękowałem nieistniejącemu bogu.<br />
- Dowiesz się jutro – odparłem, wstając z kanapy – A teraz powinnaś chyba
trochę odpocząć.<br />
- Wow, ten tekst jest taki oklepany – szatynka przewróciła oczami, jednak maska
beztroski zniknęła tak szybko, jak się pojawiła – Faktycznie, jestem okropnie
zmęczona. Ale nie sądzę, żebym mogła tak po prostu zasnąć. Chyba po prostu
zostanę tutaj, pooglądam telewizję i zaczekam, aż odpłynę.<br />
- Chcesz, żebym z tobą został?<br />
- Nie, naprawdę, już i tak wystarczająco długo robiłeś za moją niańkę…<br />
- Rinelle.<br />
- Mówię serio – jej ton stał się nagle pewny – Wystarczy mi świadomość, że
śpisz w pokoju obok. Poza tym, chyba potrzebuję być teraz sama. Ale jeszcze raz
dziękuję za troskę.<br />
- W porządku – powiedziałem, choć mało które słowa tak bardzo nie pasowały do
dzisiejszego dnia, jak te – W takim razie dobranoc – skierowałem się ku mojej
sypialni, jednak w drzwiach zatrzymał mnie głos Rinelle:<br />
- Rafaelu?<br />
- Tak? – spytałem, nie odwracając się.<br />
- Dziękuję. Za to, że jesteś.<br />
Prawie jęknąłem w duchu, słysząc takie banały, ale głośno rzuciłem:<br />
- Cóż, akurat te podziękowania należą się bardziej moim rodzicom niż mnie.<br />
- Hm. Rafaelu?<br />
- Tak?<br />
- Znajdziemy ich, wiesz o tym? Tak czy inaczej.<br />
Nie odpowiedziałem. Tak czy inaczej – te słowa zaczęły krążyć w mojej głowie.
Tak czy inaczej.<br />
I już wiedziałem, że dzisiaj nie zasnę.</span><span lang="PL"></span><br />
<div style="mso-element: footnote-list;">
<br clear="all" />
<hr align="left" size="1" width="33%" />
<div id="ftn1" style="mso-element: footnote;">
<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx" name="_ftn1" style="mso-footnote-id: ftn1;" title=""><span><span lang="PL"><span style="mso-special-character: footnote;"><span><span lang="PL" style="font-family: "Calibri",sans-serif; font-size: 10.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;">[1]</span></span></span></span></span></a><span lang="PL"> Hiszp. „Otwórz się, do cholery!”</span><br />
</div>
<div id="ftn2" style="mso-element: footnote;">
<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx" name="_ftn2" style="mso-footnote-id: ftn2;" title=""><span><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading";"><span style="mso-special-character: footnote;"><span><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 10.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin;">[2]</span></span></span></span></span></a><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading";"> Hiszp. „Spokojnie”.</span><br />
</div>
<div id="ftn3" style="mso-element: footnote;">
<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx" name="_ftn3" style="mso-footnote-id: ftn3;" title=""><span><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading";"><span style="mso-special-character: footnote;"><span><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 10.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin;">[3]</span></span></span></span></span></a><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading";"> Hiszp. „Nie zrobią ci krzywdy”.</span><span lang="PL"></span><br />
</div>
<div id="ftn4" style="mso-element: footnote;">
<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx" name="_ftn4" style="mso-footnote-id: ftn4;" title=""><span><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading";"><span style="mso-special-character: footnote;"><span><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 10.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin;">[4]</span></span></span></span></span></a><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading";"> Hiszp. „Mów do mnie, kobieto!”</span><br />
</div>
</div>
Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-4972843407790078042019-10-10T12:30:00.001-07:002019-10-10T12:30:16.978-07:00Rozdział 30
<br />
<div style="margin: 16px 0px 10.66px;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12pt; line-height: 107%; margin: 0px;">Obudziłem
się zlany potem. Na wpół przytomny sięgnąłem do biurka, żeby sprawdzi godzinę
na telefonie. Trzecia nad ranem. To by wyjaśniało panującą w pokoju ciemność.
Usiadłem na chwilę, aby zrzucić z siebie wilgotną kołdrę, po czym z powrotem
opadłem na poduszkę. Nawet leżąc na plecach oddychałem ciężko, zbyt ciężko.
Odgarnąłem kosmyki włosów klejące mi się do czoła. Gdy tylko moja dłoń dotknęła
skóry, zauważyłem, że byłem cały rozpalony, choć nie powinienem. Przed pójściem
spać uchyliłem okno i teraz wpływało przez nie chłodne powietrze. Zamknąłem na
moment oczy, żeby zebrać myśli. Przerwany przed kilkoma sekundami sen powoli
rozpływał się pod moimi powiekami. Chciałbym powiedzieć, że już go nie
pamiętam, ale to nieprawda. Niektóre fragmenty pozostały mi w pamięci tak
wyraźnie, jak gdyby były prawdziwymi wspomnieniami. Nie mogąc się ich pozbyć,
czekałem, aż same wyblakną, ale na próżno. Otwarłem oczy w nadziei, że pozbędę
się w ten sposób nacierających obrazów. Pomogło, jednak wiedziałem, że gdy
tylko na nowo je zamknę, one powrócą. A na to nie byłem gotowy. <i>Przerażały </i>mnie.
Za dnia miałem nad sobą kontrolę, ale w nocy… Jak mogłem powstrzymać sny?
Musiałem się tego szybko nauczyć.</span></div>
<div style="margin: 16px 0px 10.66px;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12pt; line-height: 107%; margin: 0px;">
Przeciągnąłem ręką po twarzy. Czy jeszcze dzisiaj zasnę? Mam nadzieję. Czy sny
powrócą? Mam nadzieję, że nie. A o czym śniłem do tej pory? Czy raczej, o kim?
Cóż, pozornie o niczym strasznym. O Rinelle, o nas. Ta przerażająca część
zaczynała się dopiero wtedy, gdy okazało się, że to wcale nie był koszmar…</span></div>
<br />
<div style="margin: 16px 0px 10.66px; text-align: center;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12pt; line-height: 107%; margin: 0px;">***</span></div>
<br />
<div style="margin: 16px 0px 10.66px;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12pt; line-height: 107%; margin: 0px;">Boże. Święty. Moja.
Głowa.<br />
Taka jest moja pierwsza myśl po przebudzeniu. To znaczy, mniej więcej. Gdyby
nie pulsujący ból rozsadzający mi czaszkę, na pewno wyartykułowałabym coś
inteligentniejszego.<br />
Wcale nie chcę jeszcze wstawać, ale oślepiająco jasne promienie słońca
wpadające do pokoju uniemożliwiają mi dalszy sen. Jęczę i zwlekam się z łóżka.
Czuję się, jakby przejechał po mnie czołg. Tylko dlaczego? Ach, tak. Alkohol. W
zbyt dużych ilościach, jak się okazuje.<br />
Jezu. Naprawdę łeb mi pęka. Poza tym, nadal jestem na wpół przytomna.
Przecieram oczy starając się trochę obudzić. Średnio pomaga. Może jak się
trochę poprzeciągam, rozprostuję plecy… Chwila moment. Dlaczego gdy opieram
dłonie na wysokości krzyża, czuję pod palcami nagą skórę zamiast materiału
piżamy? Odpowiedź dociera do mnie po jakiejś sekundzie. Jestem absolutnie naga!
A co gorsza, nie pamiętam nic z ostatniego wieczoru. Czy my z Rafaelem…? Nie.
Niemożliwe. A jeśli? Cholera. Cholera, cholera, cholera. Nie mam pojęcia! A
moje porozrzucane po pokoju ubrania z wczoraj bynajmniej mnie nie uspokajają.<br />
Dobra, Rinelle, weź się w garść. W pośpiechu biorę z szafy jakieś czyste ciuchy
i upewniwszy się uprzednio, że korytarz jest pusty, przemykam do łazienki.
Tutaj znajduję swój sweter, przez co jęczę w duchu. Oby prysznic magicznie
przywrócił mi pamięć, ponieważ nie zniosę więcej scenariuszy podsuwanych przez
skacowaną wyobraźnię. Niestety, moje nadzieje okazują się płonne. Pół godziny
później, chociaż już ubrana i uczesana, nie jestem ani trochę bliżej
odtworzenia sobie wydarzeń z wczoraj. Cóż, chyba nie mam innego wyjścia, jak
tylko spytać o nie Rafaela.<br />
Wychodzę z łazienki nerwowo poprawiając przy tym spódniczkę i bluzkę. Sądząc po
odgłosach zamykanych szafek i lodówki, Rafael znajduję się teraz w kuchni, więc
tam właśnie idę.<br />
- Dzień dobry – witam się stając w progu. Na dźwięk mojego głosu myjący
naczynia brunet aż podskakuje.<br />
- Nie słyszałem, jak weszłaś – mówi obracając się do mnie. Dziwne, wydaje się
jakiś spięty. To znaczy, bardziej niż zwykle. Świetnie. Przynajmniej nie jestem
jedyna.<br />
- To… jak ci minęła noc? – nie bardzo wiem, jak mam go zapytać o wczoraj, więc
tylko opieram się o framugę z udawanym luzem.<br />
- Dość… znośnie – odpowiada chłopak ostrożnie.<br />
- To świetnie – uśmiecham się sztucznie – Hm, a wiesz, że z kubka kapie ci
woda, prawda?<br />
Rafael spogląda w dół, a następnie szybko odstawia ociekające naczynie do zlewu
i wyciera wilgotne dłonie o spodnie.<br />
- Dzięki – rzuca ze wzrokiem wbitym w podłogę – A ty jak się czujesz?<br />
- Fizycznie? Cóż, poza kacem mordercą mam się świetnie – znowu się uśmiecham,
tym razem szczerze, ponieważ to słodkie, że o to pyta. – Tylko film musiał mi
się urwać, ponieważ nic nie pamiętam z poprzedniego wieczoru.<br />
- Zupełnie nic? – brunet nagle podnosi na mnie swoje błękitne, zaniepokojone
oczy.<br />
- No, <i>prawie </i>nic – odpowiadam czując miękkość w kolanach, którą
postanawiam zwalić na kaca – I byłabym ci wdzięczna, gdybyś mógł mi
opowiedzieć, co… robiliśmy.<br />
- Jasne, ale może najpierw usiądź, bo wyglądasz, jakbyś miała się zaraz
przewrócić.<br />
- Dzięki – parskam – Ty to wiesz, co z rana powiedzieć kobiecie – mój żart miał
rozluźnić atmosferę, ale z jakiegoś powodu osiąga zupełnie odwrotny efekt.
Teraz pewnie dałoby się ją kroić nożem.<br />
- Jaka jest ostatnia rzecz, którą zapamiętałaś? – kiedy już siadamy przy stole,
Rafael gładko zmienia temat.<br />
- Hmm – potrzebuję chwili na zebranie myśli – Chyba to, jak wracasz ze sklepu z
dużą ilością podejrzanego alkoholu.<br />
- To by się zgadzało. Coś jeszcze?<br />
<span style="margin: 0px;"> </span>Próbuję się skupić, ale pulsujący ból
głowy nasila się, skutecznie mi to uniemożliwiając.<br />
- Poczekaj, poszukam jakiejś aspiryny – chłopak wstaje i zaczyna przeszukiwać
kuchenne szafki. Po minucie stawia przede mną szklankę z przeźroczystym
gazowanym płynem, co jest w tym momencie spełnieniem moich marzeń.<br />
- Dzięki – wypijam miksturę jednym haustem, modląc się, żeby zaczęła działać
jak najszybciej – Na czym stanęliśmy?<br />
- Pytałem, czy coś jeszcze pamiętasz.<br />
- A, tak. Ale to już chyba wszystko, nic więcej nie przychodzi mi na myśl.<br />
- W porządku. W takim razie powiem ci, co ja pamiętam. Kiedy wróciłem z
zakupów, po prostu sobie usiedliśmy i rozpoczęliśmy pierwszą butelkę. Na
początku niezbyt ci smakowało, ale szybko zaczęłaś się ze mną wyścigować.<br />
- O Boże… - jęczę zażenowana własnym zachowaniem.<br />
- To znaczy, nie dosłownie – prostuje Rafael – Nie liczyliśmy kieliszków, ale w
każdym razie nie ociągałaś się.<br />
- Tak, to już zrozumiałam, ale co było dalej?<br />
- A dalej to… rozmawialiśmy.<br />
- O czym?<br />
- Szczerze to nie bardzo pamiętam. Ale to musiały być straszne pierdoły,
ponieważ było już późno, a my trochę wypiliśmy. Wiem tylko, że się…
wygłupialiśmy.<br />
- Wygłupialiśmy?<br />
- Przecież to właśnie powiedziałem.<br />
- Cortez… - warczę przez zaciśnięte zęby – Nie drażnij się ze mną. Nie dzisiaj.
Łeb mi tak pęka, że ledwo znoszę tykanie zegara. Jeśli jeszcze ty zamierzasz
być złośliwy i sarkastyczny, to uprzedzam, że mogę tego nie wytrzymać.<br />
Przez kilka sekund Rafael patrzy na mnie spod ściągniętych brwi, po czym
przenosi wzrok na swoje dłonie i kontynuuje jak gdyby nigdy nic:<br />
- Tak jak mówiłem, piliśmy, gadaliśmy o różnych bzdurach, śmialiśmy się. A
potem się pochorowałaś.<br />
- Ja?<br />
- No przecież nie ja.<br />
- Rafaelu, ostrzegam cię…<br />
- Już, już, w porządku – chłopak unosi ręce w pojednawczym geście – Tak, ty.
Nagle zrobiłaś się zielona na twarzy i pobiegłaś do łazienki.<br />
- O nie…<br />
- O tak. Muszę przyznać, że była to spektakularna akcja. Wystrzeliłaś jak z
procy, a następnie wyrzucałaś z siebie zawartość żołądka przez dobrych kilka
minut. Udało mi się tylko w porę spiąć ci włosy.<br />
- Byłeś przy tym?! – nie wiem, czy jestem bardziej zaskoczona, czy przerażona.<br />
- Nie inaczej.<br />
- Jezu… - ukrywam twarz w dłoniach – Tak strasznie mi głupio…<br />
- No to poczekaj, aż usłyszysz resztę – prycha brunet.<br />
- Że co proszę?!<br />
- A nie, nie, ja nie… - Rafael próbuje cofnąć swoje słowa, ale ja wiem, że
historia jeszcze się nie skończyła.<br />
- Mów – nakazuję – Cokolwiek by to nie było, mów – opieram się wygodniej na
krześle w oczekiwaniu na kolejne żenujące fakty z wczorajszego wieczoru.<br />
- Jak chcesz – wzrusza ramionami mój rozmówca – Czyli tak, picie, żarty, wizyta
w łazience… Kiedy skończyłaś wymiotować, postanowiłaś się trochę umyć.
Ochlapałaś sobie przy tym sweter, więc postanowiłaś… - urywa, robiąc niewyraźną
minę.<br />
- Co. Co postanowiłam? – domagam się odpowiedzi.<br />
- Zwyczajnie go zdjąć – wyznaje Rafael, uważnie studiując swoje paznokcie.<br />
Zamykam oczy jednocześnie próbując opanować palący mnie wstyd.<br />
- Błagam cię, powiedz, że miałam coś pod spodem.<br />
- Tak, jakiś podkoszulek… czy coś.<br />
Ta odpowiedź trochę mnie uspokaja, ale niewiele pomaga wykwitający na mojej
twarzy rumieniec.<br />
- Dobra, dalej – decyduję się zakończyć to jak najszybciej – Co jeszcze
robiliśmy… robiłam tej nocy?<br />
- Nic takiego.<br />
- Rafaelu, obudziłam się dziś rani z wielkim kacem i do tego zupełnie naga,
więc jeśli pamiętasz jeszcze coś z naszego wczorajszego posiedzenia, to bardzo
cię proszę, żebyś mi o tym powiedział – wpatruję się w bruneta twardo. On na
sekundę podnosi na mnie wzrok, ale zaraz spuszcza go z powrotem. Nie podoba mi
się to. Wygląda na zawstydzonego. A Rafael <i>nigdy </i>się niczego nie
wstydzi.<br />
- No… odprowadziłem cię do twojej sypialni – mówi w końcu.<br />
- I? – ciągnę go za język.<br />
- I położyłem cię do łóżka.<br />
- Ale?<br />
- Ale stwierdziłaś, że niewygodnie będzie ci spać w ubraniu, więc postanowiłaś
się przebrać.<br />
- I ty przy tym byłeś?! – mój głos staje się wyższy o jakąś oktawę.<br />
- No… prosiłaś mnie o pomoc.<br />
- O pomoc?! – mój Boże, czyżbym podrywała go <i>aż tak</i> bezczelnie?!<br />
- Owszem – chłopak potwierdza moje najgorsze obawy – Ale nie robiłaś tego
jakoś… sugestywnie – dodaje szybko, jakby odczytując moje myśli – Naprawdę nie
mogłaś poradzić sobie ze ściągnięciem spodni.<br />
Zamieram. Ledwo udaje mi się zadać ostatnie pytanie.<br />
- Czy to tyle?<br />
- Tak, pomogłem ci tylko ściągnąć jeansy, a potem już poszliśmy spać. Osobno,
każde w swoim pokoju – dodaje brunet tak, abym nie miała już żadnych
wątpliwości.<br />
- Przynajmniej tyle – szepczę do siebie, a głośniej mówię: - Nawet nie wiem,
jak mam cię przepraszać, tak strasznie mi wstyd.<br />
- Przestań, nie takie rzeczy już przecież widziałem – chłopak macha ręką i
znowu posyła mi przelotne spojrzenie – To znaczy… nie przejmuj się. To ja
poprosiłem cię, żebyś dotrzymała mi towarzystwa. Poza tym, sam byłem wstawiony,
więc też nie myślałem do końca racjonalnie.<br />
- Właśnie. Jak to możliwe, że ta tutaj umieram, a ty wydajesz się być zupełnie
świeży? – zastanawiam się.<br />
- Cóż, po pierwsze chyba wypiłaś więcej ode mnie. A nawet jeśli wypiłabyś tyle
samo, to na ciebie i tak podziałałoby mocniej. To zależy od masy ciała –
tłumaczy Rafael – Generalnie im więcej ważysz, tym lepiej tolerujesz alkohol.
Oczywiście to nie jedyne kryterium, ważny jest też na przykład wiek, ale w
naszym przypadku to nie ma większego…<br />
- Rozumiem – postanawiam mu przerwać, ponieważ rozpoczął swój uczony monolog,
jak z resztą zawsze, kiedy się denerwuje. Dzisiaj jednak tego nie zniosę. – Czy
możemy puścić wydarzenia tej nocy w niepamięć? – pytam z nadzieją.<br />
- Jestem za – ku mojej uldze brunet się zgadza – To co, masz dzisiaj wolne? –
zagaduje.<br />
- Słucham? – nie rozumiem, co ma na myśli.<br />
- Dochodzi już dziewiąta. Normalnie otwierasz o tej porze księgarnię.<br />
- O cholera! – zrywam się jak oparzona – Przecież ja się spóźnię!<br />
- To akurat pewne – stwierdza irytująco Rafael.<br />
Nie mam jednak czasu na przepychanki słowne, ponieważ właśnie dostaję
turbodoładowania. Zaczynam pakować torebkę w ekspresowym tempie. Bogu dzięki
wcześniej wzięłam prysznic. Makijaż zrobię już na miejscu.<br />
W rekordowym czasie pięciu minut udaje mi się zebrać całkowicie. Już mam
ubierać buty, przez co ból głowy znowu daje o sobie znać, przez co muszę trochę
zwolnić.<br />
- Rinelle, łap – Rafael rzuca w moją stronę blister z jakimiś tabletkami.
Oczywiście mój refleks śpi, więc zamiast w mojej ręce, leki lądują w moim
bucie.<br />
- Dzięki – mówię i od razu zażywam dwie tabletki, a resztę wsuwam do kieszeni.<br />
Ten dzień będzie wyzwaniem.</span></div>
<br />
<div style="margin: 16px 0px 10.66px; text-align: center;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12pt; line-height: 107%; margin: 0px;">***</span></div>
<br />
<div style="margin: 16px 0px 10.66px;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12pt; line-height: 107%; margin: 0px;">Oczywiście wszystko
sprzymierzyło się dzisiaj przeciwko mnie, nie wyłączając komunikacji miejskiej.
Jadąc tramwajem próbowałam dyskretnie się pomalować. O ile z tuszem do rzęs
jakoś sobie poradziłam, to już kredką do ust przejechałam sobie aż pod oko.
Dzięki za gwałtowne hamowanie, panie kierowco.<br />
Miałam wysiadać na następnym przystanku, więc wstałam z siedzenia, jednocześnie
próbując zetrzeć kolorowy zygzak z policzka. W tym momencie pojazd, a jakże,
znowu zahamował. Szarpnęło mną do tyłu, przez co wylądowałam na kolanach
jakiegoś faceta. Zmieszana zaczęłam mamrotać jakieś przeprosiny, ale sądząc po
promiennym uśmiechu mężczyzny, wcale nie miał mi za złe braku koordynacji.<br />
W końcu tramwaj stanął zupełnie, co oznaczało, że musiałam wyjść w trybie
przyspieszonym. I tak właśnie doch0dzimy do chwili obecnej, w której pędzę na
złamanie karku, byle tylko zdążyć. Docieram na miejsce dosłownie minutę przed czasem.
Znalezienie odpowiedniego klucza zajmuje mi całą wieczność, ale w końcu drzwi
ustępują. Dobra, teraz szybko. To znaczy, jeszcze szybciej. Światło, ekspres,
woda, aspiryna. Tę ostatnią wypijam, a raczej połykam, zanim jeszcze zdąży się
porządnie rozpuścić. Stres i napięcie stopniowo mijają, ale za to przypomina o
sobie potężny ból głowy. Jęczę. Jedna aspiryna tu nie wystarczy.<br />
Wychodzę z zaplecza, ponieważ nie mogę znieść dźwięków, jakie wydaje z siebie
ekspres do kawy, po czym sprawdzam, czy nie trzeba uzupełnić niektórych pozycji
na półkach. Na szczęście wszystko okazuje się być w porządku, dzięki czemu
zostaje mi jeszcze chwila na wypicie upragnionej kawy. Udaje mi się jednak
tylko wyjść z zaplecza, kiedy rozlega się dźwięk dzwonka przy drzwiach, oznajmiający
przybycie pierwszego klienta. No trudno. W ciągu dnia na pewno znajdę jeszcze
chwilę na małą przerwę.</span></div>
<br />
<div style="margin: 16px 0px 10.66px; text-align: center;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12pt; line-height: 107%; margin: 0px;">***</span></div>
<br />
<div style="margin: 16px 0px 10.66px;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12pt; line-height: 107%; margin: 0px;">Chyba
pierwszy raz w życiu narzekałem na niedobór pracy. Bynajmniej nie było jej
mniej niż zwykle, wręcz przeciwnie, ale i tak okazała się nie dość absorbująca.<br />
Korepetycje miałem zaplanowane dopiero na popołudnie, więc na razie zabrałem
się za tłumaczenie jednej z pozycji, które przesłało mi wydawnictwo. Był to
przewodnik po Andaluzji, więc w normalnych okolicznościach powinienem uprać się
z nim dość szybko. Ale to nie były normalne okoliczności, ponieważ nie mogłem
się skupić. Moje myśli cały czas wędrowały ku Rinelle. Już nawet nie powodowały
irytacji. Teraz po prostu mnie przerażały. Nie znałem wcześniej takich uczuć i
szczerze mówiąc, nigdy nie przypuszczałem, że mógłbym być do nich zdolny. Z
czysto fizycznym przyciąganiem jeszcze dałbym sobie radę. Sprawy potoczyłyby
się wtedy jak z Carmen – łatwo przyszło, łatwo poszło. Ale w tym wypadku nic
nie było łatwe, ponieważ to, co było pomiędzy mną a Rinelle wykraczało daleko
poza granice zwykłej fascynacji. Coraz boleśniej to sobie uświadamiałem. A co
do Rinelle – dało czytać się z niej jak z otwartej księgi. Kiedy widziałem, jak
patrzy na mnie tym spojrzeniem pełnym ciepła i nadziei, czułem się, jakbym
tonął. I tak właśnie było. Tonąłem we własnych myślach, uczuciach, a także
strachu. Bo chociaż od kilku tygodni wykazałem się wybitnym egoizmem oraz
brakiem silnej woli, to jednak nigdy nie zgrzeszyłem naiwnością. Nawet przez
chwilę nie łudziłem się, że ta historia mogłaby mieć szczęśliwe zakończenie.
Upadek byłby nieuchronny i bolesny i nie wiadomo, kogo zraniłby bardziej.
Dlatego wczoraj pomyślałem, że gdybym zaczął traktować Rinelle jak zwykłą
znajomą, na przykład kumpla od kieliszka, to przestanę… widzieć Rinelle jako <i>kobietę.
</i>Jaki byłem głupi. Wystarczyło kilka sekund, parę niewinnych dotyków i jeden
prawie-pocałunek żebym zrozumiał, że ten pomysł od początku skazany był na
niepowodzenie. Gdyby Rinelle się nie pochorowała, ten wieczór mógłby zakończyć
się naprawdę źle. Drugi raz nie mogłem sobie na to pozwolić. Jedynym wyjściem z
sytuacji było rozdzielenie się, stała separacja.<br />
Za dwa tygodnie, obiecałem sobie. Kiedy tylko będzie już po tej nieszczęsnej
imprezie urodzinowej, wymyślę coś, żeby przerwać tę udrękę. A na razie… Na
razie zamiast akapitu o Alhambrze, spod mojego długopisu wyszedł kolejny
portret Rinelle. Miała na nim tą samą uroczą i przestraszoną minę, kiedy
opowiadałem jej o wydarzeniach wczorajszego wieczoru.<br />
<i>Joder</i>, muszę zacząć to kontrolować.</span></div>
<br />
<div style="margin: 16px 0px 10.66px; text-align: center;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12pt; line-height: 107%; margin: 0px;">***</span></div>
<br />
<div style="margin: 16px 0px 10.66px;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12pt; line-height: 107%; margin: 0px;">Zasze uważałam poniedziałki
za jedne ze spokojniejszych dni w pracy, ale od dzisiaj zmieniam zdanie. W księgarni
ruch jak w Rzymie. Dopiero o drugiej robi się pusto i znajduję chwilę, żeby chociaż
zamówić pizzę. Tak, wiem, tłuste palce plus książki równa się katastrofa. Będę uważać,
obiecuję.<br />
Jakieś pół godziny później słyszę dzwonek przy drzwiach szczęśliwie
oznajmiający przybycie dostawcy, a nie kolejnego klienta. Młody mężczyzna
podchodzi do lady, przy której stoję i kładzie na niej płaskie pudełko.<br />
- Ile płacę? – pytam.<br />
- Dwadzieścia – pada odpowiedź, która z niewiadomych przyczyn mrozi mi krew w
żyłach.<br />
Ten głos… Już go gdzieś kiedyś słyszałam.<br />
Gwałtownie podnoszę głowę znad portfela i wbijam wzrok w dostawcę. On najpierw
wydaje się zaskoczony, lecz zaraz dostrzegam w jego oczach niebezpieczny błysk
świadczący o tym, że on również mnie rozpoznał.<br />
- To ty… - mówi cicho, a drapieżny, przerażający uśmiech pojawia się na jego
twarzy.<br />
Nie jestem w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku, poruszyć się, nic. Stoję tylko
jak sparaliżowana i wpatruję się w oczy jednego z mężczyzn, którzy półtora
miesiąca temu włamali się do naszego mieszkania.<br />
- Mam nadzieję, że nie gniewasz się za tamten bałagan, skarbie. To nie powinno się
więcej powtórzyć – z tymi słowami zakłada mi kosmyk za ucho. Kiedy cofa rękę,
puszcza do mnie oko, po czym zabiera banknot z blatu i… zwyczajnie odchodzi.<br />
Nawet nie próbuję go zatrzymać. Odczekuję chyba z pół minuty i dopiero wtedy
biegnę do drzwi, aby zamknąć je na klucz. Wrażenie otępienia zaczyna słabnąć,
pozostaje już teraz tylko czysty strach. Nagle wybucham niepohamowanym płaczem.
Kulę się przy drzwiach i pozwalam moim emocjom płynąć wraz ze łzami. Trwam tak
minutę, a może godzinę, nie mam pojęcia. Kiedy wydaje mi się, że mogę myśleć
już mniej więcej jasno, wyciągam z kieszeni telefon i wybieram numer pierwszej
osoby, która przychodzi mi na myśl.</span></div>
<br />
<div style="margin: 16px 0px 10.66px; text-align: center;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12pt; line-height: 107%; margin: 0px;">***</span></div>
<br />
<div style="margin: 16px 0px 10.66px;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12pt; line-height: 107%; margin: 0px;">Dzieciak,
z którym już od godziny siedziałem nad zadaniami z matematyki, był naprawdę
wybitny. Wybitny w marnowaniu swojego i mojego czasu, a także pieniędzy
rodziców, którzy łożyli na korepetycje. W ogóle nie umiał się skupić, ciągle
przestawiał cyfry i zmieniał znaki. Nie mogłem jednak nie docenić jego szkiców,
które wykonywał na marginesach zeszytu, kiedy nie umiał poradzić sobie z jakimś
zadaniem (czyli praktycznie przez cały czas). Oczywistym było, że miał
predyspozycje do rzeczy zupełnie innych niż nauki ścisłe, jednak jego rodzice
usilnie to ignorowali.<br />
- Nieźle ci wyszła ta wieża – skomplementowałem jeden z rysunków. On,
zaskoczony, podniósł na mnie pełen poczucia winy wzrok.<br />
<span style="margin: 0px;"> </span>- Przepraszam – wymamrotał – Po prostu…<br />
- Nie możesz się skupić?<br />
- Mhm.<br />
Przyjrzałem mu się uważnie. Miał dopiero czternaście lat, a już wyglądał na tak
zniechęconego i nieszczęśliwego, jak gdyby przeżył co najmniej trzy razy tyle,
a po drodze zdążył się jeszcze wypalić zawodowo.<br />
- Kim chcesz zostać w przyszłości? – zapytałem odchylając się na krześle.<br />
- Lekarzem? – to nie zabrzmiało przekonująco.<br />
- Jasne. A tak naprawdę?<br />
- Ehm… architektem.<br />
- Blisko, ale to jeszcze nie to.<br />
- No dobra – odparł chłopak po chwili wahania, a w jego oczach pojawił się nieobecny
wcześniej błysk – Chciałbym projektować postacie do gier i komiksów – spuścił wzrok,
jakby spodziewał się słów dezaprobaty z mojej strony. Nie doczekał się ich
jednak, więc posłał mi nieufne spojrzenie.<br />
- No co? – wzruszyłem ramionami.<br />
- Czekam, aż zaczniesz się ze mnie nabijać – burknął.<br />
- A niby czemu miałbym to robić?<br />
- Nie wiem. Wszyscy robią.<br />
- Ja nie.<br />
- Na serio?<br />
- Na serio. Uważam nawet, że ten pomysł ma o wiele więcej sensu niż ślęczenie
nad równaniami kwadratowymi przez trzy godziny w tygodniu.<br />
- Na serio?<br />
Przewróciłem oczami. Ten dzieciak (nigdy nie mogłem zapamiętać jego imienia) naprawdę
powinien wzbogacić swoje słownictwo.<br />
- Tak, na serio. Właściwie to dlaczego nie bierzesz lekcji rysunku? – dopytywałem,
choć z góry znałem już odpowiedź.<br />
- Moi rodzice by się na to nie zgodzili.<br />
- A pytałeś ich?<br />
- Tak jakby.<br />
- A tak nie jakby?<br />
- No… nie pytałem. Ale ty nie wiesz jacy oni są – bronił się chłopak.<br />
- Och, czyżby?<br />
- Tak. Chcą, żebym został lekarzem albo prawnikiem. W ogóle nie liczą się z
moim zdaniem, nie chcą nawet słyszeć o rysowaniu! Ale co ty możesz o tym
wiedzieć – prychnął.<br />
Oj, zdziwiłbyś się, pomyślałem.<br />
- Coś tam wiem – uciąłem – Dam ci jedną radę, młody – starałem się zignorować
fakt, że zacząłem brzmieć jak mój brat – Jeśli naprawdę czegoś chcesz, to
musisz to sobie wziąć sam, bez względu na to, co mówią inni.<br />
Chłopak już miał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie moja kieszeń zawibrowała,
oznajmiając połączenie przychodzące z nieznanego numeru. Przeprosiłem tego
jak-mu-tam i odebrałem.<br />
- Halo?<br />
<i>- R-Rafaelu, to ty?</i> – po drugiej stronie odezwała się Rinelle. Już miałem
jej odpowiedzieć, że skoro wybrała mój numer, to raczej wiedziała, kto odbierze,
jednak coś w jej głosie mnie powstrzymało.<br />
- Tak, to ja – odparłem – Jestem teraz w pracy. Czy to coś pilnego?<br />
<i>- Tak… n-nie, nie wiem</i> – jąkała się, co znaczyło, że sytuacja była
poważna.<br />
- Co się stało? – od razu przeszedłem do rzeczy.<br />
<i>- Przyszli tutaj… to znaczy, przyszedł, jeden…</i><br />
- Kto? Kto taki?<br />
<i>- W-włamywacz.<br />
</i>Natychmiast usiadłem prosto.<br />
- Gdzie jesteś?<br />
<i>- W księgarni, ja nie…<br />
</i>- Nie ruszaj się stamtąd, już po ciebie jadę – rozłączyłem się i zacząłem
pośpiesznie zbierać swoje rzeczy.<br />
- To już koniec? – zdziwił się dzieciak.<br />
- Na dzisiaj tak – odpowiedziałem. Nie czekając na jego reakcję zabrałem plecak
i ruszyłem ku drzwiom frontowym. W tym momencie jednak drogę zagrodziła mi
matka chłopaka.<br />
- A co to za zwyczaje? – odezwało się wielkie babski z wściekle rudą katastrofą
na głowie – Lekcja się jeszcze nie skończyła.<br />
- Proszę wybaczyć, sytuacja awaryjna – próbowałem ją wyminąć, ale na próżno.<br />
- Nie obchodzi mnie to! Płacę, to wymagam! Zostało jeszcze pół godziny.<br />
- W takim razie proszę mi za nie nie płacić – odparłem, będąc już tylko o krok
od przesunięcia jej siłą.<br />
- Żebyś wiedział, mądralo, że nie zapłacę! Za całą dzisiejszą lekcję ci nie
zapłacę! – piekliła się dalej.<br />
- Bardzo dobrze – odparłem spokojnie, resztkami sił trzymając nerwy na wodzy – I
wie pani co? Już nigdy nie będzie musiała mi pani płacić, ponieważ rezygnuję z
tych korepetycji. One mijają się z celem, pani syn nigdy nie będzie dobry z matematyki.
Za to świetnie rysuje. Także jeśli naprawdę ma pani na względzie jego dobro, to
proszę przestać wyrzucać pieniądze w błoto i lepiej poszukać profesjonalnego
nauczyciela rysunku. A teraz, jeśli mnie pani nie wypuści, to przysięgam, wyjdę
przez ścianę obok, choćbym musiał wybić w niej dziurę głową!<br />
Podziałało. Osłupiała kobieta zrobiła krok w prawo, co mi w zupełności
wystarczało. Sekundę później pokonywałem stopnie na klatce schodowej w
zawrotnym tempie, jednocześnie modląc się w duchu, żeby na głównej ulicy
czekała jakaś taksówka.</span></div>
Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-18896343851434422982018-07-22T12:21:00.001-07:002018-07-22T12:33:52.905-07:00Rozdział 29<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "sitka subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">- Nie ma mowy. Nie.
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie!<br />
- Ale Rafaelu…<br />
- Żadne „Rafaelu”! Nie ma takiej możliwości, żebym zgodził się na realizację
tego poronionego planu, Leonardo! <i style="mso-bidi-font-style: normal;">¡Nunca
en mi vida, Leonardo!<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftn1" name="_ftnref1" style="mso-footnote-id: ftn1;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span lang="PL" style="font-family: "sitka subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">[1]</span></b></span><!--[endif]--></span></span></a><br />
</i>Cortezowie już od kilku minut próbowali dojść w ten sposób do porozumienia.
Nie muszę chyba dodawać, że bezskutecznie. Poszło o pomysł zdobycia informacji
na temat rodziców podczas imprezy urodzinowej dzieci Brumby’ego. Rafael
oczywiście kategorycznie mu się sprzeciwiał. Ja natomiast uważam, że plan Leo
jest całkiem sensowny.<br />
- Mogę się wtrącić? – pytam z krzesła w kuchni Leonarda, w której aktualnie się
znajdujemy.<br />
- Nie – warczy Rafael.<br />
- To nie była prośba – odpowiadam ostro, ponieważ nie spodobał mi się jego ton
– Skoro zostałam uwzględniona w tym planie, to chyba mam prawo zabrać głos.<br />
Przez kilka sekund brunet mierzy mnie wściekłym wzrokiem. Wytrzymuję to
spojrzenie, mimo, że on bardzo stara się wyglądać groźnie i marszczy te swoje
ciemne brwi bardziej niż zwykle. Ha. Nie ze mną te numery.<br />
- Daj mi coś powiedzieć – nalegam.<br />
- Jasne! – chłopak teatralnie wyrzuca ręce w powietrze – Zagadajcie mnie na
śmierć, oboje! Jak zwykle – na powrót krzyżuje ramiona na piersi i sfrustrowany
opiera się tyłem o blat.<br />
- Dziękuję – biorę oddech i przechodzę do rzeczy – Leo, czy mógłbyś jeszcze raz
wszystko mi streścić?<br />
- Tak, już to robię. No więc – zaczyna blondyn stojąc obok swojego brata, który
praktycznie zabija go wzrokiem – W następny weekend Brumby wyprawia dwudziestkę
swoim bliźniętom. Obydwoje pracują jako asystenci swojego ojca, więc może
udałoby nam się dowiedzieć od nich czegoś na temat rodziców. A żeby to
osiągnąć, ktoś z nas musi dostać się na imprezę.<br />
- I zdobyć informacje poprzez zarywanie do solenizantów – prycha Rafael – Tak,
braciszku, cudowny pomysł. Może nawet bym mu przyklasnął, gdyby nie to, że w
rolach głównych chcesz obsadzić Rinelle i mnie.<br />
- To jedyne rozwiązanie – tłumaczy ponownie Leo, wytrzymując kolejne pełne
dezaprobaty spojrzenie brata – Mnie znają z kancelarii taty, dlatego jestem
spalony. Co do Conweara i Juliena to chociaż ich lubię, nie sądzę, żeby
przypadli do gustu tamtej dziewczynie. A wnioskując po poprzednich partnerkach
jej brata, jemu najbardziej podobają się rude, więc Naomi siłą rzeczy też
odpada. Zostaje jeszcze Erikkson, ale jego jakoś nie widzę w roli casanowy.<br />
- A mnie tak? – pyta gniewnie Rafael.<br />
- Chyba nie powiesz mi, że cię to obraża albo że uczujesz się uprzedmiatawiany
– sarka blondyn.<br />
- Tu nie chodzi o moje uczucia – brunet irytuje się coraz bardziej – Tylko… Po
co od razu sprowadzać wszystko do… <i style="mso-bidi-font-style: normal;">tego</i>?
– przy ostatnim słowie wykonuje nieokreślony ruch ręką, który ma się chyba
odnosić do koncepcji wykorzystania stosunków damsko-męskich.<br />
- A zwierzyłbyś się komuś, kogo ledwo znasz i w dodatku nic a nic do niego nie
czujesz? – wtrącam, a chłopak patrzy na mnie, jakby zapomniał, że tu jestem.<br />
- Oczywiście, że nie – odpowiada – Ale ja po prostu nikomu bym się nie
zwierzył.<br />
Posyłamy sobie z Leonardem porozumiewawcze spojrzenie.<br />
- Oj, Rafa – wzdycha Leo – Przemyśl to jeszcze raz.<br />
Rafael zaciska usta, ale milknie na chwilę, a potem odzywa się:<br />
- A więc, według was, więzi seksualne mogą przekładać się na te emocjonalne, a
te z kolei są katalizatorem postępu znajomości, z którym wiąże się przepływ
coraz bardziej poufnych danych. Tak, kiedy już ułożyłem to w logiczny ciąg
rozumowania, to ma jakiś sens.<br />
Jasne. Bo stwierdzenie „im bardziej ktoś ci się podoba, tym lepiej ci się z nim
rozmawia” wcale nie jest łatwiejsze do zapamiętania ani wypowiedzenia.<br />
- Czy to znaczy, że się zgadzasz? – w głosie Leonarda słyszę nadzieję. <br />
- Chyba nie mam innego wyboru – Rafael wznosi oczy ku niebu, zaraz jednak
poważnieje – Ale nadal uważam, że Rinelle powinna zostać.<br />
- A to niby dlaczego? – tym razem to ja marszczę brwi.<br />
- Bo to nie jest dobry pomysł – on powtarza swoją mantrę jakby mówił „bo jesteś
za mała”.<br />
- Powtarzasz to co najmniej raz w tygodniu – prycham – A teraz podaj jakieś
konkretne argumenty.<br />
- Konkretne mówisz? – ton chłopaka diametralnie się zmienia, teraz brzmi
fałszywie lekko – To może taki: nie masz doświadczenia. Albo taki: jeśli
sytuacja wymknie się spod kontrolni, nie będziesz wiedziała, co robić. Mam też
„co powiedziałbym twojej matce, gdyby stała ci się krzywda?”, a także „nigdy
bym sobie nie wybaczył, gdyby coś ci się tam stało”. Wystarczy?<br />
Zatkało mnie. Nie tylko dlatego, że miał dużo racji, ale też nie wiedziałam, że
tak to odbiera. Myślałam, że po prostu przejmuje się tym, że mogłabym zawalić. Ale
Rafael wydaje się naprawdę o mnie martwić. Ta myśl sprawia, że robi mi się
cieplej na sercu, choć nie wiem, czy to odpowiedni moment na rozczulanie się.<br />
- Rafaelu – mówię miękko i pod wpływem impulsu podchodzę do bruneta, żeby
złapać go za rękę. Nie cofa dłoni – Poradzę sobie. Znam zasady imprez – nie
zostawiamy szklanek bez opieki, nie wychodzimy z obcymi ludźmi i ogólnie mamy
oczy dookoła głowy. Poza tym, w liceum chodziłam na kurs samoobrony – dodaję na
koniec z uśmiechem, żeby rozluźnić atmosferę.<br />
- Nie wątpię – ton Rafaela przeczy jego słowom. Zabiera ode mnie rękę i wraca
do swojej poprzedniej pozycji.<br />
Patrzymy na siebie przez chwilę w milczeniu. Ja spojrzeniem próbuję dać mu do
zrozumienia, żeby się nie martwił, on natomiast, że wcale mu się to wszystko
nie podoba.<br />
- Ekhem – Leo przypomina nam o swojej obecności chrząknięciem – To co,
doszliście już do porozumienia?<br />
- Nie – odpowiada stanowczo Rafael nadal na mnie patrząc – Ale ona i tak to
zrobi. Moja aprobata jest tu zbędna.<br />
- Będzie dobrze – mówię pewnie.<br />
- Amen – wzdycha brunet bez przekonania.<br />
- Macie ponad tydzień, żeby się przygotować – przypomina nam blondyn – Na pewno
zdążycie.<br />
- Amen – powtarzam za Rafaelem, tyle że z nadzieją.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "sitka subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "sitka subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">Rafael siedzi za kierownicą
także w drodze powrotnej, ponieważ, jak stwierdził, „ma wtedy przynajmniej
złudzenie, że nad czymś panuje”. Cały czas jest spięty i nie odzywa się słowem.
Nie chcę mu przeszkadzać, więc również milczę. Poza tym, powinnam zadać sobie
kilka pytań. Na przykład: w co ja się właściwie pakuje? Rafael ma rację mówiąc,
że brak mi doświadczenia. W ogóle to jakieś szaleństwo. Resztki zdrowego
rozsądku podpowiadają mi, że powinnam trzymać się od tej sprawy z daleka.
Oczywiście je ignoruję.<br />
- Rafaelu? – próbuję.<br />
- Mhm?<br />
- Chcesz porozmawiać?<br />
- M-m – brunet kręci głową ze wzrokiem wbitym w jezdnię. No cóż, chciałam
dobrze.<br />
Mam ochotę mu teraz powiedzieć, że jestem przy nim i może na mnie liczyć.
Chciałabym, żeby to wiedział. W normalnych okolicznościach przytuliłabym go
teraz, ale to, no cóż, Rafael, więc nie wiem, jakby zareagował. Dlatego właśnie
nie robię nic. Reszta drogi upływa nam w zupełnym milczeniu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "sitka subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">Wracamy do domu
niewiele później. Rafael nadal zachowuje się dziwnie, nie odzywa się, ani razu
na mnie nie spojrzał. Widzę tylko jego zmarszczone czoło i zwężone źrenice.
Denerwuje się i to bardzo.<br />
- Rafaelu? – próbuję ponownie – Mogę ci jakoś pomóc?<br />
- Pomogłaś już dość – słyszę jego gburowatą odpowiedź. Dupek. Gdyby nie
znajdował się w ciężkiej sytuacji życiowej, powiedziałabym mu, co sądzę o
takich odzywkach.<br />
- Przepraszam – reflektuje się niespodziewanie chłopak – Ja wiem, że chcesz
dobrze, ale… - przeczesuje palcami włosy – Po prostu w tym momencie jestem… -
urywa.<br />
- Zestresowany, zdenerwowany? – podpowiadam.<br />
- Co? O, nie, nie – mówi Rafael cicho, kręcąc głową – Zdenerwowany to byłem,
jak w trzeciej klasie podstawówki chciał mnie sprać gimnazjalista. Do mojego
obecnego stanu psycho-fizycznego bardziej pasuje określenie „przerażony”.<br />
Zaskakuje mnie jego odpowiedź.<br />
- Przerażony? – powtarzam – Ale przecież…<br />
- Nie wyglądam? – wpada mi w słowo – Cóż, lata praktyki.<br />
- Nie musisz się tak bać o rodziców – mówię z przekonaniem- Mam przeczucie, że
są…<br />
- O rodziców? – brunet patrzy na mnie spod ściągniętych brwi – Już dawno
pogodziłem się z tym, że najprawdopodobniej więcej ich nie zobaczę. Nie, to nie
o nich się martwię.<br />
- To o kogo? – chcę to usłyszeć, jednak w odpowiedzi otrzymuję tylko kolejne
dziwne spojrzenie.<br />
- Zaraz wracam – rzuca nagle Rafael.<br />
- Co? Dokąd idziesz? – mam nadzieję, że nie przyszedł mu do głowy żaden głupi
pomysł.<br />
- Do sklepu.<br />
Uff.<br />
- A po co?<br />
- Cóż, powiedzmy, że bez tego dzisiaj nie zasnę. Ty coś chcesz?<br />
- Nie, dzięki… - niepokoi mnie trochę jego nagłe ożywienie, ale zanim zdążę
powiedzieć coś jeszcze, on wychodzi z mieszkania.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "sitka subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">Nie chcę siedzieć
sama ze swoimi myślami, więc włączam telewizor. Chwilę skaczę po kanałach aż
natrafiam na powtórkę pewnego serialu, który oglądałam jako dziecko. Wciągam
się w odcinek już po kilku minutach. Oczywiście widziałam go już cztery razy,
ale i tak mi się podoba.<br />
- Kiedy on sobie przypomina, że tak naprawdę jest jej zmarłym mężem w ciele
innego faceta? – rozlega się tuż za mną.<br />
- Jezus Maria! – krzyczę zaskoczona obracając się przez ramię – Nie możesz się
tak ciągle skradać! – syczę.<br />
- Oczywiście, że mogę – Rafael wzrusza ramionami. Wygląda na to, że odzyskał
swój zwykły humor, coś mi jednak podpowiada, że to tylko pozory.<br />
Nagle mój wzrok pada na trzymane przez chłopaka przedmioty, to jest butelki z
bliżej niezidentyfikowanym płynem.<br />
- Co to? – pytam.<br />
- Moje zakupy – odpowiada brunet.<br />
- No to widzę, ale co <i style="mso-bidi-font-style: normal;">dokładnie </i>kupiłeś?<br />
- Głównie alkohol.<br />
- Głównie?<br />
- Okej, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">tylko </i>alkohol.<br />
- Rafaelu! Przecież taką ilością można by upić pułk!<br />
- Nie zamierzałem tego wypić sam – broni się Rafael – Myślałem, że ty mi
pomożesz -dodaje ciszej.<br />
- Ja?<br />
- A widzisz tu kogoś jeszcze?<br />
- Przestań być taki pyskaty – warczę ostro zaskoczona własnym tonem. Od kiedy
to tak reaguję na zaczepki mojego współlokatora? Cóż, chyba znam odpowiedź,
jednak wstyd mi się do niej przyznać.<br />
- W porządku – chłopak, o dziwo, szybko łagodnieje – Ale napij się ze mną.
Proszę.<br />
- Dlaczego?<br />
- Dlaczego proszę czy dlaczego ciebie?<br />
- To drugie.<br />
- Ponieważ picie w samotności jest raczej żałosne.<br />
- Aha. Czyli moje towarzystwo to tak z braku laku, tak? – to miało zabrzmieć
jak żart, jednak zabolało mnie, że nie powiedział „bo cię lubię” czy czegoś w
tym stylu.<br />
- Nie, wcale nie – protestuje Rafael – Gdybym chciał kogokolwiek, poszedłbym do
najbliższego baru, ale ja nie chcę kogokolwiek, tylko ciebie.<br />
To wyznanie, jakkolwiek pozbawione romantycznego kontekstu, sprawia, że się
rumienię.<br />
- Dlaczego akurat mnie? – pytam jednocześnie poprawiając włosy tak, żeby choć
trochę zakryć policzki.<br />
- Naprawdę muszę na to odpowiadać? – brunet krzywi się i zadziornie przechyla
głowę, co wydaje mi się niesamowicie urocze. Mojej skórze chyba też, ponieważ
przybiera jeszcze ciemniejszy odcień czerwieni. No pięknie.<br />
- Jak mi odpowiesz, to się z tobą napiję – mówię jednocześnie modląc się, żeby
moje stanowcze spojrzenie odwróciło uwagę Rafaela od rumieńców.<br />
- Jesteś strasznie uparta – stwierdza, co przyjmuję za kapitulację – Może i
tego po mnie nie widać, ale z nerwów cały aż chodzę. A ty… Cóż, poza momentami,
w których szlag mnie przez ciebie trafia, działasz na mnie uspokajająco. Tak,
wiem, to dziwne – robi zmieszaną minę – Ale… - nie kończy, zamiast tego wzrusza
ramionami.<br />
- Nie, to wcale nie dziwne – kręcę delikatnie głową – Uważam, że to bardzo…<br />
- Nie w moim stylu? – mówi za mnie – Tak, zgadzam się.<br />
Chciałam raczej powiedzieć „słodkie i rozbrajająco urocze”, ale po namyśle
stwierdzam, że jednak lepiej siedzieć cicho.<br />
- No dobra – staram się ukryć nagły przypływ wzruszenia – Mamy w ogóle jakieś
kieliszki?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "sitka subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "sitka subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">- Zalewasz!<br />
- Njee…<br />
- Zalewasz!<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cuando </i>ci mówię, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">que no – </i>Rafaelowi plącze się już nie
jeden język, a dwa.<br />
- Ale to niemż… niemolż… niemożliwe! – rechoczę odrobinę przy tym bełkocząc.<br />
Znajdujemy się w nieco dziwnych pozycjach. Ja okupuję kanapę, a ściślej
przerzuciłam nogi przez oparcie, a moja głowa zwisa z siedziska. Rafael
natomiast ułożył się na podłodze wzdłuż kanapy z poduszką pod głową. Wygląda
cholernie dobrze, jak tak patrzy na mnie spod lekko przymkniętych powiek i z
ręką pod głową. Niech to szlag. Mam straszną ochotę go dotknąć. Co najmniej. A
alkohol krążący w żyłach stanowczo utrudnia mi kontrolę nad sobą.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">¿Por qué me miras así?<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftn2" name="_ftnref2" style="mso-footnote-id: ftn2;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span lang="PL" style="font-family: "sitka subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">[2]</span></b></span><!--[endif]--></span></span></a>
</i>– głos bruneta wyrywa mnie z marzeń na jawie.<br />
O. Boże. Kocham. Hiszpański.<br />
- No bo po prostu jakoś tak – odpowiadam bardzo elokwentnie i zmieniam pozycję
tak, aby świat przestał być do góry nogami. Na chwilę zamykam oczy, ponieważ
zaczyna kręcić mi się w głowie. Gdy je ponownie otwieram, zauważam dziwny wyraz
twarzy Rafaela.<br />
- No co? – pytam na widok jego zaciśniętych ust i podejrzanych iskier w oczach.<br />
- Zupełnie nic – odpowiada tonem niewiniątka, ale jego zduszony głos podpowiada
mi, że tłumi śmiech.<br />
- Kłamiesz – oznajmiam z przekonaniem – A teraz gadaj, co cię tak rozbawiło? –
staram się wyglądać groźnie, ale, sądząc po nastroju mojego rozmówcy, słabo mi
to wychodzi.<br />
- Ty – odpowiada szybki Rafael i znowu zaciska usta w wąską linię, aby się nie
roześmiać. Z wysiłku (a zapewne także z powodu tego, ile wypił) odrobinę
poczerwieniał na twarzy.<br />
A niech mnie. Nawet wstawiony wygląda atrakcyjnie.<br />
- O, znowu to robisz – parska chłopak.<br />
- Aaale że niby co? – pytam w nieco zwolnionym tempie.<br />
- No te… - wykonuje ręką nieokreślony ruch w powietrzu – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">miny.<br />
</i>- Jakie miny?<br />
- Takie – Rafael w odpowiedzi uśmiecha się głupkowato i robi lekkiego zeza.<br />
Cholera. Zauważył jak się na niego gapię.<br />
- Daj spokój – śmieję się, aby zamaskować zażenowanie – Wcale tak nie robię.<br />
- Rrrobisz – alkohol po raz kolejny podkreśla jego akcent. Staram się nie
myśleć o tym, jak bardzo mnie to kręci.<br />
- O, a ty znowu dziwnie mówisz! – wytykam mu żartobliwie.<br />
- Wcale tak nie robię! – przedrzeźnia mnie on przesadnie wysokim tonem.<br />
- Głupi – prycham i schodzę, a raczej zsuwam się niezgrabnie z kanapy i, zanim
Rafael zdąży zaprotestować, siadam okrakiem na jego brzuchu.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">¿Qué mier</i>… - chłopak urywa, kiedy
zaczynam go łaskotać – Rrrinelle! <a href="https://www.blogger.com/null" name="_Hlk519987032">¡<i style="mso-bidi-font-style: normal;">¿</i></a><a href="https://www.blogger.com/null" name="_Hlk519987054"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Qué
</i></a><i style="mso-bidi-font-style: normal;">demonios estás haciendo<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftn3" name="_ftnref3" style="mso-footnote-id: ftn3;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span lang="PL" style="font-family: "sitka subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">[3]</span></b></span><!--[endif]--></span></span></a>?!
– </i>próbuje się bronić.<br />
- Łaskoczę cię – śmieję się unieruchamiając mu nadgarstki – Za karę.<br />
- Prze-przestań! Zejdź ze mnie! – Rafaelowi również udziela się mój dobry
humor, chociaż bardzo stara się to ukryć. Wierci się i usiłuje mnie z siebie
zrzucić, ale nie stara się zbyt mocno.<br />
- Słabiak – chichoczę coraz głośniej.<br />
- Jesteś okrrropna – parska brunet i w końcu wyrywa ręce z mojego uścisku.
Błyskawicznie zamieniamy się rolami i teraz to on trzyma mocno moje nadgarstki
– <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Basta </i>– mówi stanowczo, ale
dostrzegam figlarne błyski w jego oczach.<br />
Mi jednak już wcale nie jest do śmiechu. Przestaję się ruszać. Zapada cisza
zakłócana tylko przez nasze ciężkie oddechy. Znajdujemy się bardzo blisko siebie,
stanowczo <i style="mso-bidi-font-style: normal;">zbyt </i>blisko, żebym
zachowywała się racjonalnie. Mój Boże, jego oczy są takie… A te wąskie usta…
Dlaczego „wąskie” brzmi tak pej… pejra… pejorta… negatywnie? To nie jest
fuj-wąskie, to jest o-tak-proszę-wąskie! Bardzo powoli zmieszam odległość
dzielącą nasze twarze. Nie mam pojęcia, dlaczego Rafael się temu nie
sprzeciwia, ale jestem zbyt pijana, żeby przejmować się takimi detalami.
Skupiam się tylko na tym, jak cudownie wyglądają jego lodowo-błękitne tęczówki,
kiedy patrzy mi prosto w oczy. Już mam przesunąć palcem po jego dolnej powiece,
gdy nagle czuję, że coś jest nie tak…<br />
O cholera. Będę rzygać!<br />
Błyskawicznie zrywam się na równe nogi i pędzę do łazienki. Zdążam w ostatniej
chwili. Ledwo udaje mi się pochylić nad muszlą, kiedy wstrząsa mną pierwsza
fala torsji.<br />
- Rinelle? – słyszę zaniepokojony głos Rafaela dobiegający z salonu – Rinelle,
czy… ¡<i style="mso-bidi-font-style: normal;">O, joder! </i>– klnie, gdy staje w
drzwiach łazienki.<br />
Próbuję coś powiedzieć, ale jednak mi się nie udaje, ponieważ wymiotuję po raz
kolejny.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Espera, voy a sostener tu<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftn4" name="_ftnref4" style="mso-footnote-id: ftn4;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span lang="PL" style="font-family: "sitka subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">[4]</span></b></span><!--[endif]--></span></span></a>…
</i>To znaczy, potrzymam ci włosy – dociera do mnie jak przez mgłę, a kilka
sekund później wszystkie kosmyki, które do tej pory zasłaniały mi wzrok,
magicznie gdzieś znikają. Mój organizm postanawia to uczcić trzecią falą
mdłości.<br />
Po kilku koszmarnie długich minutach nareszcie udaje mi się wyrzucić z siebie
całą zawartość żołądka.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Z cichym
stęknięciem zmieniam pozycję i opieram się plecami o chłodne kafelki. Poświęcam
chwilę, aby podziękować w duchu Rafaelowi za pomysł spięcia mi włosów. A
właśnie, czym to zrobił? Nie przypominam sobie żadnych spinek zostawionych na
wierzchu. Sięgam do głowy i natrafiam na coś cienkiego i plastikowego, a jak
się okazuje miejscami także gumowego. No tak, moja szczoteczka do włosów.
Całkiem pomysłowe.<br />
- Ehm, Rinelle? – głos bruneta wyrywa mnie z zamyślenia i Masz… masz coś na
tym, no… - walczy z językiem – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Zyweczrze</i>.<br />
Po chwili skupienia dochodzę do wniosku, że miał na myśli sweter. Zerkam w dół
i zauważam na nim jakąś plamę.<br />
- O cholera – wyrywa mi się – No, zarzygałam go.<br />
- No…<br />
- Dobra, ściągam – decyduję i tak też robię. Następnie ciskam brudnym ubraniem
do pralki i podchodzę do umywalki, aby przemyć twarz oraz usta. Kątem oka
zauważam, że Rafael odwraca wzrok, jakby zakłopotany. O co chodzi? Nie
przeszkadzało mu patrzeć, jak wymiotuję, ale kiedy próbuję się doprowadzić do
porządku to już problem?<br />
- Co jest? – pytam (absolutnie nie) uroczo zachrypniętym głosem.<br />
- N-nie, nic…<br />
- To dlaczego rozmawiasz ze ścianą obok zamiast ze mną?<br />
- To naprawdę nic takiego, tylko twój podkoszulek… - odpowiada w końcu chłopak,
chociaż to nadal wygląda, jakby konwersjował z wieszakiem na ręczniki. Zaraz, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">konwersjował</i>? Nie tak się chyba mówi… A,
do diabła z tym.<br />
Po raz kolejny tego wieczoru spoglądam na swój biust, próbując zrozumieć, o co
chodzi mojemu współlokatorowi. Owszem, pochlapałam się trochę wodą i teraz
przez podkoszulek prześwituje moja bielizna. Cholera, uwielbiam ten biustonosz.
Jest łądny, czerwony, a do tego zarąbiście wygodny! Zupełnie nie wiem, co
Rafaelowi się w nim nie podoba.<br />
- No co? – wzruszam ramionami – Przecież wszystko w porządku.<br />
- Tak, tak, w porządku – zgadza się brunet dziwnie szybko – Wiesz co? Jest już
póź-późno, może… odprowadzę cię do twojej sypialni?<br />
- Myślę, że jeszcze pamiętam drogę – chichoczę, ale jednak przyjmuję [omoc
Rafaela, ponieważ nadal mam mały problem z utrzymaniem równowagi.<br />
- Uff! – stękam ciężko lądując na łóżku – No, faktycznie pora spać – stwierdzam
i zaczynam ściągać spodnie, żeby przebrać się w piżamę. Rozpięcie ich nie
sprawia mi problemu, ale dalej już nie chcą współpracować.<br />
- No niee – jęczę zawiedziona własnymi umiejętnościami striptizerskimi, a
raczej ich brakiem – Raf, weź mi pomóż.<br />
- Że co? – głos chłopaka z niewiadomych przyczyn podnosi się niemal o oktawę –
To chyba nie najlepszy pomysł.<br />
- Tak, to już dzisiaj słyszeliśmy – irytuję się.<br />
- Możliwe, ale…<br />
- Bądźże człowiekiem! – błagam go – Prze-cież nie wyś-pię się w jean-sach –
marudzę jednocześnie dostając czkawki.<br />
- Ale chyba nie powinienem…<br />
- Jezuu, pro-szę cię.<br />
- Dobrze, już dobrze – kapituluje Rafael – Ale przestań zachowywać się jak małe
dziecko.<br />
- Wcale się tak nie zachowuję – oznajmiam bardzo dojrzale.<br />
- Aha. I nie robisz min jak dziesięciolatka? – brunet unosi jedną brew.<br />
- Nie robię – przewracam oczami i wydymam usta.<br />
- Taa, jasne – Rafael odgarnia opadające mu na czoło kosmyki – No to, hm… Dasz
radę zsunąć je chociaż trochę niżej? – pyta kiwając głową na moje spodnie.<br />
- Sprawdzę – odpowiadam i ciągnę jeansy w dół za szlufki. Udaje mi się
obciągnąć je jeszcze do połowy bioder, ale tylko dotąd. Przeklęte obcisłe
spodnie – Tylko tyle – wzdycham ciężko<br />
- Eee, okej… - podchodząc do mnie Rafael znowu unika kontaktu wzrokowego. Co
się dzisiaj z nim dzieje? – W takim razie… może połóż się na łóżku, a ja
pociągnę za te, no – brakuje mu słowa, więc palcem wskazuje na moje nogawki.<br />
Posłusznie spełniam jego polecenie. Gdy już znajduję się w ustalonej pozycji,
Rafael liczy do trzech, a potem szarpie mocno za jedną z nogawek. Niestety,
spodnie zostają na swoim miejscu, za to ja ląduję tyłkiem na podłodze wraz z
kołdrą, której się trzymałam. Zapamiętać: następnym razem złapać się łóżka.<br />
- Auć! – stękam z bólu, ale zaraz zaczynam chichotać, ponieważ ta sytuacja
wydaje mi się nagle bardzo zabawna.<br />
- Nie rozpraszaj się – upomina mnie brunet – To… trudne – widzę, że on też
walczy z uśmiechem wypływającym mu na twarz – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Vale, el intento número dos<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftn5" name="_ftnref5" style="mso-footnote-id: ftn5;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span lang="PL" style="font-family: "sitka subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%;">[5]</span></b></span><!--[endif]--></span></span></a></i>.<br />
Tym razem chwytam mocno za drewnianą nogę i nie puszczam, dopóki nie oswabadzam
swojej z jednej z nogawek.<br />
- Uff, jeszcze jedna – mówi Rafael z policzkami zaczerwienionymi od wysiłku.<br />
- Oj, ty chyba nie masz zbyt dużego doświadczenia w rozbieraniu dziewczyn –
żartuję nieprzyzwoicie, za co winię alkohol. Chłopak nie odpowiada, tylko
czerwieni się jeszcze bardziej, za co również winię alkohol, ponieważ nie wydaje
mi się, żebym mogła go aż tak zawstydzić.<br />
- Dobra, koniec żartów, wracamy do pracy – ponagla mnie.<br />
Sytuacja się powtarza. Rafael liczy do trzech, a ja chwytam się mocniej łóżka i
po jednym silnym szarpnięciu moja druga noga również zostaje uwolniona. Finał akcji
jest jednak nieco inny niż poprzednio. Rafael, zamiast wyprostować się z
właściwą sobie gracją, leci dalej do tyłu z moimi spodniami w dłoni. Zatrzymuje
się dopiero na ścianie za nim.<br />
- Bolało – narzeka na siedząco rozcierając sobie plecy.<br />
Tak skarga oraz jej powód wywołują u mnie nagły atak śmiechu. Oczywiście nie
mogę się opanować i zaraz znowu łapie mnie czkawka, przez co teraz wydaję z siebie
nieludzkie dźwięki, jakbym się krztusiła.<br />
- Przestań – Rafael udaje, że krzywi się z niesmakiem, jednak zaraz do mnie
dołącz. No, może pomijając czkawkę.<br />
Ma bardzo przyjemny, niski śmiech, który dobiega z głębi jego klatki
piersiowej. A sposób, w jaki trzęsą się jego barki… Cholera, nie powinnam tyle
pić przy tym człowieku.<br />
- To, eee… dzięki za hm, pomoc – dukam jednocześnie czując nagły przypływ
gorąca – A teraz chciałabym rozebrać cie… to znaczy siebie! To znaczy, przebrać
się w piżamę i pójść spać! Sama! – najwidoczniej nie mam już kontroli nie tylko
nad swoimi myślami, ale także i słowami.<br />
- Ach, tak, jasne – Rafael podrywa się z podłogi. Posyła mi coś na kształt
uprzejmego uśmiechu, ale gdy tylko jego wzrok napotyka mój, on momentalnie odwraca
głowę. Poważnie wyglądam aż tak okropnie?<br />
- No to… dobranoc – żegna się i wychodzi z pokoju. Sekundę później orientuje się,
że zabrał ze sobą moje spodnie, więc wraca, odkłada je na bok, mamrocze pod
nosem kolejne „dobranoc” i ponownie wychodzi, tym razem zamykając za sobą drzwi.<br />
Tłumię chichot. Jest taki uroczy, kiedy nie potrafi się skupić. Powinniśmy częściej
urządzać takie wieczorki.<br />
Nie, wróć, nie powinniśmy. Po pierwsze nie piliśmy dla zabawy, tylko dlatego,
że Rafaelowi jest ciężko i chciał się odstresować, a ja nie potrafię mu
odmówić. Po drugie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">w ogóle </i>nie
powinnam przy nim pić, bo przy Rafaelu i bez alkoholu moja wyobraźnia szaleje,
a na trzeźwo łatwiej mi ją kontrolować. Za to dzisiaj… Psiakrew, ja go prawie
pocałowałam! I gdyby nie powstrzymały mnie mdłości, na pewno bym to zrobiła, a
potem żałowała. To znaczy, nie z powodu samego faktu pocałowania Rafaela. To akurat
pewnie by mi się podobało i to bardzo. Ale co on na to? Przeczucie podpowiada
mi, że nie zareagowałby dobrze. Jakoś nie sądzę, żeby czuł do mnie to samo co
ja do niego, a poza tym ma o wiele ważniejsze sprawy na głowię. Wrócę do tematu,
jak wszystko się uspokoi. Kiedyś, może. Na razie postaram się tylko nie ślinić,
kiedy znowu zobaczę Rafaela.<br />
Usatysfakcjonowana moim postanowieniem decyduję w końcu przebrać się w piżamę,
ale w ciemności nie mogę jej znaleźć. Po chwili namysłu dochodzę do wniosku, że
nie chce mi się zapalać światła, ani tak naprawdę jej szukać, więc po prostu to
olewam i idę spać nago. Moszczę się wygodnie w pościeli i już po chwili zapadam
w głęboki sen.<o:p></o:p></span></div>
<div style="mso-element: footnote-list;">
<!--[if !supportFootnotes]--><br clear="all" />
<hr align="left" size="1" width="33%" />
<!--[endif]-->
<br />
<div id="ftn1" style="mso-element: footnote;">
<div class="MsoFootnoteText">
<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftnref1" name="_ftn1" style="mso-footnote-id: ftn1;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 10.0pt; line-height: 107%;">[1]</span></span><!--[endif]--></span></span></span></a><span lang="PL"> Hiszp. „Nigdy w życiu, Leonardo!”.<o:p></o:p></span></div>
</div>
<div id="ftn2" style="mso-element: footnote;">
<div class="MsoFootnoteText">
<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftnref2" name="_ftn2" style="mso-footnote-id: ftn2;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 10.0pt; line-height: 107%;">[2]</span></span><!--[endif]--></span></span></span></a><span lang="PL"> Hiszp. „Dlaczego tak na mnie patrzysz?”.<o:p></o:p></span></div>
</div>
<div id="ftn3" style="mso-element: footnote;">
<div class="MsoFootnoteText">
<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftnref3" name="_ftn3" style="mso-footnote-id: ftn3;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 10.0pt; line-height: 107%;">[3]</span></span><!--[endif]--></span></span></span></a><span lang="PL"> Hiszp. „Co ty do cholery robisz?!”.<o:p></o:p></span></div>
</div>
<div id="ftn4" style="mso-element: footnote;">
<div class="MsoFootnoteText">
<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftnref4" name="_ftn4" style="mso-footnote-id: ftn4;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 10.0pt; line-height: 107%;">[4]</span></span><!--[endif]--></span></span></span></a><span lang="PL"> Hiszp. „Zaczekaj, potrzymam twoje…”<o:p></o:p></span></div>
</div>
<div id="ftn5" style="mso-element: footnote;">
<div class="MsoFootnoteText">
<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftnref5" name="_ftn5" style="mso-footnote-id: ftn5;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 10.0pt; line-height: 107%;">[5]</span></span><!--[endif]--></span></span></span></a><span lang="PL"> Hiszp. „Okej, podejście numer dwa”.<o:p></o:p></span></div>
</div>
</div>
<br />Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-49330354497756716432018-06-20T12:22:00.002-07:002018-06-20T12:22:31.085-07:00Rozdział 28<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Wróciliśmy
do miasta popołudniu. Była to a pora dnia, kiedy nie jest ani wcześnie, ani
późno i nie wiadomo, co ze sobą zrobić. To znaczy, ja miałem zaplanowane
jeszcze dzisiaj korepetycje, ale wciąż pozostawało mi dużo wolnego czasu do
zagospodarowania.<br />
Wiedziałem jedno: zanim cokolwiek zrobię, muszę ogarnąć chaos w głowie. Ta
podróż, podczas której słuchaliśmy z Rinelle muzyki… cholera, ta podróż nie
przyniosła nic dobrego. Po co tam pojechałem? Po co byłem dla niej miły? Po co
dałem jej tą durną słuchawkę? Dziesiątki takich pytań kłębiły mi się w głowie,
a ja nie chciałem i/lub nie mogłem na nie odpowiedzieć. Dlaczego? Cóż, po
długotrwałych rozmyślaniach doszedłem do jednego oświecającego wniosku: jestem
kretynem. Nie zamierzałem tym stwierdzeniem podważać swojego IQ, ale istnieją
różne typy kretynizmu. Ja musiałem widocznie cierpieć na jedną z gorszych
odmian.<br />
Postanowiłem zaczerpnąć świeżego powietrza. Ledwo wszedłem do mieszkania,
złożyłem plecak w swoim pokoju, a kilka minut później siedziałem już na ławce
przed blokiem.<br />
Zacząłem tym razem od czegoś innego. Rodzice co z nimi? Nadal nie miałem
pojęcia. Co czułem w związku z tym? Może złość? Nie, to już była raczej chłodna
akceptacja faktu, że najprawdopodobniej nigdy więcej ich nie zobaczę.
Jakikolwiek gniew już dawno minął, a razem z nim odeszła nadzieja. W tej
kwestii miałem jasność. Moje uczucia nie były pozytywne, ale na pewno
uporządkowane. Ale co do Rinelle… <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Joder</i>,
wcale mi się to nie podobało. Bezwiednie skłaniała mnie do robienia i mówienia
rzeczy, o których wcześniej nawet bym nie pomyślał. Nie miałem siły po raz
kolejny wyrzucać sobie samego pomysłu wyjazdu z nią, ale przecież nie było tak,
że tylko tam stałem i oddychałem. O nie, ja <i style="mso-bidi-font-style: normal;">musiałem
</i>się wtrącać, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">musiałem </i>się
angażować. Jej brat mnie polubił i to chyba bardzo niedobrze. Nie wolno aż tak
przywiązywać do siebie ludzi, a już na pewno nie takich, których się pewnie już
nigdy nie zobaczy. A zaraz po rysowaniu z Carlislem popełniłem kolejny ogromny
błąd i nie mówię tu nawet o uspokajaniu go podczas snu. Nie, ja oczywiście
musiałem pójść dalej, dać mu tę cholerną rękę, a potem, kiedy przyszła Rinelle,
zrobić jej miejsce, żeby położyła się <i style="mso-bidi-font-style: normal;">obok
mnie, </i>zamiast jak normalny człowiek zejść z łóżka i pozwolić siostrze spać
z bratem. Sytuację dodatkowo pogarszał fakt, że zrobiłem to z premedytacją,
zupełnie na trzeźwo i z absolutnie egoistycznych pobudek. Ja <i style="mso-bidi-font-style: normal;">chciałem, </i>żeby się obok mnie położyła, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">chciałem </i>poczuć jej dotyk i ciepło przy
sobie.<br />
Potem robiło się już tylko gorzej. Chociażby ten poranny numer z byłym
chłopakiem Rinelle. Co mi strzeliło do tego durnego łba? Odpowiedź, jakkolwiek
próbowałbym się jej wyprzeć, była jedna. Zazdrość. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Esta puta envidia</i>. To znaczy, oczywiście chciałem pomóc Rinelle w
pozbyciu się intruza (i przy okazji utrzeć mu nosa). Ale wcale nie musiałem
tego robić w <i style="mso-bidi-font-style: normal;">taki </i>sposób, jakby…
jakby ona była moja. Bo nie była.<br />
Co jeszcze? Może popisywanie się francuskim przy jej przyjaciółce? Albo
komentarze dotyczące sukienki? Boże, ta sukienka… Nie mogłem na nią patrzeć.
Była okropna. Rinelle wyglądała w niej po prostu… pięknie. Niezwykle. A ja
wcale nie powinienem tak uważać. W ogóle nie powinienem myśleć o mojej
współlokatorce w <i style="mso-bidi-font-style: normal;">tych </i>kategoriach.<br />
W takich momentach prawie żałuję, że nie wierzę w Boga. Mógłbym się wtedy do
niego pomodlić, żeby magicznie rozwiązał mój problem albo po prostu poszedłbym
do klasztoru i sprawa załatwiona. Ale nie. Bo po co sobie życie ułatwiać? Ja
musiałem zostać ateistą oglądającym się za spódnicami, a raczej za jedną
spódnicą, z którą dodatkowo mieszkałem. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Maravilloso,
joder.</i><br />
Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu.<br />
- Halo? – odebrałem.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Rafa?</i> – po drugiej stronie Leo
zwrócił się do mnie hiszpańskim zdrobnieniem, co zdradzało jego niepokój <i style="mso-bidi-font-style: normal;">– Możesz rozmawiać?<br />
</i>- Cóż, byłem właśnie w trakcie kwestionowania życiowych wyborów, ale mogę
odłożyć to na później – odparłem.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">No to odłóż</i> – mój brat najwyraźniej
nie miał ochoty na żarty – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Dzwonił do
mnie Erikkson.<br />
</i>- I?<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- I przyjedź do mnie wieczorem. Aha, weź
też Rinelle.<br />
</i>- A to po co? – nagle zrobiłem się czujny.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Wszystko wam wytłumaczymy, obiecuję</i>
– Leonardo próbował mnie uspokoić, jednak ja dobrze znałem ten ton. Kombinował
coś. Coś, co na pewno by mi się nie spodobało.<br />
- Leo… - zacząłem.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Braciszku, proszę cię, zaufaj mi.</i><br />
- Chyba raczej nie powinienem.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Proszę cię</i> – powtórzył Leonardo – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Możemy w końcu znaleźć rodziców.</i><br />
Wiesz, że to nieprawda – pomyślałem, ale na głos powiedziałem:<br />
- Może i tak, ale po co ci do tego Rinelle?<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">To nie jest rozmowa na telefon. Przyjedźcie
wieczorem</i>.<br />
- W porządku – skapitulowałem – Ale nadal jestem przeciwny wciąganiu Rinelle w
to całe bagno.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Wiem, wiem. Ale tonący brzytwy się
chwyta, prawda?</i><br />
Rinelle nie jest brzytwą - chciałem powiedzieć, ale nie zdążyłem, ponieważ mój
brat się rozłączył.<br />
Niedobrze. Nawet bardzo niedobrze. Robienie różnych głupich rzeczy, żeby
znaleźć rodziców to jedno, ale angażowanie w to Rinelle… Niedobrze. Cholera
jasna! Czy nic nigdy nie może być proste?<br />
Sprawdziłem godzinę na wyświetlaczu telefonu. Było na tyle wcześnie, żebym się
nie spóźnił, ale powinienem się już zbierać. Cóż, w takim razie pomartwię się
później.<br />
Co ja mówię, przecież martwię się cały czas!<br />
Poszedłem z powrotem do budynku. Nerwy spowodowały chyba nagły przypływ energii,
ponieważ pokonywałem naraz dwa i trzy stopnie. Kiedy już wszedłem do
mieszkania, zacząłem szukać podręczników, żeby je spakować na korepetycje.<br />
- Rafaelu? Dobrze się czujesz? – usłyszałem nagle głos Rinelle, która w pewnym
momencie musiała stanąć w drzwiach mojej sypialni.<br />
- Zależy o co dokładnie pytasz – mruknąłem pod nosem, przekopując szuflady biurka
– A właśnie, dlaczego <i style="mso-bidi-font-style: normal;">w ogóle </i>pytasz?<br />
- Sama nie wiem. Wpadłeś tu jak burza i miotasz się po pokoju jak wiewiórka z
ADHD, może dlatego?<br />
- Ha, ha – nie miałem nastroju do żartów.<br />
- Tak, wiem, jestem przezabawna. A teraz gadaj, co się stało.<br />
- Nic – odpowiedziałem raz po raz układając książki w plecaku – Tylko dzwonił
Leonard i…<br />
- Leonard?! – dziewczyna w sekundę znalazła się tuż przy mnie – Chodzi o
rodziców? Znaleźliście coś?<br />
- Daj mi dojść do słowa, to wszystkiego się dowiesz.<br />
- Przepraszam, mów.<br />
- Tak naprawdę to nie mam wiele do powiedzenia. Mój brat… oni mają jakiś plan i
chcieli, żebyśmy wieczorem pojechali do mieszkania Leo…<br />
- Zraz, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">my? </i>To znaczy ty i <i style="mso-bidi-font-style: normal;">ja</i>?<br />
- Owszem, tak właśnie działa liczba mnoga.<br />
- Czyli… będę potrzebna? Pomogę wam?<br />
- Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne,<br />
- Obiecuję, zrobię wszystko, co tylko będę mogła – Rinelle wydawała się zupełnie
nie zauważać mojego negatywnego nastawienia. Przeciwnie, reagowała niezdrowym
więc entuzjazmem zaprawionym chęcią natychmiastowej pomocy. Zupełnie jej nie rozumiałem.<br />
- Nie wątpię, Rinelle – westchnąłem zrezygnowany.<br />
Wtedy ona zrobiła coś bardzo w jej stylu, na co powinienem być przygotowany,
ale oczywiście nie byłem. Przytuliła mnie, ale nie tak jak zwykle. Prawą ręką
objęła mnie mocno w pasie, a lewą wsunęła w moje włosy nad karkiem, tym samym
zmuszając mnie do pochylenia głowy aż do jej ramienia. Wdychałem delikatny kwiatowy
zapach pomieszany z ciepłem bijącym od skóry jej szyi, podczas gdy ona łagodnie
przeczesywała mi włosy palcami. Przeszedł mnie dreszcz. Nagle poczułem się bardzo
ciężki, zmęczony. Wydawało mi się, że zaraz upadnę, więc otoczyłem Rinelle ramionami
w pasie i wtuliłem się w nią jeszcze mocniej, pozwalając, żeby to ona podtrzymywała
uścisk. Przez głowę przemknęło mi, że to głupie, bo przecież ona jest dużo
mniejsza ode mnie i powinno być ogólnie na odwrót. Na szczęście pojawiła się też
druga myśl, która kazała pierwszej spieprzać, a mnie trochę się rozluźnić. Posłuchałem.<br />
Właściwie to nie wiem dlaczego. Cała ta scena była w pewnym sensie bardzo
intymna, powinna więc co najmniej napawać mnie niepokojem. W tym momencie
jednak czułem coś zupełnie odwrotnego. To znaczy, owszem, spłynął na mnie cały
tłumiony w ostatni<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>czasie stres, ale
teraz już jakby uchodził.<br />
- Będzie dobrze, naprawdę – powiedziała cicho Rinelle, a jej ciepły oddech
musnął przy tym moje ucho, jednocześnie wywołując na karku gęsią skórkę – Uda nam
się.<br />
Po tych słowach niespodziewanie pocałowała mnie w policzek tuż pod zewnętrznym
kącikiem oka. Tak mnie to zaskoczyło, że aż się od niej odsunąłem, przez co
teraz znajdowaliśmy się w nieco innej pozycji. Na powrót miałem głowę wyżej od
niej, chociaż pozostawałem zgarbiony i pochylony w stronę dziewczyny, a ona
nadal mnie obejmowała. W teorii oddaliliśmy się od siebie, ale w praktyce nasz
twarze znajdowały się teraz bliżej niż wcześniej, na tyle blisko, że mogłem
policzyć piegi na jej nosie.<br />
Cała akcja trwała mniej więcej sekundę. Przez kolejne dwie, które wydawały mi się
torturą, patrzyliśmy sobie w oczy. Dlaczego torturą? Ponieważ nie mogłem
wykonać jedynego ruchu, jakiego chciałem. A chciałem bardzo.<br />
Pozwoliłem moim oczom zatrzymać się na jej pełnych ustach, ale tylko przez
ułamek sekundy. Następnie od razu spuściłem wzrok i na dobre wycofałem się z
objęć Rinelle.<br />
- Dzięki – wykrztusiłem w końcu, kiedy już znalazłem się w bezpiecznej
odległości, to jest takiej, z której nie mogła mnie dosięgnąć.<br />
- Przecież wiesz, że nie masz za co dziękować – uśmiechnęła się ciepło i jakby
smutno jednocześnie.<br />
Stała z lekko przekrzywioną głową obejmując się przy tym rękami. Oczywiście już
przebrała się po podróży. Teraz miała na sobie obcisłe jeansy i miękki
jasnoróżowy sweter z luźnym dekoltem odsłaniającym jej obojczyki i fragment
prawego ramienia, na które spadały kasztanowe fale.<br />
Nie wiedziałem, gdzie oczy podziać, żeby moje myśli nie były aż tak oczywiste.<br />
- To… - zacząłem, próbując zająć moje myśli czymś z zerowym współczynnikiem uczuć.
O właśnie, matematyka może być – To ja już pójdę. Za godzinę mam korepetycje. A
jak wrócę, to pojedziemy do Leonarda. Razem – modliłem się o brak nerwowego
słowotoku, ale, jak już wiele razy wcześniej stwierdziłem, Boga najwyraźniej
nie ma.<br />
- W porządku – Rinelle uśmiechnęła się po raz kolejny – To do zobaczenia
później.<br />
- Tak, później… Cześć! – rzuciłem i niemal pędem opuściłem mieszkanie, prawie
zapominając przy tym o plecaku z książkami.<br />
Żeby dotrzeć na miejsce z kilkuminutowym zapasem powinienem pójść na autobus,
ale zatłoczony pojazd komunikacji miejskiej był ostatnią rzeczą, na jaką miałem
teraz ochotę. Spacer dobrze mi zrobi, musiałem trochę ochłonąć.<br />
Żeby uporządkować myśli, zacząłem liczyć kroki. Przez pierwsze dwadzieścia wyrzucałem
sobie brak kręgosłupa moralnego. Wieczorem będę obmyślać plany dotyczące
poszukiwań moich rodziców, a jeszcze przed chwilą praktycznie obściskiwałem się
z jakąś dziewczyną! Nie jakąś – poprawiłem się niemal natychmiast. Rinelle. Ona
nie była pierwszą lepszą, co do tego miałem absolutną pewność. Ale co to
zmieniało? Nie powinienem zbytnio angażować się emocjonalnie, ponieważ to tylko
przyćmiewa jasność umysłu. Związki i sentymenty to nie dla mnie. A poza tym…
Nigdy nie byłbym dla niej dość dobry. Słabo wychodziło mnie bycie jej
przyjacielem, a już na pewno nie widziałem się w roli chłopaka, męża czy, o zgrozo,
ojca jej dzieci. Rinelle zasługiwała na kogoś lepszego, kogoś… normalnego. Mężczyzna,
z którym będzie, powinien ją wspierać, rozśmieszać, wzbudzać w niej poczucie niebezpieczeństwa.
A ja? Ja z samym sobą codziennie toczyłem walkę o zachowanie jako takiej
równowagi w życiu. Na pewno nie byłem normalny ani stabilny, a jeśli już, to
mniej więcej w takim samym stopniu jak rozkładane plastikowe krzesło ze sklepu
z chińszczyzną. Ja po prostu się dla niej nie nadawałem. Ale znałem kogoś, kto
byłby idealny. Leonardo. Tak, razem tworzyliby dobrą parę. Oczywiście
wiedziałem, że mój brat miał obecnie dziewczynę, ale coś mi mówiło, że era
Naomi nie potrwa już długo. Z Rinelle natomiast dogadywał się świetnie,
widziałem to na własne oczy. Poza tym Leo zawsze był pełen optymizmu, miły i
czarujący. Lepszego człowieka od niego nie znałem. A co do Rinelle, ona… Ona
jak najbardziej zasługiwała na kogoś takiego. Po prostu. Tak, to dobry pomysł. Nie
żebym palił się do swatania tych dwojga, jednak idea ich związku wcale nie była
nierealna. Pasowaliby do siebie.<br />
Trochę się już uspokoiłem, za to humor miałem jeszcze gorszy niż przed chwilą. Paradoksalnie
to był dobry znak. Brak przyspieszonego tętna i zamętu w głowie – wszystko wracało
do normy. To znaczy, do <i style="mso-bidi-font-style: normal;">mojej </i>normy.<br />
Tak właśnie powinno być. Jestem sam. Zawsze byłem i zawsz będę. Bo to oznaczało
spoój.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Czy to naprawdę? A może
mi się tylko zdawało? Cholera, mogłabym przysiąc, że widziałam coś w oczach Rafaela,
kiedy się do mnie przed chwilą przytulał. Poza tym, był taki zmieszany… A może
ja sobie za dużo wyobrażam? Przecież on <i style="mso-bidi-font-style: normal;">zawsze
</i>jest zmieszany, kiedy go dotykam. To znaczy, kiedy ktoś go dotyka. Nie ja. Tu
nie chodzi o mnie. Nie mogę myśleć, że jestem dla niego kimś więcej niż
dziewczyną, z którą mieszka. No, może się nie doceniam, mógłby mnie nazwać
przyjaciółką, chociaż wątpię, żeby to zrobił. A ja nie to chciałam usłyszeć.<br />
Głupia – wyśmiały mnie moje własne myśli. Ale miały rację. Bo jak mogę wierzyć,
że stanę się kiedyś dla Rafaela kimś więcej, niż tylko mała, głupią dziewczynką
desperacko pragnącą być częścią jego życia? Może i doceniał moją troskę albo
nawet mnie lubił, ale raczej w ten sposób, w jaki lubi się dzieci lub dowcipnych
znajomych. Nigdy nie będę wystarczająco dojrzała (ani ładna, jeśli już mówimy o
moich brakach), żeby na mnie spojrzał. Jestem tego świadoma, ale to wcale nie
pomaga. Bo Rafael mi się już nie tylko podoba. Już nie tylko lubię na niego
patrzeć, żartować z nim czy czekać na okazję do przytulenia go. Ja naprawdę
chcę, żeby był szczęśliwy i boli mnie, kiedy cierpi. Jestem pewna, że gdyby
mnie o coś poprosił, jak na przykład dzisiaj w sprawie rodziców, zrobiłabym to
bez wahania. Dlaczego? Bo się w nim zakochałam. Tak, dokładnie. Zakochałam się po
uszy w Rafaelu Cortezie i z każdym dniem wpadam coraz bardziej.<br />
Kretynka ze mnie.<o:p></o:p></span></div>
<br />Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-83160421145360479382018-05-07T14:36:00.000-07:002018-05-07T14:36:08.514-07:00Rozdział 27<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12pt;">No dobra, przyznaję.
Próbowałam wczoraj flirtować z Rafaelem. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko
tyle, że to silniejsze ode mnie.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">
Po raz nie wiadomo który w ciągu tych tygodni karcę się w myślach. Nie pora na
takie zachowanie. Powinnam w końcu spoważnieć i przestać traktować to jak jakiś
film czy przedstawienie. Rodzice Rafaela byli w naprawdę poważnym
niebezpieczeństwie, nie wiadomo nawet, czy żyli, a ja ostatnia egoistka,
bezwstydnie podrywam ich syna. A nawet gdyby wszystko było w porządku, to i tak
Rafael w życiu by na mnie nie spojrzał. Bo niby na co? On jest superinteligenty
i tak przystojny, że mógłby mieć każdą, gdyby tylko zechciał. Owszem, ma pewne
problemy w kontaktach międzyludzkich, ale jestem pewna, że one z czasem miną. A
ja? No właśnie, ja to… ja. Nic specjalnego.<br />
Cholera, Rinelle, ogarnij się! Znowu zaczynasz! Pocieram energicznie wilgotną
twarz ręcznikiem, żeby wybić sobie z głowy tą dziecinadę. Chyba nie muszę
dodawać, że nie pomaga.<br />
Narzucam luźną, jasnoróżową koszulę i wciągam wąskie jeansy. Szybko doprowadzam
swoje włosy i twarz do stanu używalności, a następnie wychodzę z łazienki, po
cichu, żeby nie obudzić śpiących jeszcze domowników. Domykam właśnie drzwi, a
sekundę później muszę powstrzymać krzyk, ponieważ niespodziewanie odbijam się
od czegoś stojącego za moimi plecami.<br />
- Rafaelu! – syczę – Czy ty musisz się tak skradać?<br />
- Nic na to nie poradzę, że zostałem obdarzony niezwykłą gracją i kocimi
ruchami.<br />
Patrzę na niego spod byka, jednak nie mogę się gniewać widząc jego zaspaną minę
i włosy rozburzone od snu.<br />
- A, byłbym zapomniał – mówi trąc oczy (co jest cholernie urocze) – Widziałem
przed chwilą kogoś przy wejściu. Nie dam sobie ręki uciąć, ale to chyba był
twój… - przerywa mu dźwięk domofonu.<br />
- Milo – jęczę – Szlag, szlag, szlag, szlag! Zapomniałam o nim. Jezu, naprawdę
nie chcę iść z nim na tą przeklętą kawę.<br />
Rafael nie odpowiada. Mruży tylko oczy i mierzy mnie wzrokiem, ci trochę mnie
peszy.<br />
- No co? – pytam podejrzliwie.<br />
- Chyba mam pomysł jak to odkręcić – mówi brunet.<br />
- Dawaj.<br />
Po raz drugi chłopak milczy. Tym razem jednak robi coś, czego się zupełnie nie
spodziewałam.<br />
- Masz, ubierz to – ściąga swój T-shirt i mi go podaje.<br />
- Że co proszę?!<br />
- Włóż moją koszulkę. To znaczy, tylko ją – precyzuje – I najlepiej zwilż
delikatnie włosy. A potem je potargaj.<br />
Wtedy do mnie dociera.<br />
- Ty chcesz…<br />
- Dokładnie. Uświadomić mu, że to konkretne miejsce w twoim życiu jest już
zajęte.<br />
- Wcale nie musisz…<br />
- Nie, ale mogę i właśnie to robię – w jasnych oczach Rafaela pojawiają się
chochliki.<br />
W tym momencie dzwonek słychać po raz drugi.<br />
- Idź się przebrać, ja otworzę – poleca chłopak – I przyjdź, kiedy cię zawołam.<br />
Robię, co mi każe. Wracam do łazienki i wkładam jego T-shirt. Przeglądam się w
lustrze. Podoba mi się to, co widzę. Dla lepszego efektu zmieniam fryzurę tak,
jak radził Rafael. Patrzę na swoje dzieło i stwierdzam, że „przebranie” wygląda
całkiem przekonująco. Jednym słowem wyglądam, jakbym miała za sobą całkiem
udaną noc.<br />
No ładnie to sobie kolega wymyślił, muszę mu to przyznać. Nie przewidział
jednak tego, że kilka minut na zimnych kafelkach w samej koszulce to trochę za
zimno, jak na mnie.<br />
Nie mam się czym okryć, ponieważ szlafrok jest mokry, a wyjść do pokoju po
bluzę też nie mogę. Wobec tego tylko pocieram dłońmi ramiona. Ten ruch sprawia,
że zapach podkoszulka dociera do mojego nosa. Jest to zwykła mieszanka
dezodorantu, potu i własnej woni Rafaela. Tak, nadal podoba mi się ten zapach.
Niedobrze.<br />
W tym momencie słyszę głos mojego współlokatora dobiegający z korytarza:<br />
- Rinelle! Chyba ktoś do ciebie.<br />
Biorę się w garść i wychodzę z łazienki, starając się wyglądać na radosną i
rozluźnioną. Przechodzę spokojnie przez korytarz i staję obok Rafaela. On
natomiast zupełnie naturalnym gestem obejmuje mnie na wysokości bioder i
delikatnie przyciąga do siebie. Nie protestuję, chociaż mój żołądek robi salto.<br />
- Nie przedstawisz mnie koledze, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">cariño</i>?
– pyta brunet przyjemnym niskim, w ten sposób, jakby go używał wobec mnie
codziennie.<br />
- Yyy… Tak, oczywiście – przybieram maskę kokietki – Milo – posyłam stojącemu w
drzwiach (nieproszonemu) gościowi słodki uśmiech – to jest Rafael, mój…
chłopak.<br />
- Miło mi – brunet podaje rękę szatynowi, który wygląda na co najmniej zbitego
z tropu.<br />
- M…mnie też. Ja… Milo, to znaczy, ehm, mam na imię Milo. Jestem… kolegą
Rinelle ze szkoły.<br />
- O! – Rafael udaje zaskoczenie. Zauważam też demoniczny błysk w jego
spojrzeniu, co mnie trochę niepokoi. On naprawdę cieszy się, że może dopiec
Milo – To jak, umówiliście się na takie spotkanie po latach, co? – śmieje się.<br />
Że. Co?!<br />
- Tak, to znaczy, nie… Niby tak, ale tak naprawdę, to… - plącze się Milo –
Chciałem… chciałem tylko oddać Rinelle płytę, którą pożyczyłem od niej… dawno.<br />
Po tych słowach chłopak wciska mi do rąk opakowanie z filmem i żegna się
zdawkowo, aby następnie popędzić w dół po schodach.<br />
Rafael śmieje się cicho patrząc za chłopakiem.<br />
- Chyba nie będzie ci już więcej przeszkadzał – mówi mrużąc oczy z satysfakcją.<br />
- To na pewno. Zniszczyłeś go – mnie też udziela się wesołość – Dzięki –
podnoszę wzrok na bruneta.<br />
Patrzymy na siebie przez chwilę. Wtedy właśnie dociera do mnie, że nadal stoimy
do siebie praktycznie przytuleni, tak, że przez cienki materiał koszulki czuję
gorąco bijące od jej właściciela, który wciąż trzyma dłoń na moim biodrze.<br />
W tym momencie Rafael cofa gwałtownie rękę i cały czar pryska.<br />
Zamykam drzwi i wracamy do korytarza. Tam czeka na nas niespodzianka w postaci
mojej mamy, która patrzy na nas z niemym pytaniem w oczach.<br />
- Przyszedł Milo, próbował mnie podrywać i wyciągnąć na kawę, ale Rafael pomógł
mi się go pozbyć udając mojego chłopaka – wypalam jednym tchem.<br />
- O – słyszę w odpowiedzi. Na szczęście jest to „o” zrozumienia, niedomagające
się dalszych wyjaśnień.<br />
- To… ja się pójdę przebrać – czując, jak na policzki wypływa mi rumieniec,
przemykam obok mamy i po raz trzeci tego poranka zatrzaskuję za sobą drzwi
łazienki.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Pół godziny później
zbieramy się już do wyjścia.<br />
Żałuję, że mój pobyt w domu trwał tak krótko. Powinnam więcej czasu poświęcić
mamie i Carlisle’owi, ale taki wyjazd powinnam zaplanować z wyprzedzeniem. Tym
razem wyrwałam, ile się dało.<br />
Żegnam się (dość długo, przyznaję) z mamą, a potem z młodszym bratem, który
jednak trochę więcej czasu poświęca Rafaelowi, niż mnie, przez co czuję się odrobinę
zazdrosna.<br />
- Przyjedziesz jeszcze kiedyś? – pyta prosząco chłopiec. Chyba nie muszę
dodawać, że znowu uczepił się nogi bruneta – No? Przyjeedzieeesz?<br />
Jak znam mojego współlokatora, to pewnie przygotowuje teraz w myślach kwiecistą
mowę na temat tego, jak niskie jest prawdopodobieństwo, żeby się jeszcze kiedyś
spotkali. Na szczęście przed udzieleniem odpowiedzi przezornie spogląda na
mnie. Powoli kręcę głową. Rozumie.<br />
- Taaak, kiedyś – mówi wymijająco i niepewnie klepie małego po głowie – To do
zobaczenia. Do widzenia pani – podaje rękę mojej mamie, której w końcu udaje
się odciągnąć Carlisle’a.<br />
- Do widzenia – odpowiada brunetowi ciepło – Wpadajcie wcześniej, jeśli
znajdziecie czas.<br />
- Jasne, mamuś – całuję ją w policzek po raz ostatni i wreszcie wychodzimy.<br />
Już po przekroczeniu progu czuję lekkie uczucie żalu i tęsknoty w sercu. Chyba
musi się to odbijać na mojej twarzy, ponieważ słyszę głos Rafaela:<br />
- Nie rozklejaj się tak. Przecież nie żegnasz się z nimi na zawsze.<br />
- Wiem, ale to nie pomaga – uśmiecham się smutno i zmieniam temat – Jeszcze raz
dziękuję ci za to, że ze mną przyjechałeś. I za Carlisle’a. Nawet nie wiesz,
jak on cię polubił.<br />
- Przejdzie mu – chłopak wzrusza ramionami – A przynajmniej miejmy taką
nadzieję.<br />
- Dlaczego tak mówisz?<br />
- Och, proszę cię. Jakoś średnio widzę się w roli przybranego starszego brata.
Ja nawet na młodszego ledwo się nadaję.<br />
- Przesadzasz.<br />
- Skąd. Po prostu stwierdzam fakt – rzeczywiście nie brzmi, jakby się nad sobą
użalał.<br />
- Mhm. W każdym razie dzięki.<br />
- Nie ma problemu. Zdążyłaś przynajmniej dobrze z mamą porozmawiać?<br />
- Nie tak dobrze, jakbym chciała, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi,
co się ma.<br />
Rafael już nie odpowiada, chyba pogrążył się w swoich myślach. Nie muszę nawet
zgadywać jakich. Nie chcę też poruszać tego tematu, bo i po co chłopaka
denerwować. Muszę go jednak o coś poprosić.<br />
- Rafaelu?<br />
- Hm?<br />
- Obiecałam Lunie, że ją jeszcze odwiedzę, zanim wyjadę.<br />
- Mhm.<br />
- Nie proszę cię, żebyś poszedł ze mną…<br />
- Ale?<br />
- Ale ona jest taka… No, przywitaj się z nią tylko, bo inaczej przez najbliższy
czas będę musiała wysłuchiwać jej domysłów i <i style="mso-bidi-font-style: normal;">zabawnych </i>insynuacji.<br />
- A konkretnie jakich?<br />
- Jakbyś nie wiedział – prycham, na co on odpowiada lekkim uśmiechem.<br />
- Typ kokietki i nałogowej podrywaczki, mam rację? – pyta.<br />
- Taa, lepiej bym tego nie ujęła.<br />
- W porządku, przywitam się z nią. Ale tylko tyle.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Yey</i>!<br />
- A nie mogłaś jej powiedzieć, że, no nie wiem… Może że nie interesują mnie
dziewczyny? Istnieje szansa, że dałaby ci wtedy spokój z tymi… <i style="mso-bidi-font-style: normal;">insynuacjami.</i><br />
- Och nie, nie łam jej serca – teatralnie przykładam sobie wierzch dłoni do
czoła – Ona rozpacza nad każdym przystojnym homoseksualistą, jakby ktoś umarł.<br />
Właśnie sobie uświadomiłam, że niechcąco nazwałam Rafaela przystojnym. Robi mi
się trochę głupio, jednak mój towarzysz nijak nie reaguje.<br />
- Gdzie ona mieszka? – pyta tylko.<br />
- Luna? Jakieś piętnaście minut drogi stąd – mówię - Trzeba tylko podjechać
autobusem parę przystanków.<br />
- Do boju, w takim razie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Umówiłam się z Luną
pod jej akademikiem, ponieważ nie chciałam narażać Rafaela na wejście do tego
mrocznego miejsca. Dość prawdopodobne byłoby, że moja przyjaciółka już by go
nie wypuściła.<br />
Nie czekamy nawet pięciu minut, kiedy rozlega się głośne:<br />
- Rinelle! Uściskaj ciocię, mała!<br />
- Cześć, Lu – przytulam ją ze śmiechem.<br />
- A to zapewne pan Rafael Cortez – podaje brunetowi wierzch dłoni (od zawsze
miała zamiłowanie do dramatyzmu). Ku mojemu zaskoczeniu chłopak zamierza w to
grać, ponieważ całkiem naturalnie skłania się lekko i całuje dziewczynę w rękę.<br />
- Luna Cavarelli. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Enchantée – </i>przedstawia
się zalotnie.<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Comment allez-vous</i>?<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><br />
- Très bien, merci.<br />
</i>Przyznam, że opadła mi szczęka. To, że Luna uczyła się francuskiego, bo
podobał jej się prowadzący, to wiem. Bardziej zaskakuje mnie perfekcyjny akcent
Rafaela. Zna chłopak swoje mocne strony, nie ma co.<br />
- No cudownie – wtrącam się – ale chyba nie mamy zbyt dużo czasu, a chciałabym
jeszcze spędzić trochę czasu z przyjaciółką.<br />
- Oczywiście, zapraszam – mówi Luna nie spuszczając wzroku z Rafaela.<br />
- O, nie, nie, nie. On nie wchodzi – ostudzam jej zapał.<br />
- Jak to? – mina dziewczyny gwałtownie rzednie.<br />
- Tak to. Harem masz już pełny – żartuję.<br />
- Bardzo śmieszne – prycha brunetka, jednak w końcu żegna się z chłopakiem
(oczywiście po francusku) i prowadzi mnie do swojego pokoju.<br />
Luna bardzo ubolewa nad tym, że mieszka w żeńskim akademiku. Narzeka też na
brak współlokatorki, z którą mogłaby plotkować o chłopakach.<br />
- Czyli… przeżywasz tu taki jakby odwyk? – pytam.<br />
- Tak, właśnie! To jest okropne, wiesz?<br />
- Taa, wyobrażam sobie.<br />
- Nie, nie wyobrażasz. Ty przecież mieszkasz z <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Rafaelem – </i>wypowiada jego imię w sposób, w jaki mówi się o
marzeniach milionów – Ale, ale, miałaś mi przecież opowiedzieć co u ciebie.
Może zacznijmy od mniej przyjemnych spraw, będziemy to miały z głowy. Co u mamy?<br />
- Dobrze się trzyma, ale znasz ją, nawet gdyby było inaczej, to nie da po sobie
poznać.<br />
- A Car?<br />
- Jeszcze nic nie wie.<br />
- Biedny maluch. A ty? Wiem, że niespecjalnie lubiłaś Jamesa, ale jednak…<br />
- Ze mną w porządku – odpowiadam zgodnie z prawdą – Martwię się tylko o nich.<br />
- Dadzą sobie radę – mówi Luna – Twoja mama jest twarda, a Carlisle się w nią
wdał.<br />
- Dzięki.<br />
- Od tego tu jestem. No! – brunetka klaszcze w dłonie – Koniec ze smutami. Co
tam między tobą a błękitnookim przystojniakiem?<br />
- Lu… - jęczę.<br />
- Co „Lu”? facet jest nieziemsko przystojny! Co prawda wolę inny typ urody, ale
dla niego… Oj, kochana, pilnuj go dobrze.<br />
- Luna!<br />
- No chyba mi nie powiesz, że on nie jest gorący!<br />
- Matko Boska…<br />
- Wysoki, szczupły, ładnie zbudowany…<br />
- Litości!<br />
- …te oczy, włosy, ręce… - wylicza dalej Luna rozmarzonym tonem.<br />
- Dobra, rozumiem! Dotarło!<br />
- A jesteście razem?<br />
- NIE! – prawie wrzeszczę.<br />
- Czyli jednak nie dotarło – wzdycha dziewczyna.<br />
- Możemy już zmienić temat? – irytuję się coraz bardziej.<br />
- Ale powiedz mi, dlaczego? Dlaczego nie jesteście razem? Czego mu brakuje?<br />
- Niczego – warczę – Może poza zdrowiem psychicznym – mruczę już pod nosem.<br />
- Nie mów, że to jakiś depresyjny typ.<br />
- Nie, raczej izoluje się od wszelkich uczuć, a jak mu się to nie udaje, to się
chowa.<br />
- Czyli taki niedostępny, tak? Ciocia lubi.<br />
- Cudownie – prycham.<br />
- A jak z jego rodziną?<br />
- Ma… trudne kontakty z rodzicami, a ściślej z ojcem – nie zamierzam zdradzać
jej sytuacji Cortezów, podobnie jak mamie. Jednak <i style="mso-bidi-font-style: normal;">coś </i>muszę powiedzieć – Ale<br />
- On ma brata?! Nie gadaj! – Lunie aż oczy błyszczą z ekscytacji – Jak wygląda?<br />
- W zasadzie to jak Rafael, tylko ma ciemniejszą skórę, ciemnoblond włosy i
brązowe oczy.<br />
- Muszę. Go. Poznać.<br />
- Ani mi się waż!<br />
- Hej, nie możesz mieć ich obu.<br />
- Po pierwsze, nie mam żadnego. Po drugie, Leonardo ma dziewczynę.<br />
- To się zawsze da zmienić – uśmiecha się drapieżnie brunetka.<br />
- Proszę cię, odpuść – wzdycham.<br />
- Już dobrze, dobrze – Luna wywraca oczami – A jak praca?<br />
- Całkiem przyjemna – cieszę się ze zmiany tematu.<br />
- Szef jakiś logiczny?<br />
- To właśnie brat Rafaela.<br />
- No nie! Ta to się umie ustawić.<br />
- Że niby ja? A powiedz mi, ilu już miałaś chłopaków od naszego ostatniego
spotkania?<br />
- Mmm… czterech – odpowiada dziewczyna bez cienia wstydu – Pięciu, jeśli liczyć
tą jedną randkę z pewnym barmanem.<br />
- O tym właśnie mówię.<br />
- Ale serio, naprawdę ani razu nie spałaś z Rafaelem?<br />
- Nie – odpowiadam z zaciśniętymi zębami.<br />
- Nawet się nie całowaliście?<br />
- Miałaś zejść z tematu!<br />
- W porządku! – moja rozmówczyni unosi ręce w poddańczy geście – Ale wiesz co?
– dodaje po chwili równie radosnym, chociaż już poważniejszym tonem – Ty go
lubisz. To widać.<br />
- Mam nadzieję, że jednak nie – to mogła być odpowiedź na oba zdania.<br />
- Ale dlaczego nie? Przecież tobie też niczego nie brakuje.<br />
- Żartujesz? – uśmiecham się niewesoło – Popatrz na mnie, a potem popatrz na
niego. Nie ta liga. Jeśli chodzi o intelekt też. Ten gość w wieku dwudziestu
dwóch lat jest już po studiach.<br />
- Okej, to faktycznie nie zdarza się często – przyznaje Luna – Ale ty zdążysz
jeszcze sobie postudiować, a intelekt nie zależy przecież o stopnia naukowego.
Natomiast jeśli chodzi o urodę, to Rinelle! Zacznij mnie w końcu słuchać!
Faceci co i rusz oglądają się za tobą. Jest z ciebie niezła laska, tylko w to
nie wierzysz.<br />
- Mhm – mruczę w odpowiedzi, faktycznie powątpiewając – Ale popatrz na to z
innej strony. My jesteśmy zupełnie różni! Ja reaguję emocjonalnie na, umówmy
się, prawie wszystko, a on, jego uczucia… - nie wiem jak skończyć.<br />
- Go przerastają? – podsuwa moja przyjaciółka.<br />
- Właśnie. I jeszcze te problemy z ludźmi…<br />
- Jakimi?<br />
- Tak ogólnie mówię – wykonuję nieokreślony ruch ręką – Na przykład do szału
doprowadza go przebywanie w zatłoczonym miejscu. Ten facet ma problem z
jakimkolwiek kontaktem fizycznym. Unika go, jak może.<br />
- Nawet <i style="mso-bidi-font-style: normal;">twojego </i>dotyku?<br />
- Powiem tak: nie ucieka, ale też nie wydaje się nim zachwycony.<br />
- Bzdura! Choćby nie wiem jak bardzo był pokręcony, to i tak pozostaje facetem.
A jak faceta hetero przytula ładna dziewczyna, to uwierz mi, skarbie, w żadnym
stopniu nie jest to dla niego przykre.<br />
Na tę uwagę parskam cichym śmiechem.<br />
- No co? – Lunie też udziela się moja wesołość – Słuchaj cioci, ona prawdę ci
powie. Matko, aleś głupawki dostała! Dobrze, że niczego teraz nie pijesz, bo… -
w tym momencie uderza się dłonią w czoło – Ale jestem głupia. Nie
zaproponowałam ci niczego do picia!<br />
- Nie przejmuj się – kręcę głową już nieco uspokojona – I tak zaraz będę
lecieć, muszę zdążyć na pociąg.<br />
- O, nie, nie, nie, kochana – protestuje dziewczyna, wprawiając przy tym w ruch
swoje czekoladowe loki – Na pewno nie wyjdziesz stąd bez przymierzania ciuchów.<br />
- Jakich ciuchów? – dziwię się.<br />
- A, promocja była w sklepie internetowym, więc zamówiłam sobie to i owo –
tłumaczy brunetka – Problem w tym, że niektóre rzeczy okazały się na mnie za
małe, a zwrotów nie przyjmują. Tak więc pomyślałam, że dam je mojej małej rudej
dziewczynce – zaświergotała.<br />
- Nie nazywaj mnie tak.<br />
- Wiem, wiem, wolałabyś, żeby <i style="mso-bidi-font-style: normal;">kto inny</i>
cię tak nazywał – Luna puszcza do mnie oko.<br />
Oddychaj, Rin, oddychaj.<br />
- Dobra – postanawiam ją zignorować – Pokazuj te ciuchy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Podejrzewam, że Luna
kazała mi przymierzyć rzeczy nie tylko z wyprzedaży internetowej, a
przynajmniej nie z jednej. Nie wiem, ile czasu minęło między pierwszą sukienką
a tą, którą właśnie mam na sobie, ale idę o zakład, że co najmniej pół godziny.<br />
- Czekaj, jeszcze tu zapniemy… - mruczy pod nosem moja <i style="mso-bidi-font-style: normal;">garderobiana </i>– I… gotowe! Możesz się zobaczyć.<br />
Po raz setny chyba podchodzę do dużego lustra wiszącego na ścianie i przeglądam
się. Jednak tym razem nie wyglądam po prostu dobrze, ani nawet ładnie.
Wyglądam…<br />
- Wow – patrzę na swoje odbicie oczarowana.<br />
- Lepiej bym tego nie ujęła – przytakuje Luna.<br />
Co wprawiło nas w taki zachwyt? Czerwona sukienka, ale naprawdę niezwykła. Ta
czerwień jest głęboka, rubinowa – ulubiony odcień mojej przyjaciółki. Sukienka
ma cienkie, połyskujące ramiączka i dekolt w kształcie górnej części serca. W
okolicach pasa kończy się dopasowany gorset i zaczyna się rozkloszowana
spódnica sięgająca mi przed kolana. Jest ona dodatkowo ozdobiona warstwą
koronki na wierzchu, również czerwonej, chociaż w nieco ciemniejszym odcieniu.<br />
- Nawet nie pytam, czy ją bierzesz – uśmiecha się Luna.<br />
- No jasne, że tak! Powiedz mi tylko, ile jestem ci za nią winna.<br />
- Nie żartuj, mała. To prezent.<br />
- Naprawdę? Dzięki – ściskam przyjaciółkę. W tym momencie mój wzrok pada na
zegar stojący na szafce za plecami dziewczyny.<br />
- Cholera – klnę – Cholera, cholera, cholera. Niech to szlag!<br />
- Co się stało?<br />
- Zasiedziałam się! – odpowiadam pośpiesznie zbierając swoje rzeczy – Spóźnię
się na pociąg.<br />
- Do swojego misiaczka – dodaje Luna znacząco.<br />
- Aha – niespecjalnie jej słucham – Dobra, muszę lecieć. Całusy, pa, pa, pa! –
szybko cmokam dziewczynę w policzek i dosłownie wybiegam z jej pokoju, krzycząc
jeszcze na odchodnym:<br />
- Dzięki za wszystko, zadzwonię!<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; line-height: 107%;"><span style="font-size: 12pt;">Wpadam na peron
ledwo dysząc. W duchu dziękuję Bogu, że moja przyjaciółka nie kazała mi
przymierzać szpilek, bo zdecydowanie wygodniej mi biegać w trampkach.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Przeczesuję wzrokiem niewielki (na szczęście) tłum czekający na pociąg i po
chwili zauważam ciemną, wysoką postać opierającą się o jeden z filarów.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Już jestem, wybacz spóźnienie – mówię do Rafaela, jednocześnie próbując
odzyskać normalny oddech – Zagadałam się z Luną.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Spodziewałem się, że tak będzie – odpowiada chłopak – Właśnie dlatego podałem
ci nieco wcześniejszą godzinę odjazdu.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Czyli biegłam tutaj zupełnie nie potrzebnie? – chyba pośpieszyłam się z tymi
przeprosinami.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- W zasadzie to tak. Ale poszukaj pozytywów. Przynajmniej biegłaś w jakimś
wygodnym obuwiu, choć z drugiej strony jest ono dość niecodziennym wyborem w
kontekście twojego stroju. A właśnie, z jakiej to okazji?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Ale… co takiego? – mrugam oczami skonsternowana.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Chodzi mi o twoje ubranie – brunet przesuwa po mnie wzrokiem – Co prawda
wiem, że przebywanie w moim towarzystwie to zaszczyt i wymaga odpowiedniego
stroju, jednak nie sądzę, żebyś podzielała mój pogląd, toteż wnoszę, że ta
sukienka to nie z mojego powodu.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Sukienka…?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Psiakrew – zaskakuję – Przymierzałam ciuchy Luny i zapomniałam przebrać się z
powrotem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Przynajmniej kolor całkiem dobrany – Rafael sprawia wrażenie, jakby naprawdę
interesowało go moje ubranie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Przestań się na mnie gapić – rzucam poirytowana. I coś mi się wydaje, że moje
policzki właśnie dopasowują się kolorystycznie do sukienki.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Gwoli ścisłości – precyzuje chłopak – Nie </span><i style="font-size: 12pt;">gapię
się</i><span style="font-size: 12pt;">, jak to byłaś uprzejma określić, na ciebie, tylko na to, co masz na
sobie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- I co, zazdrościsz? – odgryzam się.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
On chyba chce coś odpowiedzieć, jednak nie zdąża, ponieważ w tym momencie nadjeżdża
pociąg.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Panie przodem – Rafael kurtuazyjnie wskazuje mi drzwi, uśmiechając się przy
tym pod nosem. Staram się przejść obok niego na tyle wyniośle, na ile pozwala
mi sytuacja. A że jestem niską, okrągłą dziewczyną w trampkach i sukni balowej,
to nie wychodzi mi to zbyt wiarygodnie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Także i tym razem trafiamy na pusty przedział. Jak poprzednio oboje zajmujemy
miejsca obok okna, naprzeciwko siebie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
W tym właśnie momencie orientuję się, że moja sukienka nie nadaje się do
siedzenia. Kiedy jeszcze stałam, wydawała się szyta na miarę, jednak gdy
siadam, okazuję się, że nie mogę oddychać.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Niech to szlag – mruczę pod nosem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Coś nie tak? – pyta Rafael.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Najwyraźniej powinnam schudnąć – wzdycham.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Myślę, że szybciej będzie, jeśli się przebierzesz – odpowiada brunet, nawet
nie zdając sobie sprawy z tego, jak blisko jest przekroczenia czerwonej linii.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Serio? Dzięki, Sherlocku, nie wpadłam na to – mój głos wprost ocieka
sarkazmem – Bo to wcale nie tak, że swoje ciuchy zostawiłam u Luny, a te, które
mam w plecaku, są brudne.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Zawsze zostaje ci jeszcze płaszcz.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Prawie naga dziewczyna ubrana w płaszcz? Cóż, widziałam już kilka filmów z
takim motywem, jednak postanawiam zachować tą myśl dla ciebie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Dobra, idę – chwytam okrycie i kieruję się w stronę toalet. Sekundę później
pociąg rusza.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- No nie – jęczę – Jak ja się teraz przebiorę?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- A w czym ci przeszkadza ruch pociągu?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Pozwól, że wytłumaczę ci to w twoim języku. Przebieranie się w moim przypadku
oznacza balansowanie na jednej nodze przez co najmniej kilka sekund.
Wykonywanie tej czynności w pociągowej toalecie w połączeniu z moją koordynacją
ruchową prawie na pewno poskutkuje bliskim spotkaniem z niezbyt czystą podłogą.
Mam mówić dalej?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Rafael milczy przez chwilę, po czym rzuca:</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Możesz się przebrać tutaj.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Słucham? – czuję się odrobinę zdezorientowana.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- No co? Przecież poza nami nikogo tu nie ma. A ja mam co robić – pokazuje mi
trzymane w ręku słuchawki i telefon – Nie musisz się denerwować, że będę
jakkolwiek zainteresowany twoją zmianą garderoby.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Czy spalam cegłę? Mam nadzieję, że nie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Przez chwilę rozważam swoje możliwości i wybieram tę bardziej higieniczną.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- No dobra – zwracam się do mojego towarzysza – Ale ty twarzą do drzwi i
patrzysz, czy nikt nie idzie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Wedle życzenia – Rafael odwraca się we wskazanym kierunku i zakłada słuchawki
na uszy.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Okej, teraz tempo. Najpierw siłuję się z zamkiem. Kiedy w końcu puszcza, zsuwam
ramiączka i sięgam po płaszcz. Oczywiście w tym samym momencie sukienka zjeżdża
mi aż do pasa. Bogu dzięki, że okna są zasłonięte.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Potem idzie już z górki. Szybko ubieram i zapinam płaszcz, po czym zsuwam
sukienkę, by następnie ją złożyć i schować do plecaka.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Gotowe – oznajmiam, ale nikt i nie odpowiada – Rafaelu? – spoglądam na niego
i już wiem, dlaczego nie reaguje. Nadal siedzi obrócony w stronę drzwi. Kiwa
głową do tylko jemu znanego taktu muzyki, poruszając przy tym lekko palcami,
jakby grał na gitarze.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Hej, czego słuchasz? – kładę mu rękę na ramieniu, aby zwrócić jego uwagę.
Wzdryga się lekko czując mój dotyk. Przez sekundę patrzy na mnie niewidzącym
wzrokiem, jednak po chwili podaje mi jedną ze słuchawek. Siadam więc obok niego
i teraz stykamy się ramionami, ponieważ chłopak na powrót się wyprostował.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Wystarczają mi trzy nuty, żeby rozpoznać utwór.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- O matko, znam to! – emocjonuję się – </span><i style="font-size: 12pt;">Carry
on my wayward sooooon – </i><span style="font-size: 12pt;">zaczynam śpiewać do refrenu, tylko trochę przy tym
fałszując – </span><i style="font-size: 12pt;">There’ll be peace when you
are doooooone…</i><span class="MsoFootnoteReference"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium"; mso-fareast-language: EN-US;">*1</span></span></span></span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Przerywam, kiedy Rafael zaczyna się trząść. Okazuje się, że się śmieje.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Co cię tak bawi? – ściągam słuchawki, starając się jednocześnie przybrać
groźną minę, jednak zdradzają mnie kąciki ust.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Ty – odpowiada brunet rozbawiony – A raczej twój… </span><i style="font-size: 12pt;">entuzjazm.<br />
</i><span style="font-size: 12pt;">- I niby co w tym takiego śmiesznego?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Samo jego istnienie. Jesteś chodzącą bombą optymizmu.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Dziękuję.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- To nie był komplement, raczej stwierdzenie faktu.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- To ty tak uważasz. A przy okazji – zbaczam z tematu – Znasz ten serial?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Związany z piosenką? Owszem, oglądnąłem z Leonardem kilka sezonów jako
dziecko.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Ohohohoho – nawet nie wie, w co się wpakował.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Mam rozumieć, że jesteś fanką?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Aha. Jeszcze do niedawna nałogowo go oglądałam. Którego bohatera lubiłeś
najbardziej?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie wiem. Nigdy aż tak nie zagłębiałem się w oglądanie, żeby mieć ulubieńców.
Ale mam podejrzenia co do tego, kto był twoim.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Dawaj.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Dean</span><span class="MsoFootnoteReference" style="font-size: 12pt;"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium"; mso-fareast-language: EN-US;">*2</span></span><a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftn2" title=""><!--[endif]--></a></span></span><span style="font-size: 12pt;">, prawda?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Miałam swoje powody – wzruszam ramionami.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Oprócz, hm… preferencji wizualnych? – droczy się ze mną chłopak.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- A żebyś wiedział – odpowiadam wojowniczo, choć nadal wesoło – Mimo swoich wad
i błędów, które popełniał, Dean był naprawdę dobrym człowiekiem. Odważnym,
kochającym swoją rodzinę i robiącym dosłownie wszystko, żeby ją ratować. Owszem,
na początku może się wydawać tylko tępym żołnierzem, jednak on wkładał serce w
to, co robił, głowę również, chociaż może nieco inaczej niż jego brat. I, tak,
przyznaję, Jensen Ackles jest cholernie przystojny.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Wow – Rafael poprawia się na siedzeniu – Mogłabyś napisać o nim książkę, co?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie kpij sobie – proszę – Wbrew pozorom ta postać jest złożona. Nie mówię
oryginalna, bo przecież wszystkie wzorce osobowe czerpiemy ze starożytności,
ale nadal można znaleźć w nim coś wzruszającego.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Wierzę ci – odpowiada brunet całkiem poważnie – A swoją drogą to bardzo
ciekawe jak kino i telewizja oswajają nas z różnymi skrzywionymi bohaterami,
czasem nawet psychopatami, a do tego jeszcze sprawiają, że szczerze obchodzą
nas ich losy.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Bo ludzie to lubią – po raz kolejny wzruszam ramionami – To znaczy, kiedyś
były igrzyska, a dzisiaj mamy kablówkę, prawda? Poza tym, pewne rzeczy, czasem
ogólnie uważane za niewłaściwe, nas pociągają, gdy je oglądamy albo i nich
czytamy, ale na pewno dużo mniej by nam się podobały, gdybyśmy przeżywali je naprawdę.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Panno Rinelle Serafino Morgan, jest pani w rzeczy samej filozofem – Rafael mówiąc
to znowu się uśmiecha, jednak tym razem już nie kpiąco, ale ciepło, szczerze. Ja
mu wtóruję, w dużej mierze dlatego, że słowa „w rzeczy samej” brzmią dość
zabawnie w ustach dwudziestodwulatka.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Dzięki – czuję się lekko zawstydzona komplementem, więc spuszczam wzrok – Ale
to chyba nie do końca filozofia, bardziej taka zabawa w psychologa. Czasem po
prostu zastanawiam się, dlaczego ludzie przyjmują pewne rzeczy, które na
pierwszy rzut oka wydają się nienormalne, dlaczego reagują tak, a nie inaczej
na różne bodźce. Chyba zwyczajnie mnie to ciekawi.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Mnie też tak analizujesz – bardziej stwierdza niż pyta chłopak. Nie wiem,
jakiej odpowiedzi oczekuje, więc po prostu mówię prawdę:</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Owszem. Ciebie, ale też na przykład Leonarda, twoich rodziców, co jest dość
trudne, ponieważ ostatniej dwójki nie znam osobiście, tylko głównie z tego, co
ty mi powiedziałeś. Zależy mi na tym, żeby zrozumieć, jak działają ludzie, czym
się w życiu kierują. A szczególnie obchodzą mnie moi bliscy.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Być może za bardzo się odsłoniłam, ale mam to gdzieś. Chcę, żeby Rafael wiedział,
że jest dla mnie ważny. Chcę, żeby to czuł, ponieważ to prawda.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Kiedyś czytałam, że aby się czegoś o kimś dowiedzieć, należy poznać muzykę,
której słucha. Właśnie dlatego chciałabym w przyszłości zobaczyć występ Rafaela,
bo to co gra i śpiewa jest odbiciem jego uczuć, tego, co dzieje się w jego
głowie. Skoro jednak nie mam na razie takiej możliwości, pozostaje mi tylko
mieć nadzieję, że chłopak jeszcze raz da mi jedną ze swoich słuchawek i pozwoli
mi słuchać piosenek razem z nim.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- To… jaką jeszcze muzykę lubisz? – zagaduję.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Trudno mi wybrać jeden gatunek. Zazwyczaj gustuję w klimatach alternatywnych,
przeplatając to od czasu do czasu ze starym rockiem i sporadycznie metalem. Nie
wiem natomiast jak zaklasyfikować duet grający utwory Michaela Jacksona i ACDC
na wiolonczelach*</span><span class="MsoFootnoteReference"><span style="mso-special-character: footnote;"><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium"; mso-fareast-language: EN-US;">3</span></span></span></span><span style="font-size: 12pt;"> - zastanawia się brunet.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Ja też nie, ale i tak ich lubię – odpowiadam zgodnie z prawdą, ponieważ
domyślam się, o kogo mu chodzi.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Poważnie?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Mhm. Pokaż, co tam jeszcze masz – wyciągam rękę do Rafaela, a on podaje mi
telefon razem z jedną słuchawką.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Gotowa na poznanie mrocznych zakamarków mojej biblioteki muzycznej? – pyta żartobliwie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Jeszcze jak – odpowiadam – No to co my tu… O CHOLERA, CZY TO JEST „BALLAD OF
MONA LISA”</span><span class="MsoFootnoteReference"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; line-height: 107%;">*4</span></span><!--[endif]--></span><span style="font-size: 12pt;">?!<o:p></o:p></span></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Kolejne godziny upływają
nam w atmosferze dobrej muzyki, pomylonych tekstów piosenek i omawianiu utworów
i wykonawców, których słuchamy. Jestem pozytywnie zaskoczona gustem Rafaela. Większość
pozycji z jego listy sama znam i lubię. Znajduję też kilka nowych kawałków,
których na pewno będę słuchać jeszcze wielokrotnie.<br />
Na początku staram się znaleźć w tekstach jakieś ukryte znaczenia, wskazówki,
które pomogłyby mi dowiedzieć się czegoś więcej o Rafaelu, jednak z upływem
czasu przestaję ich szukać i po prostu skupiam się na samej przyjemności płynącej
ze słuchania dobrej muzyki.<br />
Tak właśnie jest – przyjemnie. Siedzimy tutaj razem, miło spędzając czas, jak
gdybyśmy robili to zawsze. Nietrudno mi to sobie wyobrazić – nas, we dwójkę. Szkoda
tylko, że ta chwila jest złudzeniem i kiedy już wysiądziemy z pociągu, znowu
oddalimy się o całe lata świetlne.<o:p></o:p></span></div>
<div style="mso-element: footnote-list;">
<!--[if !supportFootnotes]--><br clear="all" />
<hr align="left" size="1" width="33%" />
<!--[endif]-->
<div id="ftn1" style="mso-element: footnote;">
<div class="MsoFootnoteText">
<span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL"><span style="mso-special-character: footnote;"><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="font-family: "Calibri",sans-serif; font-size: 10.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;">*1</span></span></span></span></span><span lang="PL"> Piosenka „Carry On Wayward Son” zespołu Kansas<o:p></o:p></span></div>
</div>
<div id="ftn2" style="mso-element: footnote;">
<div class="MsoFootnoteText">
<span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL"><span style="mso-special-character: footnote;"><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="font-family: "Calibri",sans-serif; font-size: 10.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;">*2</span></span></span></span></span><span lang="PL"> Tzn. Dean Winchester, jedna z głównych postaci serialu <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Supernatural </i>telewizji CW.</span></div>
<div class="MsoFootnoteText">
<span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL"><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="line-height: 107%;">*</span><span lang="PL" style="font-family: "Calibri",sans-serif; font-size: 10.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;">3</span></span></span></span><span lang="PL"> Mowa tu o chorwackim zespole 2CELLOS grającym covery wielu znanych
hitów, nie tylko Jacksona i ACDC.</span></div>
</div>
<div id="ftn4" style="mso-element: footnote;">
<div class="MsoFootnoteText">
<span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL"><span style="mso-special-character: footnote;"><span class="MsoFootnoteReference"><span lang="PL" style="font-family: "Calibri",sans-serif; font-size: 10.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;">*4</span></span></span></span></span><span lang="PL"> Piosenka zespołu Panic! at the Disco.<o:p></o:p></span></div>
</div>
</div>
<br />Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-52186722335165849612018-04-29T14:55:00.002-07:002018-04-29T14:55:14.867-07:00Rozdział 26<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Chyba pójdę skoczyć
z mostu. Tak, to całkiem sensowne rozwiązanie. Szybkie i skuteczne. Z pewnością
mnie powstrzyma.<br />
Takie właśnie rozważania towarzyszą mi podczas jazdy z Raphaelem do sklepu.
Przebywamy tę trasę w milczeniu, ale żadnemu z nas to nie przeszkadza. I
chociaż nie wiem, o czym dokładnie myśli mój towarzysz, to na pewno o czymś
poważniejszym (i bardziej stosownym!) niż ja. Bo w mojej głowie rozsądek odbywa
właśnie trudną rozmowę z resztą mojej osoby. Stanowczo zabrania mi przytulania
Raphaela, chociaż ja mam na to ochotę cały czas i trudno mi się powstrzymać.
Jeszcze pół biedy, gdybym w ten sposób chciała pocieszyć. Ale oczywiście nie
mogłam być na tyle normalna. Bo Rinelle jak zwykle zamiast myśleć o poważnych
problemach, cudzych lub choćby swoich, skupia się na tym, że się zadurzyła.
Beznadziejnie, warto by dodać. Ale przecież ja to ja. Jakakolwiek logika w
działaniu jest mi obca, prawda?<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Po dłużącej mi się
podróży (wcale nie jest łatwo nie dotykać kogoś, kto stoi dziesięć centymetrów
od ciebie i kogo się bardzo chcesz dotknąć) w końcu wysiadamy z autobusu, więc
mogę się skupić na czymś innym niż Raphael.<br />
Sklep stał w tym miejscu, odkąd pamiętam. Nie jest zbyt duży, ale na podstawowe
zakupy w sam raz.<br />
- Plan działania? – pyta krótko Raphael przy wejściu.<br />
- Oj, przestań tak mówić, to nie żadna bitwa – przewracam oczami – Tu nie ma
strategii i planów działania, to po prostu zakupy.<br />
- Całe życie jest jedną wielką bitwą, którą i tak musimy w końcu przegrać –
odpowiada filozoficznie chłopak i wzrusza ramionami (już mniej filozoficznie).<br />
- Jak tam sobie chcesz – ucinam i zerkam na wysłaną przez mamę listę zakupów –
A więc tak, potrzebujemy: mleka, masła, chleba, jajek, sera, zgrzewkę wody…<br />
- Sekundę – przerywa mi brunet – Jeśli istnieje coś, czego nie jestem w stanie
zapamiętać, to właśnie lista zakupów. Może zrobimy tak: ja pójdę po mleko i
wodę, a potem cię znajdę, dobrze?<br />
- Dobrze – przystaję na jego propozycję i się rozdzielamy.<br />
Znajduję sobie jakiś koszyk i rozpoczynam wrzucanie do niego produktów. Szybko
mi idzie. Stoję właśnie przy skrzynkach z owocami, gdy nagle słyszę za sobą
czyjś głos:<br />
- Rinelle?<br />
Odwracam się i spoglądam na stojącego przede mną młodego mężczyznę. Jest ode
mnie mniej niż pół głowy wyższy, ma dwadzieścia lat, brązowe, krótko ścięte
włosy, orzechowe oczy i nazywa się Milo. W liceum grał w lokalnej drużynie
piłki nożnej, a sądząc po jego stroju, nadal to robi. Skąd to wszystko wiem? W
przeszłości miałam nieszczęście być jego dziewczyną.<br />
- Rinelle? – powtarza Milo – To naprawdę ty! Sto lat cię nie widziałem. Co ty
tutaj robisz?<br />
Zakupy, palancie, nie widać?<br />
- Przyjechałam odwiedzić mamę – jestem zła, że nawet ja słyszę napięcie w swoim
głosie.<br />
- Ach, tak, słyszałem, że teraz mieszkasz gdzie indziej.<br />
Nic ci do tego.<br />
- Tak – silę się na neutralny ton – Tam też pracuję i zamierzam studiować.<br />
Chłopak kiwa głową i zapada krępująca cisza. On jednak, zamiast kulturalnie
sobie pójść i nigdy więcej nie pokazywać mi się na oczy, lustruje mnie
wzrokiem.<br />
- Wyładniałaś – mówi się w końcu.<br />
Opanowuję chęć spoliczkowania go za to, że śmie się do mnie jeszcze odzywać i
to jeszcze w taki sposób.<br />
- Ty się nie zmieniłeś – rzucam w odpowiedzi.<br />
Nawet trochę wyprzystojniałeś, dodaję w duchu, ale nie ma mowy, żebym
powiedziała to na głos. Po moim zimnym trupie usłyszy ode mnie coś miłego.<br />
- Wiesz co? – zaczyna Milo pozornie niewinnym tonem, po którym nie spodziewam
się niczego dobrego – A może… może poszłabyś ze mną jutro na, ja wiem… kawę czy
coś takiego?<br />
Słucham?! Prawie krztuszę się własną złością.<br />
- No nie wiem, Annabelle nie będzie miała nic przeciwko? – pytam zjadliwie.
Gwoli wyjaśnienia: Annabelle to cukierkowa blondyneczka o dużych, błękitnych
oczach, z którą Milo całował się na jednej z moich imprez urodzinowych. Nie
przeszkadzałoby mi to, gdyby nie fakt, iż Milo był wtedy od miesiąca moim
chłopakiem!<br />
- Daj spokój, z nią to nie było nic poważnego – usprawiedliwia się chłopak –
Między innymi o tym chciałbym z tobą porozmawiać przy jutrzejszej kawie. Mam
wrażenie, że nigdy sobie tego do końca nie ułożyliśmy.<br />
Nie ułożyliśmy?! Ja sobie <i>wszystko </i>świetnie
ułożyłam: ty jesteś skończonym dupkiem i kretynem, a ja jestem dla ciebie za
dobra.<br />
- Milo, nie sądzę, żeby to był… - próbuję oponować, ale on mi przerywa.<br />
- Spokojnie, to nie randka. Na razie… - posyła mi ten swój uśmieszek, który
kiedyś uznawałam za uroczy, ale teraz wydaje mi się jedynie przygłupi i
oślizgły.<br />
- Ale…<br />
- Przyjdę po ciebie jutro rano – szatyn ignoruje moje protesty – Do zobaczenia!<br />
Zanim udaje mi się go porządnie zwyzywać, Milo wychodzi ze sklepu i tyle go
widziałam.<br />
- Kto to był?<br />
Aż podskakuję na dźwięk głosu Raphaela rozlegającego się tuż za moimi plecami.<br />
- Nie strasz, człowieku – przykładam sobie rękę do serca – A to był… nikt
ważny. Zwykły znajomy.<br />
- Kłamiesz.<br />
- Posądzasz mnie o mówienie nieprawdy?<br />
- Tak, właśnie to powiedziałem.<br />
- Świetnie – prycham – A niby skąd to wiesz?<br />
- Gdyby to był tylko <i>zwykły znajomy, </i>jak
twierdzisz, nie zaciskałabyś pięści ani nie wypalałabyś mu spojrzeniem dziur w
plecach.<br />
- Specjalista się znalazł.<br />
- W porządku, nie chcesz – nie mów.<br />
- To był mój były, który został byłym zaraz po tym, jak się całował z inną
laską na mojej siedemnastce, podczas której był jeszcze obecnym – wyrzucam z
siebie jednym tchem.<br />
- Auć.<br />
- I zaprosił mnie jutro na kawę, a raczej mi to <i>zakomunikował.</i><br />
- Podwójne auć.<br />
- I powiedział, że jutro rano przyjdzie po mnie pod dom.<br />
- Czekaj, ile masz jeszcze tych szokujących wiadomości? Bo zaraz skończą mi się
„auć”.<br />
- Nie kpij sobie, idioto – rzucam ze złością i dość niedelikatnie daję mu do
potrzymania trzymany przeze mnie koszyk. Raphael musi się trochę
nagimnastykować, żeby go złapać, ponieważ obie ręce ma zajęte wodą i mlekiem.<br />
- Obraźliwe słowo niemające pokrycia w rzeczywistości, nie jest obraźliwe –
mówi chłopak starając poradzić sobie jakoś z zakupami.<br />
- Och, ja cię nie obrażam – prycham coraz bardziej poirytowana – Ja cię
opisuję.<br />
- Mhm, wiem, też oglądałem ten serial – mruczy brunet pod nosem.<br />
Zaraz po jego słowach sześciopak półtoralitrowych wód ląduje głośno u moich
stóp.<br />
- Dobra, posłuchaj – Raphael nachyla się do mnie i mówi już bez cienia kpiny w
głosie – To się nazywa przeniesienie. Denerwujesz się tamtym facetem, a
frustrację przelewasz na mnie. Nie, żebym czuł się jakoś bardzo dotknięty, ale
chyba obojgu nam będzie łatwiej, jeśli ograniczymy agresję do minimum.<br />
- Sam się prosiłeś z tym swoim sarkazmem – burczę, nie patrząc na mojego
rozmówcę.<br />
- Owszem. Co nie zmienia faktu, że trochę przereagowałaś.<br />
- Próbujesz mnie uspokoić dodatkowo mnie denerwując, wiesz?<br />
- Wiem. Nigdy nie twierdziłem, że jestem w tym dobry.<br />
- W denerwowaniu?<br />
- O, nie. W tym jestem niezrównany.<br />
Uśmiecham się trochę.<br />
- Chyba nie znam innej osoby, która użyłaby słowa „niezrównany”.<br />
- To dlatego, że oprócz bycia niezrównanym jestem także niesamowity i
niepowtarzalny – chłopak mówi to lekkim tonem, jednak jego słowa wydają mi się
jakieś takie bezbarwne, jakby wcale w nie nie wierzył.<br />
- Okej, przepraszam – przyznaję mu w końcu rację – Zdenerwował mnie jakiś dupek
i wyżyłam się na tobie, wybacz. Chociaż nie ukrywam, że kiedy chcesz, to też
potrafisz być dupkiem.<br />
- Teraz to się chyba jednak obrażę – brunet marszczy brwi, ale ja widzę
iskierki wesołości w jego oczach.<br />
- Bo to już ma pokrycie w rzeczywistości?<br />
- W sumie tak – kiwa głową z namysłem – Jednak z drugiej strony, skoro to
prawda, to czemu miałbym się na nią obrażać?<br />
- Większość ludzi tak robi.<br />
- Ja nie jestem większością – ton Raphaela się zmienia.<br />
- Jasne, że nie.<br />
Nie bardzo wiem, co mam dodać, więc zmieniam temat:<br />
- Hej, chodźmy z tym wreszcie do kasy, bo utkniemy tu na zawszę – odbieram od
chłopaka koszyk i kieruję się w stronę kas, a Raphael podąża za mną.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Po niespełna
dwudziestu minutach od odejścia od kas, znajdujemy się już przed drzwiami
szkoły Carlisle’a. Właśnie trwa przerwa, więc na korytarzu aż roi się od
biegających i krzyczących dzieci.<br />
- No dobra. To ty może lepiej poczekaj na zewnątrz – mówię do Raphaela, który
wygląda, jakby właśnie zobaczył ostatni krąg piekieł.<br />
- Dobry pomysł – odpowiada tylko i siada z zakupami na ławce przed wejściem. Ja
tymczasem idę po brata.<br />
Dawno tutaj nie byłam, jednak szybko odnajduję drogę do świetlicy. Kiedy tylko
Carlisle mnie zauważa, wita mnie radosnym okrzykiem:<br />
- Rinelle! Skończyłem dzisiaj wcześniej, wiesz?<br />
- Wiem, wiem. Właśnie dlatego tu jestem – śmieję się czochrając jego włosy –
Zbieraj się, wracamy do domu.<br />
- A Raphael też? – młody najwyraźniej już uważa bruneta za pełnoprawnego
członka rodziny.<br />
- Tak, Raphael też – wzdycham – No już, szoruj po buty.<br />
Kiedy tylko Carlisle znika w sąsiednim korytarzu, dzwoni mój telefon.<br />
- Halo? – odbieram, przytykając sobie lewe ucho ze względu na panujący hałas.<br />
<i>- Nie odzywaj się do mnie więcej!</i> – w
słuchawce słyszę głos (kto by się spodziewał?) Luny.<br />
- Dobrze, ale w takim razie po co do mnie dzwonisz? – droczę się z nią.<br />
<i>- No… przecież jakoś musiałam ci
powiedzieć, że z nami koniec.</i><br />
- Bardzo śmieszne. To co tam u ciebie?<br />
<i>- Co u mnie?!</i> – Luna drze się jeszcze
głośniej – <i>Matka mojej najlepszej
przyjaciółki odchodzi od partnera, a ona sama przyjeżdża do domu ze swoim
współlokatorem-modelem, nic mi o tym nie mówiąc, a ty się pytasz co u mnie?!<br />
</i>Ups…<br />
- Sorry, Lu. Miałam trochę na głowie i… Ale zaraz, skąd ty o tym wszystkim
wiesz?<br />
<i>- Spotkałam dzisiaj twoją mamę na ulicy.</i><br />
- I powiedziała ci nawet o swoim rozstaniu z Jamesem?<br />
<i>- Mhm. Ale to chyba nie jest twój
ulubiony temat do rozmowy, prawda?</i><br />
- No nie jest.<br />
<i>- Tak myślałam. To o której jutro
wpadniecie?<br />
</i>- My?<br />
<i>- Oczywiście. Chyba nie myślałaś, że uda
ci się wywinąć od przedstawienia mi twojego chłopaka?<br />
</i>- To. Nie. Jest. Mój. Chłopak – cedzę.<br />
<i>- Jasne, jasne. To kiedy będziecie?<br />
</i>- Nigdy! – krzyczę – A już na pewno nie Raphael.<br />
<i>- Słońce, takie ograniczenia wolności to
dopiero po ślubie</i> – żartuje Luna.<br />
- Jeszcze jedno słowo, a obudzisz się łysa – grożę jej.<br />
<i>- Dobra, już</i> – mogę sobie wyobrazić,
jak dziewczyna przewraca oczami – <i>Ale nie
bądź takim psem ogrodnika. Daj mi przynajmniej na niego popatrzeć albo…<br />
</i>- Wolę nie wiedzieć, co jest po „albo” – zastrzegam, a w odpowiedzi słyszę
jej śmiech – W porządku, przyjdę jutro do ciebie jakoś przed południem. To
znaczy, jeśli tylko uda mi się wywinąć Milo…<br />
<i>- Jak to: Milo?!</i> – Luna znowu podnosi
głos <i>– TEN Milo?!</i><br />
- To długa historia.<br />
<i>- Niech zgadnę. Złapał cię gdzieś na
mieście, zobaczył, jaka z ciebie laska i pomyślał, że może mieć jeszcze szansę?<br />
</i>- Mniej więcej.<br />
<i>- Boże, co za kretyn. Ale, hej! Twój
Raphael na pewno sobie jakoś z nim poradzi –</i> mówi dziewczyna znaczącym
tonem.<br />
- Lu – staram się być spokojna, ale nie wiem, jak długo wytrzymam – Jeśli
jeszcze raz nazwiesz Raphaela <i>moim, </i>obudzisz
się nie tylko łysa, ale i wytatuowana.<br />
Moja przyjaciółka odpowiada tylko charakterystycznym dla niej bezczelnym śmiechem.<br />
<i>- No dobrze, czekam na was jutro rano </i>–
mówi <i>– Ciao, bella.<br />
</i>Rozłączam się z pewną ulgą i wkładam telefon do kieszeni. Wtedy wraca
Carlisle, już ubrany. Ale coś mi tu nie gra…<br />
- Car, co to za bluza, którą masz na sobie?<br />
- No… moja?<br />
- Tak? A jaki kolor miała ta twoja?<br />
- Czerwony.<br />
- A ta jest…?<br />
- Czerwona?<br />
- Nie, kochanie. Ciemnoróżowa.<br />
Po tych słowach na twarzy mojego brata pojawia się wyraz najwyższej odrazy.<br />
- Fuuuj… Idę to ściągnąć. Poczekaj – i zaraz znowu znika.<br />
Taaa… To ja tu sobie jeszcze poczekam.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Docieramy do domu
bez większych przeszkód. Właśnie rozpakowujemy zakupy, kiedy wraca mama.<br />
- Co robicie? – pyta, stając w drzwiach kuchni – O, nie, nie musicie tego
rozpakowywać.<br />
- Mamuś, przecież dla nas to nie jest żaden problem.<br />
- Nie, naprawdę, nie rozpakowujcie niczego. Dzisiaj jesteście gośćmi – uśmiecha
się.<br />
- Dzięki – cmokam mamę w policzek. Wtedy przychodzi mi do głowy pewien pomysł.<br />
- Mamo?<br />
- Tak, kochanie?<br />
- Wiesz, chciałam… pokazać Raphaelowi jeszcze jedną rzecz na mieście – w tym
momencie brunet rzuca mi pytające spojrzenie, jednak szybko się opanowuje i na
powrót przybiera kamienny wyraz twarzy.<br />
- Jasne, Rin. Idźcie. Tylko weźcie ze sobą klucze.<br />
- Mam w kieszeni – odpowiadam – Wrócimy niedługo. Do zobaczenia!<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Raphael nie
protestuje, ale też nie wydaje się specjalnie zachwycony naszą niespodziewaną
wycieczką.<br />
Naszą. Lubię to słowo.<br />
Daj spokój, nie rób sobie nadziei, Rinelle.<br />
- Dokąd idziemy? – pyta Raphael.<br />
- To niedaleko. Musimy tylko przejść rzekę i zaraz będziemy na miejscu. Dziesięć
minut maks – odpowiadam.<br />
- To świetnie, ale nie o to mi chodziło.<br />
Jak zwykle się czepiasz, myślę.<br />
- Wiem, że nie o to – mówię na głos – Ale chcę ci zrobić niespodziankę, więc
nie powiem, dokąd cię prowadzę.<br />
- Zakładam, że ta wycieczka ma coś wspólnego z moimi urodzinami.<br />
- Mhm.<br />
- W takim razie nie rób sobie kłopotu, naprawdę.<br />
Raczej nie zamierzał mnie urazić, jednak i tak robi mi się trochę przykro.
Raphael chyba to zauważył, ponieważ dodaje:<br />
- To tylko urodziny, dla mnie naprawdę nic specjalnego. Nie musisz się czuć w
obowiązku jakkolwiek świętować ten dzień.<br />
- Ale ja to robię, bo chcę – odpowiadam akcentując ostatnie słowo.<br />
- Nie do końca – odpowiada mój rozmówca – Ludzie postępują tak, jak ich
wychowano. Powtarzają także zachowania kultur, w których się obracają. A
nieodłącznym elementem zachodnioeuropejskiego kręgu kultury jest czczenie
niektórych wydarzeń uznawanych za święta, w tym na przykład urodzin. Niektórzy
po prostu nie wyobrażają sobie, że mogliby je tak zwyczajnie zlekceważyć.
Dlatego też kiedy mówisz, że robisz coś ze mną czy dla mnie w moje urodziny z
własnej, nieprzymuszonej woli, nie jest to stuprocentową prawdą, ponieważ
kieruje tobą podświadomy imperatyw na podłożu…<br />
- Dosyć! – zatrzymuję Raphaela w połowie mostu. Przemowy chyba też – Jeśli
natychmiast nie przestaniesz się wymądrzać, to przysięgam, że pomimo mojego <i>podświadomego imperatywu, </i>całkiem
świadomie wrzucę cię do rzeki.<br />
- Nie dałabyś rady – słyszę, jak mruczy pod nosem, ale dla świętego spokoju
postanawiam go zignorować.<br />
- No co jest? – pytam – Czy ta twoja pseudonaukowa paplanina jest reakcją na
stres?<br />
- Ja się nie stresuję – mówi stanowczo chłopak patrząc mi przy tym prosto w
oczy. Czuję się przez to trochę nieswojo, ale wytrzymuję jego spojrzenie i nie
odwracam wzroku. Wydaje mi się, że odrobinę go to zdziwiło, więc odzywam się
pewnie:<br />
- Jasne. Bo przecież <i>takie </i>zachowanie,
kiedy ktoś chce zrobić dla ciebie coś miłego, jest zupełnie normalne.<br />
- Co ja poradzę, że niespecjalnie lubię swoje urodziny? – brunet wzrusza
ramionami.<br />
- A to dlaczego? – interesuję się.<br />
- Doświadczenia z przeszłości – odpowiada on zdawkowo.<br />
- To znaczy?<br />
- Poprzednie urodziny.<br />
- Tego to się sama domyśliłam. A teraz rozwiń.<br />
- Dlaczego ty zawsze musisz być taka… - wzdycha. Jestem prawie pewna, że chciał
powiedzieć „upierdliwa”. A przynajmniej coś podobnego, bo on chyba nie używa
takich słów. A może używa? Nie wiem, zastanowię się później.<br />
- Dobra – głos Raphaela przerywa mój tok myślowy – Powiem ci, ale musisz
obiecać, że chociaż przez chwilę nie będziesz mnie o nic pytać.<br />
Kiedy kiwam głową, kontynuuje:<br />
- Większość moich urodzin wyglądała bardzo podobnie. Coś w rodzaju małego
przyjęcia dla rodziny i przyjaciół ojca (obie grupy nie do zniesienia). Nasz
dom w Hiszpanii był dość duży, więc zawsze tuż po rozpoczęciu wymykałem się i
gdzieś zaszywałem, czekając na koniec imprezy. Można by pomyśleć, że ktoś
zauważy brak solenizanta, ale nikt mnie nigdy nie szukał. Było mi to dość na
rękę, nawiasem mówiąc.<br />
- A nie cieszyło cię ani trochę, że ci goście, jacy by nie byli, przyszli tam
dla ciebie?<br />
- Rinelle, przecież właśnie powiedziałem, że nikt tam się mną nie przejmował.
To wszystko było tylko na pokaz. Mój ojciec chciał po prostu uchodzić w
towarzystwie nie tylko za świetnego prawnika z mnóstwem kontaktów, ale także za
wspaniałego i bogatego ojca.<br />
Raphael mówi bez żalu. Może i ze znużeniem oraz pewną pogardą dla ludzi, o
których opowiada, jednak uczucia z nimi związane wydają się dawno wyblakłe,
jakby już wcześniej się ze wszystkim pogodził.<br />
- Rozumiem – mówię i spuszczam wzrok. A Raphael milknie i chyba czeka, aż
powiem coś jeszcze, zadam jakieś pytanie. I rzeczywiście mam jedno.<br />
- A co z resztą twoich urodzin? To znaczy z innymi niż te, które opisujesz.<br />
- W zasadzie nic. Po osiemnastych już w ogóle przestałem je obchodzić.<br />
- Dlaczego? Ostatnie były takie straszne?<br />
- Nie, te akurat mogę nazwać moimi ulubionym. Ale po prostu nie miałem ochoty
na więcej.<br />
- Opowiedz mi o swojej osiemnastce – proszę.<br />
Wtedy on zaczyna się śmiać. Nie krzywo uśmiechać jak zwykle, ale naprawdę śmiać.
Najpierw tylko trochę trzęsą mu się barki, po chwili jednak odrzuca też głowę i
wypycha biodra do przodu. Dźwięk, który z siebie przy tym wydaje, jest niski,
ciepły i gardłowy. Nie mam pojęcia dlaczego tak zwykła czynność w jego wydaniu
jest po prostu… <i>oszałamiająca.</i><br />
Owszem, rumienię się. Owszem, rozczulam się nad śmiechem chłopaka, który mi się
bardziej niż podoba. Bez oceniania, proszę. W końcu nadal jestem nastolatką,
jeszcze przynajmniej przez kilka miesięcy.<br />
Nagle do głowy przychodzi mi myśl, że to może ze mnie Raphael się śmieje, więc
moje policzki stają się jeszcze bardziej czerwone, ale mam nadzieję, że tego aż
tak nie widać.<br />
- O co chodzi? – pytam nieśmiało.<br />
Chłopak potrzebuje jeszcze chwili, żeby się uspokoić, na razie więc macha tylko
dłonią. Po chwili już udaje mu się odpowiedzieć:<br />
- Właśnie sobie przypomniałem, co to była za noc.<br />
Nic nie muszę mówić. Sam wyraz mojej twarzy wystarcza, żeby Raphael zaczął
opowiadać (uprzednio oczywiście demonstrując swój opór w postaci westchnięcia i
krzywego spojrzenia).<br />
- Zaczęło się jak zwykle. Już od kilku lat nie mieszkaliśmy w Hiszpanii, ale
moja matka odziedziczyła tutaj po rodzicach całkiem pokaźnych rozmiarów dom.
Tak więc goście się schodzili, a proporcjonalnie do wzrostu ich liczby poziom
mojego dobrego humoru spadał. Szybko gdzieś zniknąłem. Chyba uczyłem się do
jakiegoś egzaminu albo coś w tym stylu, już nie pamiętam. Musiałem tam spędzić
dość dużo czasu, ponieważ za oknem było już zupełnie ciemno, kiedy do pokoju
wszedł, a raczej wsunął się Leonard. Powiedział, żebym się ubrał, bo
wychodzimy. Najpierw oponowałem, ponieważ wydawało mi się, że chce mnie <i>rozerwać</i> zabierając do gości. Moje
przypuszczenia jednak okazały się mylne, a Leo nadal napierał. Dla świętego
spokoju w końcu zgodziłem się z nim pójść. Wymknęliśmy się tylnym wyjściem,
niezauważeni. Następnie wsiedliśmy do stojącego na podjeździe auta – tego samego,
które znajduje się teraz pod naszym mieszkaniem i które było prezentem
urodzinowym od moich rodziców. Miało to chyba pokazać „dobrą wolę” ojca… ale
zbaczam z tematu. Zatem wsiedliśmy do tego samochodu i pojechaliśmy Bóg wie
dokąd. Leonard kluczył po mieście chyba z pół godziny, żebym nie zorientował
się, dokąd mnie wiezie. Na miejscu okazało się, że celem naszej eskapady był
jakiś nocny klub.<br />
- Ale przecież ty masz… - urywam, bo nie chcę zabrzmieć niegrzecznie.<br />
- Problem z ludźmi? Nie inaczej – potakuje Raphael – Ale zdążyłem się do nich
przyzwyczaić już w Hiszpanii, gdzie wszyscy są dość… „dotykalscy”. Kontakt
fizyczny jest tam na porządku dziennym, na przykład podczas zwykłej rozmowy.
Ale wracając. W momencie przekroczenia progu klubu miałem ochotę ręcznie
wytłumaczyć bratu, że wcale mi się ten pomysł nie podobał. Powiedziałem mu,
żeby zabrał mnie z powrotem do domu. Oczywiście puścił to mimo uszu i zaraz
zniknął w tłumie.<br />
Nie rozumiem, dlaczego uśmiecha się, opowiadając mi to wszystko. Przecież dla
niego musiał to być istny koszmar.<br />
- Uznałem, że w tym wypadku pozostało mi tylko jedno: napić się – kontynuuje
brunet – Przy barze było stosunkowo mało ludzi, a ja miałem okazję wypróbować
wszystkie drinki o dziwnych nazwach, jakie znajdowały się w karcie. Podsumowując,
bawiłem się całkiem nieźle, w porównaniu do reszty moich urodzin. Tamta
ogłuszająca muzyka nawet mi się podobała.<br />
W tym momencie nie wytrzymuję. Najpierw tylko chichoczę, jednak już po chwili
śmieję się jak jakaś wariatka. Raphael nie dołącza do mnie, tylko przypatruje
mi się z lekko zaniepokojonym wyrazem twarzy.<br />
- Przepraszam – udaje mi się w końcu wykrztusić – ale wyobraziłam cię sobie w
tamtej sytuacji i to było komiczne.<br />
- A i owszem – Raphael przyznaje mi rację – Przynajmniej tak twierdzi Leonard.
Przebieg owej nocy znam w dziewięćdziesięciu procentach od niego, ponieważ mnie
samemu film urwał się gdzieś pomiędzy Mojito a Bloody Mary.<br />
Mój drugi przypływ wesołości chłopak już ignoruje, jednak jestem prawie pewna,
że poprawiłam mu tym humor.<br />
- Podobno potem już się szybko rozkręciłem – mówi dalej brunet – Wszedłem na
parkiet nie zważając na znajdujący się tam tłum ludzi. Później przez pół roku
Leonard przypominał mi moje „kocie ruchy”, jak to nazywał, usilnie wymachując
przy tym kończynami na wszystkie strony. Było to oczywiście bardzo krzywdzące,
ponieważ ja w rzeczywistości świetnie tańczę.<br />
Parskam.<br />
- Nie żartuję – na twarzy Raphaela nie widać żadnych oznak rozbawienia –
Naprawdę dobrze tańczę. I mówiąc to wcale się nie przechwalam, ale też nie mam
zamiaru być fałszywie skromny. Ja po prostu umiem się ruszać.<br />
Moją pierwszą myślą jest: chcę to zobaczyć. Moją drugą myślą jest chęć
powiedzenia na głos, że chcę to zobaczyć. Natomiast trzecia moja myśl brzmi:
kretynka.<br />
- Czyli lubisz tańczyć – bardziej stwierdzam niż pytam. Mało inteligentnie
zresztą.<br />
- Nie. Powiedziałem, że to <i>potrafię, </i>nic
o lubieniu nie było.<br />
- Czyli nie lubisz?<br />
- Ależ skąd, lubię.<br />
- Ale przecież…<br />
- Tak, owszem, wiem, co powiedziałem przed chwilą, ale ty po prostu z góry
założyłaś, że lubię tańczyć nie mając ku temu dowodów, a w życiu jak w sądzie;
powinniśmy mówić tylko to, czego jesteśmy pewni.<br />
- A zamierzasz nadal być taki irytujący i przemądrzały? Bo moja propozycja
twojej przymusowej kąpieli w rzece nadal pozostaje aktualna.<br />
- Nie dałabyś mi rady. Jestem od ciebie większy, silniejszy i
najprawdopodobniej też lepszy technicznie w walce. Nie masz więc ze mną szans,
najmniejszych.<br />
- Oj, nie kuś mnie – śmieję się i przysuwam bliżej niego, zupełnie odruchowo.
Raczej mu się to nie podoba, ponieważ cały się spina i zaraz odsuwa, lekko,
jednak wystarczająco, abym zrozumiała.<br />
W tym momencie czuję się, jakbym ostatnio zrobiła krok do przodu, a sekundę
temu cofnęła się o dwa.<br />
- Wracając do tematu – podejmuje znowu Raphael – Tańczyłem między ludźmi i <i>z </i>ludźmi, co jest do mnie zupełnie nie
podobne, ponieważ toleruję tłumy tylko w dwóch przypadkach: kiedy jestem obok
nich albo nad nimi, na przykład na scenie.<br />
- Albo jak jesteś wstawiony – dodaję.<br />
- Tak, jak się okazało, trzecia opcja też istnieje.<br />
- No i… CZEKAJ, CZEKAJ! – nagle zaskakuję – Na scenie?! To znaczy… że grasz?!<br />
- I śpiewam, owszem. Jeszcze jakieś głośne pytania?<br />
- Tak! Masz zespół? Gdzie gracie? Kiedy? Co? Mogę kiedyś popatrzeć? Lubisz to?
– potok słów wylewa się z moich ust.<br />
- Mniej więcej, głównie w barach, czasem, wszystko, nie i bez komentarza –
odpowiada mi cierpliwie brunet.<br />
- Dlaczego nie pozwalasz mi przyjść zobaczyć twojego występu? – to interesuje
mnie najbardziej, ponieważ jestem strasznie ciekawa, jak to wszystko wygląda i
brzmi. A mówiąc „wszystko” mam na myśli głównie Raphaela.<br />
- Bo cię proszę, żebyś nie przychodziła – mówi chłopak i nie dodaje nic więcej.<br />
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Byłam raczej przygotowana na coś w
stylu „bo nie lubię, jak za mną wszędzie łazisz”, „bo to moja sprawa” albo
nawet „nie bo nie”. Bynajmniej nie spodziewałam się, że powie „proszę”. To
wydało mi się dość… osobiste.<br />
Nie wiem, co powiedzieć, jednak wybawia mnie Raphael, który ma chyba dzisiaj
monopol na zaskakiwanie.<br />
- Potem zrobiło się jeszcze ciekawiej.<br />
Aż podskakuję słysząc jego głos tak nagle. Pogrążona we własnych myślach
potrzebuję chwili, aby zrozumieć, co miał na myśli.<br />
- Jedni po alkoholu robią się agresywni, drudzy wpadają w nostalgiczny nastrój,
a ja…- śmieje się krótko – Cóż, można powiedzieć, że ja staję się wtedy
bardziej… <i>kontaktowy.<br />
</i>- Kontaktowy? – nie do końca rozumiem.<br />
- Właśnie.<br />
- A co to znaczy?<br />
- Że… garnę się do ludzi.<br />
- Ludzi?<br />
- Płci żeńskiej, gwoli ścisłości.<br />
Próbuję zachować poważny ton, jednak nie bardzo mi się to udaje.<br />
- Ahaa, <i>dziewczyn. </i>Pewnie ładnych,
co?<br />
- Nigdy nie wątp w moje poczucie estetyki, nawet, jeśli jestem pod wpływem –
Raphaelowi z kolei zachowanie kamiennej twarzy wydaje się przychodzić z
łatwością.<br />
W tym momencie wybucham śmiechem. Znowu.<br />
- Człowieku – mówię przez łzy – Ty się po prostu zamieniasz w imprezowego
podrywacza! Ja wysiadam. A niby taki opanowany, a tu proszę, cicha woda brzegi
rwie! Nie no, nie mogę – zatykam usta dłonią jak najmocniej potrafię, jednak
wtedy przed oczami staje mi zawiany Raphael próbujący poderwać jakąś
dziewczynę, więc znów parskam śmiechem.<br />
- Tak, tak, nie przeszkadzaj sobie. Dobrze się bawisz? – pyta chłopak z
fałszywą uprzejmością w głosie.<br />
- I to jeszcze jak!<br />
- W takim razie muszę cię rozczarować, ponieważ to nie do końca wygląda tak,
jak sobie wyobrażasz.<br />
- Czekaj sekundę – opiera ręce na kolanach i próbuję złapać oddech – Dobra,
już.<br />
- A więc, zanim przeszkodził mi twój przypływ humoru, próbowałem ci
wytłumaczyć, na czym dokładnie polega ta moja <i>kontaktowość</i>.<br />
- Już się nie mogę doczekać.<br />
Brunet ignoruje mój komentarz i mówi dalej.<br />
- To nie polega na tym, że ja kogoś zaczepiam, tylko kiedy już ktoś <i>mnie </i>zaczepi, to raczej nie protestuję.<br />
- No chyba, że jest brzydka – rzucam i znowu muszę walczyć z własną wesołością.<br />
- Rinelle – Raphael posyła mi karcące spojrzenie – Rinelle, czy mogłabyś
zachować powagę chociaż na pięć minut?<br />
Tak bardzo podoba mi się, kiedy twardo wymawia „r” w moim imieniu, że
chciałabym zachowywać się jak wariatka jeszcze chyba przez godzinę, żeby tylko
mnie upominał. Niestety, nie mogę tego zrobić, więc postanawiam doprowadzić się
do porządku.<br />
- Okej, już jestem spokojna – mówię.<br />
- Na pewno? – nie ufa mi mój rozmówca. Mądry chłopiec.<br />
- Tak. Albo nie, czekaj… A nie, jednak już.<br />
- Nareszcie – wzdycha.<br />
- Masz jeszcze jakieś ciekawe szczegóły dotyczące twoich urodzin?<br />
- Poza kacem stulecia następnego ranka? Nie, chyba już wszystko powiedziałem.
A, zaraz, jeszcze jedna rzecz. Leonard utrzymuje, jakoby na własne oczy widział
mnie całującego się tamtej nocy z siedmioma dziewczynami, co jest oczywiście
pomówieniem i horrendalną mistyfikacją. Może i byłem pijany, ale nie aż tak.
Tych pań nie było więcej niż trzy.<br />
Śmieję się z opowieści chłopaka, jednak na wzmiankę o tamtych dziewczynach
czuję lekkie ukłucie zazdrości, zupełnie nieuzasadnione zresztą. Nie mam
przecież żadnych podstaw do roszczenia sobie jakichkolwiek praw do Raphaela.<br />
- Aż taki jestem zabawny? – pyta on.<br />
- A żebyś wiedział – odpowiadam – Myślałam, że to ja miałam ciekawą
osiemnastkę, a tu proszę.<br />
- Jak wyglądała twoja? – brunet zaskakuje mnie swoją ciekawością.<br />
- Och, twojej na pewno nie przebiła. Najciekawszą rzeczą było to, że nazajutrz
obudziłam się na balkonie u Luny, mojej przyjaciółki ze szkoły. Mówiłam ci o
niej, prawda?<br />
- Tak, coś wspominałaś.<br />
Pewnie moglibyśmy tak stać i rozmawiać jeszcze przez dłuższy czas, ale powoli
robi się późno, a my nadal nie załatwiliśmy tego, co miałam w planie.<br />
- Dobra, będzie tego. Idziemy – zarządzam.<br />
- A już myślałem, że udało mi się cię zagadać i zapomniałaś o tym<br />
- Nie tak szybko, Raphaelu – uśmiecham się przebiegle – Możesz udawać, że nie
lubisz świętować swoich urodzin, ale i tak to dzisiaj zrobimy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Celem
naszej wycieczki okazało się coś na kształt niewielkiego rynku niedaleko rzeki.
Na środku stał jeden duży budynek, w którym znajdowało się mnóstwo różnorodnych
sklepików. Otoczony był też przez stragany, na których sprzedawano głównie
tandetne pamiątki. Na całe szczęście nie zauważyłem zbyt wielu grupki turystów.<br />
- Chodź za mną – Rinelle pociągnęła mnie za rękaw (który to już raz?) i ruszyła
na tyły głównego budynku. Tam nie było już żadnych straganów, tylko w jednej
witrynie niewielkiego sklepiku paliło się światło. Zaglądnąłem przez szybę.
Półki tego małego pomieszczenia zastawił ktoś wszelkiego rodzaju starociami, od
niepozornych, metalowych pierścionków po wielkie kufry i walizy pamiętające
zapewne księcia Ferdynanda.<br />
- Poczekaj tu chwilę – rzuciła Rinelle i weszła do sklepiku, zostawiając mnie
samego na ulicy.<br />
Widziałem horror, który się tak zaczyna.<br />
Przez jakąś minutę rozglądałem się dookoła, jednak nie znajdując nic godnego
uwagi, podszedłem pod latarnie, równie samotną co ja w tej chwili. Stamtąd
mogłem obserwować przynajmniej część wnętrza małego antykwariatu. Pomieszczenie
było tak zagracone, że widziałem jedynie skrawek płaszcza Rinelle i pasmo jej
rudo-brązowych włosów.<br />
Dziewczyna wróciła chwilę później, trzymając coś za plecami.<br />
- Ostatni punkt, obowiązkowy dla każdych urodzin – oznajmiła z szerokim
uśmiechem.<br />
- Nie istnieje coś takiego.<br />
- Owszem, istnieje.<br />
- W takim razie ja tego nie uznaję.<br />
- No to masz problem, bo ja tak – nie dała się zrazić. Stwierdziłem, że lepiej
będzie to już mieć za sobą.<br />
- Pokaż.<br />
- Najpierw zamknij oczy.<br />
- Nie. To głupie i dziecinne.<br />
- I co z tego?<br />
- Może nie zauważyłaś, ale od paru ładnych lat jestem już za duży na takie
wygłupy. Na środku ulicy tym bardziej.<br />
- Och, błagam cię – Rinelle wywróciła oczami – Przecież poza nami nikogo tu nie
ma, więc wyciągnij tą halabardę z tyłka i nie psuj zabawy.<br />
- Że co mam z czego wyciągnąć, przepraszam?<br />
- Nieważne. Po prostu zrób, o co proszę.<br />
- Nie będę zamykać oczu, Rinelle – zaczynała mnie już irytować.<br />
- Dlaczego się tak przy tym upierasz? – dziewczyna trochę spoważniała – To
przecież tylko taka mała tradycja. Jak dostajesz niespodziankę, to <i>musisz </i>zamknąć oczy i już.<br />
- Powiedziałem ci już wcześniej, że nie chcę żadnych prezentów.<br />
- A ja już wcześniej cię zignorowałam. Poza tym, ja chcę ci coś dać.<br />
- Nie musisz. Nie czuj się zobowiązana.<br />
- Cholera jasna – jęknęła – Nie czuję się zobowiązana, marudo. Lubię cię, masz
urodziny, więc chcę zrobić dla ciebie coś miłego. Tyle. Dociera?<br />
- Ale jaki w tym sens, skoro tego nie chcę?<br />
- Dobra, widzę, że sam nie dasz rady.<br />
W tym momencie Rinelle nagle wspięła się na palce i uprzednio wsadziwszy coś do
kieszeni, zakryła mi oczy swoimi dłońmi. Tak, były ciepłe, miękkie i pachniały
waniliowym balsamem, ale nadal mi się to nie podobało.<br />
- Zabierz ręce – powiedziałem z naciskiem.<br />
- Nie-e.<br />
- Przestań zachowywać się jak małe dziecko, zabierz je.<br />
- Tylko jeśli zamkniesz oczy.<br />
- W porządku! – skapitulowałem – Wygrałaś, zrobię, co chciałaś – kiedy wzięła
dłonie, zasłoniłem oczy lewą ręką – Zadowolona?<br />
- Nawet nie wiesz jak. A teraz wystaw rękę. Prawą – byłem prawie pewien, że
przy ostatnim słowie przebiegle się uśmiecha.<br />
Po chwili wahania wypełniłem polecenie. Wtedy poczułem, że coś zaciska mi się
na nadgarstku.<br />
- Okej, możesz już patrzeć.<br />
Spojrzałem na wcześniej wspomniany nadgarstek i zauważyłem na nim coś, co
okazało się być bransoletką. Wykonana była z ciemnych, plecionych skórzanych
pasków. Po środku znajdowało się srebrne metalowe kółko. Wpisany był w nie
półksiężyc, a w sercu tarczy na czarnym tle widniała srebrna litera „R”.<br />
- Sto lat, sto lat – Rinelle znowu uśmiechnęła się promiennie.<br />
Z jakiegoś powodu tak mnie wzruszyła swoim gestem, że powiedziałem tylko:<br />
- Hm… ł-ładne.<br />
Dziewczynie widocznie spodobała się taka odpowiedź, ponieważ jej oczy zalśniły
i nagle uścisnęła mnie, bardzo mocno.<br />
W sekundę żołądek podszedł mi do gardła, jednak nie zupełnie z powodu siły
uścisku. Poczułem, że brakuję mi powietrza i jeśli Rinelle mnie zaraz nie
puści, to stanie się… coś.<br />
- Eee… tak, świetnie. Dziękuję… dziękuję za bransoletkę – odsunąłem ją lekko, a
sekundę później ona sama cofnęła się o kilka kroków. Widocznie sprawiło jej to
pewną przykrość. Tak naprawdę będzie lepiej, Rinelle.<br />
- No dobrze, to chyba byłoby na tyle – powiedziała – Możemy już wracać.<br />
Chciałem jej powiedzieć, że tak naprawdę bardzo się cieszę z prezentu i z tego,
że starała się umilić mi dzień jak najlepiej umiała. Nie pamiętam, kiedy
ostatnio jakakolwiek osoba była dla mnie taka miła. Milczałem jednak, ponieważ
gdybym się odezwał, to by tylko wszystko utrudniło.<br />
W drodze do domu w ogóle niewiele rozmawialiśmy. W połowie trasy zapytałem
tylko Rinelle o coś, co mnie nurtowało.<br />
- Dlaczego księżyc?<br />
- Słucham?<br />
- Ta bransoletka, którą mi dałaś. Dlaczego wybrałaś akurat księżyc?<br />
Dziewczyna zmieszała się.<br />
- Tak po prostu.<br />
- Powiedz.<br />
- Nie, to głupie.<br />
- Kiedy ja ostatnim razem to powiedziałem i tak kazałaś mi zrobić, o co
prosiłaś.<br />
Nie miała już argumentów. Poczułem małe ukłucie satysfakcji, kiedy załatwiłem
ją jej własną bronią.<br />
- Bo po prostu… - zaczęła Rinelle – No, twoje oczy. Czasem wydają mi się
srebrne. Jak… jak księżyc właśnie. I ogólnie… ogólnie to do ciebie pasuje.
Księżyc, w sensie. I noc też. Bo… taki jesteś. <i>Taki. </i>Nie… nie wiem, głupia jestem, przepraszam.<br />
Chyba się zarumieniła. Naprawdę głupio jej było o tym mówić. Ale ja naprawdę
nie miałem zamiaru jej zaperzyć.<br />
- Czyli co, widzisz kolory w ludziach? – zapytałem szczerze zainteresowany.<br />
- Mhm, coś jakby – odparła szatynka ze wzrokiem wbitym w chodnik.<br />
- Ciekawe. Ale zaraz, skoro ja jestem… „tym ciemnym”, to mój brat powinien być
słońcem i dniem, mam rację?<br />
- W sumie… tak, to by nawet pasowało. Faktycznie kolorami to się
powymienialiście – parsknęła cicho, nadal podziwiając swoje buty.<br />
- Czy masz jeszcze inne ciekawe zainteresowania?<br />
- Hm, nie wiem, czy to aż takie ciekawe, ale zawsze zastanawiam cię nad
znaczeniem imion. No właśnie, co znaczy twoje?<br />
- Które? Bo mam ich trzy. A nazwiska dwa.<br />
- Serio? No dobra, nie zazdroszczę ci, jak musisz się podpisywać. W takim razie
objaśnienia po kolei proszę.<br />
- W wolnym tłumaczeniu to będzie jakoś tak: Bóg uzdrowi, Święty Jakub, Obrońca.
„Cortez” znaczy tyle, co grzeczny, uprzejmy. A Levithan – nie mam pojęcia.<br />
- Czyli twoje pełne nazwisko bez tłumaczenia brzmi…?<br />
- Rafael Santiago Alexander Cortez Levithan, miło mi.<br />
- Nieźle. A przy okazji, jak się pisze „Raphael”?<br />
- Teoretycznie we wszystkich dokumentach mam przez „f”, ale po przeprowadzce z
Hiszpanii tutaj prawie przy każdej okazji ludzie chcieli pisać je przez „ph”,
co przysparza trochę kłopotów.<br />
- Dobrze wiedzieć. A Leonard?<br />
- Jego pełne imię? Leonardo <a href="https://www.blogger.com/null" name="_Hlk512118237">María </a>Guillem.<br />
- María?<br />
- Taka hiszpańska tradycja. W ogóle na świecie jest to często spotykane, dawać
mężczyznom na drugie Maria. Dobrze, teraz twoja kolej.<br />
- U mnie jest krócej, po prostu Rinelle Morgan. Na drugie mam Serafina, co
znaczy…<br />
- Płomienna.<br />
- S-skąd wiesz?<br />
- W szkole często mi się nudziło, a sieć Wi-Fi była niezabezpieczona.<br />
- I sprawdzałeś znaczenie imion?<br />
- Między innymi. Ale wracając, co znaczy reszta?<br />
- „Morgan” to podobno połączenie dwóch słów z walijskiego, „morze” i „krąg”. A
jeśli chodzi o „Rinelle” to chyba zostało zmyślone. W Internecie znalazłam
tylko tyle, że w języku elfów znaczy „rebeliant”.<br />
- Trafione.<br />
- Ej!<br />
- Kiedy to prawda. Jesteś wojowniczką, Rinelle. Nie wydajesz się osobą, która
przyjmowałaby jakieś zasady, które jej nie pasują.<br />
- I kto to mówi.<br />
- „<i>Lex malla, lex nulla” </i>–
zacytowałem.<br />
- „Złe prawo to nie prawo”, święty Tomasz z Akwinu.<br />
- Teraz to ty mnie zaskoczyłaś.<br />
- Naprawdę? Czyżbyś nie spotykał codziennie osób, które rozumieją łacińskie
sentencje?<br />
- Raczej nie. Skąd to znasz? Bo z tego co wiem, nie studiowałaś rzymskiego
prawa.<br />
- Nie. To było w jakiejś powieści. Fantastyczno-romantyczno-młodzieżowej, żeby
być dokładnym.<br />
Przyznała to tak rozbrajająco szczerze, że nie mogłem się nie roześmiać.<br />
Potem znowu zamilkliśmy, jednak tym razem zupełnie nam to nie przeszkadzało.
Miałem dzięki temu chwilę, żeby zebrać myśli. I dobrze. Lubiłem wszystko w
spokoju analizować. Bawiłem się bransoletką jednocześnie zastanawiając się,
kiedy ostatnio dostałem od kogoś jakiś prezent tylko dlatego, że mnie lubił.
Jakoś nie mogłem przypomnieć sobie takiej sytuacji. A ona to zrobiła. To małe
stworzenie wbrew wszelkiej logice robiło dla mnie coś od serca i to nie raz,
nie dwa. Tylko dlaczego?<br />
A dlaczego ty odwdzięczasz się jej tym samym? – głos w mojej głowie się
obudził.<br />
Bo ona zaczęła – brzmiała moja odpowiedź.<br />
To była prawda. Gdyby Rinelle od początku nie starała się do mnie zbliżyć,
najprawdopodobniej… nie, <i>na pewno</i> by
mnie tu teraz nie było.<br />
Albo gdybyś nie był tak głupi i słaby i nie dał się złamać.<br />
Jezu. To naprawdę nie pomaga. I jest cholernie denerwujące. Bo jak ateista
używa imienia Boga, to coś musi być nie do zniesienia. Jak to głupie
dopowiadanie mojej podświadomości. A co było najgorsze? Że miała rację. Dałem
się złamać, ba, ja <i>chciałem </i>zostać
złamany. Podobało mi się, że ktoś poświęca mi tyle uwagi. <i>Soy un idiota de mierda</i>. Przecież wiadomo, jak to się wszystko
skończy. Przeze mnie. Przez to, że biedny, niekochany chłopiec potrzebuje
przyjaciół. Żałosne. A było tak dobrze. Przez tyle lat udawało mi się normalnie
funkcjonować jako jednostka. Owszem, był jeszcze Leonardo, ale on to nie to
samo, co Rinelle. Mój brat był, nie da się ukryć, moim bratem i jednocześnie
dobrym człowiekiem, więc się o mnie martwił, przynajmniej na tyle, na ile mu
pozwalałem. Ale ona… Była z zewnątrz, obca. Nic wcześniej jej ze mną nie
wiązało, a teraz proszę. Mam przyjaciółkę. I wcale nie podobał mi się fakt, że
mnie to cieszyło. Bo ja się do tego nie nadawałem. Wszystko zepsuję. Ale jak na
razie przejechałem pół kraju do domu rodzinnego dziewczyny, którą za jakiś czas
bardzo mocno skrzywdzę. Brawo, Rafaelu, popisałeś się. Obyś jutro wpadł pod
jakiś pociąg i rozwalił ten cholerny łeb. I byłby spokój.<br />
- Hej, dokąd ty idziesz? – do rzeczywistości przywrócił mnie głos Rinelle, która
zatrzymała się przy jednym z mijanych przez nas budynków – To tutaj.<br />
- A, prawda. Wybacz, zamyśliłem się.<br />
- Po jakiemu?<br />
- Słucham?<br />
- Chciałam zapytać, w jakim języku myślisz – wyjaśniła – Ciekawi mnie to.<br />
- Ach, tak. A więc myślę po hiszpańsku. Inne języki tak na dobrą sprawę poznałem
dopiero w szkole, czyli jak miałem ile… siedem lat? Oczywiście wcześniej
uczyłem się języków innymi sposobami, bardziej naturalnymi, jak na przykład
oglądanie zagranicznych bajek.<br />
- A jakie jeszcze znasz?<br />
- Języki? Cóż, oprócz dwóch „wrodzonych” mówię biegle w dwóch obcych, w tym po
francusku. A co do samego rozumienia, już nie mówienia, to dogadałbym się jeszcze
z Włochem i Katalończykiem, jeśli zaszłaby taka potrzeba.<br />
- Wow. Podziwiam.<br />
- Nie masz za co. Samo jakoś tak wyszło.<br />
- Nie bądź taki skromny. To ty się nauczyłeś tych wszystkich języków.<br />
- Dobra, zbyt duże stężenie uwielbienia mnie w jednym dniu. Nie, żeby nie było
uzasadnione, ale jednak wystarczy.<br />
- Raz w roku ci nie zaszkodzi – zaśmiała się dziewczyna i weszła do klatki.<o:p></o:p></span></div>
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium"; mso-fareast-language: EN-US;">Kiedy Rinelle
zaczęła rozmawiać z mamą, uznałem, że powinienem się wycofać. Miałem co robić, prace
uczniów z korepetycji same się nie poprawią. Poszedłem więc do sypialni
Carlisle’a, który siedział z mamą i siostrą w salonie. Miałem dzięki temu ciszę
i spokój, przynajmniej dookoła mnie. Jednak co się działo w mojej głowie… Chciałem
się skupić na tych wszystkich ciągach cyfr, które miałem przed oczami,
naprawdę. Często liczyłem, kiedy byłem wzburzony, nawet czasem rysowałem. Dzisiaj
jednak nie byłem w stanie poradzić sobie z najprostszymi działaniami. Dlaczego?
Odpowiedź brzmiała: Rinelle. Rinelle, Rinelle, Rinelle. Najgorsze, że nie
miałem pojęcia jak to wyłączyć. Niemal bezwiednie zacząłem szkicować na wolnej
przestrzeni kartki pod jakimś logarytmem. Jej twarz wyszła mi nad wyraz dobrze,
ale coś się nie zgadzało. Narysowałem ją zbyt sztywną, techniczną kreską, a ona
była przecież pełna miękkości i okrągłych kształtów. Poprawiłem i ponownie spojrzałem
na szkic. Tak, teraz wyglądała, jak powinna: pięknie.<br />
O, Boże, już po mnie.<br />
A dzieciakowi powiem, że zgubiłem jego pracę.</span>Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-53440377170215688922018-04-09T13:59:00.002-07:002018-04-09T13:59:39.134-07:00Rozdział 25<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Spałam wyjątkowo
dobrze. Budzę się<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>wypoczęta i przeciągam
w łóżku. Zaraz, zaraz… Przeciągam? Przecież przy dwóch dodatkowych osobach
byłoby to niemożliwe. Gdzie oni się podziali?<br />
Jakby w odpowiedzi słyszę dźwięk przesuwanych krzeseł w kuchni. Wygrzebuję się
z pościeli i pospiesznie poprawiam piżamę i włosy. Następnie wychodzę z pokoju
i idę na śniadanie. Tam zastaję Carlisle’a grzebiącego w lodówce. Młody
myszkuje z takim zaangażowaniem, że widzę go tylko od pasa w dół.<br />
- Czego szukasz? – zagaduję.<br />
- O, Rin! – chłopiec na chwilę odrywa się od swojego zajęcia, aby mnie
uściskać. – Zjesz z nami śniadanie?<br />
- Pewnie. A przygotowałeś już coś?<br />
- Mhm. Wyciągnąłem mało, dżem, szynkę, ser, ogórki, chleb, keczup… - wylicza
mój brat.<br />
- I zamierzasz zjeść to wszystko na raz?<br />
- Jasne! Muszę mieć dużo siły, bo idę dzisiaj na koszykówkę, wiesz? A
odbierzesz mnie po szkole?<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>A Raph z tobą
przyjdzie?<br />
- Tak, tak i tak – odpowiadam z uśmiechem, na co on reaguje piskiem radości. –
A właśnie, Car, gdzie jest Raphael?<br />
- Poszedł porozmawiać przez telefon.<br />
Dosłownie w tym samym momencie do kuchni wchodzi brunet. Mimochodem zauważam
jego ubranie, które dzisiaj wygląda inaczej, niż zwykle, pewnie ze względu na
pogodę. Chłopak ma na sonie ciemne spodnie z grubego materiału i granatową
koszulkę z długim rękawem i trzema guziczkami przy szyi, która podkreśla jego
szczupłą sylwetkę.<br />
- Leonard – unosi telefon, uprzedzając moje pytanie.<br />
- Coś z… - urywam, zerkając na Carlisle’a, który niczego nieświadomy wsuwa
właśnie kanapkę z dżemem.<br />
- Tak, ale na razie żadnych szczegółów.<br />
Widać, że Raphael nie chce o tym rozmawiać, więc nie naciskam. Już mam zmienić
tema, gdy mój wzrok pada na zegarek piekarnika.<br />
- O cholera! – wyrywa mi się – Jak już późno! Carlisle spóźni się do szkoły! –
oczywiście mama wyszła wcześniej, więc dzisiaj była moja kolej na odwiezienie
brata.<br />
- Na nas nie patrz – brunet unosi ręce – My jesteśmy gotowi.<br />
- Psiakrew! – rzucam jeszcze i pędem biegnę do łazienki.<br />
- Ale Rinelle… - dziesięciolatek próbuje mi coś powiedzieć.<br />
- Żadnych „ale” i nie mów teraz do mnie! – krzyczę już spod prysznica – Pakuj
plecak!<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Dwadzieścia bardzo
intensywnie spędzonych minut później jestem gotowa do wyjścia. No, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">prawie </i>gotowa. Już nakładam buty, w tym
samym momencie związując włosy w luźnego koka. Narzucam kurtkę i pośpieszam
Carlisle’a, który po raz kolejny próbuje protestować.<br />
- Rin, przecież ja…<br />
- Dobra, dobra, potem mi powiesz – niemal wypycham go za drzwi -No, ruchy, bo
się spóźnisz!<br />
- Ekhm, Rinelle? – Raphael odchrząkuje – Nie wiem, czy wiesz, ale…<br />
- Zaraz! – gorączkowo szukam kluczy – Noż cholera jasna!<br />
- Proszę – brunet podaje mi je wyciągnięte nie wiadomo skąd.<br />
- Dobra, idziemy – zarządzam i po kilku sekundach stoimy już na klatce
schodowej.<br />
Do z tego, co pamiętam, do przystanku mamy jakieś dwie minuty szybkiego marszu.
Na miejscu okazuje się, że mamy jeszcze trochę czasu do przyjazdu autobusu,
więc pozwalam moim nogom i płucom w końcu odpocząć.<br />
- Rinelle? – odzywa się mój brat – Czy teraz już mogę mówić?<br />
- A… tak, teraz tak – podnoszę na niego wzrok.<br />
- No to chciałem ci powiedzieć, że ja przecież od dawna chodzę sam do szkoły,
nie musisz mnie odprowadzać jak bobasa, a tak w ogóle, to mam dzisiaj na drugą
lekcję, bo nasza pani zachorowała i teraz będę tam o godzinę za wcześnie, ale i
tak chcę pojechać sam, dobrze? – chłopiec wypala jednym tchem.<br />
Mrugam oczami, trochę oszołomiona. Udaje mi się tylko wydukać ciche „dobrze”
zanim przyjeżdża autobus i Carlisle wsiada do niego, uprzednio oboje nas z
Raphaelem ściskając.<br />
Nagle słyszę za sobą jakieś przytłumione dźwięki przypominając chrząkanie.
Odwracam się do stojącego za moimi plecami Raphaela, który zwiesił głowę i
przyciska sobie pięść do ust i nosa. Stara się zachować kamienną twarz, ale,
szczerze mówiąc, kiepsko mu to wychodzi.<br />
- Czego rżysz? – burczę, bo nie podoba mi się jego reakcja.<br />
- Z niczego, absolutnie niczego – mówi tonem niewiniątka – Gdybyś tylko
widziała swoją minę!<br />
- No rzeczywiście, baaardzo śmieszne – sarkam, a uświadamiając sobie, że
chłopak stoi w samej koszulce (nadal świetnie podkreślającej jego figurę) na
chłodzie, dodaję: - Ty weź się lepiej ubierz, bo tamta biedaczka po drugiej
stronie ulicy mało w słup nie weszła, tak się na ciebie zapatrzyła.<br />
- O, ależ chciałbym się ubrać, wierz mi – mówi brunet z podejrzanym uśmieszkiem
– Jednak w takie coś się nie zmieszczę.<br />
Dopiero teraz zwracam uwagę na to, co trzyma w ręku. To… mój płaszcz. Ale w
takim razie co <i style="mso-bidi-font-style: normal;">ja </i>mam na sobie?<br />
- Och – spoglądam na skórzaną, zdecydowanie za dużą kurtkę, w którą jestem
ubrana - To by wyjaśniało, dlaczego nie widzę swoich dłoni.<br />
Wymieniamy się w końcu okryciami, ja czerwona na twarzy, Raphael już bez
uśmiechu, za to z wesołością w oczach.<br />
- To jakie masz plany? – zagaduje chłopak.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">My mamy, </i>chciałeś powiedzieć –
poprawiam go.<br />
- Chciałem powiedzieć dokładnie to, co powiedziałem. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Ja</i> nie mam żadnego planu, więc pytam, czy ty masz.<br />
- Niech ci będzie – przewracam tylko oczami, bo nie mam ochoty się z nim spierać
– Nie, nie mam na myśli niczego konkretnego.<br />
- Czyżby?<br />
- A jest inaczej?<br />
- Cóż, z tego, co wiem, powiedziałaś mamie, że przyjechałem tu pozwiedzać.<br />
- Bo co innego miałam jej powiedzieć? – mruczę pod nosem, a potem mówię
głośniej: - Czyli chcesz zobaczyć miasto, tak?<br />
Raphael wzrusza ramionami.<br />
- Nigdy tu nie byłem, a czytałem, że warto zobaczyć starówkę.<br />
- W takim razie nie mogłeś trafić na lepszego przewodnika – uśmiecham się
szeroko – Przez kilka lat chodziłam do szkoły w tej dzielnicy, więc znam ją,
jak własną kieszeń. W lecie nawet czasami chodziłam do zamkowych ogrodów, żeby
poczytać, albo po prostu sobie tam posiedzieć.<br />
- Widzę, że mam do czynienia z ekspertem – żartuje brunet – Czy to znaczy, że
zaraz przyjedzie zabytkowa karoca, która zabierze nas w podróż do odległych
czasów królów i rycerzy?<br />
- Taa… Nie. Raczej będzie to duży, niebieski diesel – rozwiewam jego nadzieje –
I nie zatrzymuje się na tym przystanku. Musimy podejść kawałek do następnego.<br />
Na te słowa Raphael niemal teatralnie się kłania i gestem pokazuje mi, żebym
prowadziła. Boże, daj mi cierpliwość do tego człowieka.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Zamek, który pół
wieku temu zamieniono w muzeum, zawsze był przepełniony turystami, jednak
liczebność tłumu, który widzimy tuż przy wejściu, zaskakuje nawet mnie.<br />
- No ładnie – mruczę – Ale spokojnie, na salach się to wszystko rozejdzie –
dodaję szybko zauważając niewyraźną minę Raphaela.<br />
- Jasne. Czy to jedyne wejście?<br />
- Chcesz ominąć ludzi, tak? – domyślam się – Faktycznie, jeśli obejdziemy zamek
dookoła, możemy wejść drugą bramą.<br />
- Zakładam, że to dłuższa droga do kas?<br />
- Tak, ale ominiemy ludzi.<br />
- Więcej mi nie trzeba. Idziemy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Mogło
być gorzej, Raphaelu, powtarzaj to sobie. Mogło być gorzej.<br />
Wszystkie muzea, z jakimi się w życiu zetknąłem, miały jedną podstawową wadę –
ludzi. Gdyby jeszcze nie było ich tutaj tak dużo. Ale było.<br />
Oczywiście nie mogłem tak po prostu odwrócić się i odejść. Nie, żebym nie
rozważał takiej możliwości, jednak za każdym razem, gdy Rinelle opowiadała
jakąś ciekawostkę związaną z zamkiem, nakazywałem sobie sposób. Moje zwykłe
bezwzględne zachowanie gdzieś się przy niej gubiło.<br />
Żeby zająć myśli czymś innym, niż wszechobecny tłum, postanowiłem zadawać mojej
towarzyszce różne pytania, na temat wystawy. Fakt, że znałem odpowiedź na każde
z nich, wcale mi nie przeszkadzał.<br />
- Skąd pochodzi ten obraz? – Włochy, Florencja, XVI wiek.<br />
- Ten z Madonną? Wydaje mi się, że z Włoch. Autor namalował go w XV lub XVI
wieku.<br />
- Jak się nazywa ten miecz? – rapier, obusieczna klinga, popularny w XVI i XVII
wieku.<br />
- To rapier, broń wynaleziona we wczesnym renesansie.<br />
- Kto spał w tym pokoju? – sądząc po wystroju i wielkim napisie „POKOJE
KRÓLOWEJ”, była to królowa.<br />
- Panie tego zamku, królowe.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">I
tak minęła jedna, dość długa w moim odczuciu godzina (tak, wiem, że <i style="mso-bidi-font-style: normal;">każda </i>godzina trwa tyle samo, ale ta po
prostu mi się dłużyła). Znajdowaliśmy się właśnie w ostatniej sali, oglądaliśmy
ostatni eksponat, a ja zadawałem ostatnie pytanie.<br />
- Jak się nazywa ta wyszywana tkanina wisząca na ścianie? – tapiseria,
względnie gobelin, a konkretnie werdiura.<br />
- Ta tutaj? To gobelin.<br />
- Werdiura, ściślej rzecz ujmując – mruknąłem pod nosem, jednak nie dość cicho,
jak się okazało.<br />
- Słucham? – Rinelle zmarszczyła brwi – Jak wiesz, to po co pytasz? Zaraz,
zaraz… Chyba mi teraz nie powiesz, że znałeś odpowiedzi na <i style="mso-bidi-font-style: normal;">wszystkie</i> te pytania, które mi zadawałeś?<br />
- W porządku, nie powiem.<br />
- Raphaelu! – klepnęła mnie wierzchem dłoni w ramię – Dlaczego?<br />
- Ponieważ prosiłaś, żebym nie mówił. A raczej zakazałaś mi mówić.<br />
- Doskonale wiesz, że nie o to pytam.<br />
Westchnąłem ciężko. Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć, ponieważ w tym momencie
znaleźliśmy się w samym środku japońskiej grupy turystów. Ocieranie się o mnie
tych wszystkich ciał (cóż z tego, że o półtorej głowy niższych) sprawiło, że
odruchowo napiąłem wszystkie mięśnie i zacisnąłem szczękę. Naprawdę nienawidzę
tego uczucia.<br />
- Hej, w porządku? – dziewczyna wyglądała na zaniepokojoną.<br />
- W najlepszym, nie widać? – odparłem sucho.<br />
Rinelle nic nie odpowiedziała, tylko zacisnęła usta w wąską, bladą kreskę i
pociągnęła mnie za rękaw do wyjścia.<br />
- Czy moglibyśmy już wrócić do komunikacji werbalnej? – poprosiłem, kiedy
wyszliśmy na zewnątrz. Szczęśliwie było tu mniej ludzi.<br />
- Nie mogłeś mi wcześniej powiedzieć, że nie tolerujesz ludzi nawet <i style="mso-bidi-font-style: normal;">fizycznie? – </i>Rinelle zignorowała moją
prośbę i nadal trzymała moją rękę.<br />
- Nie pytałaś.<br />
- Przestań się ze mną droczyć. Co ty, jakimś masochistą jesteś?<br />
- Może. Mam ci przedstawić na to więcej dowodów?<br />
- Och, zamknij się.<br />
- Jak sobie życzysz, ale czy moglibyśmy najpierw przenieść się w jakieś
spokojniejsze miejsce niż dziedziniec najczęściej odwiedzanego obiektu w tym
mieście?<br />
- Sam jesteś sobie winien – prychnęła dziewczyna – Ale już na poważnie. Może
tym razem to ty coś wybierzesz?<br />
- Wszystko jedno. Byle jak najmniej tłumów.<br />
- Na szczęście jest środek dnia i to roboczego. Łatwiej będzie coś znaleźć.<br />
- Więc?<br />
- Więc co? Myślę, daj mi sekundę.<br />
- Minęła.<br />
- Ale ty się czepialski czasem robisz… O, już wiem! Co powiesz na park?<br />
- Rzadko odwiedzany, bez zbyt dużych otwartych przestrzeni, na których ludzie
wpatrują się w ciebie jak jastrząb w swoją ofiarę?<br />
- Tak.<br />
- Idziemy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Rinelle
rzeczywiście mówiła prawdę. Park położony był dwadzieścia minut spacerem od
centrum miasta (zrezygnowaliśmy z autobusu, z czego się bardzo ucieszyłem). Z
dala od zgiełku wydawał się bardzo spokojnym i przyjemnym miejscem. Słowa
„Raphael Cortez” oraz „spokojny i przyjemny” użyte w jednym kontekście –
napiszą o tym w gazetach.<br />
- Chodź tam! – Rinelle pociągnęła mnie (po raz kolejny tego dnia) za kurtkę,
żebyśmy usiedli na ławce nad małym stawem. Naprawdę powinna ograniczyć kontakt
fizyczny. Czuję się przez to… dziwnie.<br />
- Nie rób takiej miny – rzuciła nagle. Wyglądasz dużo lepiej, kiedy się
uśmiechasz. Albo przynajmniej nie krzywisz.<br />
Musiałem zareagować wybitnym skrzywieniem na jej słowa, ponieważ zaczerwieniła
się i dodała zmieszanym głosem:<br />
- To był tylko taki żart… nieważne.<br />
Chyba coś mi umknęło…<br />
- Ach – w końcu zaskoczyłem – Chciałaś tak rozpocząć rozmowę.<br />
- Ja wiem, że ty jesteś trochę… wolniejszy, jeśli chodzi o kontakty
międzyludzkie – powiedziała – ale to jest przesada, nawet jak na ciebie,
Raphaelu.<br />
- Dzięki – prychnąłem z rękami skrzyżowanymi na piersiach.<br />
- Wcale nie próbuję być złośliwa.<br />
- Naprawdę? Bo odniosłem zgoła inne wrażenie.<br />
- Jeśli już ktoś jest złośliwy, to przeważnie ty.<br />
- Och, czyżby?<br />
- I zawsze to robisz – westchnęła dziewczyna.<br />
- Zawsze co robię? – uniosłem brew.<br />
- Jesteś opryskliwy i próbujesz uciąć rozmowę, kiedy zaczyna się ona sprowadzać
do twojej osoby.<br />
- Może po prostu nie chcę o sobie rozmawiać.<br />
- W to nie wątpię. Ale wiesz, że dobrze by ci to zrobiło, gdybyś czasem
porozmawiał z kimś na temat swoich uczuć albo myśli?<br />
- Rinelle, ile razy przerabialiśmy już ten temat?<br />
- Dużo, ale najwyraźniej nie dość.<br />
- Od kiedy ty masz taki cięty język?<br />
- Odkąd cię poznałam. Taki efekt uboczny.<br />
Tym razem nie mogłem się powstrzymać od parsknięcia cichym śmiechem. Rinelle
wzięła to chyba za dobry znak, ponieważ drążyła dalej.<br />
- Co tym razem cię gryzie?<br />
- Zgaduj.<br />
- Rodzice.<br />
- Jasnowidzka.<br />
Oczywiście, że ta sprawa nie dawała mi spokoju. Ale na nieco innej
płaszczyźnie, niż powinna u normalnego człowieka. Moje płytkie serce, a może
bezwzględny umysł już przyjął do wiadomości, że po tak długim czasie rozwoju
sprawy statystyki nie dają prawie żadnej szansy na pozytywne rozwiązanie. Okrutne,
usłyszałem głos w mojej głowie. Ale prawdziwe, odpowiedziałem mu w myślach.
Mimo to nie mogłem do końca opanować swoich uczuć. Martwiłem się o nich. To
znaczy, głównie o mamę, bo, szczerze powiedziawszy, gdybym miał wybierać, to
rachunek był prosty. Ale on…<br />
- Raphaelu? – moje imię wypowiedziane (miękko?) przez Rinelle wyrwało mnie z
zamyślenia – Mów do mnie.<br />
- Przecież cały czas rozmawiamy.<br />
Oczywiście zignorowała moje słowa.<br />
- Zaufaj mi, lepiej będzie, jak to z siebie w końcu wyrzucisz.<br />
- Brzmisz jak rasowy psycholog – sarknąłem – Nie możesz sobie znaleźć jakiegoś
bardziej chętnego pacjenta.<br />
- Człowieku, dlaczego ty musisz być taki… trudny? – dziewczyna uniosła oczy do
nieba – Czemu nigdy nie powiesz, co ci leży na sercu, jak normalny,
cywilizowany przedstawiciel rasy ludzkiej?<br />
- Z tej prostej przyczyny, że ja nie mam serca, w poetyckim rozumieniu tego
słowa. Nie jestem też normalny.<br />
- Ale…<br />
- Ale co? – zdenerwowałem się – Co mam ci powiedzieć? Że nijak nie umiem sobie
tego poukładać? Że żywię resztki irracjonalnej nadziei? Że tak cholernie boję
się o matkę?<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>A nawet może o ojca,
którego nie chcę znać?! – z każdym słowem mój gniew narastał.<br />
- O to chodzi! – wykrzyknęła Rinelle, płosząc przy tym kaczki pływające w
stawie – O twojego ojca! Nie jesteś w stanie przyjąć do wiadomości, że go
kochasz i się o niego martwisz.<br />
- Jego się nie da kochać! – wybuchnąłem w końcu, jednak potem już mówiłem
spokojniej – Nie wiem, jak mojej mamie i Leonardowi się to udaje. Nie wiem. To
nie jest dobry człowiek.<br />
- Może jednak zbyt surowo go oceniasz…<br />
- Oceniam go dokładnie tak, jak sobie na to zasłużył – przerwałem jej lodowatym
tonem – Nie znałaś… Nie znasz go. Ten człowiek jest moim koszmarem, Rinelle.<br />
Dziewczyna wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, jednak tylko otwarła usta i
zaraz je zamknęła. Następnie przybrała spokojną minę i spytała z powagą w
zielono-niebieskich oczach:<br />
- Możesz mi o nim opowiedzieć?<br />
- Nie.<br />
- Proszę.<br />
- Nie.<br />
- Już zacząłeś.<br />
- Chociaż raz uszanuj moją wolę.<br />
- Uszanowałabym, gdyby nie to, że sam sobie robisz krzywdę tą zawziętością i
zamknięciem.<br />
- Jestem dorosły i nie muszę spowiadać się żadnej smarkuli z moich relacji
rodzinnych ani uczuć z nimi związanych.<br />
Rinelle wyglądała, jakbym ją właśnie spoliczkował. Wstała z ławki i ruszyła
szybkim krokiem przed siebie, wyprostowana jak struna.<br />
Mogłem ją tak zostawić. Mogłem dalej siedzieć na ławce i nic nie robić ze
słowami, które padły. Wrócilibyśmy jutro do domu ze znacznie chłodniejszą
relacją. Może nawet już nigdy nie zapytałaby mnie o moje uczucia. Tak, mogłem
wzruszyć ramionami i to zignorować. Ale nie. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Musiałem </i>za nią pójść na ten pieprzony most.<br />
- Poczekaj – odruchowo złapałem ją za nadgarstek, ale gdy się zatrzymała,
momentalnie cofnąłem dłoń. Wtedy odwróciła się i spojrzała na mnie nie tyle
zagniewanym, co smutnym wzrokiem.<br />
- Zupełnie cię nie rozumiem – pokręciła głową, przyciskając skrzyżowane ręce do
piersi – I nie mówię tu o tym, że mnie ranisz, czy jesteś niemiły dla innych.
Nie chcesz przyjąć żadnej pomocy, ani ode mnie, ani nawet od własnego brata.<br />
- Nie potrzebuję litości.<br />
- Na litość boską, zrozum! Pomoc to nie litość! Troska i chęć ulżenia bliskiej
osobie to też nie litość! Tak to działa w rodzinie. I w przyjaźni również.<br />
- Uważasz mnie za swojego przyjaciela? – zapytałem szczerze zdziwiony.<br />
- Nie wiem – przyznała szatynka – Czasem mam wrażenie, że coraz lepiej się
dogadujemy, a czasem, że mam przed sobą zupełnie obcego człowieka.<br />
- A skąd możesz wiedzieć, że ja nie jestem obcy cały czas? – było to bardziej
pytanie re<br />
toryczne, niż zwyczajne.<br />
- Nie wiem skąd. Po prostu… zdarza ci się mieć przebłyski zupełnie innej osoby,
niż ta, którą pokazujesz przez większość czasu. Tak jakby prześwity zza
pękniętej skorupy lub zbroi.<br />
- Jak poetycko.<br />
Nie odpowiedziała. Po prostu nadal wpatrywała się we mnie smutnymi oczami.<br />
- Kiedy wracał do domu, płakałem – przerwałem ciszę, która zapadła chwilę
wcześniej – Uciekałem do swojego pokoju, zwijałem się w kłębek na łóżku i
przykryty kołdrą płakałem ze strachu. Jak dziś pamiętam, co wtedy powtarzałem,
cały we łzach. „On tu idzie, on tu idzie, proszę, nie, niech na mnie już nie
krzyczy”. Miałem wtedy może, ja wiem… siedem lat? Sześć?<br />
Zrobiłem przerwę i spojrzałem na Rinelle. Uważnie słuchała moich słów z
mieszaniną troski, niedowierzania i całkowitej powagi na twarzy.<br />
Ciągnąłem więc dalej.<br />
- On po prostu tak na mnie działał. Nigdy mnie nie bił, nic z tych rzeczy. To,
że dostałem kilka razy w twarz za pyskowanie się nie liczy. Chodziło o to, jak
na mnie wrzeszczał za każdy najdrobniejszy błąd. Niestarannie wykonane zadanie
domowe, nieuwaga, chwilowa dekoncentracja – nieważne. Reakcja była zawsze ta
sama. Awantura. Naprawdę wolałbym, gdyby mnie uderzył, ale on wolał mnie
niszczyć za pomocą słów. Nawet nie wolno mi było rozmawiać z nim w innym języku
niż hiszpański. Uważał patriotyzm za jedną z najważniejszych wartości. Do
dzisiaj nie rozumiem, dlaczego ożenił się z moją matką, chociaż nie była
Hiszpanką.<br />
- Właśnie, a twoja mama? – zapytała Rinelle – Nie reagowała na to?<br />
- Ona? Bez szans. To dobra kobieta, kochała mnie i Leonarda. Mojego ojca
również, choć tego akurat nie mogę zrozumieć. On jednak nie czuł nic podobnego
do niej, szczerze w to wątpię. Między innymi to ją złamało. Nigdy nie była
osobą silną psychicznie, a codzienne awantury i – czego jestem bardziej niż
pewien – zdrady mojego ojca dobijały ją coraz bardziej. Całymi dniami tylko
leżała w łóżku. Nie broniła nas przed mężem. Czy mam do niej o to żal? Nie
wiem, dawniej pewnie tak, a teraz… Po prostu jest mi jej żal. Chociaż nie
ukrywam, że jej pomoc by się przydała. Dzieci wyjątkowo kiepsko sobie radzą z
terrorem psychicznym dorosłych.<br />
Przerwałem na chwilę, żeby złapać oddech. Skorzystałem także z okazji i
spojrzałem na dziewczynę, bo chciałem zobaczyć jej reakcję. Nie było dobrze. To
znaczy, chyba. Ciężko stwierdzić. Jej mina mogła wyrażać jednocześnie strach,
zaskoczenie i chęć natychmiastowej ucieczki, ale z drugiej strony nie
zdziwiłbym się, nie była to po prostu reakcja na to, jak bardzo nienormalny
jestem. A może po prostu źle się poczuła.<br />
- Rinelle, źle wyglądasz. Boli cię coś?<br />
- Co? – szatynka zamrugała oczami. Głos jej się lekko załamywał – N-nie, co ty!
Nie. Ja tylko… No przecież nie mam serca z kamienia! – w tym momencie, zanim
zdążyłem zareagować, Rinelle zbliżyła się do mnie i mocno objęła. Mimo, że nie
był to jej pierwszy przypływ uczuć dotyczący mojej osoby, i tak nie ułatwiał mi
niczego. Nadal czułem się bardzo nieswojo w takich sytuacjach. Nie
wyprowadzałoby mnie to jeszcze tak z równowagi, gdybym był pewny, że tego nie
lubię. A pewny właśnie nie byłem.<br />
- O, hm, w porządku – bąknąłem patrząc z góry na dziewczynę, a konkretnie na
czubek jej kasztanowej głowy, która teraz tuliła się do mojej piersi – Naprawdę
w porządku. M-możesz mnie już puścić.<br />
- Och, zamknij się i daj mi chociaż raz w życiu porządnie cię przytulić –
usłyszałem jej słowa tłumione przez moją koszulkę – Pocieszam cię, nie
rozumiesz?<br />
- Nie poświęcaj się aż tak, przecież nie umieram.<br />
- Jeszcze jedno słowo i popchnę cię na drugi koniec tego mostu.<br />
- Wystarczy tylko jedno?<br />
Wygrałem. Puściła mnie.<br />
- A jak było z Leonardem? – Rinelle najwyraźniej chciała wrócić do poprzedniego
tematu – Jego relacje z waszym tatą też były tak… napięte?<br />
- Nie, tego bym nie powiedział – odparłem – Mój brat był zazwyczaj posłuszny
ojcu, uważał, że on chce tylko naszego dobra. Z początku myślałem, że
Leonardowi, podobnie jak naszej matce, brak kręgosłupa. Ale on naprawdę
wierzył, że ojciec ustawiał całe nasze życie jak chciał, ponieważ nas kochał.<br />
- A ty w to nie wierzysz? Ani trochę?<br />
- Kpisz czy o drogę pytasz? – prychnąłem – Ten człowiek jest niezdolny do
miłości, może tylko wyjąwszy własną.<br />
- Zabawne, że ty sam myślisz tak o sobie.<br />
- Słucham? – zbiła mnie tym stwierdzeniem z tropu.<br />
- Wydaje mi się, że twoje zdanie o ojcu jest podobne do tego, jakie masz o
sobie – powiedziała dziewczyna tonem nieco ostrożniejszym niż zwykle.<br />
- Spokojnie, do jego poziomu zepsucia jeszcze trochę mi brakuje – rzuciłem
drwiącym tonem, jednak wcale nie podobały mi się jej słowa, postanowiłem więc
kontynuować swoją opowieść – Kiedy dowiedział się, że z nauką idzie mi znacznie
łatwiej i szybciej niż moim rówieśnikom, był zachwycony. Chwalił się ty
wszystkim wokoło. Bynajmniej jednak nie z powodu ojcowskiej dumy, tylko przez
potrzebę bycia w centrum uwagi. Kilka lat później, gdy oświadczyłem, że wcale
nie chcę być prawnikiem, tylko architektem, jego nastawienie zupełnie się
zmieniło. To znaczy, wściekł się. Jak zwykle. Byłem wtedy jeszcze
niepełnoletni, więc nie mógł mnie wyrzucić z domu, jednak to był jedyny powód,
dla którego tego nie zrobił.<br />
- Chyba nie mógł być aż tak okrutny…<br />
- Och, tak myślisz? A jednak. Poza tym, że w towarzystwie jest miły, szarmancki
i czarujący, to w życiu prywatnym staje się tyranem. Owszem, jest przy tym
cholernie inteligentny, ale to mu tylko wszystko ułatwia. Ale wracając do
tematu. Nie wiem, jak mi się to udało, ale w jakiś sposób skończyłem liceum i
studia architektoniczne w przyśpieszonym tempie, nawet bez większych przeszkód.
Ojciec też się jakby uspokoił. I ja, głupi, głupi ja myślałem, że wreszcie
zrozumiał, że po tych wszystkich latach przyjął do wiadomości, że jestem już
dorosły i moje życie to… no właśnie, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">moje
</i>życie, nie jego. A on? Zgadnij, z czym wyskoczył.<br />
- Ja… nie mam pojęcia.<br />
- Też bym sobie nie mógł tego wyobrazić, gdybym nie doświadczył perfidii mojego
ojca na własnej skórze. Już wcześniej wspominałem, że był tradycjonalistą aż do
bólu. Pod tym względem nic się nie zmieniło, nawet po przeprowadzce tutaj. A
więc, skoro nakreśliłem ci już jako tako obraz całej sytuacji, mogę przejść do
sedna sprawy. Wyobraź sobie, że parę miesięcy temu zaprosił na obiad swojego
starego znajomego z Hiszpanii, razem z żoną i, cóż za zbieg okoliczności, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">dwudziestoletnią </i>córką. Zupełnie nie
chciałem być na tym spotkaniu, ale on mnie zmusił. Byłem tak wściekły przez
późniejsze wydarzenia, że już nie pamiętam, jak to zrobił. Ale nie uprzedzajmy
faktów. Tak więc tamtego wieczoru siedzieliśmy przy stole i rozmawialiśmy o
totalnych bzdurach. To znaczy, rodzice rozmawiali. Tamta dziewczyna tylko
głupawo się uśmiechała i gapiła na mnie. Obaj z Leonardem czuliśmy się jak
idioci, ponieważ wydawało się, że cała reszta wie coś, co nam umyka. Oczywiście
mieliśmy rację. Zorientowaliśmy się co to było, kiedy temat rozmowy zboczył na
planowanie ślubu. Tamtej dziewczyny ze mną, dla ścisłości.<br />
- Osz w mordę… - wymknęło się Rinelle.<br />
- No właśnie. Moja reakcja była mniej cenzuralna, nawiasem mówiąc. Krótko dałem
zebranym do zrozumienia, co myślę o całym tym pomyśle – zrobiłem przerwę. Po
prostu nie mogłem się powstrzymać, widząc pełną napięcia minę dziewczyny.<br />
- I? – szatynka niecierpliwie czekała na ciąg dalszy historii z szeroko
otwartymi oczami w kolorze oceanu… Zaraz, co? O czym ja myślę?<br />
- I zrobiłem coś, co powinienem był zrobić już dawno – rozłożyłem ręce – Poszedłem
do swojego pokoju, spakowałem się i najzwyczajniej w świecie wyszedłem z domu.
Wyprowadziłem się w trybie przyśpieszonym. To był ostatni raz, kiedy widziałem
swoich rodziców. Potem wynająłem mieszkanie, wprowadziłaś się ty, a chwilę
później już ich nie było.<br />
- Nie myśl tak – powiedziała Rinelle – Nadal żyją. Musisz w to wierzyć.<br />
- Nic nie muszę – odparłem szorstko – A już na pewno nie będę żywić płonnej
nadziei, której przeczy rozum.<br />
- A nie możesz chociaż na chwilę przestać <i style="mso-bidi-font-style: normal;">myśleć</i>?<br />
- Nie – uciąłem. Ona tylko pokręciła głową.<br />
- Spójrz na siebie – jej głos był miękki – Jesteś totalnie wyprany. I do tego
jeszcze codziennie te ciemne ciuchy. Wyglądasz, jakby ci ktoś u… - zatkała usta
dłonią, ponieważ uświadomiła sobie, że właśnie coś palnęła.<br />
- Cóż, mam tak całe życie – odparłem, nie czując się dotknięty – A dokładnie od…
- spojrzałem na zegarek – Tak, już oficjalnie od dwudziestu dwóch lat.<br />
- Czekaj, co? To ty… masz dzisiaj urodziny?!<br />
- Na to wygląda.<br />
- To czemu nic nie mówiłeś?<br />
- Przecież nie pytałaś, prawda?<br />
- Ale… ale… - Rinelle zmarszczyła brwi, co w jej wydaniu było raczej
przeciwieństwem groźnej miny – Okej. Wiesz co? Mam propozycję. No, może nie do
końca normalną, ale…<br />
- Powiedz najpierw, co to za propozycja.<br />
- Jeden dzień.<br />
- Jeden dzień czego?<br />
- Jeden dzień spokoju. A raczej ta reszta, co z niego została.<br />
- Rozwiń.<br />
- Przez kilka najbliższych godzin nie będziemy myśleć o naszych problemach. Żadnych.
Skupimy się na czymkolwiek innym.<br />
- Faktycznie, normalny człowiek by na to nie przystał – stwierdziłem – Jak to
dobrze, że ja nie jestem normalny.<br />
- A ja? – spytała dziewczyna znienacka – Uważasz mnie za normalną?<br />
Zupełnie, absolutnie nie. Czasem po prostu mnie rozbrajasz, a zwyczajni ludzie
tego nie potrafią.<br />
Te słowa przemknęły mi przez myśl w ułamku sekundy, zanim zdążyłem je
zablokować. Język na szczęście pohamowałem.<br />
- Chodźmy stąd, zaczyna wiać i robi się zimniej – rzuciłem wymijająco. Chciałem
zejść z mostka, jednak zanim mi się to udało, poślizgnąłem się i straciłem
równowagę. Upadając próbowałem się czegoś złapać. Pech chciał, że zamiast
chwycić się poręczy, zacisnąłem dłoń na nadgarstku Rinelle, tym samym pociągając
ją za sobą w dół. Wylądowaliśmy z łoskotem na deskach, ona z moim ramieniem w
gardle, a ja z jej kolanem w udzie.<br />
- Cholera – wykrztusiła dziewczyna pomiędzy jednym kaszlnięciem a drugim.<br />
- Lepiej bym tego nie ujął – rozcierałem sobie bolące miejsca. Kątem oka
dostrzegłem jakąś starszą kobietę siedzącą na ławce nieopodal i obrzucającą nas
spojrzeniem zarezerwowanym dla zatwardziałych grzeszników (racja, no bo
przecież młodzi ludzie płci przeciwnej nie powinni nawet <i style="mso-bidi-font-style: normal;">myśleć</i> o zbliżeniu się do siebie choćby na metr, prawda?). Nie
mogłem sobie wyobrazić odpowiedniejszej osoby do zignorowania.<br />
- Wybacz – wstałem i pomogłem w tym Rinelle – Jest trochę ślisko i przypadkowo
straciłem równowagę.<br />
Głos w mojej głowie pogratulował mi stwierdzania takich oczywistości.<br />
- Nie ma sprawy – odparła szatynka – Chociaż będę musiała przyzwyczaić się do
tego, że tchawicę mam teraz na stałe przytwierdzoną do tylnej części gardła.<br />
Kąciki moich ust wygięły się lekko ku górze, na co dziewczyna zareagowała
promiennym uśmiechem, od którego z niewiadomych przyczyn zrobiło mi się ciężej
na sercu.<br />
Nagle rozległ się dźwięk przychodzącego esemesa.<br />
- To nie mój – zastrzegłem.<br />
- Mój – powiedziała Rinelle – Mama pisze że Carlisle’owi odwołali dzisiaj część
lekcji i prosi, żebym go wcześniej odebrała. A przy okazji zrobiła małe zakupy.<br />
- To co najpierw? – zapytałem.<br />
- Hm… - zamyśliła się dziewczyna – Może najpierw sklep, a potem szkoła. Jakoś nie
uśmiecha mi się robienie zakupów z małym workiem ADHD przy boku.<br />
W duchu poczułem ulgę.<br />
- Zatem prowadź.<br />
- Nie za wygodnie ci? – zaśmiała się Rinelle – Cały dzień to ja cię gdzieś
prowadzę.<br />
Ruszyła do przodu energicznym krokiem, nie czekając na mnie. Całkiem zgrabnie
poruszała przy tym biodrami. Mimochodem pomyślałem, że to do niej bardzo
pasuje.<br />
Idiota – mój wewnętrzny głos znowu przywołał mnie do porządku. Zostaw ją wreszcie
i zajmij się czymś, czym powinieneś. I w ogóle po cholerę tu przyjechałeś?<br />
Przyznałem mu całkowitą rację. Podążyłem szybko za Rinelle, a w mojej głowie
rozbrzmiewało coraz częściej powtarzane pytanie: co ja najlepszego wyprawiam?</span></div>
Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-43854930745890741222018-04-04T13:11:00.003-07:002018-04-04T13:11:40.459-07:00Rozdział 24<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Idąc z dworca do
domu (mieszkałam niedaleko) muszę stanowić zabawny kontrast dla Raphaela.
Uśmiecham się jak wariatka i prawie skaczę przy każdym kroku, podczas gdy on ma
swój zwykły, poważny wyraz twarzy i porusza się spokojnie, lekko się przy tym
kołysząc na boki.<br />
- Uważaj, bo zaraz eksplodujesz z tej radości – rzuca chłopak w pewnym momencie.<br />
- Oj, daj spokój – wywracam oczami – Też byś się cieszył, gdyby… - urywam
nagle, ponieważ dociera do mnie, że nie powinnam poruszać tematu jego rodziców.
Raphael na szczęście nie reaguje na moje ostatnie zdanie.<br />
Kilka minut później docieramy do bliźniaka, w którym mieszkają moja mama i
brat. Drżącymi z emocji palcami przyciskam guzik domofonu przy bramce. Po
chwili z drugiej strony ktoś podnosi słuchawkę, a z głośników dobiega
ogłuszający pisk radości. Oho, myślę, Carlisle. Mój braciszek jednak nie wpuszcza
nas do klatki, tylko odbiega od słuchawki nie odwieszając jej. Dzięki temu
przez jakieś trzydzieści sekund mogliśmy jego umiejętności wokalne polegające
na darciu się „Rinelle, mamo, Rinelle! Aaaaa!”.<br />
- Płuca to on ma – mruczy stojący obok mnie Raphael.<br />
- Jesteś pewny, że nadal chcesz przekroczyć próg tego wariatkowa? – śmieję się.<br />
- Przecież obiecałem – odpowiada brunet z kamienną twarzą.<br />
W tym momencie słyszymy brzęczyk oznajmiający otwarcie furtki. Przechodzimy
przez nią, potem jeszcze przez drzwi wejściowe do budynku. Żeby dojść do tych
właściwych, prowadzących do mieszkania, musimy jeszcze wspiąć się po kilku
schodkach.<br />
W progu już czeka mój brat.<br />
- Carlisle! - przytulam go mocno i głaszczę po jasnych włoskach - Jak ty
urosłeś! - łzy stają mi w oczach, tak bardzo się za nim stęskniłam.<br />
Wchodzimy we dwójkę do mieszkania, a ja od razu zaczynam rozglądać się za mamą.<br />
- Kochanie! - rozlega się za mną. Odwracam się i wpadam prosto w tak dobrze
znane mi ramiona.<br />
- O, mamuś, nawet nie wiesz, jak mi was brakowało - mruczę wtulając się w jej
miękkie włosy.<br />
- No, pokaż się - po chwili mama odsuwa mnie na długość ramion i lustruje od
stóp do głów.<br />
- Coraz bardziej przypominam ciebie - śmieję się. I mam rację. Jestem jakby jej
młodszą wersją. Te same kasztanowe włosy, zielono-niebieskie oczy, a nawet
podobne usta. Większe różnice wynikają z wieku, to znaczy, na twarzy mamy
widoczne są już drobne zmarszczki. Także jej figura jest krąglejsza od mojej, a
w talii jestem trochę szczuplejsza.<br />
- Musisz mi wszystko opowiedzieć - mówi mama - Ale zaraz, czy przypadkiem nie
miał przyjechać z tobą twój... kolega? - ostatnie słowo wymawia conajmniej
dziwnie, ale postanawiam to zignorować.<br />
- Ach, prawda! - klepię się w czoło i spoglądam w stronę otwartych drzwi, w
których jednak nie zastaję Raphaela - Poczekaj, zaraz wrócę.<br />
Wychodzę na klatkę schodową, żeby poszukać mojego towarzysza, ale on mnie w tym
wyręcza.<br />
- Już? - słyszę jego głos dobiegający gdzieś za moimi plecami.<br />
Odwracam się i w tym samym momencie zauważam chłopaka opierającego się plecami
o wnękę, tuż za drzwiami<br />
- Tak, już - odpowiadam nieco zdziwiona i pytam:<br />
- Dlaczego nie wszedłeś od razu, tylko tu czekasz?<br />
- Ja i rodzinne spotkania? - brunet unosi jedną brew - Nie wydaje mi się, żeby
to było dobre połączenie. Poza tym to twój dom, ja jestem tu obcy, więc wydało
mi się właściwe, abym poczekał, aż skończysz się witać.<br />
- A od kiedy ty się przejmujesz tym, co jest właściwe, a co nie? - parskam z
rozbawieniem i chwytam Raphaela za rękaw - No chodź już.<br />
Ledwo przekraczamy próg, Carlisle dostaje kolejnego ataku radości. Wydaje z
siebie jeden dziki okrzyk „Rafa!”, a potem drugi, już nieartykułowany.
Następnie podbiega do nas i tak mocno obejmuje Raphaela, że chłopak aż stęka.
Spogląda w dół na mojego brata, który sięga mu mniej więcej do żeber i na
ułamek sekundy na twarzy bruneta odmalowuje się przerażenie. Zaraz jednak
opanowuje się i delikatnie, prawie nie dotykając przy tym włosów
dziesięciolatka, klepie go po głowie i mówi:<br />
- Też się cieszę, że cię widzę.<br />
- Carlisle! - woła karcąco mama wchodząc do przedpokoju - Jak ty się
zachowujesz? Natychmiast puść gościa.<br />
- Ale mamusiu... - chłopiec tuli się mocniej do nogi Raphaela.<br />
- W porządku, proszę pani - odzywa się spokojnie brunet i z godnością podchodzi
do mamy. Dodam tylko, że nadal ma mojego brata oplecionego wokół lewego uda -
Miło mi poznać, nazywam się Raphael Cortez - chłopak delikatnie ujmuje dłoń
mamy i składa na jej wierzchu krótki pocałunek.<br />
- Lily Morgan - odpowiada ona i uśmiecha w ten swój ciepły, uroczy sposób - Ja
również się cieszę, że pana poznałam.<br />
- Proszę mi mówić po imieniu.<br />
Moja rodzicielka uśmiecha się jeszcze szerzej. Nie było wątpliwości, Raphael
wyraźnie przypadł jej do gustu. Pogratulowałam mu w myślach tego pomysłu z
pocałowaniem ręki. Dziesięć punktów dla Griffindoru.<br />
W tym momencie Carlisle nagle odkleja się od bruneta i zwraca do mnie:<br />
- Rin, Rin! Zrobiłem dla ciebie laurkę! Chodź ją zobaczyć, no chodź.<br />
- Przynieś rysunek do stołu - mówi mama, a następne słowa kieruje do mnie i
Raphaela - Na pewno jesteście głodni.<br />
Wspominałam już, że ma manię karmienia ludzi? Ja na to mówię „syndrom matki
karmiącej”.<br />
Wchodzimy do kuchnio-jadalni (nie znam fachowego określenia), a tam naszym
oczom ukazuje się stół zastawiony jedzeniem, rzekomo dla czterech osób.<br />
- Ale przecież tym można wyżywić pół armii! - patrzę ze zdumieniem na górę
jedzenia, która mogłaby spokojnie uchodzić za obiad weselny.<br />
- O, słonko, przecież ktoś was musi dokarmiać. Od czego jest matka, prawda? -
śmieje się moja rodzicielka i naturalnym dla siebie opiekuńczym gestem przesuwa
dłonią zarówno po moim, jak i Raphaela ramieniu. Zerkam ukosem na chłopak, aby
sprawdzić, jak na to zareaguje, ale on pozostaje niewzruszony.<br />
Wtedy wchodzi Carlisle z obiecaną laurką.<br />
- Naprawdę sam ją narysowałeś? - jestem wzruszona na widok swojego portretu
nakreślonego dziecięcą ręką - Jest prześliczny, Car, dziękuję - cmokam brata w
główkę.<br />
Zaraz potem siadamy do stołu. Oprócz jedzenia prowadzimy także tradycyjną
towarzyską pogawędkę. Co u nas, jak nam się mieszka we dwójkę, jak sobie radzę
w pracy i takie tam. Mama na szczęście nie pyta ani o moje plany naukowe, ani o
studia Raphaela, ponieważ pierwszy temat jest jeszcze w powijakach, a co do
drugiego, to nie wiem, czy chłopak miałby ochotę o tym mówić.<br />
Gdy już myśle, że wszystko pójdzie gładko, mama nagle pyta:<br />
- Raphaelu, Cortez to hiszpańskie nazwisko, prawda? Masz jakichś krewnych w
Hiszpanii?<br />
Zamieram z widelcem w powietrzu. Nie wątpię, że pytanie zostało zadane z
czystej ciekawości i chęci podtrzymania rozmowy, jednak niedobrze, że padło.
Zerkam z niepokojem na bruneta. Wyglada na zupełnie spokojnego, ale i tak
obawiam się jego reakcji na wzmiankę o rodzinie. Na szczęście zachowuje zimną
krew.<br />
- Tak, mój ojciec stamtąd pochodzi. Mieszkałem w Hiszpanii jako dziecko - głos
ma zupełnie neutralny.<br />
- Ale twoja mama chyba nie jest Hiszpanką? - ciągnie moja niczego nieświadoma
rodzicielka. Naprawdę mam teraz ochotę wskoczyć na stół i zakryć jej usta ręką.<br />
- Nie, ona urodziła się tutaj. Między innymi dlatego się przeprowadziliśmy.
Chciała być blisko siostry.<br />
- Doskonale ją rozumiem - mama od zawsze była bardzo rodzinna - A ty? Masz
rodzeństwo?<br />
- Starszego brata, Leonarda.<br />
- To właśnie on zatrudnił mnie w księgarni - wtrącam, ponieważ ta rozmowa coraz
bardziej zaczyna przypominać przesłuchanie.<br />
Mama otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale w tym momencie mój brat, który nie
może usiedzieć spokojnie z nadmiaru emocji, wypala:<br />
- Umiesz rysować?<br />
Dopiero po sekundzie dociera do nas, że to pytanie było skierowane do Raphaela.<br />
- Tak sądzę - odpowiada brunet z lekko zmarszczonymi brwiami.<br />
- A co?<br />
- Głównie budynki.<br />
- Ale nudy...<br />
- Carlisle! - karci go mama.<br />
- Kiedy to prawda! - broni się chłopiec.<br />
- Czasami - kąciki ust Raphaela unoszą się w lekkim uśmiechu, a iskierki w jego
oczach świadczą o tym, że wpadł na jakiś pomysł - Jednak kiedy użyjesz
wyobraźni, a także kolorowych pisaków, rysowanie domów staje się całkiem
ciekawe.<br />
- Pokaż! - małemu aż pojawiają się wypieki na policzkach. Chwyta starszego
chłopaka za rękaw i ciągnie go do swojego pokoju. Zanim jednak brunet znika za
drzwiami do sypialni Cara, ledwie dostrzegalnej puszcza do mnie oko. I wtedy
dociera do mnie powód jego... nienaturalnie miłego zachowania. Chce umożliwić
nam, to znaczy, mamie i mnie, spokojną rozmowę.<br />
- Ja tam po niego idę - mówi mama, zdenerwowana na syna - Kto to widział, żeby
tak traktować gościa...<br />
- Poczekaj - przerywam jej - Naprawdę nie trzeba.<br />
- Ale...<br />
- Uwierz mi, na tyle znam Raphaela, aby wiedzieć, że nie zrobiłby niczego wbrew
własnej woli.<br />
Rodzicielka posyła mi nieodgadnione spojrzenie, jednak zostaje na miejscu.
Milczy jeszcze przez sekundę, a potem odzywa się nieco ściszonym głosem:<br />
- No dobrze, to teraz możesz mi powiedzieć, dlaczego on tu jest.<br />
- Słucham? - gwałtownie mrugam oczami.<br />
- Oj, nie udawaj, Rinelle - mama ciężko wzdycha - Za dobrze cię znam, żeby
uwierzyć w to, że ten chłopak przyjechał tu „pozwiedzać”. Poza tym mam oczy. Po
waszym zachowaniu i sposobie, w jaki na niego patrzysz, widać, że nie jesteście
dla siebie tylko współlokatorami.<br />
- Mamo...<br />
- Co „mamo”? Rin, proszę cię, myślisz, że ja nigdy nie miałam dwudziestu lat i
nie byłam zakochana?<br />
- Ja nie jestem zakochana w Raphaelu - mówię z naciskiem.<br />
- Dobrze, dobrze, zrozumiałam - moja rozmówczyni unosi ręce w obronnym geście -
Wścibska ze mnie matka, wiem. Już się zamykam - kiedy mam jej podziękować za tę
mądrą decyzję, niespodziewanie dodaje:<br />
- A czy wy ze sobą, no wiesz...<br />
- Mamo, błagam! - nie kryję przerażenia - Nie, Boże, nie!<br />
- W porządku, chciałam tylko powiedzieć, że możesz ze mną porozmawiać na takie
tematy...<br />
- Tak, już wiem, dziękuję - przerywam jej.<br />
- I...<br />
- Możemy, proszę, skończyć już ten temat? - dawno nie czułam się tak nieswojo.<br />
Oczywiście, że chciałabym opowiedzieć mamie o swoich uczuciach. Była dobra w
słuchaniu, jeszcze lepsza niż Luna. Problem w tym, że ja sama do końca nie
wiem, co czuję. To strasznie dziwne. Z jednej strony coraz bardziej ciągnie
mnie do Raphaela. Lubię spędzać z nim czas, jego obecność sprawia mi
przyjemność, chociaż czasem trudno się z nim rozmawia. Boli mnie, gdy widzę, że
cierpi i chcę mu pomóc mimo, że nie wiem jak. Z drugiej strony jednak... Bardzo
często odnoszę wrażenie, że nigdy nie będę dla niego kimś... specjalnym. Tak
więc na razie wolę siedzieć cicho i nawet nie zawracać sobie tym głowy, na
tyle, na ile było to możliwe. Poczekamy - zobaczymy.<br />
- Carlisle bardzo za tobą tęsknił, wiesz? - mama posłuchała mojej prośby.<br />
- Ja za nim też - uśmiecham się, spoglądając w stronę pokoju brata - Obojga was
mi brakowało.<br />
- O, Rinelle - mama przytula mnie czule.<br />
Trwamy tak przez chwilę w uścisku. Właśnie tego potrzebowałam. Przytulenia. I
mam wrażenie, że ona też.<br />
- Mamuś? - zadaję pytanie z policzkiem w jej włosach - Dlaczego rozstajesz się
z Jamesem?<br />
Ona odsuwa mnie od siebie delikatnie i patrzy miękko.<br />
- Tłumaczyłam ci już - mówi cierpliwie - Ja... To znaczy, nie ma jednego
konkretnego powodu. Myślę, że po prostu nigdy go tak naprawdę nie kochałam. Po
śmierci waszego taty byłam samotna. Chciałam też mieć kogoś, kto mógłby wam
zastąpić ojca. Tan bardzo starałam się wypełnić tę pustkę, że nie zwracałam
uwagi na to, co naprawdę czuję. To był błąd - wzdycha ciężko i uśmiecha się z
przymusem.<br />
- Rozumiem - odpowiadam z powagą.<br />
- Wiem, kotku, wiem - mama głaszcze mnie po policzku - Boję się tylko, jak to
wpłynie na was.<br />
- Jeśli o mnie chodzi, to nie masz się o co martwić - mówię szczerze - James
był w porządku, przyzwyczaiłam się nawet do niego przez te trzy lata, jednak...
Cóż, jego odejście wiele w moim życiu nie zmieni. Naprawdę.<br />
Mama patrzy na mnie badawczo, jak gdyby chciała się upewnić, że moje słowa są
prawdziwe.<br />
- A jak to znosi Car? - wykorzystuję chwilę ciszy, aby zadać pytanie.<br />
- Jeszcze mu nie powiedziałam.<br />
- Co? Ale dlaczego? Nie pyta?<br />
- Czasami.<br />
- To ja już nic nie wiem.<br />
- Postanowiliśmy mu na razie nie mówić. Dopóki... wszystko nie będzie
ostatecznie rozwiązane.<br />
- Może i tak. Po co miałby się wcześniej denerwować? - przyznaję jej rację.<br />
Moja rozmówczyni kręci w tym momencie głową, jakby chciała odpędzić od siebie
przykre myśli.<br />
- Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym.<br />
- Na przykład?<br />
- Jak sobie radzisz sama w wielkim mieście?<br />
- Nie jestem sama - protestuję.<br />
- Masz na myśli Raphaela?<br />
- Owszem - odpowiadam po krótkim namyśle - Jest dość... specyficzny, pewnie ze
względu na trudne relacje rodzinne, ale to dobry człowiek. Lubię go.<br />
Jest moim przyjacielem, chcę dodać, ale z jakiegoś powodu tego nie robię. Może
dlatego, że w innym wypadku musiałabym opowiedzieć mamie o porwaniu rodziców
Raphaela i wszystkich wydarzeniach z tym związanych. A wtedy na pewno
dostałabym szlaban aż do czterdziestki. Nie wspominając już o tym, jak
zareagowała by mama...<br />
- Widać, że dobrze się ze sobą czujecie - mówi - Inaczej by z tobą nie
przyjeżdżał.<br />
- A jak to jest, że każde twoje pytanie sprowadza się do moich relacji z tym
chłopakiem, co? - już czuję, co się święci.<br />
- Jestem twoją matką - moja rozmówczyni wzrusza ramionami - Zawsze będę ciekawa
twojego życia, a szczególnie tych najważniejszych spraw, o których możesz
jeszcze na razie myśleć, że nie są najważniejsze.<br />
Doskonale wiem, co sugeruje, ale wolę udawać blondynkę.<br />
- Jasne - ucinam temat - A jakie masz plany na jutro?<br />
- Stare nudy - odpowiada mama - Przyjechałaś tak szybko, że nie zdążyłam wziąć
urlopu. Tak więc ja rano idę do pracy, a Carlisle do szkoły.<br />
- O, to może go zaprowadzę i odbiorę? Co ty na to? - ożywiam się - Chciałabym
spędzić z nim jak najwiecej czasu.<br />
- Dobrze, dobrze - śmieje się mama - Tylko nie przytłocz go za bardzo tą
nadwyżką siostrzanych uczuć.<br />
- Oj tam, oj tam - macham ręką.<br />
Uśmiecham się szeroko. Strasznie się cieszę na myśl, że spędzę trochę czasu z
moim małym braciszkiem. Może nie cały dzień, ale jak się nie ma, co się lubi,
to się lubi, co się ma. Pozostaje jeszcze tylko te kilka godzin, które... no
tak, które spędzę z Raphaelem. Jak tak się dobrze zastanowić, to jeszcze nigdy
nie byliśmy tyle czasu sami ze sobą, jeśli nie liczyć snu. Przyznaję bez bicia,
że perspektywa wspólnie spędzonych chwil sprawia, że robi mi się ciepło na
sercu. Psiakrew, czym on sobie na to zasłużył?<br />
- A wasza dwójka? Jakie macie plany? - głos mamy wyrywa mnie z zamyślenia.<br />
- Cóż... - zastanawiam się - Raphael przyjechał tu między innymi po to, aby
pozwiedzać - tak, nadal trzymam się tej wersji, jak iść w zaparte to do końca -
więc pewnie zabiorę go w kilka ciekawych miejsc.<br />
- Naturalnie - ton mojej rozmówczyni ma nie tylko drugie, ale na pewno jeszcze
trzecie i czwarte dno.<br />
Już mam jej odpowiedzieć zrezygnowanym westchnieniem, kiedy nagle do pokoju
wchodzi Raphael ze skonsternowaną miną.<br />
- Chyba coś zepsułem - oznajmia.<br />
Marszczę brwi i wraz z mamą zaniepokojone idziemy do pokoju Carlisle’a. Na
szczęście nasze obawy rozwiewają się w momencie przekroczenia progu. Moim oczom
ukazuje się uroczy obrazek. Car siedzi przy stole pokrytym rozsypanymi kredkami
i pisakami. Ułożył się na blacie z ręką pod policzkiem i tak zasnął.<br />
- Ooo... - rozczulam się.<br />
- Nie taki był plan - mówi Raphael zakłopotany - Wcale nie zamierzałem go
uśpić. Choć przyznaję, mogłem wybrać inny temat do rozmowy niż historia architektury.<br />
- Rozmawiałeś w nocy z dziesięciolatkiem o starych budynkach? - parskam cichym
śmiechem.<br />
- Ogólnie rzecz biorąc tak. Przy starożytnej Grecji i Rzymie wydawał się nawet
zaciekawiony, ale chyba Bizancjum okazało się dla niego już zbyt dużym wyzwaniem.<br />
Opanowuję niewielki atak chichotu i mówię do chłopaka:<br />
- W takim razie przenosisz go teraz do łóżka. Hej, nie patrz tak na mnie! Ty go
zanudziłeś, ty go dźwigasz.<br />
Brunet posyła mi pełne obawy spojrzenie, jednak po chwili wahania podchodzi do
Carlisle’a i bierze go niezdarnie na ręce. Ja odsuwam kołdrę na łóżku brata,
aby Raphael mógł go łatwiej położyć. Akurat w tym momencie chłopiec się
przebudza i wyrzuca ramiona do góry, aby nas objąć. W rezultacie oboje z
Raphaelem zderzamy się głowami i zostajemy przyciągnięci do małego.<br />
- Jesteście super - mamrocze Car- Będziecie dzisiaj spać ze mną? - prosi.<br />
- Obawiam się, że byłoby nam trochę ciasno we trójkę - mówię.<br />
- No to chociaż ty. Albo Rafa - nie ustaje chłopiec.<br />
Obracam się w jego objęciach na tyle, aby móc posłać pytające spojrzenie mamie
stojącej w drzwiach.<br />
- A śpijcie sobie jak chcecie - unosi ręce w geście poddania - Już nie mam siły
tłumaczyć ci zasad dobrego zachowania przy gościach, synku.<br />
- Ale Rinelle nie jest gościem - protestuje mój brat - Rinelle to... Rinelle.<br />
- Dzięki - prycham. On jeszcze zdobywa się na pokazanie mi języka.<br />
- W takim razie śpię z nim - mocniej przyciska do siebie Raphaela i ponownie
odpływa do krainy Morfeusza.<br />
Kiedy w końcu stajemy wyprostowani zwracam się do bruneta:<br />
- Pójdę ci po dmuchany materac.<br />
- Wspaniałe - z jego miny nie potrafię wywnioskować czy kpi, czy mówi poważnie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Faktycznie jest już
późno, dlatego wszyscy przygotowujemy się już do spania. Raphael uparł się, że
sam sobie nadmucha materac (spokojnie, ma pompkę), więc ja tylko przynoszę mu
pościel, a potem idę do swojego pokoju.<br />
Chociaż nie było mnie tu już trochę czasu, to prawie nic się nie zmieniło.
Białe ściany i meble pozostały białe, a kolorowe plakaty na ścianach kolorowe.
Tyko szafa świeci pustkami, ale po włożeniu kilku ubrań z plecaka przestaje
straszyć.<br />
Szybko przebieram się w piżamę i wysuwam pod kołdrę. Już po minucie ogarnia
mnie przyjemne uczucie ciepła. Jednak mimo tego sen nie przychodzi. Przez głowę
przepływają mi najróżniejsze myśli. O mamie, dla której chcę być wsparciem w
tym, bądź co bądź, trudnym okresie. O Carlisle’u, jak zareaguje, kiedy się
dowie, że James wyprowadził się na stałe. To wszystko mnie martwi. Ale chyba
jeszcze gorzej prezentuje się sytuacja Raphaela. Niczego po sobie nie pokazuje,
ale jestem prawie pewna, że wewnątrz aż szaleje z powodu targających nim uczuć.
Mogę sobie tylko wyobrażać, jak bardzo boi się o rodziców, mimo, że zawsze
wyraża się o nich w sposób dość chłodny. Z całego serca pragnę mu pomoc,
chociaż do pasji doprowadza mnie fakt, że nie wiem jak.<br />
W tym momencie przed oczami staje mi kilka wspomnień. Raphael broniący mnie
przed włamywaczami, wspólne spanie, chwila, w której dowiedziałam się prawdy o
jego rodzicach, późniejsze załamanie chłopaka. Wtedy naprawdę mnie
przestraszył.<br />
Gdzieś na pograniczu snu i jawy przypominam sobie ostatnie wydarzenia - kino z
Julienem, restauracja, rozmowa z Raphaelem, Leo...<br />
Kilka sekund później już zasypiam.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span lang="PL" style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Otwieram gwałtownie
oczy. Nie mam pojęcia co mnie obudziło, ani ile spałam. Chyba niewiele,
ponieważ na zewnątrz jest jeszcze zupełnie ciemno, a zegar pokazuje jakąś
wczesną, jednocyfrową godzinę, chociaż jestem zbyt zaspana, żeby móc ją
odczytać.<br />
Wtedy słyszę jakiś dźwięk dobiegający z pokoju, w którym śpią Carlisle i
Raphael. Chyba... jakieś mruczenie albo coś w tym stylu. Głos raczej jednak nie
należy do małego chłopca.<br />
Powodowana nie tyle niepokojem, co ciekawością, wychodzę z łóżka i idę do
sypialni brata. Już pod drzwiami słyszę szelest pościeli i ponownie ciche,
monotonne mruczenie.<br />
Po wejściu do środka zastaję Raphaela leżącego na łóżku Carlisle’a, który
wierci się przed sen. Małemu musi śnić się jakiś koszmar, ponieważ co i rusz
wydaje z siebie ciche, nerwowe stęknięcia. Brunet najwyraźniej stara się go
uspokoić, próbując delikatnie przytrzymać chłopca i mówiąc do niego kojącym
tonem. Nawet daje radę, jednak nie zamierzam stać bezczynnie.<br />
- Hej - szepczę, żeby Raphael wiedział, że tu jestem - Teraz ja spróbuję.<br />
Chłopak w milczeniu przesuwa się trochę, aby zrobić mi miejsce. Carlisle leży
od strony ściany, więc żeby się do niego dostać, muszę najpierw pochylić się
nad Raphaelem. Kiedy sobie to uświadamiam, temperatura mojego ciała jakby
wzrasta, ale staram się zignorować to głupie uczucie.<br />
Ponownie skupiam się na bracie. Lekko głaszczę jego miękkie włosy i daję mu
całusa w czoło, przez co muszę pochylić się jeszcze głębiej i przez co stykam
się jeszcze większą powierzchnią ciała z brunetem. Bynajmniej nie robi mi się
od tego chłodniej.<br />
Udało się. Carlisle znowu śpi spokojnie. Dopiero teraz zauważam, że cały czas
kurczowo ściskał dłoń Raphaela. Teraz po prostu przywarł do jego prawego boku.
Chłopak kilkakrotnie próbuje odczepić od siebie dziesięciolatka, jednak nie
obyłoby się bez użycia siły, czego raczej żadne z nas nie chce. W końcu brunet
daje za wygraną i leżąc na plecach wkłada sobie wolną rękę pod głowę.<br />
Widok tych dwóch z jakiegoś powodu tak mnie rozczula, że zanim zdążę pomyśleć,
pytam:<br />
- Mogę się obok was położyć?<br />
W półmroku nie udaje mi się dostrzec wyrazu twarzy Raphaela, jednak on po
chwili przesuwa się jeszcze trochę, abym się zmieściła. Łóżka starcza akurat na
tyle, żebym położyła się na boku, przednią częścią ciała stykając się z
Raphaelem. Jego lewe ramie znajduje się teraz za moją głową, dzięki czemu mogę
się wygodnie oprzeć.<br />
- Carlisle się obudził? - pytam szeptem, ponieważ odechciało mi się spać, a nie
chcę leżeć w milczeniu.<br />
- Nie, nie spałem - w końcu słyszę głos chłopaka - Tak sobie leżałem i...
myślałem.<br />
- Rodzice?<br />
- Mniej więcej.<br />
- To znaczy?<br />
Odpowiada mi milczenie.<br />
- Nie chcesz o tym mówić, co? - domyślam się.<br />
- Nie bardzo.<br />
- Ale powiesz?<br />
- A słyszałaś moją poprzednią odpowiedź?<br />
- Aha. No to powiesz?<br />
- Jesteś strasznie uparta - Raphael ciężko wzdycha - I wścibska. Nikt cię nie
uczył, że to niegrzeczne?<br />
- Uczył. Ale teraz śpi w drugim pokoju. Jeśli chciałbyś, aby ta osoba
przywołała mnie do porządku, musiałbyś najpierw odkleić się od jej syna,
obudzić ją i pewnie też wytłumaczyć, czemu leżymy w jednym łóżku.<br />
- Kusząca propozycja. Chyba zaryzykuję.<br />
- Ej! - uderzam go lekko wierzchem dłoni w klatkę piersiową, jednak szybko
poważnieję - To jak w końcu, powiesz mi, co cię gryzie?<br />
- Wygrałaś - brunet przymyka oczy (a przynajmniej tak mi się wydaje, bo jest
dość ciemno) - Jak już wcześniej ustaliliśmy, chodzi o moich rodziców.<br />
Robi chwilę przerwy, zapewne czekając na jakieś moje pytanie, ale ja nie chcę
mu przeszkadzać.<br />
- Sytuacja staje się coraz bardziej beznadziejna - kontynuuje - Dosłownie.
Przestaję wierzyć w to, że ich znajdziemy. Jeśli porywacze czegoś by od nas
chcieli, już dawno by nam to zakomunikowali. A jeśli ich celem było uciszenie
tych dwojga, to prawie na pewno już to zrobili i ukryli ciała tak dobrze, że w
życiu nikt ich nie znajdzie.<br />
- Nawet tak nie myśl! - protestuję.<br />
- Przecież to czysta logika - odpowiada Raphael cynicznie - Co prawda motywy
niejasne, jednak gdyby mieli ich puścić, toby już puścili. W jakimkolwiek
znaczeniu tego słowa. Aha, jeszcze jedno. To mnie nie gryzie. Tylko o tym
myślę.<br />
- Co ty za pierdoły opowiadasz? - bulwersuję się, nadal szeptem, ale jednak
bulwersuję - Przecież to twoi rodzice, ty... ty musisz się... martwić? To chyba
zbyt delikatne słowo!<br />
- Rinelle, ktoś kiedyś powiedział bardzo mądre słowa: „Jeśli twój problem ma
rozwiązanie, to dlaczego się martwisz? A jeśli nie ma rozwiązania, to dlaczego
się martwisz?”.<br />
- Takie filozoficzne bzdury możesz wciskać każdemu, ale nie mnie, Cortez.<br />
Oczekuję od niego jakiejś ciętej riposty, ale ona nie pada. Chłopak widocznie
się nad czymś zastanawia. Po chwili odzywa się:<br />
- Już drugi raz to zrobiłaś.<br />
- Ale co? - nie rozumiem.<br />
- Zwróciłaś się do mnie po nazwisku. Ostatnim razem zrobiłaś to w pociągu,
kiedy byłaś na mnie zdenerwowana.<br />
- Bo już nie mogę słuchać tych twoich bzdur.<br />
- Zależy od punktu widzenia.<br />
- Nieprawda - burczę - I dobrze o tym wiesz.<br />
Raphael nabiera powietrza, aby coś powiedzieć, ale wtedy rozlega się <i style="mso-bidi-font-style: normal;">plask! </i>i brunet stęka, gwałtownie
wypuszczając powietrze z płuc.<br />
- Właśnie dostałem od twojego brata w brzuch – skarży się – Czy on zawsze tak
robi?<br />
- Tylko jeśli ktoś naprawdę głupio gada. Wtedy stężenie bzdur robi się tak
wysokie, że dociera to do niego nawet przez sen i reaguje w taki właśnie
sposób.<br />
Jestem przygotowana na jakąś kąśliwą uwagę chłopaka, dotyczącą poziomu mojego dowcipu,
ale on znowu zaskakuje mnie swoim milczeniem. Po chwili jednak obraca się tak,
aby móc mi spojrzeć w oczy. Ruch ten powoduje, że nasze twarze znajdują się teraz
bardzo blisko, a ja stykam się dłońmi z klatką piersiową Raphaela, co z kolei
sprawia, że anomalie wewnątrz mojego ciała przybierają na sile. Czy on naprawdę
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">musi</i> tak na mnie działać?<br />
- Słuchaj, nie ma sensu, żebyśmy się o to spierali – jego oddech łaskocze mnie
w brodę – Nie mogę przyznać ci racji, a ty nigdy nie zgodzisz się ze mną. Rozumiem
to, różnimy się, jednak proszę, abyśmy ograniczyli do minimum rozmowy o moich
reakcjach emocjonalnych, a najlepiej w ogóle ich zaniechali, choć wątpię, czy
to możliwe w twoim przypadku. W porządku?<br />
Z tobą na pewno nie jest, myślę, ale na głos mówię:<br />
- Jak chcesz.<br />
- A chcę – odpowiada brunet, wracając do swojej poprzedniej pozycji.<br />
Po raz kolejny zapada cisza przerywana oddechami chłopaków i przyspieszonym
biciem mojego serca (mam nadzieję, że nikt oprócz mnie nie słyszy tego
ostatniego). Nagle ogarnia mnie senność. Próbuję walczyć z opadającymi
powiekami, jednak ciepło bijące od Raphaela oraz późna pora sprawiają, że
ostatecznie przegrywam.<br />
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze – mówię jeszcze sennie i delikatnie poklepuję
chłopaka na pocieszenie. Sekundę później już zasypiam z ręką na jego klatce
piersiowej.</span></div>
Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-46536563336181207742018-03-27T13:17:00.001-07:002018-03-27T13:17:33.296-07:00Rozdział 23<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Co ja sobie
myślałem?! Nie no, poważnie, o czym do jasnej cholery myślałem zgadzając się na
ten wyjazd? Co mi do tego durnego łba strzeliło? Po co ja w ogóle tam jadę?
Jestem tylko Rinelle… właściwie to nie do końca wiem, kim dla niej jestem, ale
skoro poprosiła mnie, żebym jej towarzyszył, to na pewni kimś bliskim. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Joder, </i>to wszystko miało iść w odwrotną
stronę, ale nie, oczywiście, że nie! Teraz jadę z nią do jej miasta, poznam jej
rodzinę. Świetne rozluźnianie znajomości, Raphaelu, nie ma co!<br />
Ta część mojego mózgu, która jeszcze myślała, podpowiadała mi, żebym to
wszystko odwołał i nigdzie nie jechał. Jednak do głosu musiał dojść płat
czołowy mówiący mi, że nie mogę jej tego zrobić. I naprawdę nie mogłem.
Dlaczego? Po dłuższych zmaganiach z niewygodną prawdą doszedłem do wniosku, że
zwyczajnie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">nie chciałem </i>sprawiać
Rinelle przykrości. Ohydne sentymenty. Kiedyś by mi to nie przeszkadzało.<br />
teraz jednak nie miałem czasu na konflikt wewnętrzny, ponieważ kupowaliśmy
właśnie bilety na pociąg. Kasjerka była średnio rozgarnięta, mówiąc oględnie, a
mżawka już ewoluowała w konkretny deszcz, który przez silny wiatr okropnie
zacinał nam w plecy. Słowem, moment nie należał do przyjemnych. Pożałowałem, że
nie wziąłem innej kurtki, tylko tą skórzaną z krótkim kołnierzem. Rinelle zdecydowanie
lepiej się przygotowała. Miała na sobie czarny, przewiązywany w pasie trench,
który sięgał jej do połowy ud. Płaszcz oczywiście posiadał kaptur, dzięki czemu
włosy dziewczyny pozostawały w miarę suche, w przeciwieństwie do moich.<br />
W końcu udało nam się dogadać z kobietą sprzedającą bilety i skierowaliśmy się
do podziemnego przejścia prowadzącego na peron. Tam deszcz nie mógł już
wtargnąć, więc chociaż przez chwilę mieliśmy spokój. Rinelle zrzuciła kaptur. Zobaczyłem
wtedy, że miała zaróżowione policzki i włosy w nieładzie. Jej oczy błyszczały,
zapewne z powodu emocji, porannych łez i wiatru razem wziętych. Nie wyglądała przez
to wszystko gorzej, bynajmniej, wręcz dodawało jej uroku. Najwyraźniej nie
byłem osamotniony w moim osądzie. Co chwilę zauważałem kątem oka chłopców i
mężczyzn w różny wieku zerkających ukradkiem na dziewczynę. Jeden z nich tak
się zapatrzył, że prawie zaliczył bliskie spotkanie trzeciego stopnia ze
ścianą. Parsknąłem.<br />
- O co chodzi? – spytała szatynka (do sprawdzenia: jak się mówi na osobę o
kasztanowych włosach?).<br />
- Nic, nic, po prostu masz zadatki na świetną <i style="mso-bidi-font-style: normal;">famme fatale</i> – zaśmiałem się.<br />
- Słucham? – dziewczyna najwyraźniej nie zrozumiała mojego żartu.<br />
- Tamtego nieszczęśnika prawie zaatakowała ściana, tak się na ciebie zapatrzył.
Zresztą, nie tylko on.<br />
- Co ty gadasz? – dziewczyna zmarszczyła brei.<br />
- Nie mów, że tego nie zauważasz. Lwia część obecnych tutaj mężczyzn wykręca
sobie za tobą głowy.<br />
- A niby czemu mieliby to robić? – nie byłem pewny, czy to nie pytanie-pułapka,
jednak po szczerym zdziwieniu na twarzy Rinelle wywnioskowałem, że naprawdę nie
wiedziała, co miałem na myśli.<br />
- No, dlaczego? – zapytała ponownie.<br />
To był jeden z tych momentów, kiedy doznawałem nieprzyjemnego uścisku w brzuchu
wywoływanego niekontrolowanymi myślami. Bo jesteś ładna, chciałem powiedzieć,
ale na szczęście w porę się powstrzymałem. Zamiast tego zrobiłem minę, która mogła
wyrażać w zasadzie wszystko.<br />
- Chodź szybciej, bo się spóźnimy – rzuciłem – Radzisz sobie jakoś z tą torbą?
– zmieniłem temat.<br />
Oczywiście, że sobie radzi, debilu - pomyślałem niemal od razu. Przecież ma tam
mniej rzeczy niż ty w tym swoim lilipucim plecaku.<br />
- Tak, nie jest taki ciężki – nie widziałem jej twarzy, ale mogłem
wywnioskować, co tak naprawdę chciała powiedzieć, po jej tonie. „Uciekasz”. Nie
wiedziałem, że czytanie w myślach może być takie irytujące.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Nasz pociąg o dziwo
się nie spóźnił, a nawet przyjechał dziesięć minut przed planowanym odjazdem,
więc mieliśmy czas, aby spokojnie zająć swoje miejsca.<br />
O tej porze podróżowało niewielu ludzi, toteż założyłem (zresztą słusznie), że
będziemy mieć cały przedział dla siebie. Nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu,
że maczała w tym palce tamta kasjerka. Patrzyła na naszą dwójkę co najmniej
dziwnie.<br />
Po wejściu ściągnęliśmy z siebie mokre okrycia i odwiesiliśmy je na bok, a
następnie rzuciliśmy nasze bagaże na półkę. Przedtem jednak wyciągnąłem z plecaka
bluzę, ponieważ moje ciało nie wytrzymywało już, wyziębione, w samym
podkoszulku, w dodatku wilgotnym.<br />
Rinelle zajęła miejsce przy oknie przodem do kierunku jazdy. Ja zdecydowałem
się usiąść naprzeciwko.<br />
Dziewczyna była przybita, milczała i patrzyła z niewyraźną miną za szybę.
Chciałem jakoś poprawić jej humor, jednak nic sensownego nie przychodziło mi do
głowy.<br />
I znowu to nieprzyjemne uczucie w brzuchu. Tak, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">chciałem </i>ją rozweselić, bo <i style="mso-bidi-font-style: normal;">nie
</i>chciałem, żeby była smutna. Poważnie zastanawiałem się nad tym, skąd u mnie
takie natężenie przypływów dobroci, zbyt częstych, jak na mój gust. Oby to było
tylko chwilowe.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Kiedy pociąg ruszył,
wreszcie wpadłem na pomysł, jak mógłbym odciągnąć Rinelle od jej myśli. Było to
ryzykowne, to znaczy, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">dla mnie</i>, ale
nic lepszego nie miałem.<br />
- Zapytaj mnie o coś – rzuciłem nagle.<br />
- Słucham? – dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona.<br />
- Zapytaj mnie o coś – powtórzyłem – Przecież lubisz to robić. Poza tym, chyba
właśnie tak zaczyna się rozmowę, prawda? Ty o coś pytasz, ja odpowiada, potem
role się odwracają i tak w kółko, mam rację?<br />
- Mhm – wymruczała potakująco Rinelle – A o co mam cię spytać?<br />
- Nie do końca o to mi chodziło.<br />
- Wiem, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy.<br />
- Naprawdę nie chcesz się niczego o mnie dowiedzieć? Nic a nic? – pozwoliłem
sobie na półuśmiech i zacząłem się z nią droczyć – Aż taki jestem nieciekawy?<br />
- Zwykle nie chcesz odpowiadać na moje pytanie – w głosie szatynki słychać coś
w rodzaju wyrzutu.<br />
- Dzisiaj jestem w łaskawym nastroju – zażartowałem – Tak więc pytaj, o co
tylko zapragniesz, a ja ci odpowiem – oparłem się wygodniej o ścianę.<br />
- Naprawdę nie musisz być dla mnie miły tylko dlatego, że…<br />
- Daj spokój. Po prostu pytaj.<br />
- O co chcę? – na twarzy Rinelle pojawił się delikatny uśmiech.<br />
- Aha.<br />
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której dziewczyna zastanawiała się nad tym, co
powiedzieć. Po kilku sekundach jej mina zmieniła się i nawet nie zdążyłem
pożałować mojego pomysłu, kiedy wypaliła:<br />
- Ile miałeś dziewczyn?<br />
- Coo? – aż się wyprostowałem.<br />
- Zapytałam, ile miałeś dziewczyn – powtórzyła Rinelle już mniej pewnie. Nic
nie powiedziałem, zmarszczyłem tylko brwi, zastanawiając się, dlaczego była
ciekawa akurat tego.<br />
- Czyli drażliwy temat? – zgadła.<br />
- Trochę jakby – odparłem ledwo poruszając ustami.<br />
- Przeprasza. To ja już może lepiej się zamknę.<br />
- Dlaczego zapytałaś akurat o to? – odezwałem się, tym razem głośniej.<br />
- Nie wiem, tak jakoś…<br />
- Ze wszystkich rzeczy, o jakich mogłaś pomyśleć, chciałaś znać akurat liczbę
moich związków?<br />
- Co mam ci powiedzieć? Tak jakoś wpadło mi do głowy.<br />
- Dość osobiste pytanie,<br />
- To trzeba było nie mówić, że mogę pytać o wszyyystko.<br />
- Nie spodziewałem się, że wybierzesz właśnie ten temat.<br />
- Może nie powinnam.<br />
- Może.<br />
- No dobra, wiem. Przekroczyłam granicę.<br />
- Czerwoną linię.<br />
- Jak zwał tak zwał.<br />
- Naprawdę cię to interesuje?<br />
- Nie.<br />
- Nie?<br />
- Już nie.<br />
- Och, czyżby?<br />
- Owszem.<br />
- To po co zapytałaś?<br />
- Bo chciałam.<br />
- Czyli jednak cię to interesuje?<br />
- Nie!<br />
- Przeczysz sama sobie.<br />
- Do cholery jasne, Raphaelu, wkurzasz mnie!<br />
- Nie wydaje mi się.<br />
- Przestań.<br />
- Tylko stwierdziłem fakt.<br />
- Przestań już!<br />
- Nie powiedziałem niczego złego.<br />
- Zamknij się!<br />
- Jedną.<br />
- Co?!<br />
Po tych słowach znowu zapadła chwilowa cisza, którą po kilku sekundach
postanowiłem przerwać.<br />
- Odpowiadam na twoje pytanie.<br />
- Czyli…<br />
- Tak, miałem tylko jedną dziewczynę.<br />
- Aha…<br />
- A co myślałaś?<br />
- Szczerze? Nie wiem.<br />
- Zapewne chciałabyś, żebym o niej opowiedział.<br />
- Ale ty nie chcesz.<br />
- Zamierzasz zostać telepatką?<br />
- Nie chcesz, to nie mów, tylko się ze mną nie drażnij.<br />
- Dlaczego?<br />
- Pytasz jak małe dziecko.<br />
- Wielokrotnie dawałaś mi do zrozumienia, że mój mentalny wiek nie przekracza
podstawówki.<br />
- I miałam rację.<br />
- To tobie się tak wydaje.<br />
- Wydaje mi się również, że próbujesz zmienić temat.<br />
- Och, czyżby?<br />
- Jasne, że tak. Zawsze to robisz.<br />
- Nieprawda.<br />
- Gadaj zdrów, zmieniasz temat i tyle.<br />
- Czyli jednak obchodzi cię to bardziej, niż myślałem.<br />
- Zjeżdżaj.<br />
- Oho, ktoś tu się zdenerwował.<br />
- Dlaczego to robisz?<br />
- Ale co dokładnie?<br />
- Nie udawaj, wiesz doskonale.<br />
- Nie, co?<br />
- Uwielbiasz mnie wkurzać.<br />
- Powiedzmy, że jest to pewna forma odpłaty.<br />
- Za?<br />
- Twoje wkurzanie mnie.<br />
- Sam się denerwujesz przy byle okazji.<br />
- Ponieważ mnie prowokujesz.<br />
- Uważaj, żebyś to ty mnie zaraz nie sprowokował.<br />
- Do czego?<br />
- Nie chcesz wiedzieć.<br />
W tym momencie obojgu nam zabrakło ciętych ripost, więc zamilkliśmy. Po chwili
jednak powiedziałem cicho pod nosem:<br />
- I znowu udało mi się zmienić temat…<br />
- O, psiakrew, Cortez! – Rinelle nie wytrzymała – Zamknij się wreszcie i
zacznij opowiadać?<br />
- To mam się w końcu zamknąć czy opowiadać? – zaryzykowałem, jednak po minie
dziewczyny stwierdziłem, że jeszcze krok, a posunę się za daleko.<br />
Ale właściwie… jak miałem jej to opowiedzieć? Nie była to zbyt normalna
historia. Jakby ktoś się za nią dobrze wziął, to mógłby powstać bardzo <i style="mso-bidi-font-style: normal;">dramatyczny </i>film dla nastolatek. Żenada.<br />
- No to… ile miałeś wtedy lat? – postanowiła m pomóc Rinelle.<br />
- Jakieś szesnaście – odparłem po krótkim zastanowieniu – To były moje pierwsze
wakacje w liceum. Jak zwykle spędzaliśmy je całą czwórką w naszym domu w
Hiszpanii.<br />
- Musiało być super… - rozmarzyła się dziewczyna.<br />
- Super? – prawie zgrzytnąłem zębami – Byłem tam między innymi z moim ojcem,
przy nim zapominasz, że takie słowo w ogóle istnieje.<br />
- Przepraszam.<br />
- Nie przepraszaj tyle – burknąłem ostro – Po prostu słuchaj – dodałem już
łagodniej, bo nie miałem zamiaru jej urazić – Tak więc, jak co roku,
pojechaliśmy tam na wakacje. I wtedy właśnie, po raz pierwszy od jakichś
czterech lat znowu zobaczyłem moją… przyjaciółkę z dzieciństwa, Carmen.<br />
Teraz najtrudniejsza część – tłumaczenie Rinelle, kim była dla mnie tamta
dziewczyna. Naszą relację można określić mianem co najmniej dziwnej, a poza tym
jeszcze z nikim na ten temat nie rozmawiałem.<br />
- Znałem ją w zasadzie od przedszkola. I jeśli nazywam ją moją przyjaciółką to…
nie do końca tak to wyglądało. Chodzi o to, że nigdy nie miałem zbyt wielu
kolegów, wszyscy uważali mnie raczej za dziwaka – mimo, że mówiłem to zupełnie
bez żalu, Rinelle patrzyła na mnie ze współczuciem, którego nie rozumiałem. Przecież
to stara sprawa, dlaczego miałbym się nią przejmować dzisiaj? – Byłem raczej
cichym, zamkniętym w sobie dzieckiem, które lubiło się uczyć, co przekładało
się na dotkliwy brak kontaktów z rówieśnikami. Aż do momentu, kiedy spotkałem <i style="mso-bidi-font-style: normal;">ją. </i>Istniało między nami jakieś
podobieństwo, bo Carmen też była specyficzna. Naprawdę rzadko się uśmiechała.
Zamiast rozmawiać czy bawić się z innymi dziećmi, wolała obserwować wszystko
dookoła spod lekko zmrużonych oczu. Uwielbiała tak robić. Nie znaczyło to
bynajmniej, że była taka, jak ja. Wręcz przeciwnie. Miała bardzo cięty język,
co w połączeniu z jej inteligencją sprawiało, że wszyscy się jej po prostu
bali, z opiekunkami włącznie.<br />
- Teraz już wszystko jasne – prychnęła Rinelle – Nie było mowy, żebyście się
nie spiknęli.<br />
- Na to wygląda, prawda? – uśmiechnąłem się krzywo, raczej cynicznie – Tylko
widzisz, między nami nigdy nie było… <i style="mso-bidi-font-style: normal;">ciepłych
</i>uczuć, jakkolwiek rozumianych. Przez prawie dziesięć lat spędzaliśmy ze
sobą dużo czasu, ale nie wyglądało to jak zwykłe dziecięce spotkania.
Najczęściej po prostu rozmawialiśmy. To znaczy, głównie ona mówiła. Opowiadała
o różnych rzeczach – zagraniczne podróże z rodzicami, pomysły na to, jak coś
zrobić lepiej niż już jest -<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>ale jej
ulubionym tematem było wykpiwanie innych ludzi. A ja? Ja słuchałem, jak
oczarowany. Była takim moim… taranem do świata. Głupie określenie, wiem, ale
kiedy je wymyśliłem, chodziłem jeszcze do podstawówki – parsknąłem – Tak czy
inaczej, nie przypominam sobie, żebym choć raz usłyszał od niej coś miłego. Co
prawda czasem mówiła, że jestem do niej podobny, bardzo inteligentny, a potem
jeszcze, że jej się podobam, ale nie starała się być wtedy miła, ona po prostu
za każdym razem stwierdzała fakt. Jeśli już się przy mnie śmiała, to zazwyczaj
z jakiegoś mojego błędu lub zabawnej reakcji na jej słowa. A jednak… coś nas do
siebie ciągnęło, jakaś dziwna chemia trzymała razem przez te kilka lat.<br />
Przerwałem na chwilę, żeby złapać oddech i zebrać myśli. Rinelle siedziała jak
na szpilkach, więc domyśliłem się, że chciała zadać mi jakieś pytanie. Skinąłem
głową.<br />
- Tęskniłeś za nią? – mówiła cicho, łagodnie, jak gdyby bała się, że mnie
spłoszy – Wiesz, wtedy, gdy wyjechałeś na stałe z Hiszpanii.<br />
Przez głowę przemknęło mi, że normalny człowiek uznałby takie pytanie za dość
intymne. Tylko że ja nie byłem normalnym człowiekiem. Poza tym za każdym razem,
kiedy myślałem o Carmen, czułem, jakby to mnie zupełnie nie dotyczyło. Jakbym
oglądał film, albo był narratorem jakiejś powieści.<br />
- Nie sądzę, żebym mógł to nazwać – odparłem po chwili namysłu – Czułem się
bardziej jak ktoś, kto nie ma przy sobie jakiejś rzeczy, do której się
przyzwyczaił, której codziennie używał – widząc ściągnięte brwi Rinelle
zrozumiałem, że muszę wyjaśnić – Tak, wiem, że to brzmi bardzo płytko i
wyrachowanie, ale, jak już wcześniej ci powiedziałem, moje relacje z Carmen nie
należały do normalnych.<br />
- Niby tak, ale ja nadal nie mogę tego zrozumieć.<br />
- Miałaś kiedyś ulubiony długopis? – próbowałem jej tłumaczyć na najprostszym
przykładzie, który przyszedł mi do głowy.<br />
- No… tak, oczywiście, że miałam.<br />
- I przez jakiś czas pisałaś tylko nim, inne ci nie odpowiadały, prawda?<br />
- Tak.<br />
- A w końcu go zgubiłaś albo się wypisał, tak?<br />
- Tak, zgubiłam go – wtedy chciałem dojść do puenty, ale Rinelle mnie uprzedziła
– Wiem, do czego zmierzasz, ale ja nadal uważam, że kilkuletniej rozłąki z
kimś, kto był dla ciebie najbliższym odpowiednikiem przyjaciela, nie można
porównać do utraty długopisu, choćbyś nie wiem, jak lubił nim pisać!<br />
- Ja tak to właśnie odczułem – wzruszyłem ramionami. Moja rozmówczyni zrobiła
zrezygnowaną minę i zamilkła. Chyba już przyzwyczaiła się do tego, że trochę
inaczej odbieram pewne rzeczy.<br />
- No dobrze – odezwała się po krótkiej chwili – To jak w takim razie…
zostaliście parą?<br />
- Pytasz o przebieg tego procesu czy jak to w ogóle możliwe?<br />
- Oba.<br />
- Na to drugie już ci w sumie udzieliłem odpowiedzi. Od początku istniała
między nami jakaś więź. Nie do końca rozumiem jaka i dlaczego, ale tak po
prostu było.<br />
- Okej. A to pierwsze?<br />
- Nic oryginalnego – powiedziałem – Impreza urządzana przez któregoś ze
znajomych mojego ojca. Nie znałem nawet wszystkich zaproszonych. Zostałem
zmuszony do przyjścia, więc przez pół wieczoru sączyłem butelkę wina i
zabawiałem się obstawianiem, które z obecnych tam małżeństw rozpadnie się w
najbliższym czasie. Nawet nie masz pojęcia, jak celnie trafiałem – pokręciłem
głową na wspomnienie tej, bądź co bądź, głupiej rozrywki i wróciłem do
właściwego tematu – Około północy przyjechali jacyś spóźnieni goście. Normalnie
wcale by mnie to nie zainteresowało, jednak gdy usłyszałem, jak nowoprzybyli
rozmawiają, rozpoznałem nie tyle głos, co ton jednej z osób. Chyba nikt inny na
tym świecie nie umiał zawrzeć tyle kpiny i wyższości w jednym zdaniu, co
Carmen. Podobnie jak mnie, tej dziewczyny nie interesowała większość ludzi,
jako partnerzy do rozmowy. Zaczęła się więc rozglądać za czymś ciekawym. No i
znalazła. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Mnie.</i><br />
Podczas mojego opowiadania patrzyłem raczej za okno niż na Rinelle, ale tym
razem na nią zerknąłem. Wyglądała jak mała dziewczynka zasłuchana w bajce. Oczy
miała otwarte, kolana podciągnięte pod brodę. Kiedy przestałem mówić, machnęła
na mnie niecierpliwie ręką.<br />
- Co było dalej? Opowiadaj!<br />
- Wiesz, ta historia robi się chyba trochę nudna, nie sądzisz? Może dokończę ją
innym razem? – wykorzystałem okazję, aby się z nią podroczyć. Cholera, miała
rację. Lubiłem to.<br />
- Jesteś okrutny – usłyszałem w odpowiedzi.<br />
- Wiem, dziękuję za potwierdzenie.<br />
- Dobra, dobra, opowiadaj dalej – po raz kolejny machnęła ręką, a także
bezwiednie zagryzła dolną wargę w oczekiwaniu na dalszy ciąg historii.<br />
- W porządku – zaśmiałem się – Na czym to ja stanąłem? Ach, tak, już wiem. Tak
więc Carmen mnie zauważyła. Stałem na schodach, a ona przy drzwiach, więc mogła
mnie całego obejrzeć, co też od razu zrobiła. Potem uśmiechnęła się do mnie,
jakbyśmy widzieli się zaledwie wczoraj. Następnie odwróciła się plecami i
wyszła na taras. Nie musiała nic mówić. Dla nas obojga było jasne, że pójdę za
nią.<br />
Na tarasie poza nami, o dziwo, nie było nikogo. Zastałem ją opierającą się o
poręcz i spoglądającą w dół na okazały, delikatnie oświetlony ogród.<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Tak się zastanawiam – </i>mówiła, nadal
się nie odwracając – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">ile z roślin w tym
ogrodzie zdążyło już wyrosnąć i obumrzeć, odkąd się ostatni raz widzieliśmy,
Raphaelu.</i><br />
Jej głos był nieco inny, niż zapamiętałem. Trochę niższy, doroślejszy, bardziej
kobiecy niż dziewczęcy. I, o ile to w ogóle możliwe, miał w sobie jeszcze
więcej pewności siebie.<br />
Nagle Carmen stanęła ze mną twarzą w twarz. Wtedy i ja mogłem się jej
przyjrzeć. Wszyscy zawsze powtarzali, że „jest ładnym dzieckiem i na pewno
wyrośnie z niej piękna panna”. Wtedy nie bardzo mnie to obchodziło, ale tamtego
dnia, mając przed sobą wysoką szesnastolatkę o talii osy i warkoczu z
kruczoczarnych włosów, ubraną w krwistoczerwoną sukienkę stwierdziłem, że tamci
ludzie się nie mylili.<br />
Pewien mądry człowiek powiedział kiedyś, że piękno to tylko subiektywny osąd
oparty na wzorcach z dzieciństwa. Uważam, że miał całkowitą rację, jednak nie
wydaje mi się, żeby na tym świecie żył ktokolwiek, kto nie umiałby docenić
urody Carmen.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Żadne – </i>odpowiedziałem na jej – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Ten dom został wybudowany niecały rok temu,
a ogród jest jeszcze młodszy.<br />
- Ty i to twoje chłodne, logiczne myślenie – </i>roześmiała się i podeszła
bliżej – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Pod tym względem wcale się nie
zmieniłeś – </i>nagle objęła mnie delikatnie, trochę tak, jakby nie chciała
pomiąć naszych ubrań. Zdziwiła mnie tym gestem. Nawet się nie poruszyłem, kiedy
mnie dotknęła. Zastanawiałem się tylko, co ona kombinowała, bo znałem ją na
tyle, żeby wiedzieć, kiedy to robiła.<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- U ciebie też obyło się bez większych
zmian, przynajmniej w charakterze.<br />
- Chciałeś powiedzieć, że wyładniałam? – </i>zapytała, nadal trzymając moje
ramiona.<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Chciałem powiedzieć dokładnie to, co
powiedziałem – </i>odparłem.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Och, nie bądź taki sztywny – </i>zaśmiała
się perliście po raz kolejny – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">No dobrze,
ja ci to powiem. Wyprzystojniałeś, Raphaelu. Ciekawe, czy… - </i>w tym momencie
wspięła się na palce i pocałowała mnie prosto w usta. Czułem się naprawdę
zdezorientowany, ponieważ wielu rzeczy spodziewałbym się po Carmen, ale
całowanie mnie do nich nie należało.<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Nie podobało ci się? – </i>zapytała
odsuwając się, kiedy nie dostała ode mnie żadnej odpowiedzi.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Każdego znajomego tak witasz? – </i>starałem
się rozgryźć jej grę.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Tylko tych, którzy mi się spodobają – </i>odparła
z właściwą sobie nonszalancją i wróciła na swoje miejsce przy poręczy, tym
razem siadając na niej tyłem do ogrodu.<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Powinienem się czuć zaszczycony? – </i>nasza
rozmowa przypominała trochę odbijanie piłeczki.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Większość by się czuła.<br />
- Nie jestem jak większość.<br />
- Wiem. Żadne z nas nie jest.<br />
</i>Zrobiłem kilka kroków w jej stronę, aby oprzeć się o balustradę, jednak w
tym momencie migdałowe oczy Carmen zabłysły szaleństwem i… przechyliła się do
tyłu. Odruchowo rzuciłem się, aby ją złapać, ponieważ do ziemi było parę
ładnych metrów.<br />
- Och… - wyrwało się Rinelle.<br />
- Właśnie – przytaknąłem i kontynuowałem opowieść – Ledwo zdążyłem ją chwycić.
Sekundę później już trzymałem ją w ramionach.<br />
- A ona? – ekscytowała się szatynka.<br />
- Zarzuciła mi ręce na szyję i roześmiała się – wzruszyłem ramionami..<br />
- Wariatka…<br />
- Może. Ale ona chyba po prostu już taka była.<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Widzisz? – </i>zapytała patrząc mi
prosto w oczy – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Ciągnie nas do siebie.<br />
- Chyba ciebie do ziemi – </i>mruknąłem – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Nie
rób tak więcej – </i>nie zależało mi na ukryciu złości.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Dlaczego? Przecież zawsze mnie
złapiesz.<br />
- A co, jeśli bym nie zdążył?<br />
- Niemożliwe.<br />
- A gdybym nie chciał?<br />
- Kochanie – </i>zniżyła głos i przysunęła się do mnie tak blisko, że nasze
twarze dzieliło jedynie kilka centymetrów – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Myślałam,
że o tym wiesz. To nigdy nie będzie zależeć od ciebie – </i>nagle zmniejszyła
odległość między nami do zera i pocałowała mnie po raz drugi, tym razem
wolniej, cierpliwie, jak kot, który upolował już swoją zdobycz i może się nią
spokojnie pobawić.<br />
- W tamtym momencie myślałeś o takich porównaniach? – parsknęła kpiąco Rinelle.<br />
- Gdybyś ją zobaczyła, od razu nasunąłby ci się na myśl kot, zarówno z wyglądu
jak i charakteru – odpowiedziałem jej zupełnie poważnie, przez co starła
złośliwy uśmieszek z twarzy.<br />
- Czyli dostała to, czego chciała – podsumowała.<br />
- O, tak – zgodziłem się – Zawsze tak było. Tym razem zachciało się jej Raphaela
Corteza. Więc po prostu mnie sobie wzięła.<br />
- No dobrze – szatynka znowu się zniecierpliwiła – Ale co się działo dalej?<br />
- Wiesz co, mam wrażenie, że traktujesz moje życie emocjonalne jak jakąś
książkę lub film.<br />
- Zgadłeś.<br />
- Czy to nie jest aby trochę nieuprzejme?<br />
- A skąd taki pomysł?<br />
- A skąd takie luźne podejście?<br />
- Nauczyłam się od ciebie.<br />
- Nie jestem taki – zaprotestowałem.<br />
- Jesteś – uparła się dziewczyna – A teraz przestań się ze mną drażnić i wróć
do opowiadania. Chcę usłyszeć ciąg dalszy.<br />
- Nie wiem, czy nadal chcę po tym, jak zostałem potraktowany w sposób… -
przerwał mi jakiś miękki przedmiot lądujący na mojej twarzy. Okazało się, że
była to kanapka Rinelle.<br />
- Przestań narzekać. I kończ historię – rozkazała (Rinelle, nie jej kanapka).<br />
Chyba nie miałem innego wyjścia, jak spełnić jej żądanie, jeśli chciałem żyć w
spokoju.<br />
- Dalej nie jest to jakieś wybitnie ciekawe. Niby byliśmy razem, przez całe
wakacje spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Kilka razy ktoś nakrył nas, jak
całowaliśmy się po kątach. Nic wielkiego.<br />
- Nic wielkiego?! – zdziwiła się moja słuchaczka – Tak mówisz o swoim pierwszym
związku? Przecież to zawsze jest <i style="mso-bidi-font-style: normal;">coś
wielkiego</i>.<br />
- Tylko jeśli naprawdę coś czujesz do drugiej osoby. Między nami nie istniała
żadna romantyczna chemia – pokręciłem głową – A jeśli już, to tylko czysto
fizyczne przyciąganie. Nigdy nie kochałem Carmen, ani ona mnie, jeśli mam być
szczery.<br />
- Ale przecież mówiłeś, że się rozumieliście, że byliście do siebie podobni…<br />
- I co z tego? – skrzywiłem się – Owszem, rozumiała, co czułem, kiedy byłem
sam. Nie zmienia to jednak faktu, że ta dziewczyna była po prostu zimną,
wyrachowaną, rozpieszczoną, nieliczącą się z nikim i niczym księżniczką, która
dzięki swojej inteligencji, urokowi oraz totalnemu brakowi sumienia dostawała
zawsze to, czego chciała.<br />
- Ała – zakpiła znowu Rinelle – Czym ci tak dopiekła?<br />
- Chyba tym, że zawsze musiała mieć ostatnie słowo i miała je także tym razem,
podczas naszej ostatniej rozmowy – odparłem sucho – Tej samej, podczas której z
nią zerwałem i tej samej, która odbyła się na kilka godzin przed jej śmiercią.<br />
- Czekaj, że co?! – moja rozmówczyni wybałuszyła oczy – Jak to: śmiercią?!<br />
- Och, no tak, pewnie powinienem wspomnieć o tym wcześniej – parsknąłem.<br />
- Raphaelu, jaką śmiercią?<br />
Westchnąłem i postanowiłem udzielić jej jak najkrótszej odpowiedzi.<br />
- Pod koniec wakacji czułem się już nami zmęczony, nie chciałem związku z
Carmen na odległość, w ogóle nie chciałem z nią już <i style="mso-bidi-font-style: normal;">żadnego</i> związku. Poszedłem więc do niej, żeby porozmawiać. Akurat
wyjeżdżali. Wziąłem ją na bok i powiedziałem, że jej nie kocham, ani ona mnie,
więc nie widzę sensu tego ciągnąć.<br />
- I co jak zareagowała?<br />
-<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Przyjęła to z właściwą sobie gracją.<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- A mogło być nam razem tak dobrze,
Rafito – </i>jej głos był jeszcze bardziej czarujący niż zwykle.<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Nie mogło i dobrze o tym wiesz –
odparłem.<br />
- Myślę, że prawda leży gdzieś po środku, kochany.<br />
- Nie nazywaj mnie tak.<br />
- Jak sobie życzysz… skarbie – </i>musiałem jej to przyznać, była mistrzynią w
manipulowaniu słowami – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Pozwól mi tylko
na pożegnanie coś zabrać…<br />
</i>- Pocałowała cię? – domyśliła się Rinelle.<br />
- Zgadłaś. Minę miałem chyba nietęgą, ponieważ powiedziała;<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Spokojnie, to nic takiego. Jak już
powiedziałeś, nie kocham cię. To była tylko zabawa, prawda? – </i>mówiła
przesadnie słodkim tonem. Chciałem coś odpowiedzieć, jednak nie zdążyłem, bo
Carmen nagle odwróciła się na pięcie i podbiegła do czekającego samochodu.
Przed wejściem jednak odwróciła się w moją stronę i krzyknęła:<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Do zobaczenia, Rafito! I daj znać,
kiedy jakaś dama podbije twoje serce, bardzo chciałabym ją poznać!<br />
</i>Potem wsiadła do auta i odjechała. Nigdy więcej już jej nie zobaczyłem.<br />
- A kiedy dowiedziałeś się, że ona…<br />
- Kilka godzin później. Ojciec właśnie robił mi awanturę o to, że „dałem odejść
tak wspaniałej kobiecie, która byłaby idealną żoną i matką dla moich dzieci”.
On ją uwielbiał. Nic dziwnego, charakter mieli identyczny. W momencie, kiedy
zbierał się do kolejnej przemowy o tym, jak to zmarnowałem sobie życie zrywając
z Carmen, do pokoju wszedł (a raczej wpadł) Leo i powiedział, że ona i jej
rodzice mieli wypadek na drodze. Nikt nie przeżył, trzy trupy na miejscu.<br />
- O Boże… - jęknęła Rinelle.<br />
- Dokładnie to wyrażała mina mojego ojca. Zamilkł i zbladł, a następnie wypadł
jak burza za drzwi, na odchodnym krzycząc, że to wszystko moja wina.<br />
- Ale to przecież nieprawda!<br />
- Zgadza się. Na szczęście byłem tego świadomy, bo inaczej wyrzuty sumienia
zżarłyby mnie od środka.<br />
- A ty? Jak zareagowałeś? Jeśli oczywiście mogę spytać…<br />
- Szczerze mówiąc, nie pamiętam, jaka była moja reakcja – zamyśliłem się – W
ogóle mało pamiętam z tamtego okresu – przyznałem. Widząc przerażoną minę
dziewczyny, dodałem szybko:<br />
- Jak widać, poradziłem sobie całkiem dobrze. Mówiłem ci już, nie kochałem jej.<br />
- Ale ta więź między wami, długoletnia znajomość… To musiało…<br />
- Chyba właśnie nie musiało, Rinelle – wszedłem jej ostro w słowo – Nie
rozpaczałem po śmierci Carmen i tak miało być. Zapewne przeżyłem jakąś własną
formę żałoby, ale szybko doszedłem do siebie. Nie mogłem nic poradzić na śmierć
swojej byłej dziewczyny, więc dlaczego miałem się tym dłużej przejmować?<br />
- Takie zachowanie nie jest naturalne dla ludzi – szatynka zmarszczyła brwi –
Chłodne myślenie w takich wypadkach po prostu nie działa. Zastępują je uczucia.<br />
- Chyba już dawno ustaliliśmy, że staram się eliminować takie bezużyteczne
odruchy – odparłem lekko poirytowany.<br />
- O, Raphaelu – Rinelle spojrzała na mnie karcąco – Nie masz serca z kamienia
ani nie jesteś maszyną.<br />
- Skąd to przypuszczenie?<br />
- Ty sobie żartujesz, ale naprawdę masz problem. Nie radzisz sobie z własnymi
emocjami, więc starasz się je tłumić.<br />
- No, dyplom z psychologii masz już gwarantowany – sarknąłem.<br />
- Przestań wreszcie ze mnie kpić! – dziewczyna straciła cierpliwość – Jestem
jedną z baaardzo nielicznych osób, którym na tobie zależy, więc mógłbyś
przynajmniej mnie nie obrażać.<br />
W innym przypadku usłyszałaby ode mnie jakąś ciętą ripostę, lecz nie tym razem.<br />
A więc zależało jej na mnie. Nie, żebym się nie domyślał. Rinelle była bardzo
uczuciową osobą, każdy głupi zauważyłby, że mnie lubi. Jednak domyślanie się
czegoś, a faktyczne dowiedzenie się tego, to nie to samo. Wcale nie chciałem
usłyszeć tego „zależy mi na tobie”, ponieważ jeśli już to powiedziała, to
znaczyło, że jest poważnie. Przewidziałem już kolejne etapy i bardzo mi się one
nie podobały. Chodziło mi o coś zupełnie odwrotnego.<br />
- Bardzo cię proszę, nie powtarzaj tego więcej – powiedziałem chłodno, patrząc
mojej rozmówczyni w oczy.<br />
- Słucham? – dziewczyna odpowiedziała mi piorunującym spojrzeniem.<br />
- Myślałem, że już ci to kiedyś wyjaśniałem. Nie potrzebuję, wręcz <i style="mso-bidi-font-style: normal;">nie chcę </i>mieć przyjaciół.<br />
- W takim razie dlaczego tu jesteś? Gdybyś nie był moim przyjacielem, nie
pojechałbyś ze mną.<br />
- To co innego. Potrzebowałaś pomocy, a ja nie miałem akurat nic innego do
roboty – skłamałem.<br />
- Ale ty jesteś… - urwała, rozzłoszczona – Albo wiesz co? W porządku, nie ma
problemu. Nic nie poradzę na to, że cię lubię, ponieważ nie jesteś aż takim
dupkiem, za jakiego chcesz uchodzić. I nie myśl sobie, że nabrałam się na tę
twoją pozę zimnego, ponurego faceta, który nikogo nie potrzebuje poza sobą.
Poważnie – tu już się roześmiała – Przypominasz mi wszystkich tych gości z
filmów z tekstem typu: „Nie zbliżaj się do mnie, moja miłość cię zabije”.<br />
- Nie pochlebiaj sobie – warknąłem. Wtedy uśmiech momentalnie zszedł z twarzy
Rinelle, a jej oczy zrobiły się chłodne.<br />
- Niczego nie sugerowałam – powiedziała oschle – oprócz tego, że się boisz.<br />
- Tak, to już parę razy słyszeliśmy.<br />
- Jak chcesz – odparła szatynka i krzyżując ramiona na piersi, zapatrzyła się
na świat za oknem.<br />
Nie znosiłem, kiedy to robiła. Uwrażliwiała, nawet <i style="mso-bidi-font-style: normal;">uczłowieczała </i>mnie bardziej, niżbym tego chciał. A była przy tym
tak irytująca, jak to tylko możliwe. Naprawdę nie wiedziałem, jak dać jej do
zrozumienia, że jest mi dobrze tak jak jest i nie potrzebuję nikogo, żeby to
zmieniał. Denerwowała mnie tą swoją upartością nawet bardziej niż Leonardo. I
jeszcze ta… <i style="mso-bidi-font-style: normal;">emanacja </i>uczuciami. Kiedy
ona wreszcie przyjmie do wiadomości, że nic w życiu nie idzie dobrze, jeśli
kieruje się czymś innym niż chłodnym myśleniem?<br />
- Dobra, przepraszam – odezwała się nagle Rinelle – To twoje sprawy, nie
powinnam się mieszać. Co zupełnie nie usprawiedliwia tego, że zachowujesz się
jak skończony idiota wobec osób, które próbują być dla ciebie miłe.<br />
- Zgaduję, że teraz ja powinienem cię przeprosić – bardziej stwierdziłem niż
zapytałem.<br />
- Przydałoby się – odparła dziewczyna – Ale nic na siłę, łaski bez – dodała szybko,
urażona.<br />
- Przepraszam – powiedziałem szczerze, gdy trochę ochłonąłem – Co nie zmienia
faktu, że jesteś okropnie irytująca – naśladowałem jej ton.<br />
- To przepraszasz, czy twierdzisz, że cię denerwuję?<br />
- Obie rzeczy.<br />
- Pfff… Na nic lepszego nie mam co liczyć, prawda?<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Nope</i>.<br />
Po tych słowach już ze sobą nie rozmawialiśmy. Przez chwilę zatopiłem się we
wspomnieniach, a kiedy znów podniosłem wzrok na Rinelle, okazało się, że… zasnęła.
Emocje zrobiły swoje. Oparła się o okno, a zgięte nogi położyła na miejscu
obok. Chyba jednak nie było jej ciepło, ponieważ co kilka sekund lekko drżała. Nic
dziwnego, od okna strasznie ciągnęło. Moja reakcja była niemal automatyczna. Ściągnąłem
z siebie bluzę i nakryłem nią śpiącą dziewczynę. <br />
Świetnie. Teraz rycersko marzłem po drugiej stronie przedziału. Może to mnie
czegoś nauczy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Budzę się, kiedy konduktor oznajmia
przez głośniki, że za kilka minut dojedziemy do ostatniej stacji.<br />
Powoli przytomnieję. Nogi mi ścierpły, poza tym jeszcze zmarzły. Nic dziwnego,
pomyślałam zauważając delikatne płatki śniegu za oknem. Dobrze, wiem zatem,
dlaczego mi chłodno. Ale czemu w takim razie w resztę ciała jest mi podejrzanie
ciepło? Patrzę na swoje ramiona i brzuch okryte miękkim, ciemnym materiałem. Następnie
podnoszę głowę i spoglądam na Raphaela, który siedzi wyciągnięty na swoim
miejscu, z rękami pod odchyloną głową. Wydaje się drzemać, ponieważ ma
zamknięte oczy i oddycha miarowo. Korzystając z okazji zaczynam mu się przyglądać,
jednocześnie czując niewielkie wyrzuty sumienia, że robię to bez jego wiedzy.<br />
Tak jak ostatnim razem, kiedy widziałam go śpiącego, ma spokojny wyraz twarzy. Ciemne
brwi nie są ściągnięte jak zazwyczaj, a usta wydają się odrobinę większe bez
tego częstego, nieokreślonego grymasu, który gości na nich na co dzień. Dostrzegam
też małą, jasną bliznę na kości policzkowej chłopaka, którą zawdzięcza
pamiętnej kłótni ze swoim bratem i która jest widoczna tylko wtedy, kiedy
dobrze się przypatrzę.<br />
Niechętnie to przyznaję, ale spokojny też jest nieprzyzwoicie przystojny. Ładnie
zarysowana (w tym momencie rozluźniona) szczęka, widoczne mięśnie ramion,
smukły tors. Zastanawiam się czy…<br />
-Mogłabyś, z łaski swojej, przestać się na mnie gapić? – słyszę nagle.<br />
- Och – jestem nieco zaskoczona – Ty nie śpisz. Ale skąd wiedziałeś, że na
ciebie patrzę, skoro miałeś zamknięte oczy?<br />
- Słyszałem.<br />
- Słyszałeś?<br />
- Właśnie to powiedziałem – odpowiada z właściwą sobie bezczelnością. Dopiero teraz
prostuje się i podnosi powieki – Przez sen raczej nie wykonywałaś żadnych
ruchów, toteż gdy usłyszałem przed chwilą, jak się wiercisz, domyśliłem się, że
wstałaś. Potem nagle ucichłaś, co znaczy, że przestałaś się ruszać. W tym
wypadku istniały dwie możliwości: albo znowu zasnęłaś (raczej mało
prawdopodobne), albo coś lub kogoś obserwowałaś. Poza nami w przedziale nie ma
nikogo, więc logicznym było, że patrzyłaś na mnie – wbija we mnie te swoje jasne,
inteligentne oczy i chyba czeka, aż mu odpowiem.<br />
- A nie przyszło ci do głowy, że mogłam obserwować śnieg za oknem? – cieszę się,
że w porę wpadłam na jakąś ripostę.<br />
- Naturalnie, że mogłaś – brunet wzrusza ramionami – Jednak oczywistym wydał mi
się fakt, iż jestem nieco bardziej… <i style="mso-bidi-font-style: normal;">atrakcyjnym
</i>obiektem do obserwacji niż śnieg.<br />
- Jakiś ty skromny! – parskam.<br />
- To nie ma nic wspólnego z moim mniemaniem o sobie. Po prostu czysta
kalkulacja.<br />
- Niech ci będzie, Sherlocku.<br />
- Ubieraj się – chłopak znienacka zmienia temat – Zaraz wysiadamy.<br />
Wtedy dociera do mnie, że nadal mam na sobie jego bluzę, a on siedzi w samym
T-shircie w, co by<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>nie mówić, dość chłodnym
przedziale.<br />
- Ach, tak – ściągam z siebie okrycie i oddaję właścicielowi – Dziękuję. To bardzo…
miło z twojej strony.<br />
- Wybacz, następnym razem się poprawię i będę już standardowo nie-miły – sarka Raphael,
czym mnie rozśmiesza.<br />
Kiedy ubieramy kurtki (aby nie urazić głęboko umodowionej części społeczeństwa doprecyzuję:
on kurtkę, ja płaszcz), konduktor oznajmia, że dotarliśmy na miejsce.<br />
- Chodź, chodź – pospiesza mnie Raphael, ściągając nasze bagaże z półki – No,
już – nie podaje mi mojej torby, chociaż wyraźnie się tego domagam, tylko od
razu wychodzi z pociągu, po drodze zarzucając sobie swój plecak na ramię. Coś mi
się wydaje, że to przez zbyt długie siedzenie w ciasnym przedziale.<br />
Staję na peronie i wciągam chodne, wilgotne powietrze, które pachnie tak znajomo.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo tęskniłam za tym miastem. A jeszcze
bardziej za dwoma osobami, które zobaczę już za chwilę…<o:p></o:p></span></div>
<br />Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-75817330037091917062018-03-24T15:52:00.001-07:002018-03-24T15:52:02.018-07:00Rozdział 22<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Wpadam do mieszkania i jak dzika szukam
ładowarki. Podłączam telefon, a następnie, po uprzednim wstukaniu PIN-u,
wybieram numer mamy. Z jakiegoś powodu mam złe przeczucia.<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Halo? –</i> po trzech sygnałach słyszę
po drugiej stronie kobiecy głos.<br />
- Mamuś? – odzywam się zaniepokojona – Wszystko w porządku? Przepraszam, miałam
dać znać, czy przyjeżdżam i w ogóle, ale tyle się działo i…<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Spokojnie, Rin –</i> przerywa mi mama <i style="mso-bidi-font-style: normal;">– Nic się nie stało. Ja też ostatnio miałam
dużo na głowie i zapomniałam do ciebie zadzwonić. Po prostu… -</i> urywa, a ja
zaczynam coś podejrzewać.<br />
- Na pewno wszystko dobrze? – dopytuję – Bo jakoś dziwnie brzmisz.<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Nie, córeńko, naprawdę</i> – odpowiada
ona stłumionym głosem. Zapewnia mnie, że wszystko gra, jednak znam ją zbyt
dobrze, żeby w to wierzyć.<br />
- Płakałaś?<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Rin, nie…</i><br />
- Odpowiedz. Płakałaś?<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- To nic, nie…<br />
</i>- Mamo, o co chodzi? – naciskam.<br />
Po chwili, która wydaje mi się wiecznością, z drugiej strony pada jedno zdanie,
które wyjaśnia wszystko:<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Rozstaliśmy się z Jamesem.<br />
</i>- Co?! – nie jestem pewna, czy dobrze usłyszałam – Jak to?<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Nie układało nam się.</i><br />
- Co ty mówisz?<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Kochanie, jesteś już duża, więc mogę ci
coś powiedzieć </i>– jej głos lekko drży, ale dzielnie się trzyma – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Długo myślałam nad naszym związkiem i jak
patrzę na niego z perspektywy czasu to już wiem, że od początku skazany był na
porażkę. Wydaje mi się, że nigdy tak naprawdę nie kochałam Jamesa. Po śmierci
waszego taty ja… po prostu nie chciałam być sama. Potrzebowałam kogoś, żeby
zastąpił ojca tobie i Carlisle’owi, a mi zmarłego męża.</i><br />
- Ale… - próbuję się w tym wszystkim połapać – Przecież byliście razem od
trzech lat! Nie… nie wiedziałaś wcześniej, co czujesz?<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Rinelle</i> – uspokaja mnie mama <i style="mso-bidi-font-style: normal;">– Czasem chcemy być ślepi. Próbujemy coś
sobie wmówić, bo wydaje nam się, że to dla mas dobre. Ja potrzebowałam właśnie
tych trzech lat, żeby przestać się łudzić.<br />
</i>- Ale…<br />
-<i style="mso-bidi-font-style: normal;"> Już dobrze, słoneczko. Postanowiliśmy
się rozstać na spokojnie, w zgodzie.</i><br />
- A co z Carem? – pytam – Prawie w ogóle nie pamięta taty, a teraz nie będzie
miał nawet Jamesa?<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Jakoś sobie poradzimy –</i> głos mamy
znowu drży, a ja czuję się winna, że moje słowa zabrzmiały jak wyrzut.<br />
Na kilka sekund zapada cisza. Kiedy już mam się odezwać, mama mnie uprzedza:<br />
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">- Może przyjedziesz do domu na jakiś
czas?</i> – proponuje – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Carlisle na pewno
by się ucieszył.<br />
</i>Nagle dociera do mnie, że nie to nie mama nie radzi sobie ze swoim
rozstaniem. To ja nie umiem przeboleć, że znowu coś się zmienia.<br />
- Ja… ja… Zadzwonię później – zaciskam oczy i rozłączam się. Dzieciak, prycha
jakiś głos w mojej głowie.<br />
Wtedy coś we mnie pęka.<br />
Siadam na łóżku i ukrywam twarz w dłoniach, a łzy same zaczynają spływać mi po
policzkach. Biedna mama. Pamiętam dokładnie, jak to wszystko wyglądało po
śmierci taty. Codziennie miała zapuchnięte oczy, chociaż nigdy nie widzieliśmy
z bratem, żeby płakała. Pocieszała za to nas, kiedy przytłaczała nas tęsknota.
Całej naszej trójce było ciężko, ale teraz myślę, że mama odczuła śmierć taty
najboleśniej.<br />
A potem pojawił się James. Z początku tolerowałam go tylko dlatego, że mama
była przy nim szczęśliwsza, ale z czasem okazało się, że to naprawdę równy
gość, choć nigdy nie zastąpi nam taty. Naprawdę nic nie wskazywało na to, żeby
mieli się rozstać.<br />
Cholera, cholera, cholera! Powinnam tam była jeździć, a nie tylko dzwonić i
rozmawiać przez Skype’a! I jutro też powinnam wsiąść w pociąg i jechać do domu!<br />
Nic z tego, odzywa się znowu głos w mojej głowie. I ma rację. Zupełnie nie
czuję się na siłach teraz wracać. Boję się, że będzie jak ostatnio. Mama wesołością
zamaskuje smutek, a Car… Zastanawiam się, czy mama już mu powiedziała.<br />
Przed oczami staje mi chwila, w której dowiedzieliśmy się o wypadku taty. Miałam
piętnaście lat i właśnie wróciłam ze szkoły. Zorientowałam się, że coś jest nie
tak, gdy zobaczyłam policjanta tłumaczącego coś mamie w salonie. A potem… potem
było już tylko gorzej.<br />
Wstrząsa mną nagły szloch. Staram się płakać cicho, jednak okazuje się, że nie
potrafię.<br />
- No i co z nimi, Rine… – podrywam głowę na dźwięk głosu Raphaela - Chryste,
Rinelle, dlaczego ty płaczesz? – chłopak otwiera szeroko oczy.<br />
Kręcę tylko głową, ponieważ nie umiem wydusić z siebie ani słowa. Zaciskam dłoń
w pięść i przygryzam kłykieć, aby nie płakać. Powstrzymuje to dźwięki, jednak
łzy i dreszcze już nie.<br />
Raphael siada na brzegu łóżka i jeszcze raz pyta spokojnym tonem:<br />
- Dlaczego płaczesz?<br />
Zbieram się w sobie i podaję mu powód.<br />
- Czyli twoi rodzice się rozwodzą? – upewnia się.<br />
- Nie.<br />
- Ale powiedziałaś…<br />
- Po… powiedziałam, że moja mama odchodzi, ale od swojego chłopaka, nie m-mojego
taty, bo tego już nie może zrobić. On n-nie żyje już od pięciu lat.<br />
Chłopak nic nie odpowiada, tylko powoli wypuszcza powietrze, nie wie, jak
zareagować. Po chwili jednak przysuwa się w moją stronę i delikatnie obejmuje
mnie ramieniem. Wtedy z jakiegoś powodu robi mi się jeszcze bardziej smutno. Nadal
płacząc, wtulam się w niego mocno. Okazuję się, że aż <i style="mso-bidi-font-style: normal;">za</i> mocno.<br />
- E.. Rinelle? Czy… mogłabyś… usiąść obok? – Raphael stara się ukryć
zmieszanie.<br />
Nawet nie zauważyłam, że usiadłam mu na kolanach i objęłam, trochę zbyt ciasno.<br />
- Och, przepraszam – uśmiecham się słabo i szybko wracam na swoje poprzednie miejsce.<br />
- W porządku – odpowiada brunet, prostując się – Czy chcesz coś jeszcze
powiedzieć?<br />
- Mama pytała, czy przyjadę do domu na trochę – ocieram nos rękawem i
przygryzam dolną wargę, aby powstrzymać jej drżenie – Tylko, że ja… nie wiem,
czy chcę. Wszystkie wspomnienia związane ze śmiercią taty do mnie wróciły i…
boję się, że teraz będzie podobnie.<br />
- Ale…?<br />
- Ale sumienie podpowiada mi, że powinnam jechać.<br />
Po tych słowach chłopak delikatnie poklepuje mnie po ramieniu, tak niezręcznie,
jakby nie wiedział, co ma dalej robić i mówić. No jasne, przecież nie codziennie
zdarzają mu się takie rozmazgajone idiotki. Jestem zła na siebie za takie
zachowanie, tym bardziej, że zdarza się rzadko, a nie powinno wcale. Zwykle staram
się być twarda, a jeśli nie potrafię, to przynajmniej udaję. Już dawno wyrosłam
z wypłakiwania się w czyjś rękaw. A przynajmniej tak sądziłam.<br />
Chcę przeprosić Raphaela za tę chwilę słabości, ale w moim mózgu następuje
jakieś cholerne zwarcie i zamiast tego pytam:<br />
- Pojedziesz ze mną?<br />
Wydaje mi się, że przez ułamek sekundy widzę przerażenie w jego oczach. Otwieram
usta, aby cofnąć swoje słowa, ale w tym momencie on mówi coś, przez co mnie
zupełnie zatyka:<br />
- Pojadę.<br />
- Co? – wyrywa mi się cienkim głosem.<br />
- Mówię, że pojadę – powtarza brunet.<br />
- Nie, nie musisz. Przepraszam, nie powinnam cię o to prosić…<br />
- Przecież już to zrobiłaś – brunet patrzy na mnie odrobinę kpiąco, ale nie stara
się być złośliwy.<br />
- Dziękuję – udaje mi się wykrztusić.<br />
W odpowiedzi Raphael tylko wzrusza ramionami.<br />
- Lepiej się pakuj – mówi – Jedziemy najbliższym pociągiem.<br />
- Jak to: najbliższym? – dziwię się.<br />
- Po prostu – brunet odpowiada tak, jakbym zadała niemądre pytanie, cho w
zasadzie zrobiłam – Z tego, co się orientuję, twoje miasto jest jakieś trzy
godziny drogi stąd, więc lepiej jechać teraz, niż siedzieć tutaj, w nerwach.<br />
W milczeniu kiwam głową na znak, że się z nim zgadzam. Chłopak ma już
wychodzić, kiedy coś mi się przypomina.<br />
- A praca? – pytam, nie do końca wiedząc, o czyją pracę mi chodzi.<br />
-Myślę, że Leonardo nie będzie robił problemów – Raphael ponownie wzrusza
ramionami w geście „jakoś to będzie” i opuszcza mój pokój.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Nie mam pojęcia, co nim kieruje. Zupełnie
nie spodziewałam się takiej reakcji z jego strony. Zachodzę w głowę, dlaczego
zgodził się ze mną pojechać. Nijak nie mogę tego zrozumieć i wiem, że w najbliższym
czasie do tego nie dojdę. W danym momencie potrzebny jest mi tylko gorący
prysznic i czyste ubranie. Biorę więc z szafy czystą bieliznę i koszulkę, a
następnie idę do łazienki. Wcześniej jeszcze dzwonię do Leonarda, żeby
usprawiedliwić swoją nieobecność i wysyłam krótką wiadomość mamie, w której
tłumaczę, dlaczego przyjedziemy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">my, </i>a
nie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">ja. </i>Sama jestem ciekawa argumentu,
jaki wymyślę.<o:p></o:p></span></div>
<br />Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-28068569769041084612018-03-21T14:22:00.001-07:002018-03-21T14:22:55.314-07:00Rozdział 21<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Nazajutrz budzę się sama, nie wiedząc,
gdzie jestem. Świadomość, że znajduję się w obcym łóżku przez ułamek sekundy
każe mojemu mózgowi zakładać bardzo… pochopne zakończenie mojej randki z
Julienem, na szczęście jednak szybko orientuję się w sytuacji. Restauracja,
Raphael, przeprosiny, mieszkanie Leonarda, rozmowa z Naomi. Wszystko w
porządku.<br />
Powoli zwlekam się z posłania i podchodzę do małego lustra powieszonego obok
okna. Wyglądam (o dziwo!) jako tako. Wygładzam włosy przeczesując je palcami i
poprawiam makijaż za pomocą chusteczki i korektora wyciągniętego z jednej z
kieszeni kurtki. W drugiej, ku mojemu radosnemu zaskoczeniu, znajduję paczkę
gumy miętowej. Biorę jeden listek i zaczynam go rzuć. Ok, mogę iść dalej.<br />
Nagle docierają do mnie odgłosy krzątaniny w kuchni, więc postanawiam tam pójść
i w czymś pomóc. Wychodzę z sypialni, jednak zatrzymuję się przed drzwiami
kuchni, ponieważ słychać zza nich dwa rozchichotane głosy, niższy, męski i
wyższy, kobiecy. Zerkam wtedy na kanapę, którą widać z korytarza i stwierdzam,
że widać na niej tylko jedną osobę z bujną, czarną czupryną, jako jedyną
wystającą spod koca. Dodaję więc dwa do dwóch i postanawiam nie przeszkadzać
Leonardowi i Naomi.<br />
Ze względu na to, że chwilowo nie mam nic do roboty, rozglądam się trochę po
mieszkaniu. Jest większe od tego, w którym mieszkamy z Raphaelem. Tuż przy
drzwiach wejściowych znajduje się wąski korytarz prowadzący do głównego pokoju.
Jednak przed salonem po prawej stronie korytarza jest wejście do kuchni, a po
lewej do sypialni i łazienki. Jeśli chodzi o wystrój to nie ma zbyt dużo do
opowiadania, widać, że para dopiero niedawno się wprowadziła i jeszcze nie zdążyła
urządzić mieszkania po swojemu.<br />
Nie chcę jednak myszkować za długo, tak więc po krótkiej chwili kieruję się do
dużego pokoju.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Siadam na fotelu obok
kanapy, na której śpi Raphael. Łapię się na tym, że zaczynam mu się przyglądać.
Teraz leży na plecach i zdążył się już odkryć do pasa. Jedną rękę ma pod głową,
a drugą na miarowo unoszącej się piersi. Jego nogi nie mieszczą się całe na
kanapie, więc przewiesił je przez jeden z podłokietników. Chociaż wydaje się
spokojny, tak naprawdę zdaję sobie sprawę, że to tylko chwilowy stan.
Zastanawiam się, jak on musi się czuć w związku z porwaniem rodziców, ale nie
potrafię postawić się na jego miejscu. Widzę tylko, jak reaguje. Zgrywa
twardziela, ale ja wiem, że to tylko pozory. Żal mi go, tak strasznie żal.
Chciałabym mu pomóc, ale nie mam pojęcia jak. Poza tym, on tego nie chce,
odrzuca każdą moją próbę, co wszystko jeszcze bardziej utrudnia.<br />
Powodowana nagłym rozczuleniem odgarniam śpiącemu kosmyk włosów z czoła. W tym
momencie porusza się niespokojnie przez sen. Po chwili zaczyna wiercić się
coraz bardziej i ciężko oddychać, więc, zaniepokojona, próbuję go obudzić.<br />
- Hej, Raph – mówię cicho i potrząsam nim delikatnie – Wstawaj, Raphaelu, to
tylko sen.<br />
Nagle chłopak budzi się gwałtownie i w sekundę unieruchamia moje nadgarstki w
żelaznym uścisku. Przez krótką chwilę rozgląda się dookoła nieprzytomnie, lecz
szybko wraca do rzeczywistości, rozluźnia się i puszcza moje ręce.<br />
- Matko, Rinelle – mówi zduszonym głosem, opadając na kanapę i przejeżdżając
dłonią po twarzy – Ale mnie przestraszyłaś.<br />
- Chyba nie tylko ja – zauważam – Co ci się śniło?<br />
- Nic takiego, po prostu…<br />
- Raph.<br />
- Słu… czy ty użyłaś zdrobnienia mojego imienia?<br />
- Tak i musisz to jakoś przeżyć. Ale nie zmieniaj tematu. A więc, co ci się
śniło?<br />
- Mówiłem już, nic takiego.<br />
- Raphaelu.<br />
- Tak? – chłopak siada prostu, lekko znużony moim dociekaniem.<br />
- Wiem, kiedy kłamiesz.<br />
- Ach, tak?<br />
- Owszem. I wiem też, kiedy próbujesz zbić mnie z tropu poprzez zadawanie mi
pytań.<br />
- Aż tak przewidywalny jestem?<br />
- Nawet nie próbuj – posyłam brunetowi groźne spojrzenie.<br />
Przez chwilę patrzymy na siebie w milczeniu. Już mam ponowić pytanie, jednak
Raphael mnie uprzedza:<br />
- No dobrze, śnili mi się rodzice – jego ton wydaje się obojętny, ale wiem, że
w rzeczywistości tak nie jest – Byli w niebezpieczeństwie, a ja mogłem ich
uratować, tyle że… wahałem się nad drugą opcją.<br />
- Drugą opcją? – nie rozumiem.<br />
- Tak. To znaczy, mogłem pomóc im albo… innej osobie. I nie wiedziałem, kogo
wybrać.<br />
Milcząco pokiwałam głową. To rzeczywiście okropny sen. Nie pytam Raphaela, kim
była ta „inna osoba”, ponieważ mam pewność, że bardzo nie chce mi powiedzieć. A
jeśli naprawdę, ale tak naprawdę czegoś nie chce, to tego nie zrobi.<br />
- Chyba będę musiał się przyzwyczaić – odzywa się nagle chłopak.<br />
- Do czego? – pytam, a on w odpowiedzi ruchem głowy wskazuje na kuchnię, z
której, zamiast śmiechów, dochodzą teraz odgłosy przytłumionej rozmowy, dość,
hm, miłej, sądząc po jej tonie.<br />
- Nie rozumiem, jak on może być taki… - brunet kręci głową.<br />
- Spokojny? – podsuwam.<br />
- Mniej więcej.<br />
- Hmm – zastanawiam się chwilę nad odpowiedzią – Nie tyle jest spokojny, ile
stara się zachować zimną krew, bo to jest lepsze od awanturowania się. A Naomi…<br />
- A Naomi pomaga mu przez to przejść, jest dla niego oparciem – mój rozmówca
wzdycha z poirytowaniem – Tak, już to wczoraj od niego słyszałem.<br />
- A… - zaczynam nieśmiało – Czy ty nie jesteś przypadkiem, no wiesz… trochę o
nią zazdrosny? To znaczy o to, że to ona go wspiera, a nie ty.<br />
Myślałam, że Raphael będzie się wykręcał albo po prostu kłamał, jednak, ku
mojemu zdziwieniu, odpowiada wyjątkowo szczerze:<br />
- Może. Tak, to jest dość prawdopodobne.<br />
Nic nie mówię, ponieważ wyczuwam, że i tak dużo mi już powiedział. Chwilę
później wchodzą Leo i Naomi.<br />
- Przepraszamy, że tak długo – mówi Mulatka niosąc talerz kanapek.<br />
- To nie będzie konieczne, i tak zaraz idziemy – odpowiada na to Raphael i już zbiera
się do wyjścia. Ja jednak jestem bardzo głodna, z czego zdaję sobie sprawę
dopiero w momencie, gdy czuję zapach jedzenia. Poza tym, nie spodobało mi się użycie
przez chłopaka liczby mnogiej. Nie będzie mi mówił, co mam robić. Na znak
protestu biorę do ręki jedną kanapkę i nadgryzam ją, przez co ściągam na siebie
karcące spojrzenie bruneta. Szczerze? Zwisa mi to.<br />
Zapada cisza. Atmosfera wokół salonowej ławy jest nieco napięta. Cóż, jednorazowa
rozmowa w środku nocy nie może być lekiem na wszystko. Naomi skubie szew na
swojej bluzie, Leonard pilnie przygląda się podłodze, a Raphael jemu. Ja przyglądam
się całej trójce jakby zboku, z każdą sekundą czując się coraz bardziej nieswojo.
Na szczęście w końcu głos zabiera starszy z braci:<br />
- Chyba… - zwraca się do Raphaela – Chyba powinniśmy porozmawiać o wczoraj.<br />
- Zgadzam się – odpowiada brunet beznamiętnym tonem, ja jestem jednak przekonana,
że wewnątrz cały aż chodzi.<br />
- To… - blondyn urywa i spogląda pytająco najpierw na mnie, a potem na brata. Nie
rozumiem, o co mu chodzi, dopóki nie pada odpowiedź drugiego chłopaka:<br />
- Czego ode mnie chcesz? – wzrusza ramionami – Pozwolenia? Proszę bardzo. Sam
niejednokrotnie dałeś mi do zrozumienia, że jestem jej to winien.<br />
Zastygam z kanapką przy ustach. Czy on właśnie, przynajmniej pośrednio, pozwala
mi pomóc? Leonard i jego dziewczyna są chyba niemniej zdziwieni niż ja. Całą trójką
patrzymy na Raphaela szeroko otwartymi oczami.<br />
- No co? – pyta brunet obronnym tonem – Dlaczego się tak na mnie gapicie? No dalej,
braciszku, mów!<br />
Blondyn wygląda, jakby chciał to jakoś skomentować, jednak od razu przechodzi
do rzeczy.<br />
- Tak więc, w dużym skrócie – zaczyna – dowiedzieliśmy się, że niedługo Brumby szykuję
dużą imprezę, urodziny swoich bliźniaków.<br />
- I jak niby ten fakt ma nam pomóc? – prycha brunet – Wejdziemy tam, porwiemy
bachory i zażądamy wymiany?<br />
- Nie tak łatwo będzie ci je <i style="mso-bidi-font-style: normal;">porwać </i>–
odpowiada mu Naomi zgryźliwym tonem – Te „bachory”, jak je nazwałeś, kończą
dwadzieścia lat i nie wątpię, że mają osobistą obstawę.<br />
- O – wydobywa się tylko z ust chłopaka.<br />
- Dobrze, więc jak mówiłem, Brumby będzie urządzał urodziny syna i córki – do rozmowy
wraca Leonard – Oboje znajdują się blisko niego nawet w pracy, bo przyjął je na
jakiś staż czy coś w tym rodzaju. Możemy to wykorzystać i z nich wydobyć jakieś
informacje, oczywiście po cichu.<br />
- Kiedy? – pyta jak zwykle zwięźle Raphael.<br />
- Tego jeszcze nie wiemy – kręci głową jego brat – Ale jak tylko pojawią się
jakieś konkrety, to znajomy Erikksona nam je przekaże.<br />
Przyglądam się obu Cortezom. W tym momencie widać, jak bardzo są do siebie
podobni – te same rysy i poważny, skupiony wyraz twarzy. Nawet spojrzenia mają
identyczne, to znaczy sposób, w jaki patrzą, choć oczy są różnego koloru. Biją od
nich różne emocje, ale przede wszystkim determinacja. Po raz kolejny
uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, jak koszmarnie muszą się czuć. Ta myśl z
jakiegoś powodu napełnia mnie poczuciem winy.<br />
- W porządku – odzywa się Raphael – Dzięki za wszystko i tak dalej. Będziemy się
już żegnać – wstaje i rusza do drzwi. Otwiera je i tak czeka, zapewne na mnie.<br />
Przez chwilę wydaje mi się, że Leo zareaguje jakoś na zachowanie młodszego
brata, jednak on mówi tylko:<br />
- Jasne, do zobaczenia – wstaje, aby razem z Naomi odprowadzić mnie do wyjścia.<br />
- Trzymajcie się – żegna nas Mulatka, na co ja odpowiadam ciepłym uśmiechem i
oboje z brunetem wychodzimy.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Niedługo potem siedzimy już w samochodzie.
Przypatruję się przez chwilę Raphaelowi. Ma kamienny wyraz twarzy, jedynie
nietypowy błysk w oku i lekko wysunięta do przodu szczęka zdradza zdenerwowanie.
Jego oczy są jeszcze zapuchnięte od snu, a czarna koszulka jest niemiłosiernie
rozciągnięta, poza tym musiał sobie gdzieś rozciągnąć dekolt (nie wiem, czy tak
to się nazywa u facetów). Przez to widać wystający łańcuszek, który ma na szyi.
Na to wszystko narzucona czarna, skórzana kurtka, z którą się praktycznie nie
rozstaje i standardowo włosy w nieładzie.<br />
Przez moje ciało przechodzi nagle dziwny prąd. Cholera, od kiedy on tak na mnie
działa?<br />
- Dlaczego nie ruszasz? – głos chłopaka wyrywa mnie z zamyślenia.<br />
- Hm, co? A, tak sobie tylko… - wykonuję nieokreślony ruch ręką, jednak w tym
momencie w mojej głowie formułuje się pytanie – Słuchaj, dlaczego Leonard nie
zareagował na twoje… cóż, dość dziwne zachowanie przy wyjściu?<br />
- Jedną z rzeczy, które wczoraj omówiliśmy, była właśnie sprawa mojego zachowania.
Leonardo obiecał, że będzie się tym mniej emocjonował.<br />
- O, rozumiem – już mam zapalać, kiedy nagle pewna myśl przeszywa mi mózg – Raphaelu,
jaki mamy dziś dzień?<br />
- Niedziela, osiemnastego marca. Dlaczego pytasz?<br />
- Szlag!<br />
- To raczej nie jest odpowiedź.<br />
- Przepraszam, po prostu… Jakiś czas temu rozmawiałam z mamą i obiecałam, że
przyjadę w ten weekend. Ale przez wczorajszą randkę z Julienem i to, co
zdażycło się później… O wszystkim zapomniałam! – łapię się za głowę.<br />
- Sprawdź telefon, może dzwoniła – proponuje mi chłopak.<br />
Za jego radą wyciągam z kieszeni kurtki komórkę i naciskam guzik blokady,
jednak ekran pozostaje czarny.<br />
- Rozładowany – jęczę – Psiakrew! Mama musi odchodzić od zmysłów! Możesz mi
pożyczyć swój telefon?<br />
- Leży na moim biurku.<br />
- Niech to szlag! – klnę znowu – Dobra, trzymaj się, jedziemy do domu.<br />
Nie żartuję. Lepiej, żeby mnie posłuchał i naprawdę zapiął pasy, bo zamierzam
dotrzeć na miejsce dwa razy szybciej, niż normalnie.<o:p></o:p></span></div>
<br />Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-41052695257489850742018-03-19T14:58:00.003-07:002018-03-19T14:58:22.942-07:00Rozdział 20<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Tym razem we dwójkę pukamy do drzwi
mieszkania Leonarda. Po chwili słyszymy jakieś szuranie i zaspany, pytający
męski głos:<br />
- Kto tam?<br />
Aż się wzdrygam. Gdyby nie to, że Raphael stoi obok mnie, mogłabym przysiąc, że
to on woła. Bracia mają niezwykle podobne głosy, chociaż jak tak się bardziej
wsłucha, to każdy z nich ma coś innego, charakterystycznego dla siebie.<br />
- Pizzę przywieźliśmy – odpowiada ponurym tonem mój współlokator. W tym samym
momencie szczęka zamek i drzwi otwierają się. Staje w nich rozczochrany,
zdecydowanie prosto z łóżka Leonard, który jednak czujnie obserwuje brata spod
przymkniętych oczu.<br />
- Po co przyszedłeś? – pyta nieufnie, a ja wcale mu się nie dziwię.<br />
- Leo… możemy pogadać? – prosi Raphael.<br />
Leonard obrzuca go podejrzliwym spojrzeniem, a następnie skupia się na mnie i
wtedy (dzięki bogom) jego mina staje się łagodniejsza.<br />
- Wchodźcie – mówi, a potem przesuwa się, żeby zrobić nam przejście.<br />
- A… Naomi już wróciła? – zagaduje młodszy z braci. Ręce ma złączone za
plecami, co znaczy, że się denerwuje, ale udaje zupełny spokój.<br />
- Tak. Ale już śpi, więc nie łudź się, że obudzisz ją tylko po to, żeby
dowiedzieć się, o czym rozmawiała z tamtym facetem – odpowiada twardo starszy.<br />
- Nie o to mi chodzi – Raphael potrząsa głową.<br />
- Ja też nie zamierzam ci niczego mówić o tej porze.<br />
- Nie o to mi chodzi – powtarza chłopak.<br />
- To o co? – w tym momencie Leonard do złudzenia przypomina swojego brata ze
względu na <i style="mso-bidi-font-style: normal;">tą </i>minę, która pojawia się
na jego twarzy. Ciekawe po kim to mają.<br />
- Ja, no wiesz… - brunetowi z trudem przychodziło wyduszenie z siebie choćby
jednego słowa, toteż szturchnęłam go łokciem pod żebro – Ała! – patrzy na mnie
spod byka, jednak sekundę później znowu skupia się na blondynie - <i style="mso-bidi-font-style: normal;">¿Puedes hablar conmigo?<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftn1" name="_ftnref1" style="mso-footnote-id: ftn1;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium"; mso-fareast-language: EN-US;">[1]</span></b></span><!--[endif]--></span></span></a>
</i>– pyta Raphael po hiszpańsku, co odnosi zamierzony skutek, ponieważ rysy
Leonarda rozluźniają się. Już ma odpowiedzieć, gdy z pokoju obok (znajdujemy
się w salonie, jednym z dwóch pomieszczeń, nie licząc kuchni i łazienki)
wyłania się Naomi. To znaczy, najpierw pojawia się jej, hm… niezwykle okazała
fryzura, a dopiero potem sama dziewczyna. Na widok Raphaela i mnie marszczy
lekko brwi.<br />
- O, co to, nie możecie spać? – jak widać rozespanie objawia się u niej
sarkazmem mulatka jednak szybko orientuje się w sytuacji i zaprasza mnie do
kuchni, żeby bracia mogli spokojnie porozmawiać.<br />
- Usiądź sobie – Naomi wskazuje na niewielki stół znajdujący się pod ścianą, a
sama zaczyna myszkować po szafkach – Czego się napijesz? Może herbaty? W sumie
nie mam nic innego.<br />
- O, nie, nie rób sobie kłopotu – odpowiadam zmieszana. Nie bardzo wiem, jak
się zachować. Jestem w obcym domu, w środku nocy, z dwoma braćmi i dziewczyną
jednego z nich. Czuję się trochę jak intruz.<br />
- Rozluźnij się, Rinelle – mówi Naomi, jakby czytając w moich myślach – Dobrze,
że go przyprowadziłaś. Bez ciebie ten głupek nigdy nie porozmawiałby ze swoim
bratem.<br />
- Raphael?<br />
- Obydwaj – dziewczyna siada obok mnie, stawiając dwa kubki z gorącym płynem na
stole.<br />
- Obydwaj? – moja elokwencja poszła już chyba spać.<br />
- Tak. To znaczy, nie chodzi mi o to, że są głupi. Nie to, że nie są, bo są,
tylko nie w tym sensie. No, mówię o tym, że… - Mulatka macha rękami,
zirytowana, że nie potrafi się wysłowić.<br />
- Są ułomni uczuciowo? – podsuwam uprzejmie.<br />
- Właśnie! – Naomi pociąga łyk herbaty – Wiesz, może po Leonardzie na pierwszy
rzut oka tego nie widać. Wydaje się miły, pogodny i w ogóle, ale wewnątrz…<br />
- Jedna wielka kupa nieszczęścia – mruczę bardziej do siebie, nie do mnie.<br />
Dziewczyna, parska.<br />
- Dobra, może nie aż tak, ale na mniejszą skalę owszem. Wiesz już pewnie, że
nie mieli zbyt kolorowego dzieciństwa. Nikt nigdy nie okazał im tyle uczucia,
ile trzeba. No i widzisz, jakie są tego skutki – wskazuje na zamknięte drzwi,
zza których dobiegają nas odgłosy rozmowy w innym języku.<br />
- Oni się jednak niewiele od siebie różnią – stwierdzam zamyślona.<br />
- Masz rację – przytakuje mi Naomi – Tylko tym, że Raphael po prostu nie stara się
nad sobą panować.<br />
Tym razem to ja parskam.<br />
- Ale przy tobie się zmienił – dodaje zaraz moja rozmówczyni – Oj, nie rób
takiej miny, dokładnie wiesz, o czym mówię – opiera się na krześle i upija
kolejny łyk z kubka.<br />
- Masz rację, wiem. I od razu chcę ci powiedzieć, że się mylisz – przyjmuję pozycję
obronną, to znaczy wkładam zaciśnięte pięści w kieszenie kurtki i pochylam
lekko głowę.<br />
- Daj spokój, każdy tak mówi – Boże, jak ja nie znoszę tego tekstu.<br />
- Aha. W tanich romansach chyba – warczę.<br />
- Ej, nie złość się. Głupia nie jestem, to i nie twierdzę, że chodzi tu o
miłość od pierwszego wejrzenia, ogień w każdym spojrzeniu i inne tego typu bzdury.
Słabo cię znam, ale też jestem dziewczyną i też dużo czasu spędzam z jednym z
Cortezów – w oczach dziewczyny pojawia się figlarny błysk – W związku z tym
wiem, że mają swój urok, nieważne jak nieznośni potrafią być.<br />
- Dość – syczę szeptem, aby przypadkiem żaden z braci mnie nie usłyszał – Nie jestem
zakochana w Raphaelu, on mi się nie podoba, czy jakkolwiek to nazwiesz! Dlaczego
nikt nie może zrozumieć, że między kobietą a mężczyzną nie zawsze muszą istnieć
romantyczne uczucia?<br />
- Między młodą, ładną, inteligentną kobietą o uroczym uśmiechu i cholernie
dobrym sercu a młodym, przystojnym, inteligentnym mężczyzną o zniewalającym
spojrzeniu i pociągającej osobowości, żeby być precyzyjnym – mruczy Mulatka
sugestywnym tonem.<br />
- Na litość boską! – czuję, jak pąsowieją mi policzki, więc próbuję odwrócić od
nich uwagę groźnym spojrzeniem – Mówisz o bracie swojego chłopaka.<br />
- No i co z tego? – Naomi wzrusza ramionami – To już nie wolno mi zauważyć, że
ktoś inny jest całkiem do rzeczy?<br />
- Och, do rzeczy? – unoszę jedną brew – Ostatnio, jeśli mnie pamięć nie myli,
ostrzegałaś mnie właśnie przed tym „innym całkiem do rzeczy”.<br />
- Prawda – dziewczyna trochę poważnieje – Bo wiesz, to trochę tak jak z
czekoladą. Lubisz ją, na początku jest fajnie, smakuje ci, ale w im dłużej, im
więcej jesz, tym jest gorzej. Tak więc czasem lepiej poprzestać na minimalnej
dawce.<br />
Kiepskie porównanie, szczególnie, że uwielbiam czekoladę. Nie mam jednak jak na
to odpowiedzieć, więc zapada krępująca cisza. Zawstydza mnie to, co powiedziała
Mulatka, ale w zasadzie dlaczego? Próbuję znaleźć pasującą mi odpowiedź,
jednocześnie oddalając się od tej prawdziwej. Bo w końcu do mnie dociera, w
całej swej oczywistości. Ta głupia, złośliwa prawda do mnie dociera. Cholera jasna!
Zadurzyłam się w Raphaelu po uszy, psia mać!<br />
- E, Rinelle? Jesteś tam? – głos Naomi wyrywa mnie z zamyślenia.<br />
- Co, co? – pytam, mrugając oczami.<br />
- Na chwilę odleciałaś. Chyba cię nie uraziłam? Wybacz, mnie się po prostu
czasem takie głupie żarty trzymają, szczególnie w środku nocy – ziewa ona.<br />
- Och, nie, nic się nie stało – uśmiecham się uprzejmie, choć myślami jestem
gdzie indziej.<br />
- No to kamień z serca – mówi dziewczyna – A teraz z innej beczki. Wspomniałam wcześniej,
że słabo się znamy. Może warto to zmienić, co? Opowiedz mi coś o sobie.<br />
Już bardziej przytomna, spełniam prośbę Mulatki. Opowiadam jej w skrócie o
mojej szkole, zainteresowaniach. Wspominam o rodzinie, choć pomijam kwestie
związane z moim tatą, a Naomi nie dopytuje o niego, za co jestem jej wdzięczna.
Nawet nie zauważam, jak szybko mija czas.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Po jakiejś godzinie rozmowy dotarło do
nas, że z salonu nie dobiegają już żadne dźwięki. Na paluszkach podchodzimy do
drzwi i po kilku sekundach nasłuchiwania decydujemy się wejść.<br />
Spodziewałam się czegoś w rodzaju dwóch wnerwionych facetów, wpatrujących się w
siebie morderczym wzrokiem, a tymczasem moim oczom ukazuje się zaskakująco
uroczy widok.<br />
Oparcie kanapy, na której siedzieli obaj bracia, jest na tyle niskie, że
starszy z nich bez problemu opiera na nim odchyloną głowę, prezentując
klasyczny przykład spania na tak zwaną „koparę”. Młodszy natomiast pochylił się
w ten sposób, że opiera czoło na lewym ramieniu Leonarda.<br />
W tym momencie nie wyglądają jak dorośli i potencjalnie groźni mężczyźni, ale jak
dwa małe śpiące aniołki. Są przesłodcy. Kiedy mają zamknięte oczy, ich ciemne rzęsy
wydają się jeszcze dłuższe. I jeszcze te błogie wyrazy twarzy. Jak mówiłam,
aniołki.<br />
- Ooo – rozczula się razem ze mną Naomi – Jak ślicznie śpią! Aż nie mam serca
ich budzić.<br />
Dziewczyna wyciąga skądś koc i okrywa nim blondyna. Zastanawiam się, czy na
Raphaela też nie przydałoby się coś narzucić, ale patrząc na niego stwierdzam,
że nadal jest w kurtce, toteż stwierdzam, że jakoś przeżyje.<br />
Nagle uderza mnie pewna myśl. Jak ja teraz wrócę do domu? Niby mogłabym wziąć
samochód, Raphael na pewno by się nie obraził, tyle że nie znam drogi
powrotnej.<br />
- Jeśli chcesz, możesz przenocować tutaj – wzdrygam się, słysząc głos Mulatki,
która zdaje się czytać w moich myślach.<br />
- Och, dziękuję, ale nie wiem, czy to… - z jakiegoś powodu mam obiekcje przed
spaniem w obcym domu.<br />
- Nie marudź, tylko się zgódź – na twarzy Naomi pojawia się miły, aczkolwiek
zmęczony uśmiech oznaczający, że chciałaby się już położyć.<br />
- Dzięki – przyjmuję zaproszenie.<br />
- Nie ma za co – odpowiada dziewczyna – Mamy tylko jeden mały problem.<br />
- Mianowicie?<br />
- Skoro ci dwaj śpią tutaj – wskazuje na obu braci, teraz już rozkosznie przytulonych
do siebie – to nam pozostaje do podziału łóżko w sypialni. Oczywiście mnie to
nie przeszkadza, ale nie wiem, jak z tobą.<br />
Dokonuję szybkiej kalkulacji. Choć nie znam Naomi zbyt dobrze, to jednak obie
jesteśmy dziewczynami, a jako takie nie mamy problemu ze spaniem razem. A poza
tym, myślę sobie, skoro kiedyś już spałam z Raphaelem w jednym łóżku, to czemu
nie miałabym tego powtórzyć z dziewczyną jego brata? Tak, to zupełnie normalne.<br />
- Nie mam nic przeciwko – oznajmiam z uśmiechem.<br />
- Świetnie. W takim razie zapraszam – Mulatka kurtuazyjnie wskazuje mi drogę do
sypialni.<o:p></o:p></span></div>
<div style="mso-element: footnote-list;">
<!--[if !supportFootnotes]--><br clear="all" />
<hr align="left" size="1" width="33%" />
<!--[endif]-->
<div id="ftn1" style="mso-element: footnote;">
<div class="MsoFootnoteText">
<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftnref1" name="_ftn1" style="mso-footnote-id: ftn1;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: "Calibri",sans-serif; font-size: 10.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;">[1]</span></span><!--[endif]--></span></span></a> Hiszp.
„Czy możesz ze mną porozmawiać?”<o:p></o:p></div>
</div>
</div>
<br />Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-41503855398337422862018-03-17T15:52:00.003-07:002018-03-17T15:52:30.249-07:00Rozdział 19<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Zabiję go. No po prostu zatłukę. Jak on
mógł?! Nie dość, że popsuł mi tę cholerną randkę, to jeszcze wypominał
Julienowi, że jest adoptowany! Co za cham do k…<br />
- Umm, Rinelle? – głoś Juliena wyrywa mnie z zamyślenia – Wszystko okej? Bo
wyglądasz, jakbyś miała komuś przyłożyć.<br />
- Mhm, zgadnij komu – mruczę w odpowiedzi.<br />
Idziemy właśnie przez najpiękniejszą część miasta, a ja nawet nie potrafię się
tym cieszyć, bo ten idiota Raphael jak zwykle był nie w humorze, więc nikt nie
mógł być.<br />
- Czy on zawsze cię tak traktuje? – pytam mojego towarzysza.<br />
- Raphael? Cóż, chciałbym powiedzieć, że nie, no ale… - chłopak wzrusza
ramionami.<br />
- Ale dlaczego on to robi? – nadal nie mogę zrozumieć.<br />
- Też długo nad tym myślałem – mówi Julien – W końcu uznałem, że to przez
zazdrość.<br />
- Zazdrość? – dziwię się.<br />
- Tak. No bo widzisz, ja przyszedłem do tej rodziny jakby… z zewnątrz, ale mimo
to jestem szczęśliwy, kocham moich rodziców, a oni mnie. A u niego…<br />
- Co u niego?<br />
- Cóż… Wiesz pewnie, że jego mama, Blanca, chorowała długo, kiedy był mały. Nie
znam dokładnie jej historii, ale wiem, że chodziło o jakieś zaburzenia
psychiczne – depresja, załamanie nerwowe, naprawdę ciężkie. Oprócz mojej matki
cała rodzina zerwała z nią kontakty, kiedy wyszła za biednego jak mysz
kościelna studenta prawa i przeprowadziła się z nim na stałe do Hiszpanii.
Niedługo potem umarli jej rodzice, z którymi nie zdążyła się pogodzić. Álvaro z
kolei nie był wzorowym tatą, strasznie dużo pracował, a na żonę i dzieci nie
starczało mu czasu. A gdy zaczęły się te jego numery…<br />
- Czekaj, jakie numery? –marszczę brwi.<br />
- Wiesz, nigdy nie widziałem na własne oczy, ale… No, wszyscy podejrzewali, że
ma kogoś. To znaczy, jakąś kobietę na boku. Nie wiem, czy w końcu znalazły się
na to jakieś dowody, ale sytuacja była co najmniej dziwna.<br />
- I przez to wszystko Blanca po prostu nie wytrzymała – podsumowuję.<br />
- Właśnie. Przez kilka miesięcy po prostu świrowała, a potem niby była już
stabilna, ale prochy, które dostawała, wcale nie pomagały jej w normalnym
życiu. Sama rozumiesz, zombie nafaszerowany psychotropami raczej nie sprawdza
się w roli matki, ani żadnej innej.<br />
- A co na to Álvaro?<br />
- Jakoś tam jej pomagał, a przynajmniej się starał. Trochę przystopował z
pracą, ale nadal była ona jego odskocznią od problemów w domu. A jeśli chodzi o
synów, to…<br />
- W rezultacie przez pierwsze lata życia Raphael i Leonard wychowywali się
praktycznie bez rodziców, tak?<br />
- Właśnie – przytakuje Julien – Co prawda ojciec bardzo dbał o ich edukację, a
resztą potrzeb zajmowały się nianie, ale…<br />
- To nie zastąpi prawdziwych rodziców – kończę jego myśl.<br />
- Dokładnie. Więc, jak widzisz, oni nigdy nie mieli normalnej rodziny. Matkę i
ojca – owszem, ale nie mamę i tatę, a to różnica.<br />
Po tych słowach następuje cisza, w której spacerujemy kolejne kilka minut.
Postanawiam ją w końcu przerwać, zadając pytanie:<br />
- A jak myślisz, dlaczego Leonard nie jest, hm… taki jak jego brat?<br />
- Nad tym również długo się zastanawiałem – odpowiada chłopak – i wydaje mi
się, że istnieją dwa powody. Po pierwsze, Leonard ma zupełnie inny charakter
niż Raphael. Pod tym względem bardziej przypomina Blankę niż Álvaro, choć z
pewnością jest od niej znacznie silniejszy. Mimo to zawsze zachowuje spokój,
dystans, a czasem godzi się płynąć z tak zwanym prądem, jeśli tylko zaoszczędzi
mu to nerwów. Tak właśnie było z jego studiami. To stary Cortez chciał, aby
jego synowie zostali prawnikami i w przyszłości przejęli jego kancelarię. Leo
zgodził się z ojcem i poszedł na wybrane przez niego studia. A Raphael… No
właśnie. Tu widać, jak bardzo jest uparty i chce walczyć o swoje. Zupełnie jak Álvaro.
Od zawsze miał własne zdanie i wizję tego, jak chce żyć, buntował się. Trzeba
mu przyznać, że najczęściej miał rację, bo ojciec próbował kontrolować całe
jego życie i to raczej dla własnych potrzeb, a nie z troski o syna.<br />
- Paranoja – wtrąciłam zamyślona.<br />
- Żebyś wiedziała.<br />
- No dobrze, ale mówiłeś o dwóch powodach zachowania Raphaela. Jaki jest ten
drugi?<br />
Julien milczy przez chwilę, zapewne po to, aby zebrać myśli, po czym
kontynuuje.<br />
- Myślę, że Leonard lepiej przeżył całą tą sytuację, ponieważ miał dla kogo.<br />
- Czyli ty uważasz – próbuję sobie wszystko poukładać – że Leo czuł potrzebę
opieki nad młodszym bratem i to właśnie dzięki niej został… normalny.<br />
- Owszem. Bo czasem poczucie, że jest się potrzebnym, naprawdę pomaga.<br />
- A Raphael… On chyba wcale nie czuł się potrzebny.<br />
- Moim zdaniem uważał nawet, że ciąży bratu – stwierdza Julien.<br />
W tym momencie wyobrażam sobie małego, samotnego Raphaela, który czeka, aby
ktoś odebrał go ze szkoły. Po wszystkie inne dzieci przychodzą rodzice, ciotki
lub dziadkowie, a po niego brat. Stara się, nawet bardzo, jednak sam jest
dzieckiem i nie da rady zastąpić rodziców.<br />
Po chwili cała moja złość na Raphaela gdzieś się ulatnia. Teraz już jest mi go
tylko żal. W pewnym sensie wiem, jak się czuje, bo sama od kilku lat jestem
półsierotą. Ale przecież mam jeszcze mamę i Carlisle’a, którzy od zawsze mnie
wspierali. I na pewno jestem w wieku prawie dwudziestu lat jestem bardziej
samodzielna niż kilkuletni chłopiec.<br />
- Ech, strasznie to wszystko przykre – wzdycham naprawdę przybita. Julien mi
przytakuje, jednak nic już nie mówi.<br />
Chwilę później dochodzimy do przystanku autobusowego.<br />
- No to teraz odstawimy cię do domu – twarz Juliena znowu przybiera pogodny
wyraz.<br />
- My? – dziwię się – To tylko kilka przystanków, poradzę sobie przecież.<br />
- W to nie wątpię – śmieje się chłopak – ale lepiej, żebyś o tej porze nie
jeździła sama.<br />
Wtedy dociera do mnie, która to już godzina i jak jest ciemno, więc przyznaję
mu rację.<br />
Niedługo potem podjeżdża mój autobus, więc do niego wsiadamy. Jedziemy
dwadzieścia minut, które mijają nam na powierzchownej rozmowie, a po upływie
tego czasu wychodzimy z pojazdu tuż przed blokiem, w którym mieszkam.<br />
- Dziękuję za dzisiaj – mówię, kiedy stajemy przed klatką – Mimo tego… tej
sytuacji w restauracji naprawdę dobrze się bawiłam – drobne kłamstwo gładko
przechodzi mi przez gardło. Chociaż ewidentnie do siebie nie pasujemy, to dobry
chłopak i nie zasługuje na ostre traktowanie z mojej strony.<br />
- Ja też – odpowiada uszczęśliwiony Julien – To… do zobaczenia?<br />
- Jasne – kiwam głową, jednocześnie czując, że robię coś złego. Bo kiedy
chłopak w końcu żegna się i odchodzi, uświadamiam sobie, że ani przez chwilę
nie miałam ochoty na kolejną randkę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Raphael przychodzi jakieś czterdzieści
minut po mnie. Popijałam właśnie herbatę siedząc na kanapie i usłyszałam zgrzyt
przekręcanego klucza w zamku, a potem jego kroki.<br />
- Rinelle – odzywa się stając przede mną,<br />
W restauracji nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz widzę, jak dobrze wygląda w
tych ciemnych spodniach i białej koszuli z rękawami podwiniętymi do łokci, jego
fryzura jest zmierzwiona bardziej niż zwykle, co przypisuję swojej gwałtownej
reakcji ze szklanką wody.<br />
- Mogę usiąść obok ciebie? – pyta, na co ja milcząco potakuję i odstawiam kubek
na ławę. – Słuchaj, ja… wiem, że źle się zachowałem. Nie powinienem.<br />
- I? – nie zamierzam mu tak łatwo odpuścić.<br />
- I ogólnie wredny dupek ze mnie – dodaje Raphael wzdychając.<br />
- I?<br />
- I przepraszam. Tak naprawdę.<br />
Wtedy patrzę na niego, na te ciemne, ściągnięte brwi, czarne, niesforne włosy,
inteligentne 0błękitne oczy… Rinelle,<span style="mso-spacerun: yes;">
</span>wróć! Uff, już jestem przytomna. O czym to ja mówiłam? Ach tak, no więc
patrzę na niego, a przed oczami staje mi obraz małego Raphaela i nie mogę się
już powstrzymać przed przytuleniem go.<br />
- Przeprosiny przyjęte – mówię przytłumionym przez jego koszulę głosem.<br />
- Och – wydaje się trochę zmieszany, ale delikatnie odwzajemnia uścisk – Nie
spodziewałem się, że tak… ciepło to przyjmiesz.<br />
- Cicho siedź – odpowiadam z uśmiechem, nadal go przytulając. Jest bardzo
ciepły. Dopiero teraz świadomie zdaję sobie sprawę z tego, jak pachnie. Wyczuwam
delikatną woń jego skórzanej kurtki, a także wody kolońskiej oraz przypraw i
dymu z pieca, zapewne przez dzisiejszą pracę w Rikki’s Pizza&Pasta. Do tego
dochodzi jeszcze własny zapach Raphaela (tak, każdy człowiek ma własny),
mocniejszy niż zwykle ze względu na pot, jednak wcale nie nieprzyjemny.
Cholera, nie dobrze, że aż tak mi się podoba.<br />
Nagle Raphael odsuwa się ode mnie, delikatnie ale stanowczo.<br />
- Jak tam twoja fryzura? – pytam żartobliwie, znowu na niego spoglądając.<br />
- Myślę, że jest optymalnie nawilżona - brunet przeczesuje włosy, uśmiechając
się przy tym delikatnie. Widocznie mu ulżyło, że się nie gniewam. Ale nie tylko
ja się tutaj liczę…<br />
- Ubieraj się – rzucam i sama poszłam po kurtkę.<br />
- Co? Dlaczego? – chłopak nie rusza się z miejsca, tylko marszczy brwi.<br />
- Musimy coś załatwić – odpowiadam tajemniczo.<br />
- O tej porze?<br />
- Owszem.<br />
- Rinelle, to chyba może…<br />
- Nie może. Nie gadaj, tylko się ubieraj. Gdzie są kluczyki?<br />
- O nie, ja prowadzę – protestuje Raphael.<br />
Ja w odpowiedzi przybieram teraz podpatrzony od niego groźny wyraz twarzy (co
pewnie w moim wydaniu wygląda komicznie) i pytam:<br />
- Założymy się?<br />
Chłopak przygląda mi się przez chwilę, a potem bez słowa wyciąga kluczyki i
rzuca je w moją stronę.<br />
- Ale chcę jeszcze trochę pożyć – zastrzega.<br />
- Stoi – śmieję się i wychodzę z mieszkania, a on tuż za mną.<br />
Po dwóch minutach siedzimy już w samochodzie. Wtedy właśnie przypominam sobie,
że nie mam zielonego pojęcia, jak dojechać tam, gdzie sobie zamierzyłam. Pytam
więc mojego towarzysza:<br />
- Raph, jak się jedzie do Juliena?<br />
- Mam na imię Rapha… Że co?! – brunet otwiera szeroko oczy – Jak to: jak się
jedzie do Juliena?!<br />
- No normalnie – przewracam oczami – Nie wiem, to pytam.<br />
- Ooo nie, nie, nie, nie, nie – Raphael kręci głową – Już wiem, co ty
kombinujesz. Chcesz, żebym go przeprosił. Oszczędzę ci zachodu, bo od razu ci
powiem, ż tego nie zrobię.<br />
- Dlaczego?<br />
- Bo tak. Cześć – chłopak próbuje wysiąść z auta, ale powstrzymuję go, chwytając
za rękaw i sadzam z powrotem na miejsce.<br />
- „Bo tak”” jest argumentem ludzi, którzy nie mają argumentów – mówię stanowczo
– A tak w ogóle to się zastanów, czym twój kuzyn sobie zasłużył na takie
traktowanie.<br />
- Bronisz go – bardziej stwierdza niż pyta Raphael.<br />
- Owszem, ponieważ uważam, że nic złego nie zrobił. Tak, potrafi być trochę
irytujący, ale nie możesz go winić za to, że twoja ciocia go zaadoptowała i
czuje się z tym szczęśliwy.<br />
Brunet nic nie odpowiada, jednak czuję, że trafiają do niego moje słowa.<br />
- Dwa kilometry prosto, potem na rondzie pierwsza w prawo – mruczy w końcu, zrezygnowany
krzyżując ramiona na piersi.<br />
- Co powiedziałeś? – droczę się z nim.<br />
- Słyszałaś. A teraz już jedź, chcę mieć to szybko z głowy.<br />
- Wiedziałam, że tylko udajesz takiego twardziela – śmieję się, zapalając
silnik.<br />
- Ja <i style="mso-bidi-font-style: normal;">jestem </i>twardy – Raphael mocno
akcentuje drugi wyraz, bez cienia rozbawienia w głosie i na tym kończy się
nasza rozmowa.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Droga do domu Juliena (dosłownie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">domu</i>, ale wydaje mi się, że dzieli go
jeszcze z kilkoma chłopakami) zajmuje nam około dziesięciu minut, przez które
nie zamieniliśmy ani słowa, słuchając tylko radia. Kiedy parkuję w pobliżu
wejścia, Raphael mówi:<br />
- Tak dla jasności. Ja wcale nie jestem <i style="mso-bidi-font-style: normal;">przyjemnym
</i>gościem.<br />
Miało to chyba zabrzmieć jak jakieś ostrzeżenie, co mnie trochę zaniepokoiło,
ale postanawiam nie dać nic po sobie poznać.<br />
- Oczywiście – odpowiadam lekkim tonem – A teraz bądź grzeczny i przeproś
kuzyna – brunet już wychodzi z auta, ale przed zamknięciem drzwi udaje mi się
jeszcze usłyszeć jego prychnięcie.<br />
Patrzę, jak podchodzi do drzwi i naciska na dzwonek. Po chwili otwiera mu jakiś
blondyn, który ewidentnie nie jest Julienem. Chłopak ma natomiast pewne
problemy z zachowaniem pionowej postawy ciała, zapewne spowodowane nadmiernym
upojeniem alkoholowym. Raphael pyta go o coś, zapewne o kuzyna, jednak są za
daleko, żebym mogła ich usłyszeć. Blondyn jednak, zamiast odpowiedzieć, zatacza
się do przodu tak, że brunet musi go podtrzymać, aby nie upadł, po czym
ponownie zadaje mu pytanie. Wtedy współlokator Juliena (a przynajmniej tak mi
się wydaje, że nim jest) przytomnieje na chwilę i ryczy w głąb domu, tak
głośno, że nawet ja go słyszę:<br />
- Julien! Jakiś smutas do ciebie!<br />
Chichoczę, ponieważ wyobrażam sobie minę, jaką musi mieć teraz Raphael (nie
widzę jego twarzy, bo stoi do mnie tyłem). Skupiam się jednak ponownie, gdy
zamiast blondyna w drzwiach pojawia się znajoma mi sylwetka Juliena. Najpierw
na widok kuzyna, na jego twarzy maluje się zdziwienie, ale w miarę jak brunet
mówi (bo zakładam, że mówi. Widzę tylko jego plecy, więc…) osłupienie.
Następnie Raphael wyciąga rękę do chłopaka, ale ten tylko mruga oczami,
zupełnie nie wiedząc, co się dzieje. Dopiero po kilki minutach ściska rękę
kuzyna, a w jego oczach oprócz zdumienia pojawia się też radość. Chwilę później
brunet odchodzi, zostawiając trochę zdezorientowanego Juliena na progu.<br />
- I co, bardzo bolało? – pytam, kiedy Raphael znowu siada obok mnie.<br />
- Nawet nie wiesz jak – odpowiada ten z kamienną twarzą, jednak mruży lekko
oczy jak przy uśmiechu.<br />
- Czyli wracamy do domu.<br />
- <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Sí, señora</i>. W tym momencie należy
przerwać naszą misję z przepraszaniem.<br />
- Przerwać? – zastanawiam się, czemu użył akurat tego słowa.<br />
- Miałem na myśli skończyć – brunet macha ręką, jakby coś odganiał.<br />
- Nieprawda – sprzeciwiam się stanowczo.<br />
- Owszem, prawda.<br />
- Nie.<br />
- Tak. Po prostu jestem już zmęczony i się pomyliłem…<br />
- Kłamiesz – ściągam brwi, na co on robi <i style="mso-bidi-font-style: normal;">tą</i>
minę – Och, daj spokój, może i jestem głupia, ale nie aż tak. Poza tym, za dużo
czasu z tobą spędziłam, żeby nie wiedzieć, kiedy coś kręcisz.<br />
- Ale ja nic nie…<br />
- Raphaelu!<br />
- Przecież mówię…<br />
- Nie, właśnie o to chodzi, że nie mówisz. A teraz gadaj, co przede mną ukrywasz?<br />
Chłopak wzdycha ciężko, jednak w końcu daje za wygraną.<br />
- Pamiętasz Naomi, prawda?<br />
- Pamiętam – przypominam sobie smukłą Mulatkę.<br />
- Wczoraj przez przypadek dowiedziałem się, że ona i Leonard są razem.<br />
- Och, to świetnie! – ucieszyłam się – Nareszcie będzie miał kogoś, kto go
wesprze… oj, przepraszam – dociera do mnie, że popełniłam gafę.<br />
- Nic nie szkodzi. Stwierdziłaś tylko fakt – brunet wzrusza ramionami, chociaż
po tonie jego głosu wnioskuję, że jest tym urażony, ale jednocześnie wie, że to
prawda.<br />
- A ty… jak zareagowałeś? – czuję, że odpowiedź mi się nie spodoba.<br />
Wzrok chłopaka mówi sam za siebie.<br />
- No nie! – krzyczę – Czy ty zrobiłeś bratu awanturę, imbecylu jeden?!<br />
- To przecież nie czas na amory! – broni się Raphael - Nasi rodzice zostali
porwani! Na tym trzeba się skupić, a nie na… na… - nie kończy, ale wiem, co ma
na myśli. Chowam twarz w dłoniach i opieram głowę na kierownicy.<br />
- Ty głupku, ty głupi głupku – mój głos jest trochę przytłumiony – Jak ty nic
nie rozumiesz… No dobra, jedziemy do nich.<br />
- Rinelle, nie sądzę…<br />
- A ja tak – przerywam mu.<br />
- Czy nie uważasz, że przeprosiny powinny być, no nie wiem, szczere? – kpi sobie,
chociaż żadnemu z nas nie jest do śmiechu.<br />
- Och, czyli ty nie zamierzasz pogodzić się z bratem, któremu zrobiłeś awanturę
o coś, o co absolutnie nie powinieneś jej robić?<br />
- Dokładnie.<br />
- Ahaaa – nie wierzę mu ani na jotę.<br />
- Nie zamierzam.<br />
- Oj, daj spokój, nawet ty nie jesteś taki…<br />
- No, jaki?<br />
- Nieczuły!<br />
- O to właśnie chodzi, Rinelle, że jestem.<br />
To jest odruch. Chwytam jego twarz w dłonie i przyciągam tak blisko siebie, że
nic nie widzi poza mną.<br />
- Nie, nie jesteś – mówię powoli, z naciskiem – Ktoś cię kiedyś tylko
skrzywdził, więc teraz się chowasz. Ale ja nie wierzę, żebyś był pozbawiony
serca. Oczywiście potrafisz to udawać, ale tak naprawdę to jesteś… jesteś kochany.<br />
Przez ten cały czas Raphael nic nie mówi, tylko patrzy<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>na mnie szeroko otwartymi oczami. Trochę mnie
to dekoncentruję, więc szybko zabieram ręce i odsuwam się, kiedy kończę. Brunet
wtedy opiera się na fotelu i na chwilę zamyka oczy. Bierze jeszcze głęboki
oddech i dopiero wtedy mówi:<br />
- Wygrałaś.<br />
- Naprawdę?<br />
- Tak, a teraz ruszaj.<br />
- Jak mam jechać?<br />
- Powiem ci po drodze.</span></div>
Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-31872419726593421992018-03-15T15:03:00.002-07:002018-03-15T15:03:19.830-07:00Rozdział 18<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Randka z Julienem zapowiadała się nader
obiecująco. Za pięć siódma czekałam pod kinem i czułam, że wyglądam całkiem
dobrze. Światła neonów kina odbijały się w błyszczących elementach mojej
tuniki, malując tym samym kolorowe „oczka” na chodniku. Dyskretnie sprawdzam
swój makijaż w puzderku – na szczęście nadal się trzymał i pozostawał subtelny.
Usatysfakcjonowana swoim wyglądem zaczęłam szukać wzrokiem Juliena. Zauważyłam
go po jakiejś minucie. Ubrany w koszulę w kratkę zbliżał się do mnie szybkim
krokiem.<br />
- Cześć – przywitał się – Przepraszam za spóźnienie, ale nie wiedziałem, jakie
kwiaty lubisz – podał mi pomarańczową margerytkę – Uznałem, że to będzie nieco
bardziej oryginalne niż róża.<br />
- Jaka śliczna – cmoknęłam go w podzięce w policzek, po czym weszliśmy do kina.<br />
No i się zaczęło.<br />
Film był ciekawy, bo chociaż fabularyzowany, to nakręcony na podstawie
biografii sławnego naukowca. Pech chciał, że Julien musiał już go wcześniej
oglądać, ponieważ wybuchał śmiechem tuż przed każdą puentą i gadał podczas mało
dynamicznych scen. W połowie projekcji byłam już tak tym poirytowana, że
wepchnęłam mu do ust całą garść popcornu. Musiałam powtórzyć tę czynność
jeszcze z pięć razy podczas całego seansu. Przy pierwszym romantycznym momencie
filmu chłopak zetknął swoją dłoń z moją na podłokietniku. Nie złapałam jej, ale
też się nie cofnęłam. Niech potraktuje to jako wyzwanie, pomyślałam.<br />
Wyszłam z kina średnio zadowolona, ale widząc uroczy uśmiech na twarzy niczego
nieświadomego Juliena, postanowiłam wybaczyć mu jego gadulstwo.<br />
- To co teraz? – zapytał radośnie.<br />
- Ty mi powiedz – uśmiechnęłam się.<br />
- Hm, mieliśmy iść coś zjeść… Już wiem! – wykrzyknął – Znam całkiem dobry lokal
w centrum. Co ty na to?<br />
- Prowadź – powiedziałam i ruszyliśmy we wskazanym przez chłopaka kierunku.<br />
Tak właśnie dochodzimy do chwili obecnej. Mimo, że nasz spacer trwa dopiero
kilka minut, Julien już zdążył się rozgadać. No po prostu buzia mu się nie
zamyka. Od czasu do czasu udaję mi się coś wtrącić, jednak nie ma wątpliwości,
kto zdominował „rozmowę”. Po jakimś czasie docieramy w końcu do celu i Julien
oznajmia radośnie:<br />
- Dotarliśmy!<br />
Super, myślę, może jak dostaniesz coś do jedzenia, to się wreszcie przymkniesz.
Jednak znowu, gdy patrzę na jego dziecięcy uśmiech, nie potrafię się dłużej
gniewać. <br />
Po dżentelmeńsku otwiera przede mną drzwi i wskazuje drogę ręką. Z jakiegoś
powodu przypomina mi się wtedy Raphael. Mrugam kilka razy, aby odgonić od
siebie nieproszoną myśl. Na niewiele się to zdaje, jednak postanawiam robić
dobrą minę do złej gry. Przecież nie poszłam na randkę z nim tylko z Julienem,
na litość boską! Mogłabym się chociaż skupić na właściwym facecie.<br />
Po wejściu do restauracji zauważam typowo włoski wystrój, a także zapach. W
powietrzu unosi się cudowna woń południowych dań, bazylii i pomidorów. Lokal
jest cały zapełniony ludźmi, jednak udaje nam się znaleźć wolny stolik w rogu
sali. Zajmujemy miejsca, a po chwili drobna, ale energiczna kelnerka zbliża
się, aby podać nam karty oraz poinformować, że jej kolega zaraz nas obsłuży.<br />
Podczas gdy Julien peroruje na temat wyższości tradycyjnego ciasta do pizzy nad
puszystym, ja zajmuję się kwestią o wiele ważniejszą, a mianowicie pytaniem,
które ludzkość zadaje sobie od wieków: co jest lepsze? Lazania czy spaghetti? W
chwili, gdy oboje z moim towarzyszem siedzimy zatopieni w kartach i już
zbliżamy się do podjęcia decyzji, słyszę za sobą kroki kelnera.<br />
- Czy mogę już przyjąć zamówienie? – pyta mężczyzna.<br />
Momentalnie cała sztywnieje.<br />
Błagam, tylko nie on!<br style="mso-special-character: line-break;" />
<!--[if !supportLineBreakNewLine]--><br style="mso-special-character: line-break;" />
<!--[endif]--><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Nie mam pojęcia, kto
był bardziej zdziwiony – ja, Julien czy Rinelle.<br />
- Raphael?! – wykrzyknęli jednocześnie, a potem: - Ty go znasz?<br />
Chciałem coś powiedzieć, ale nie umiałem wydobyć z siebie dźwięku.<br />
- No raczej – odezwał się Julien – To mój kuzyn.<br />
- Nie nazywaj mnie tak – warknąłem odruchowo.<br />
- Dlaczego? – zapytał chłopak.<br />
- Bo to, że siostra mojej matki adoptowała cię piętnaście lat temu nie znaczy
automatycznie, że jesteśmy rodziną.<br />
- Raphaelu! – oburzyła się Rinelle.<br />
- Odezwała się, obrończyni uciśnionych.<br />
- Co w ciebie wstąpiło, głupku? – z dziewczyny emanował coraz większy gniew.
Jakby w odpowiedzi na jej złość, we mnie też się zagotowało.<br />
- Rinelle, zostaw, ja… już się przyzwyczaiłem – wtrącił Julien.<br />
- Nie – odpowiedziała stanowczo szatynka – Dość już mam jego buractwa! Nie
wolno mu się tak do ciebie odzywać. Zrozumiano? – ostatnie słowo było
skierowane do mnie. Prychnąłem tylko.<br />
- Wybacz, ale to chyba nie twoja sprawa, Rinelle.<br />
Wtedy dziewczyna odsunęła swoje krzesło, stanęła naprzeciwko mnie i powiedziała
lodowatym tonem, którego jeszcze u niej nie słyszałem:<br />
- Nie wybaczam – porwała z najbliższego stolika szklankę wody, a następnie
wylała całą jej zawartość na moją głowę.<br />
Dopiero wtedy kilka osób zwróciło uwagę na naszą trójkę, choć, prawdę mówiąc,
niewiele mnie to obchodziło. W tym momencie cała moja uwaga była skupiona na
tej małej, zuchwałej istocie stojącej naprzeciwko.<br />
Za nim do mnie dotarło, co się właśnie stało, dziewczyna chwyciła Juliena za
rękę i pociągnęła go za sobą do wyjścia. Na odchodnym zdążyła mi jeszcze
pokazać wulgarny brytyjski gest ręką.<br />
Ja, zbyt oszołomiony, żeby się wściekać, poszedłem po prostu po jakąś ścierkę,
a także nową wodę dla niezadowolonych właścicieli tej wylanej na mnie. Kiedy
już wytarłem mokrą podłogę przy rekordowej publiczności, przypomniałem sobie,
że ja sam właściwie też byłem cały mokry, a w szczególności moje włosy. Goście
na szczęście jeden po drugim wracali do swoich rozmów, dzięki czemu mogłem
dyskretnie pójść do łazienki, aby się nieco osuszyć. Przeszkodziła mi w tym
jednak Sophie, zatrzymując mnie przed drzwiami.<br />
- Możesz mi łaskawie wytłumaczyć, co to miało być? – syknęła.<br />
- Zupełnie nic – odburknąłem, usiłując ją wyminąć.<br />
- Ej, ej, ej, bez takich. Nie chcę się mieszać w twoje prywatne sprawy, ale
muszę, kiedy wpływają na funkcjonowanie restauracji i to w bardzo niekorzystny
sposób. Poza tym, jesteś tu tylko na zastępstwie, chyba nie chcesz zaszkodzić
Naomi.<br />
Cóż…<br />
- To co, może zaczniesz się tłumaczyć? – Sophie twardo obstawała przy swoim – Kim
była tamta dwójka?<br />
- Znajomymi.<br />
- A konkretniej?<br />
- Chłopak jest tak jakby moim kuzynem, a dziewczyna ze mną mieszka – wyznałem zrezygnowany.<br />
- Czekaj, to znaczy, że kuzyn poderwał ci dziewczynę?! – moja rozmówczyni
otwarła szeroko oczy ze zdumienia – No to teraz już ci się nie dziwię.<br />
- Jeśli już, to mój <i style="mso-bidi-font-style: normal;">przybrany </i>kuzyn
poderwał dziewczynę, z którą <i style="mso-bidi-font-style: normal;">mieszkam, </i>a
nie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">chodzę. </i>Moją <i style="mso-bidi-font-style: normal;">współlokatorkę – </i>sprecyzowałem.<br />
- Dobra, nieważne. W każdym razie nie musiałeś aż tak demonstrować swojej zazdrości.<br />
- Przepraszam, czy ty mnie w ogóle słuchałaś?<br />
- Tak, a co ważniejsze, widziałam w akcji. Dałeś czadu, nie ma co.<br />
To był jej ostatni błąd. Miałem już dość na dzisiaj, a krytyka i ocena mojej
osoby to coś, co znosiłem naprawdę rzadko, nawet w normalnych okolicznościach.<br />
- Dobrze ci radzę, Sophie – ściszyłem głos i przybliżyłem się do dziewczyny
tak, żeby musiała zadrzeć głowę jeszcze wyżej chcąc na mnie patrzeć – Nie brnij
dalej. Bo ja również jestem zdolny do powiedzenia ci rzeczy, których nie chciałabyś
o sobie wiedzieć – mówiłem powoli, żeby dotarło do niej każde słowo - <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>A uwierz mi, jestem w tym naprawdę… naprawdę
dobry.<br />
Podziałało. Sophie gwałtownie odsunęła się ode mnie i nerwowo założyła kosmyk
włosów za ucho, jednocześnie spuszczając wzrok.<br />
- Jak chcesz – słyszałem złość w jej głosie – Ale jeszcze jeden taki numer…<br />
- I co? Ukarzesz mnie? Czy może wyrzucisz Naomi? – prychnąłem – Proszę bardzo,
mnie to nawet ucieszy.<br />
Nie odpowiedziała. Poczerwieniała tylko na twarzy i odwróciła się na pięcie. A ja?
Dostałem to co chciałem – spokój. Teraz mogłem już wrócić do pracy i odliczać
minuty do zakończenia tego jakże irytującego wieczoru.<o:p></o:p></span></div>
<br />Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-455483550201703402018-03-14T15:20:00.001-07:002018-03-14T15:20:41.552-07:00Rozdział 17<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">W sobotę,
punktualnie o piętnastej czterdzieści pięć, stawiłem się przed restauracją
wskazaną przez Naomi. Napis nad wejściem głosił: „Rikki’s Pizza&Pasta”. Sam
lokal nie wyglądał na jakiś szczególnie ekskluzywny, ale obsługa rzeczywiście była
ubrana w białe koszule i eleganckie spodnie, ewentualnie spódnice u kobiet.<br />
Dzierżąc w ręku mały plecak zawierający mój, zapewne już lekko pognieciony, „uniform”,
wszedłem do środka i od razu uderzył mnie zapach pieczonego ciasta i przypraw. Aha,
zapomniałem o jednym.<br />
Ludzie.<br />
W końcu była sobota, więc restauracja miała dziś wielu klientów. Prawie każdy z
dwudziestu stolików był zajęty, a podejrzewałem, że do wieczora zapełnią się
wszystkie.<br />
Wziąłem głęboki oddech. Spokojnie, to tylko kilka godzin. Poza tym, ludzie będą
raczej siedzieć, a nie stać, więc powinienem mieć odpowiednią ilość przestrzeni
osobistej. Mogłem gorzej trafić.<br />
Po wstępnym rozeznaniu – analizie rozkładu stołów oraz ilości i zachowaniu
personelu – podszedłem do kontuaru, gdzie zastałem zmęczoną, ale uśmiechniętą
rudowłosą kobietę. Była tu jedyną osobą powyżej trzydziestki, więc nawet nie
musiałem czytać plakietki na jej piersi, aby wiedzieć, że to kierownik.<br />
Kiedy kobieta mnie zauważyła, przywitała się i zapytała uprzejmie:<br />
- W czym mogę panu służyć?<br />
- Dzień dobry, nazywam się Raphael Cortez. Przyszedłem dzisiaj na zastępstwo –
odparłem.<br />
- Ach, tak, za Naomi, prawda? Idź na zaplecze i poszukaj Sophie. Ona ci
wszystko wytłumaczy – poinstruowała mnie pani kierownik od razu zmieniając
nastawienie na bardziej swobodne, po czym zajęła się obsługą klientów
czekających w kolejce.<br />
Podążyłem za jej wskazówkami i otwarłem drzwi, które mi wskazała. Zaplecze okazało
się niewielkim pokojem pełniącym funkcję szatni pracowników. W środku nie było
nikogo oprócz młodej blondynki z fantazyjnie upiętym warkoczem, która w
skupieniu poprawiała sobie makijaż w małym lusterku.<br />
- Przepraszam – drgnęła na dźwięk mojego głosu – Gdzie znajdę Sophie?<br />
Dziewczyna spojrzała na mnie i zaraz potem rozchyliła lekko usta, chyba ze
zdziwienia. Niedowierzanie, które malowało się również w jej oczach, było dla
mnie kompletnie niezrozumiałe.<br />
- W kuchni – odpowiedziała po chwili, nadal wbijając we mnie wzrok.<br />
Podziękowałem jej i poszedłem do kuchni. Tam panowała zupełnie inna atmosfera. Było
gorąco i głośno, zapachy różnych dań nachodziły na siebie. A jednak wszystko to
układało się w jakiś schemat, każdy wiedział, co ma robić.<br />
Szybko przyjrzałem się ludziom. Czterech kucharzy, ktoś w rodzaju ich pomocnika,
trzech kelnerów wynoszących potrawy, a także jedna kelnerka. Ta drobna dziewczyna
o elfich uszach musiała być szukaną przeze mnie przewodniczką po sztuce
restauratorskiej. Zauważyła, że jej się przyglądam i podeszła do mnie.<br />
- Cześć, jestem Sophie – przywitała się – A ty to pewnie Raphael? Naomi mnie uprzedziła.
Słuchaj, mam tylko minutę, żeby ci wszystko wyjaśnić, więc skup się – z każdym
słowem mówiła coraz szybciej – Nas, kelnerów, jest pięcioro, łącznie z tobą
sześcioro, a stolików…<br />
- Stolików jest dwadzieścia, ustawione po cztery mimo konfiguracji rozmiarowej,
więc tak się pewnie dzielicie. Obsługa czwórki w sektorze przy oknach trochę
kuleje, więc pewnie tymi zajmowała się zwykle Naomi, mam rację? – starałem się
pokazać Sophie, że nie musi traktować mnie jak idioty. I, tak, trochę się przy
tym popisywałem.<br />
- No proszę – dziewczyna uśmiechnęła się – Nie dość, że ładny, to jeszcze
inteligentny. Gdzie ta Naomi cię znalazła, co?<br />
- Chodzi z moim bratem – wyjaśniłem krótko.<br />
- Czekaj, czekaj, taki ciemny blondyn? – Sophie jakby zapomniała, że ma „tylko
minutę”- Też niczego sobie, a jak ma jeszcze coś w głowie, to w ogóle cudo. Tak
się właśnie zastanawiałam, dlaczego często widuję go w tej okolicy. Naomi daje
radę, nie ma co.<br />
- Taa – nie miałem najmniejszej ochoty na zgłębianie tego tematu – To co z tym
kelnerowaniem?<br />
- Ach tak – dziewczyna wróciła na ziemię – Zasada jest prosta: twój rewir – ty o
niego dbasz. Podajesz karty, czekasz, przyjmujesz zamówienie, przekazujesz
kuchni. Kiedy czekasz na dania, obsługujesz następny stolik, odbierasz gotowe
zamówienie, podajesz, jak zawołają, to przychodzisz, na koniec z rachunkiem. Napiwki
dla ciebie, chyba, że zdecydujesz się je dać do wspólnej puli, wtedy pod koniec
zmiany dzielimy się po równo. Coś jeszcze… Wiem. Jak nie masz zajęcia, idziesz
do kuchni i pytasz, czy im pomóc. Takie tam, podać coś lub zamieść. Zrozumiałeś
wszystko?<br />
- Tak – odpowiedziałem z mocą.<br />
- To świetnie – uśmiechnęła się dziewczyna – A teraz już idź się przebrać i
raz, dwa do roboty!<br />
Posłusznie wróciłem do szatni, żeby wykonać polecenie mojej patronki. Na szczęście
nie było już tam tej dziewczyny z warkoczem, więc mogłem zmienić ubranie bez
obaw o jej świdrujące spojrzenie.<br />
Myślałem, że nie będzie to jakiś niezwykły wieczór. Ot, kilka nowych doświadczeń.
Coś się zmieni, minie i wracam do starego trybu. Nie przewidziałem tylko pewnej
małej <i style="mso-bidi-font-style: normal;">niespodzianki</i>, której… no tak, której
się nie spodziewałem.<o:p></o:p></span></div>
<br />Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-59912954232263168442018-03-13T15:13:00.001-07:002018-03-13T15:13:00.489-07:00Rozdział 16<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Minęły niecałe cztery dni, odkąd
wpadłam na Juliena, ale on już wczoraj do mnie zadzwonił. Dzięki temu
umówiliśmy się jutro o dziewiętnastej w kinie, a potem pójdziemy coś zjeść.
Brzmi dobrze i mam nadzieję, że tak też wyjdzie. Ale nie wybiegajmy za daleko w
przyszłość, bo na razie stoję przed szafą i myślę, w co mam się ubrać. W mojej
głowie pojawił się taki oto dylemat: co jest lepsze na wstępną randkę? Styl
tylu luz z odrobiną kobiecości czy kobiecość z odrobiną luzu? Od razu uprzedzam
pytanie. Nie, to nie jest to samo.<br />
Już mam sięgnąć po jedną z bluzek, gdy nagle słyszę trzask zamykanych drzwi.
Oho, myślę sobie, Raphael wrócił do domu i chyba nie jest zbyt zadowolony. Obawiam
się złych wieści o rodzicach.<br />
- Cześć! – wołam z pokoju – Jak tam?<br />
- Pytasz ogólnie czy w jakiejś konkretnej sprawie? – odpowiada pytaniem na
pytanie Raphael.<br />
- W konkretnej.<br />
- Jakiej?<br />
- Twoich rodziców – odparowuję bez zastanowienia – No bo… od paru dni chodzisz
jakiś spięty. To znaczy, bardziej niż zwykle – chyba tylko się pogrążam.<br />
Raphael początkowo nic nie mówi, wyobrażam sobie więc, że podnosi tą swoją
brew. Po chwili jednak dociera do mnie jego odpowiedź:<br />
- Chyba coś mamy.<br />
- Ooo – ciekawię się i wystawiam głowę za drzwi, żeby móc go zobaczyć. Siedzi w
swoim pokoju, ale nie wygląda na zbyt szczęśliwego. W dodatku jest cały mokry.
Głupek, myślę sobie. To już drugi raz w tym tygodniu. Codziennie prognozują
opady deszczu ale on chyba wypiera ten fakt ze świadomości.<br />
- Raphaelu, co się stało? – martwię się, ponieważ nie jest to jego standardowy
zły humor.<br />
- Nie chcę o tym rozmawiać – brunet odwraca się do szafy i wyrzuca suche
ubrania na łóżko.<br />
Odważam się pójść do niego i jeszcze raz zapytać.<br />
- Hej, co jest? Może będzie ci lepiej, jak mi powiesz.<br />
- Nie będzie – krzywi się chłopak – Dzięki za troskę, ale może innym razem.<br />
- Okej – nie chcę naciskać.<br />
- A u ciebie co? – zmienia temat, kalecząc przy tym składnię.<br />
- U mnie? Ubieram się – odpowiadam.<br />
Raphael lustruje mnie od stóp do głów i stwierdza:<br />
- Nieprawda. Ja to robię.<br />
I zanim się obejrzę, ściąga przemoczony T-shirt i ciska nim w kąt, a następnie
sięga po czystą koszulkę. Odruchowo spuszczam głowę i czuję, że wbrew mojej
woli nieco się rumienię.<br />
Jestem trochę zdezorientowana jego zachowaniem, ale mam na tyle przyzwoitości,
żeby wycofać się z powrotem do swojej sypialni, zanim zacznie zmieniać resztę garderoby.<br />
Po chwili słyszę pukanie do drzwi (a raczej do ich framugi, ponieważ same drzwi
są otwarte) i wchodzi Raphael, już kompletnie ubrany. Mimochodem notuję pewną
zmianę w jego wyglądzie. Zamiast jak zwykle założyć ciemną koszulkę, tym razem
chłopak ma na sobie błękitny T-shirt z logo jakiejś firmy sportowej. Dzięki
temu jego skóra nie wydaje się już tak blada. W jasnych ubraniach wygląda
zupełnie normalnie, naturalnie. Chociaż nie lepiej, po prostu inaczej.<br />
- Teraz tak szczerze, co robisz? – wyrywa mnie z zamyślenia głos bruneta. Chyba
humor już mu się trochę poprawił, co mnie cieszy.<br />
- Ja <i style="mso-bidi-font-style: normal;">wybieram </i>ubrania na jutro – Bo,
no wiesz… Idę na randkę.<br />
Raphael znowu milczy i tylko robi tą swoją minę.<br />
- No co? – pytam trochę zawstydzona.<br />
- Nie, nic – chłopak potrząsa głową, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że
patrzy na mnie jakoś dziwnie. Mijają jakieś dwie sekundy, po czym podchodzi do
mojej szafy i zaczyna w niej bezceremonialnie grzebać, zachowując przy tym
właściwe sobie milczenie.<br />
- Ej! – protestuję – To moje rzeczy!<br />
- No co ty nie powiesz – mruczy Raphael w głąb szafy. Po chwili wyłania się z
niej trzymając w rękach kilka ubrań. – To powinno się nadać – mówi.<br />
Już mam mu zwrócić uwagę, kiedy mój wzrok pada na wybrane przez niego rzeczy.
Zielona tunika <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>do połowy uda z lekko
błyszczącym kwiatowym motywem i kolorowymi kryształkami imitującymi kamienie
szlachetne oraz czarne, lekko prześwitujące rajstopy. Niby mogłam sama na to
wpaść, ale jednak potrzebowałam dopiero (o, ironio) mojego współlokatora, żeby zestawić
pasujące ubranie.<br />
- Myślę, że to będzie odpowiednie na twoją… randkę – stwierdza.<br />
- Ja… też – udaje mi się powiedzieć – Ale skąd wiedziałeś, co wybrać?<br />
- Gdy byłem mały, często siedziałem przy mamie, kiedy szykowała się na różne
okazje– odpowiada brunet z cieniem uśmiechu – Chyba nauczyłem się od niej paru
rzeczy.<br />
- Dzięki – mówię i odbieram od niego ubrania, aby położyć je obok jedynych
baletek, jakie posiadam. Szpilki oczywiście nie wchodzą w grę, bo, znając moje
szczęście, zabiłabym się wraz z pierwszym uwodzicielskim krokiem, który
próbowałabym wykonać.<br />
Nagle kątem oka rejestruję jakiś błysk na szyi Raphaela. Czyżby nosił medalik? <i style="mso-bidi-font-style: normal;">On</i>?<br />
- Co masz pod koszulką? – pytam znienacka.<br />
- E… brzuch? – chłopak wydaje się zdezorientowany.<br />
- Nie, na karku – precyzuję – Jakiś wisiorek?<br />
- A, to – Raphael sięga do łańcuszka, żeby go rozpiąć. Po chwili trzymał już
błyszczący przedmiot w ręce. Nigdy nie widziałam podobnej zawieszki. Rozmiarem
przypomina zakrętkę od butelki wody mineralnej. Wygląda jak srebrna obręcz
przecięta w połowie pionową cięciwą, która jest zarazem dłuższą nóżką litery
„R” znajdującej się po prawej stronie.<br />
- Co to za symbol? – biorę od Raphaela łańcuszek i obracam go w dłoni.<br />
- Zwykły inicjał – odpowiada mój współlokator.<br />
- A dlaczego go nosisz? – wcale nie chcę być wścibska, jednak moja ciekawość
zwycięża.<br />
- Tak jakoś – chłopak wzrusza ramionami razem ze mną obserwując przedmiot –
Dostałem go od Leonarda na dziesiąte urodziny i od tamtego momentu zdarza mi
się go zakładać.<br />
- Słodkie – komentuję z uśmiechem, a Raphael się krzywi. Nagle coś przychodzi
mi na myśl. – To „R” po prawej wygląda trochę samotnie.<br />
- Samotnie? – dziwi się brunet – Przecież to tylko kawałek metalu.<br />
- Prawda – przyznaję – Ale samotny. Poczekaj chwilkę – sięgam po jakąś kartkę i
ołówek. Najpierw rysuję amulet Raphaela, a następnie dodaję mu coś od siebie,
to znaczy lustrzane odbicie litery mające z nią wspólną nóżkę.<br />
- I co myślisz? – pytam chłopaka wręczając mu moje dzieło. On przygląda się
chwilę, po czym stwierdza:<br />
- Złączone brzuszki „R” wyglądają trochę jak serce.<br />
- Naprawdę? O, faktycznie – śmieję się.<br />
- Ta – Raphael nie podziela mojego rozbawienia – To ja już sobie pójdę.<br />
- Czekaj, co się stało? – nie mogę zrozumieć tej nagłej zmiany – Powiedziałam
coś nie tak?<br />
- Nie, nie tylko… muszę w jutro zastąpić Naomi w pracy – czy mi się wydaje, czy
wypowiedział imię dziewczyny niezwykle chłodno? – Ona ma się w tym czasie
spotkać z człowiekiem, który może pomóc w odnalezieniu moich rodziców. Dlatego
właśnie muszę iść się przygotować, bo…<br />
- Dlaczego znowu to robisz? – przerywam mu.<br />
- Co takiego? Przygotowuję się?<br />
- Dobrze wiesz, że nie to mam na myśli – prycham. Dobry humor gdzieś już
odleciał – Pytam, dlaczego znowu się chowasz? Za każdym razem robisz to samo.
Gdy tylko choć trochę się otwierasz, zaraz zaczynasz się bać i wracasz do
swojej skorupy.<br />
- Bzdura.<br />
- Uważaj, bo ci jeszcze uwierzę. Cały czas uciekasz, Raphaelu. Dlaczego uparłeś
się na ciągłe udawanie, że nikt i nic cię nie rusza?<br />
Jestem przygotowana na kolejną wymówkę, ale Raphael tym razem milczy. Po chwili
mruga kilka razy i odzywa się smutnym głosem:<br />
- Bo czasami uciekanie przed problemami jest łatwiejsze, niż stawianie im czoła
– po tych słowach ma zamiar chyba coś dodać, jednak zaraz z tego rezygnuje.
Przekrzywia tylko lekko głowę i patrzy na mnie, jakby chciał, żebym sama
odczytała w jego oczach niewypowiedziane myśli, a potem po prostu wychodzi. Ja
zostaję sama i gapię się w puste drzwi.<br />
Czy przesadziłam? Możliwe. Ale z drugiej strony nie powiedziałam niczego, co
nie byłoby prawdą. A jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ostatnie zdanie
chłopaka w jakiś sposób dotyczyło mnie bezpośrednio. Tylko dlaczego? To głupie.
Przecież nic takiego nie robię. Ale zależy mi na nim, dlatego się martwię i
zastanawiam, jak mogę mu pomóc. Problem w tym, że nie mam pojęcia jak.<br />
Jest dopiero ósma wieczorem, ale ja już czuję zmęczenie. Przebieram się więc w
piżamę i wchodzę do łóżka. Czekając na sen próbuję zająć czymś myśli. Oczywiście
mój umysł uwielbia płatać mi figle, więc do głowy nie przychodzą mi żadne
poważne tematy typu: czy Naomi uda się jutro czegoś dowiedzieć o państwie
Cortez? Co się z nimi w ogóle dzieje? Nie zastanawiam się nawet nad takim
samolubnym zagadnieniem jak moja randka z Julienem. To o czym myślę? Czy raczej<i style="mso-bidi-font-style: normal;"> o kim</i>? Oczywiście o Raphaelu! I żeby to
były jeszcze rozważania na temat, nie wiem, jak mu pomóc przestać być kłębkiem
nerwów. Ale nieeee, skąd. Ja przewijam sobie w głowie wszystkie wspomnienia z
nim związane. To, jak mnie przytulał w dniu, w którym się do nas włamali. To,
kiedy powiedział mi o rodzicach i Orionie. To, gdy się załamał, a ja go pocieszałam.
A nawet to najnowsze, kiedy powiedział, że złączone brzuszki „R” wyglądają jak
serce.<br />
Stop! Muszę przestać. To strasznie denerwujące, kiedy nie mogę zapanować nad własnym
umysłem. Staram się więc doprowadzić do braku myśli, ale wtedy łapię się na
nasłuchiwaniu odgłosów z pokoju Raphaela.<br />
Ughhh! Ze złością chwytam za telefon i słuchawki leżące na biurku, a następnie wybieram
jakąś piosenkę na chybił trafił.<br />
Utwór jest dość szybki, rytmiczny, ma dużo z rocka. Przez pierwsze pięć sekund
myślałam, że odciągnie mnie od nieproszonych myśli, jednak wszystkie moje
nadzieje rozwiały się wraz z wersem „<i style="mso-bidi-font-style: normal;">May
nothing but death do us part</i>”. Co to ma być, piosenka czy przysięga ślubna?
Przewijam kawałek. I co słyszę? „<i style="mso-bidi-font-style: normal;">And I
can’t get you out of my head”<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftn1" name="_ftnref1" style="mso-footnote-id: ftn1;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium"; mso-fareast-language: EN-US;">[1]</span></b></span><!--[endif]--></span></span></a>.
</i>Noż do cholery! Dzięki, panowie muzykowie, za przypominanie mi o tym, o kim
nie chcę w tej chwili pamiętać i że „nie mogę wyrzucić go z głowy”. Naprawdę,
bardzo pomocne.<br />
Zrezygnowana odkładam telefon i odwracam się przodem do ściany. Trudno, mogę się
przewracać z boku na bok nawet całą noc, byle tylko nic mi już o niczym nie przypominało.
<o:p></o:p></span></div>
<div style="mso-element: footnote-list;">
<!--[if !supportFootnotes]--><br clear="all" />
<hr align="left" size="1" width="33%" />
<!--[endif]-->
<div id="ftn1" style="mso-element: footnote;">
<div class="MsoFootnoteText">
<a href="file:///C:/Users/O/Desktop/RR.docx#_ftnref1" name="_ftn1" style="mso-footnote-id: ftn1;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="mso-special-character: footnote;"><!--[if !supportFootnotes]--><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: "Calibri",sans-serif; font-size: 10.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;">[1]</span></span><!--[endif]--></span></span></a> Oba
fragmenty pochodzą z piosenki Fall Out Boy pt. „Uma Thurman”<o:p></o:p></div>
</div>
</div>
<br />Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-72245278487923548432018-03-12T12:50:00.001-07:002018-03-14T13:54:55.747-07:00Rozdział 15<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "franklin gothic medium" , sans-serif; line-height: 107%;"><span style="font-size: 12pt;">Szedłem na spotkanie
Oriona. Nie, słowo „szedłem” jest tutaj niedopowiedzeniem. Ja </span><i style="font-size: 12pt;">przeciskałem się </i><span style="font-size: 12pt;">przez środek miasta w godzinach
szczytu. Ludzie byli wszędzie, ocierali się o mnie na każdym kroku…</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Nienawidzę tego.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Od dziecka miałem problem z przebywaniem w tłumie. Nie obok, przed czy za, ale
właśnie </span><i style="font-size: 12pt;">w</i><span style="font-size: 12pt;">. Każde większe zbiorowisko
mnie przerażało. Teraz powodowało głównie obrzydzenie i ochotę strzepania z
siebie niewidzialnych pająków pozostawionych przez dotyk przechodniów.
Agorafobia – powiedział kiedyś psycholog szkolny, kiedy w wieku dziesięciu lat
kategorycznie odmówiłem jakichkolwiek wycieczek z klasą. Strach przed tłumem.
Ja zawsze wolałem wierzyć, że miałem łagodniejszą odmianę. Z wiekiem było coraz
lepiej, chociaż za każdym razem, kiedy miałem zetknąć się z tłumem
bezpośrednio, czułem się okropnie. Tak było i tym razem. Czułem, jakby wszyscy
mnie zgniatali, choć to oczywiście nie prawda. Zaczęło mi się robić lekko
niedobrze, ale na szczęście po kilku minutach mogłem już skręcić w jedną z
bocznych uliczek prowadzących do domu Cona. Tam też byli ludzie, ale
nieporównywalnie mniej. Odetchnąłem z ulgą.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Nagle zaczął padać deszcz. Nie byłem na to przygotowany, więc po chwili moje
jeansy i czarny T-shirt kleiły się przemoczone do ciała. Ulewa stawała się
coraz większa. Krople wody spływały mi po twarzy i włosach utrudniając
widzenie. Zanotowałem w pamięci, że trzeba je przyciąć.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Po moim małym ataku paniki na ulicy nie mogłem się skupić. To znaczy, jeszcze
bardziej niż wcześniej. Postanowiłem więc zająć głowę czymś przyjemnym. Niemal
bezwiednie moje myśli powędrowały do Rinelle. Z jakiegoś powodu zawsze starała
się mi pomóc, poprawić mi humor. Tylko dlaczego? Natychmiast odrzuciłem pomysł
o tym, że jej zachowanie mogło być spowodowane troską o mnie. To znaczy, nigdy
nie dałem jej zbytnich powodów do lubienia mnie, więc dlaczego wydawało mi się,
że jej na mnie jakby… zależało. Głupi, skarciłem się w myślach. To wcale nie
oznacza, że jej na tobie zależy. Bo i po co by miało? Po prostu próbuje być
miła i tyle. Normalni ludzie już chyba tacy są, a ja byłem wyjątkiem
potwierdzającym regułę. Zaśmiałem się w duszy nie wesoło. Normalny. Zabawne
słowo, które zupełnie do mnie nie pasowało i to nie w pozytywnym sensie. Ja nie
cierpiałem nawet, kiedy ktoś mnie dotykał. Dotyczyło to również najbliższej mi
osoby, to znaczy Leonarda. Ale Rinelle… O dziwo, jej dotyk nie był dla mnie
przykry. Nie wiedziałem, czy się bać, czy cieszyć. Przypomniałem sobie tę noc,
kiedy spaliśmy razem, przytuleni jak dzieci. Dawno nie miałem tak spokojnego
snu. A jednak, coś mnie w tym wszystkim niepokoiło. Dlaczego tak ją polubiłem?
Bo co do tego nie mogłem się już dłużej oszukiwać – lubiłem Rinelle. Ale równocześnie
obawiałem się jej. Za łatwo przychodziło tej dziewczynie zbliżanie się do mnie.
Zdecydowanie za łatwo. Tyle razy próbowałem ją od siebie odsunąć, ale jakoś nie
potrafiłem. A przecież kto nie ma przyjaciół, nie ma też nic do stracenia.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Musiałem to przyznać. Po prostu potrzebowałem Rinelle. Nie jakiegoś tam
„przyjaciela”, ale właśnie Rinelle. Także pod tym względem, że… ehhh, trudno to
wyjaśnić. Po prostu… No dobra, nic nie było proste. Ja </span><i style="font-size: 12pt;">chciałem,</i><span style="font-size: 12pt;"> żeby była obok mnie, dosłownie. To, że była ze mną
mentalnie to jedno, ale mnie z jakiegoś powodu zależało na jej bliskości pod
względem fizycznym… Jasny szlag! Dlaczego ja nie mogłem tego powiedzieć
normalnie! Tak, lubiłem, jak była w pobliżu, lubiłem na nią patrzeć. Jak jakiś
szczeniak, do cholery!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Nie pasowało mi to. Wcale. Kiedy przebywałem w pobliżu Rinelle czułem się
jednocześnie spokojny i nieswój. Bo jej zbyt łatwo przychodziło wywoływanie u
mnie niechcianych uczuć, które zdecydowanie za bardzo zaczynały mi się podobać.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Potrząsnąłem głową, żeby odpędzić od siebie te idiotyczne myśli, jednak jak na
złość przed oczami stanęła mi roześmiana twarz Rinelle.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Moja irytacja przemieniła się w złość. Jak mogłem w </span><i style="font-size: 12pt;">takiej</i><span style="font-size: 12pt;"> chwili myśleć o jakiejś dziewczynie? Aż jęknąłem w duchu,
tak beznadziejnie to zabrzmiało. Nie miałem siły na tak zwany konflikt
wewnętrzny, więc przestawiłem swój mózg na coś mniej groźnego, a mianowicie
liczenie kroków.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Przy trzecim odepchnąłem od siebie wszystkie wspomnienia związane z Rinelle.
Przy dziesiątym wróciłem pamięcią do domu w Hiszpanii, do rodziców. Jasne włosy
mamy i jej oczy, takie same jak moje. Mój ojciec, który przez całe życie
unieszczęśliwiał mnie próbując o wszystkim decydować. Przy dwudziestym kroku
uderzyła mnie wizja wszystkich moich bliskich w jednym miejscu, w naszym
hiszpańskim ogrodzie. Rodzice, Leonard, babcia Eulalia… nawet Carmen z tymi
swoimi lśniącymi włosami i kocimi oczami. Rinelle też tam była. Wszyscy ci
ludzie – martwiłem się o nich. Jedna już odeszła, jakakolwiek by nie była,
dwoje następnych zniknęło. O jedną osobę się martwiłem, a jeśli chodzi o drugą,
to martwiłem się o nas oboje.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Porządkowanie myśli tylko pogarszało sprawę, musiałem je zablokować. Skupiłem
się więc na liczeniu i oddychaniu. Na każdą parzystą liczbę wdech, a na
nieparzystą wydech. Działało. Kakofonia twarzy i wspomnień w mojej głowie
powoli ustawała.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Skupiając się na nowym zadaniu oraz na tym, aby za bardzo nie zastanawiać się,
jak mi zimno z powodu przemoczonych ubrań, po dziesięciominutowym spacerze
dotarłem do bloku, w którym mieszkał Conwear. Przy klatce schodowej pod
daszkiem siedziało kilka dziewczyn. Miały jakieś szesnaście, może siedemnaście
i mocno pomalowane oczy. Sądząc po ich ubraniu, musiały być w swojej szkole
„tymi popularnymi”, a przynajmniej się na takie robiły. Kiedy podchodziłem pod
drzwi. Lustrowały mnie wzrokiem od stóp do głów, wymieniając się przy tym
zapalonym papierosem. Jedna z nich, długowłosa blondynka w czerwonej czapce,
wydała mi się znajoma, ale na chwilę obecną nie potrafiłem powiedzieć dlaczego.
Przypomnę sobie później, a na razie nacisnąłem brzęczyk domofonu. </span><br />
<i style="font-size: 12pt;">- Halo? Kto tam?</i><span style="font-size: 12pt;"> – zapytał głos po
drugiej stronie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Ja – odparłem zgodnie z prawdą.</span><br />
<i style="font-size: 12pt;">- Jaki ja?</i><span style="font-size: 12pt;"> – drażnił się ze mną Con.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nawet nie próbuj – warknąłem -</span><span style="font-size: 12pt;"> </span><span style="font-size: 12pt;">Jestem
wkurzony i tak przemoczony, że spodnie wbijają mi się nie powiem gdzie, także
dla twojego własnego dobra wpuść mnie i skończ te gierki, bo inaczej pogadamy –
zagroziłem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
-</span><i style="font-size: 12pt;"> Dobra, dobra, wyluzuj, gościu </i><span style="font-size: 12pt;">– chłopak
spuścił z tonu </span><i style="font-size: 12pt;">– Już cię wpuszczam, no.<br />
</i><span style="font-size: 12pt;">Westchnąłem zrezygnowany. Conwearowi akurat wczoraj zepsuł się przycisk do
otwierania drzwi i musiał zejść na dół, żeby „otworzyć mi analogicznie”, jak to
nazywał. Pozostało mi tylko czekać. Założyłem więc ręce za głowę, oparłem
ciężar na jednej nodze, a drugą wysunąłem do przodu. Opatentowana wygodna
pozycja. Wtedy jedna z dziewczyn, ta w czapce, powiedziała coś do swoich
koleżanek i wszystkie trzy zaczęły chichotać. Nie usłyszałem z czego, ponieważ
deszcz skutecznie zagłuszył szept blondynki, jednak miałem poczucie, że było to
związane ze mną. Na szczęście po jakiejś minucie drzwi otwarły się i stanęła w
nich Naomi. </span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Cześć – przywitała mnie – Chodź na górę, reszta już czeka.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nawet mój ulubiony kuzyn? – zapytałem z góry znając odpowiedź.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie, jego dzisiaj nie będzie – powiedziała dziewczyna, wchodząc za mną do
klatki.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- A wiesz może dlaczego?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie jestem jego niańką, Raphaelu – westchnęła Mulatka – A skoro o niańkach
mowa. Rodzice podrzucili Conwearowi jego młodszą siostrę pod opiekę. Wyjechali
w jakąś delegację czy coś.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- I dziewczyna będzie dzisiaj z nami? – zaniepokoiłem się. Jeżeli istnieje
określona grupa wiekowa, która nie powinna wiedzieć o żadnej delikatnej
sprawie, to z pewnością są to nastolatki.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie, Con wysłał ją gdzieś z koleżankami. Ale, jak widziałeś, nie odeszły zbyt
daleko.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- To dlatego ta w czapce wydała mi się znajoma. Ta blondynka, to siostra
Conweara?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Aha. Carly Monica Wazowski we własnej osobie. I chyba jej starszy brat nie
będzie zadowolony, że jego mała pali.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- I razem z koleżankami komentuje aparycję jego znajomych – mruknąłem pod
nosem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Co powiedziałeś?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie, nic takiego.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
W końcu dotarliśmy do odpowiednich drzwi i zapukaliśmy. Na szczęście tym razem
gospodarz nie próbował się ze mną drażnić i otworzył od razu.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Wchodźcie szybko – rzucił od progu – Erikkson ma chyba coś ważnego do
powiedzenia.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Zanim zamknęły się drzwi, byłem już w pokoju, gdzie zastałem starego Erikksona
rozmawiającego z moim bratem. Po chwili dołączyli do nas Naomi i Conwear.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Dobrze – odezwał się najstarszy mężczyzna – Skoro wszyscy już są, możemy
zaczynać. Od razu powiem, że wśród moich znajomych znalazłem kogoś, kto może
nam pomóc w odnalezieniu Alvara i Blanki.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Ktoś z otoczenia Brumby’ego? – zapytałem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie – odparł Erikkson – Raczej kontakt, który nas do niego doprowadzi.
Potrzeba mi dwóch osób. Jednej, która spotka się z moim znajomym i drugiej,
która będzie ubezpieczać pierwszą, na wypadek. Gdyby coś poszło nie tak.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Wzdrygnąłem się, ale bynajmniej nie z powodu słów mężczyzny. Nadal miałem
absolutnie przemoczone ubranie, a w mieszkaniu było niewiele cieplej niż na
zewnątrz. Na szczęście Con w końcu zlitował się nade mną i rzucił mi ręcznik.
Wytarłem się jak najlepiej umiałem, a następnie całą czwórką wróciliśmy do
słuchania Erikksona.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Ja – kontynuował przyjaciel mojego ojca z czasów wojska – w roli pierwszej
osoby widzę Naomi – dziewczyna w odpowiedzi kiwnęła głową, ponieważ wybór był
oczywisty. – No dobrze, pozostaje nam zatem wybór twojego partnera. Jacyś
ochotnicy?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Ja pójdę! – niemal natychmiast zgłosił się Leonard. Czyżby… Nie, proszę,
tylko nie to.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- W porządku. Czyli Naomi spotka się z kontaktem, Leonard ją ubezpiecza, a
Conwear ma na wszystko swoje technologiczne oko. Pytania?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Gdzie spotkamy się z twoim znajomym? – zainteresował się mój brat.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Gdzieś w północnej części miasta, w sobotę około godziny dziewiętnastej.
Szczegóły prześle przed spotkaniem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Gorzej dla nas – skonstatował Leo.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Niekoniecznie. To standardowe środki bezpieczeństwa, poza tym znam tego
człowieka na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nas nie oszuka. Coś jeszcze?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Tym razem głos zabrała Naomi.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Właściwie to nie jest pytanie, ale właśnie w sobotę wieczorem pracuję, więc
ktoś będzie musiał mnie zastąpić, inaczej szef mnie wyleje – popatrzyła
błagalnie w moją stronę.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Gdzie pracujesz?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- W restauracji w centrum miasta, jako kelnerka. Zmianę zaczynam o szesnastej,
kończę o dwudziestej drugiej. Będzie mnóstwo roboty, jak to w sobotę, ale sobie
poradzisz. Aha, będziesz musiał się ubrać w białą koszulę i jakieś eleganckie
spodnie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Załatwione. Adres?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Wyślę ci SMS-em.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Okej.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- To wszystko? – wtrącił Erikkson, a wszyscy zgodnie przytaknęli. – Świetnie, e
takim razie uważam sprawę za zamkniętą. Koniec na dziś, wracajcie do domów.
Przed sobotą jeszcze się z wami skontaktuję – powiedziawszy to pożegnał się z
nami i wyszedł.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- To ja też będę się zbierać – oznajmiła Naomi – Do zobaczenia!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- A…ja też już pójdę – zawtórował jej Leo – Trzymaj się, braciszku, pa, Con!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Wyszli oboje, a ja nadal stałem na środku pokoju próbując zrozumieć, czego
właśnie byłem świadkiem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- E, Raphael? – przerwał moje rozmyślania Conwear – Mogę ci, y… jakoś pomóc?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Też to zauważyłeś? – zignorowałem jego pytanie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Co takiego?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Mojego brata.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Cóż, zbyt mały to on nie jest, trudno go nie zobaczyć.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Dobrze wiesz, o czym mówię – zirytowałem się.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie, przykro mi, ale nie wiem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Chodzi mi przecież o </span><i style="font-size: 12pt;">zachowanie </i><span style="font-size: 12pt;">Leonarda,
o jego za-cho-wa-nie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Dla mnie był taki, jak zwykle – wzruszył ramionami blondyn.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Właśnie, dla ciebie. A dla Naomi?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Mówisz o tym, że zgłosił się na jej partnera? E, tam. Przecież ty też
zgodziłeś się ją zastąpić w sobotę w pracy.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Z naciskiem na </span><i style="font-size: 12pt;">zgodziłem się, </i><span style="font-size: 12pt;">a nie
</span><i style="font-size: 12pt;">zgłosiłem – </i><span style="font-size: 12pt;">próbowałem mu tłumaczyć,
łapiąc go za słówka.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Według mnie to zwykła uprzejmość. Leo już taki jest. Szkoda, że u niektórych
wygląda to wygląda inaczej – ostatnie zdanie Conwear wypowiedział cicho, ale
nie na tyle, żebym go nie usłyszał. Postanowiłem to jednak zignorować.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie, ja nie wierzę, no po prostu nie wierzę, żeby on w takich chwilach mógł
myśleć o… - mruknąłem do siebie potrząsając głową.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Spokojnie, stary – Con chciał poklepać mnie po plecach, ale w porę się
powstrzymał – Leonard po prostu przenosi swoją troskę na innych.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Co masz na myśli? – warknąłem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- No popatrz. Kiedy martwi się o ciebie, próbuje ci pomóc, to ty go odtrącasz,
tak? A on nie potrafi siedzieć z założonymi rękami. Chce chronić tych, na
których mu zależy. Więc zamiast troszczyć się o ciebie, postanowił pomagać
Naomi.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Wazowski, ty nie…</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Oj, daj spokój. Jesteście rodzeństwem. Powinieneś być bardziej wyrozumiały
dla brata, który cię kocha i…</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- A skoro o rodzeństwie mowa – przerwałem mu – Nie wiem, czy wiesz, ale jeszcze
przed kilkunastoma minutami twoja młodsza siostra bawiła się ze swoimi
koleżankami w świetną grę – czy mój ton ocierał się o sarkazm? Nie, on nim
dosłownie </span><i style="font-size: 12pt;">ociekał – </i><span style="font-size: 12pt;">Czekaj, jak ona
się nazywała… Ach, tak! „Zajaraj szluga”.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Carly… pali? – wydukał z niedowierzaniem blondyn.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Jak smok.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Gdzie? – zacisnął szczękę.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Na ławce pod blokiem – powiedziałem uprzejmie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Conwear nie odezwał się już ani słowem, tylko wypadł ze swojego mieszkania jak
burza. W takim wypadku nie pozostało mi nic innego, jak również wyjść.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Po opuszczeniu bloku skręciłem w prawo, szerokim łukiem omijając rodzinną
awanturę rozgrywającą się nieopodal. W połowie drogi na przystanek zatrzymałem
się jednak, ponieważ usłyszałem znajome głosy. Leonardo i Naomi. Przylgnąłem do
najbliższego krzaka, aby móc przysłuchiwać się ich rozmowie. Z pozycji, w
której się aktualnie znajdowałem, udało mi się ich nawet zobaczyć.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Powiedziałeś mu już? – zapytała Naomi – Bo nie wyglądał, jakby wiedział.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Chciałem, wierz mi, że chciałem. Ale znasz go. Od razy by się wściekł nie
dając mi nawet dojść do głosu.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Leo, lepiej, żeby dowiedział się od ciebie, a nie od jakiegoś „życzliwego”.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Wiem, Omi, ale…</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Zaraz, co?! Omi?! Leo?!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Tak, tak, nie wątpię, że masz w zanadrzu sporo świetnych wymówek, ale musisz
w końcu przestać bać się swojego młodszego brata.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Wcale nie boję się Raphaela – Leonardo zrobił obrażoną minę.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Oczywiście, oczywiście – Naomi ze śmiechem zmierzwiła mu włosy.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Zatkało mnie. Nie wiedziałem, czy mam wrzeszczeć, płakać czy wymiotować. I
wcale nie było mi do śmiechu. </span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Obiecaj, że powiesz mu to jeszcze dzisiaj, Leo.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Obiecuję – westchnął mój brat.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Grzeczny chłopczyk – uśmiechnęła się dziewczyna, a potem…</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Ledwo mi to przejdzie przez gardło.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Dziewczyna wspięła się na palce i ująwszy w dłonie twarz Leonarda pocałowała
go. On przytulił ją i odwzajemnił pocałunek. To wszystko trwało może pięć
sekund, ale i tak przyprawiło mnie o mdłości.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- To co, wracamy do domu? – spytał mój brat trzymając swoją… </span><i style="font-size: 12pt;">dziewczynę </i><span style="font-size: 12pt;">w talii.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Czy ja dobrze usłyszałem? Do domu?! Czy oni, do cholery, mieszkają razem?!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie, jedź sam – odparła Naomi – Ja muszę pozałatwiać parę rzeczy z
dziewczynami z pracy odnośnie soboty.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- No to może cię podwiozę?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Czy on nie widział, że zachowuje się jak… jak… zakochany szczeniak?!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie, dzięki – znowu ten rozanielony uśmiech – Nie czuję się dzisiaj na
siłach, aby tłumaczyć koleżankom, dlaczego podjechałam pod restaurację autem, a
do tego z takim</span><span style="font-size: 12pt;"> </span><span style="font-size: 12pt;">przystojniakiem za
kółkiem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Aha, czyli ty też im nic nie mówiłaś.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Wiesz, że to co innego.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Wiem – Leonardo spoważniał, ale tylko na chwilę – Czyli do zobaczenia w domu?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Do zobaczenia w domu – potwierdziła dziewczyna.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Już myślałem, że znowu się pocałują, ale na szczęście tym razem sobie darowali.
Dotknęli się tylko przelotnie czołami, a chwilę później Naomi skręcała już za
róg, idąc zapewne na przystanek. Leonardo został przy swoim samochodzie.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Ja otrząsnąłem się w końcu z szoku i, choć wewnątrz wszystko się we mnie
gotowało, jak gdyby nigdy nic podszedłem do brata.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- O, Leo, jeszcze nie pojechałeś? – zagadnąłem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Cześć, Raf. Nie, tak tu sobie po prostu stałem i… myślałem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Ach, myślałeś – teraz w moim głosie można było usłyszeć fałszywą nutę, ale
Leonardo najwyraźniej jej nie wychwycił.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Słuchaj – zaczął – Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć…</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie, nie, nie, nie! – przerwałem mu, teatralnie wymacując rękami – Nic mi nie
mów, broń Boże! Przecież ja bym się od razu wściekł i nie dał ci w ogóle dojść
do głosu! – ostatnie zdanie prawie z siebie wyplułem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Ty… podsłuchiwałeś?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- </span><i>¡Sí, tonto!</i><span style="font-size: 12pt;"> – „przestawiłem się” na
hiszpański, jak zwykle, kiedy kłóciłem się z bratem – I nie dość, że wszystko
słyszałem, to jeszcze widziałem!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- </span><i style="font-size: 12pt;">Rafito, escúchame… - </i><span style="font-size: 12pt;">próbował
udobruchać mnie Leonardo, również po hiszpańsku.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie, to ty mnie posłuchaj! – wrzasnąłem – Nasi rodzice od kilku miesięcy są
zaginieni! Nie wiadomo nawet, czy żyją, a ty co?! O czym myślisz?!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Rafaelu, przynajmniej…</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie ma „Rafaelu”! Matka i ojciec mogą być już martwi, a ty zajmujesz się
jakąś…</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Dla swojego własnego dobra, nie próbuj kończyć, bo inaczej złamię ci nos i
jeszcze kilka innych kości – mój brat mówił cicho, ale jego ton diametralnie
się zmienił. Brzmiał teraz groźnie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek wcześniej
go u niego słyszał.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Ale jak ty w ogóle mogłeś, debilu?! – na nowo poczułem przypływ gniewu – Jak
mogłeś zakochać się w takiej chwili?!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Doskonale wiesz, że to nie zależało ode mnie! – wybuchnął Leonardo – A nie,
zaraz, przecież ty nie wiesz! Bo ty nikogo nie kochasz! Nie potrafisz!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Nie możesz…</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Mogę, bo to prawda! – krzyknął – Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak ja się
czuję? Nie! A czy ja kiedykolwiek pokazywałem, jak mi źle? Nie, jasne, że nie! A
czy mimo wszystko starałem się troszczyć o ciebie? Oczywiście! Tobie to jednak
nie przeszkadzało w robieniu mi ciągłych awantur! Nawet teraz, kiedy wreszcie
znalazłem osobę, która daje mi to samo, co ja jej, wściekasz się!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Tak, bo to nie jest odpowiedni czas, do cholery!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- To tak nie działa, idioto! Tu nie ma guzika włącz/wyłącz, </span></span><span style="font-family: franklin gothic medium, sans-serif;">¡</span><i style="font-family: "franklin gothic medium", sans-serif; font-size: 12pt;">joder</i><span style="font-family: "franklin gothic medium", sans-serif; font-size: 12pt;">! Miłość przychodzi
znienacka, rozumiesz?!</span><br />
<span style="font-family: "franklin gothic medium" , sans-serif; line-height: 107%;"><span style="font-size: 12pt;">
- Nie rozumiem! Przecież sam przed chwilą stwierdziłeś, że nie jestem do tego
zdolny!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Ale do hipokryzji to jesteś pierwszy!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Że co?! – zatkało mnie – A gdzie w tej całej sytuacji widzisz jakąś
hipokryzję z mojej strony?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Rinelle! – mój brat wykrzyknął tylko jedno słowo i to wystarczyło.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Coś ty powiedział? – tym razem to mój głos nabrał cichego, ale
niebezpiecznego brzmienia.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- To co słyszałeś, kretynie! Rinelle!</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Szkoda, że nie widzisz błędu w swoim rozumowaniu – zacisnąłem szczękę – Po
pierwsze według ciebie nie potrafię kochać, a po drugie nie jesteśmy z Rinelle
parą, nie trzymamy tego w tajemnicy, nie całujemy się na środku i… - już miałem
powiedzieć „nie mieszkamy razem”, ale to akurat prawda.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- W większości masz rację, zgadzam się – mój brat był już spokojniejszy i
przestał mówić po hiszpańsku – Ale na swój sposób musisz coś czuć. Okłamujesz
wszystkich na około, w tym również siebie, że Rinelle nic dla ciebie nie
znaczy. Kiedy to wreszcie przyznasz, co? Kiedy zostaniesz sam?</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Przepraszam bardzo, ale ta rozmowa chyba nie powinna dotyczyć stosunków
między mną i moją współlokatorką – choć starałem się opanować, nadal słabo mi
to wychodziło.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
- Powinna – odparł Leonardo – Bo wiesz co? Ja jestem szczęśliwy. Z Naomi. I
chciałbym dla ciebie tego samego, pomimo… - wykonał nieokreślony ruch ręką, ale
zrozumiałem, o co mu chodziło. – Mam też do ciebie pewną prośbę – jego oczy
były poważnie jak nigdy dotąd – Nie wtrącaj się w moje życie. Jeszcze nie
skończyłeś niszczyć swojego.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Po tych słowach po prostu wsiadł do swojego samochodu i odjechał. Ja zostałem
sam na pustym chodniku przed blokiem.</span><br /><span style="font-size: 12pt;">
Nie do końca wiedziałem, co mam myśleć. Czułem się jednocześnie zdradzony i
winny. Zły, smutny i samotny. A gdzieś z tyłu głowy cichy głos, który
próbowałem ignorować, mówił mi, że nie mam racji. Najgorsze było to, że chyba się
z nim zgadzałem. <o:p></o:p></span></span></div>
<br />Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-44515591865202486482018-03-11T10:04:00.003-07:002018-03-11T10:04:34.132-07:00Rozdział 14<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12pt;">Chyba jeszcze nigdy w życiu tak nie
cieszyłam się z poniedziałku. Jadę do księgarni autobusem (jakoś nieswojo bym
się czuła, tak ciągle pożyczać auto Raphaela, poza tym benzyna kosztuje, a ja i
tak mam kartę miejską) jednocześnie mając nadzieję, że dzień spędzony w pracy,
wśród stert książek pomoże mi się skupić. </span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">
Wczoraj starałam się odepchnąć od siebie ostatnie wydarzenia, ale dzisiaj mam
zamiar wszystko dokładnie przemyśleć. I wyciągnąć z Leonarda ile się da, po
warunkiem, że się z nim zobaczę i w ogóle będzie chciał ze mną rozmawiać na
takie, bądź co bądź, osobiste tematy.<br />
Po jakiejś pół godzinie autobus wysadza mnie na przystanku. Teraz jeszcze tylko
dwuminutowy spacer i jestem na miejscu. Wchodzę do księgarni punktualnie,
minutę przed ósmą. Leonard już tam jest, ale widocznie zbiera się do wyjścia,
ponieważ niespokojnie krząta się po pomieszczeniu.<br />
- Cześć – witam się z nim.<br />
Chłopak zamiera słysząc mój głos i dopiero po sekundzie wahania odpowiada.<br />
- O, dzień dobry, Rin. Nie słyszałem jak weszłaś – przygląda mi się badawczo –
Wszystko w porządku? Bo, no wiesz…<br />
- Leo, ty się pytasz, czy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">ze mną </i>wszystko
w porządku? – w tym momencie nie wytrzymuję. Podchodzę do blondyna i ściskam go
mocno. Wydaje się tym zaskoczony, ale chyba raczej pozytywnie – Boże, nie mogę
sobie wyobrazić, jakbym się czuła, gdyby moi rodzice… - urywam, nie chcąc mu
sprawić przykrości.<br />
- Ale to znaczy, że… nie jesteś wściekła?<br />
- Już nie, ale też uważam, że powinnam być, bo nic mi nie powiedzieliście, ale
staram się jakoś was zrozumieć,<br />
- Dziękuję – w oczach blondyna widać ulgę.<br />
- Nie ma za co – odpowiadam<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>- Tylko, no
wiesz…<br />
- No wiem.<br />
Na chwilę zapada krępująca cisza, którą jednak po kilku sekundach przerywa
Leonard<br />
- To… cześć, ja uciekam do pracy. Dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. <br />
- Jasne, ale to nie… Zaraz, zaraz jakiej pracy? To <i style="mso-bidi-font-style: normal;">tutaj </i>nie jest twoja praca?- czuję się zdezorientowana.<br />
- Nie, nie – kręci głową chłopak – To księgarnia mojej mamy. Po prostu… nie
chciałem, żeby stała pusta – przez jego twarz przemyka cień – Ja pracuję u
ojca. <br />
- To znaczy… w kancelarii? – powoli kojarzę fakty – Jesteś adwokatem?<br />
- A, nie do końca. To znaczy, studia skończyłem w tym roku i teraz jestem u
ojca na stażu. Głównie robię za sekretarkę.<br />
- Ooo – dziwię się, ponieważ zawsze pogodny i uroczy Leonard jakoś mi nie
pasował do obrazu surowego i wyrachowanego prawnika. Ale z drugiej strony
chłopak miał silny charakter i dobre gadane, więc jednak nie był to zupełny
bezsens.<br />
- Tata chciał, żeby Raphael również u niego pracował, ale mój brat miał inne
plany – kontynuuje mój rozmówca.<br />
- Tak? – interesuję się – A co studiuje?<br />
- Już nic – odpowiada blondyn.<br />
- Jak to? – coś mi się nie zgadza – Zrezygnował? Czy może go wyrzucili? – to
akurat mogłam sobie wyobrazić.<br />
- Nie, nic z tych rzeczy – odpowiada Leonard – On też w zeszłym roku skończył
studia.<br />
- Słucham? – chyba nie mam w tym momencie najinteligentniejszej miny – To ile
on ma lat?<br />
- Hmmm… O ile się nie mylę, to niedługo skończy dwadzieścia dwa.<br />
- Ale… To niemożliwe. Musiałby przecież studiować tylko trzy lata!<br />
- Owszem. Jego inteligencja oraz indywidualny tok nauczania od połowy
podstawówki zrobiły swoje. Zaoszczędził właśnie jakieś dwa, trzy lata.<br />
- No nieźle – mówię tylko, oszołomiona – Czy… czy istnieje jeszcze jakiś
szokujący fakt z życia Raphaela, o którym powinnam wiedzieć?<br />
- Powinnaś? Raczej nie. Chyba, że chcesz jeszcze o coś zapytać.<br />
- Dwie sprawy – odpowiadam.<br />
- Słucham.<br />
- Co studiował Raphael?<br />
- Architekturę.<br />
- Poważnie? – nigdy nie skojarzyłabym Raphaela z tak, hmm… spokojnym zawodem.<br />
- Tak. Ma świetną rękę i niesamowity mózg, a piękne budynki podziwiał od
zawsze. A jak brzmi twoje drugie pytanie?<br />
Tutaj waham się, ponieważ nie chcę sprawić Leonardowi przykrości. W końcu
jednak moja ciekawość zwycięża.<br />
- A wasza mama? To znaczy, wiem, że pracowała… pracuje tutaj, ale to jej jedyne
zajęcie?<br />
- Nie. Mama połowę czasu poświęca na pracę w księgarni, a drugą połowę na
pisanie swoich książek.<br />
- Czekaj, czekaj – coś mi świta – O czym pisze?<br />
- Głównie o renesansowym malarstwie hiszpańskim i włoskim, w tym się
specjalizuje.<br />
- Ha! Wiedziałam, że skądś ją znam. Ma na imię Blanca, prawda?<br />
- Owszem.<br />
- W takim razie byłam kiedyś na jej wykładzie, jeszcze w liceum. Bardzo mi się
podobało, szczególnie, jak mówiła o… - przerywam na widok smutnych oczu
chłopaka – Jezu, strasznie cię przepraszam. Jestem głupia, nie chciałam, przepraszam.<br />
- W porządku, Rin – kłamie blondyn i zmienia temat – Dobrze, teraz już naprawdę
muszę lecieć. Zostawiam cię, ale w razie potrzeby będę pod telefonem.<br />
Po chwili zostaję sama, ale ponieważ do otwarcia sklepu mam jeszcze piętnaście
minut. Daję więc sobie czas na podsumowanie wszystkich faktów.<br />
Matka Raphaela i Leonarda, Blanca Cortez, jest znaną panią profesor, natomiast
ich ojciec jakimś ważnym prawnikiem. Bronił ostatnio polityka, Johna
Brumby’ego, oskarżonego bodajże o defraudację dużych pieniędzy. Potem pan
Cortez wraz z żoną zostaje porwany przez… kogo? Zaraz, Raphael wczoraj
wspominał o tym, że być może to właśnie Brumby za tym stoi. Tylko dlaczego
miałby to zrobić? Po co porywać człowieka, który go bronił? Przecież to nie ma
żadnego sensu! No chyba, że…<br />
Ojciec Raphaela mógłby odkryć coś naprawdę niekorzystnego dla Brumby’ego i
dlatego polityk postanowił go usunąć! Ja wiem, że moje domysły brzmią, jakbym
wzięła je z jakiegoś taniego serialu detektywistycznego, ale nie umiem sobie
tego inaczej wytłumaczyć.<br />
Chcę jeszcze raz wszystko przemyśleć, ale przeszkadza mi w tym dzwonek przy
drzwiach, oznajmiający przybycie pierwszego klienta. Okej, to później.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Około piątej po południu w księgarni
zostaje już tylko jedna osoba, a mianowicie ja. Spoglądam na zegarek i
stwierdzam, że czas już zamykać. Upewniam się więc, czy wszystko jest na swoim
miejscu, poukładane i zabezpieczone jak należy, po czym chwytam klucze i
wychodzę.<br />
Przez cały dzień w sklepie miałam mnóstwo klientów, więc nie znalazłam czasu na
zbytnie rozmyślania. Dopiero teraz, gdy wychodzę na chłodne marcowe powietrze,
próbuję jeszcze raz wszystko sobie poukładać. W miarę tego, jak zastanawiam się
nad historią rodziców Leonarda i Raphaela uświadamiam sobie, że traktuję ją jak
jakiś film lub książkę. Bo weźmy na przykład tamtych facetów, którzy włamali
się do naszego mieszkania. Owszem, na początku byłam przerażona i roztrzęsiona,
ale teraz to wspomnienie wyblakło, jakby nie było moje. Co do porwania Cortezów
to nadal nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to nie jest prawdziwe, że oglądam to
na ekranie albo czymś w tym rodzaju. Dlaczego tak to wszystko odbieram? Nie bardzo
wiem. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to to, że staram się traktować te wydarzenia
jako coś nierealnego, abstrakcyjnego, żeby nie oszaleć. Bo w innym wypadku…<br />
Nagle uderza mnie, jaka jestem samolubna. Zastanawiam się właśnie, jak ja sobie
poradzę, nie myśląc nawet o tym, jak muszą się czuć obaj bracia! Koniec, nie ma
tak. Od teraz przestaję się skupiać na sobie i zacznę na nich. Leonard wydaje się
sobie radzić, jednak mam nieodparte wrażenie, że po prostu stara się być silny,
bo nie widzi innego wyjścia. A Raphael… Na własne oczy widziałam, jak
niewzruszony (w moim odczuciu) Raphael po prostu się załamał. A potem znowu wrócił
do swojej skorupy i udaje, że wszystko po nim spływa.<br />
Dobra, dosyć tego. Pomogę im, chociaż jeszcze nie wiedzą, że tego potrzebują. Tylko
pytanie jak i na co mam się przydać? Tego jeszcze nie wiem, ale będę starała się
odkryć ze wszystkich sił. A przy okazji, spróbuję żyć normalnie, bo inaczej
zwariuję.<br />
Takie właśnie myśli tłuką mi się po głowie, kiedy idę ulicą. Przez to nie
zauważam nawet, że już dawno przeszłam swój przystanek, a moje oczy skierowane
są na chodnik. Nagle coś, a raczej ktoś gwałtownie przywołuje mnie do rzeczywistości,
boleśnie zderzając się z moją twarzą.<br />
- Psiakrew – syczy nieznajomy – Uważaj, jak cho… - nagle urywa, gdy jego młode,
orzechowe spojrzenie zatrzymuje się na mojej twarzy (tej samej, w którą dopiero
co walnął brodą). – Przepraszam, ja…<br />
- Nie, nie, to ja przepraszam – dobrze wiem, że to przez moje gapiostwo się
zderzyliśmy – Powinnam być bardziej uważna, kiedy chodzę po mieście – mówię,
poprawiając opadające mi na czoło włosy. Wykorzystuję tę chwilę, by przyjrzeć
się chłopakowi. Jest mniej więcej w moim wieku, tak z pół głowy wyższy i nawet
niebrzydki. Może nie ma typowo południowej urody, raczej taki trochę mix, ale
jego włosy są kręcone, ciemnobrązowe, a karnacja ciemniejsza, podobnie jak u
Luny. <br />
- Ja też powinienem uważać pod nogi – głos też ma przyjemny, lekko zawadiacki –
A przy okazji, mam na imię Julien – wyciąga rękę.<br />
- Rinelle – podaję mu swoją.<br />
- Ładnie. To francuskie imię – Julien chyba właśnie ze mną flirtuje.<br />
- Nie wiem – odpowiadam trochę oschle. Niech sobie nie myśli, że jestem
pierwszą lepszą – Wydaje mi się, że moja mama je wymyśliła.<br />
- Cóż, tak czy inaczej mi się podoba – na jego twarzy pojawia się szelmowski uśmiech,
który z pewnością już na niejedną podziała – Słuchaj… co byś powiedziała, gdybym
zaprosił cię na kawę? Albo coś innego, sama wybierzesz.<br />
Oho, i tu cię mam. Julien musi być odważny, skoro jest taki szybki. I pewnie
rzadko mu odmawiają. Ja jednak postanawiam się trochę zastanowić nad jego propozycją.
No bo skąd mam wiedzieć, czy nie jest jakimś psychopatą albo innym seryjnym
mordercą? A z drugiej strony może znowu obawiam się nie wiadomo czego. Okej, tym
razem zaryzykuję. Przyda mi się takie oderwanie od rzeczywistości. Bo przecież
kto powiedział, że muszę się od razu wpakować w jakąś <i style="mso-bidi-font-style: normal;">love story</i>, prawda?<br />
- Czemu nie – odpowiadam na pytanie chłopaka. A potem wymieniamy się numerami
telefonów. Potem jeszcze chwilę rozmawiamy, aby po kilku minutach udać się
każde w swoją stronę.<br />
Trochę dziwnie się czuję, ponieważ właśnie umówiłam się na kawę z kompletnie
nieznajomym facetem, co mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Zaraz jednak
postanawiam się tym nie przejmować i mieć nadzieję, że wyniknie z tego coś
miłego.<o:p></o:p></span></div>
<br />Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-48129580423516971652017-06-25T15:33:00.002-07:002017-06-25T15:33:24.212-07:00Rozdział 13<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12pt; text-align: left;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium", sans-serif; font-size: 12pt;">Obudziłem się
wcześnie, zdecydowanie za wcześnie jak na niedzielny poranek. Po odgłosach
dobiegających zza ściany poznałem, że Rinelle też już wstała i chyba właśnie
przygotowywała sobie śniadanie.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium", sans-serif; font-size: 12pt;">Matko, Rinelle. W tym momencie wróciły do mnie wszystkie wydarzenia minionego
dnia. Ona, Orion i jeszcze ten… incydent w samochodzie. Tak, chyba najbardziej
zły byłem na siebie za tę chwilę słabości. Jestem idiotą. A do tego jeszcze
mięczakiem. Skończony debil bez kręgosłupa – powinni mi to wyryć na nagrobku. A
to wszystko przez Rinelle. Nie, poprawiłem się w myślach, to wcale nie jej
wina, tylko moja. Ale ta dziewczyna… Coś w niej sprawiało, że chciałem jej
powiedzieć dosłownie wszystko, co działo się w mojej głowie. Inna sprawa, że
nie mogłem i wcale nie podobało mi się, że tak na mnie działała. Tylko to wcale
nie usprawiedliwiało mojego wczorajszego zachowania. Będę ją musiał przeprosić.</span></div>
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">
Po szybkiej wizycie pod prysznicem poszedłem do kuchni.<br />
- Dzień dobry – powiedziałem na widok dziewczyny. Najwyraźniej nie usłyszała,
jak wszedłem, ponieważ wzdrygnęła się na dźwięk mojego głosu.<br />
- Och, cześć – odwróciła się od stołu – Już wstałeś? Trochę wcześnie, nawet jak
na ciebie.<br />
- Raczej nie spałem za dobrze – przyznałem – To chyba ze względu na… <i>wczoraj.</i> A jak tobie minęła noc? –
starałem się trochę odwlec nieuchronny moment przeprosin.<br />
- Szczerze? Nie najlepiej. Chyba z tego samego powodu co tobie – spojrzała na
mnie badawczym wzrokiem, ale udałem, że go nie zauważyłem.<br />
- No właśnie, a propos… Ja… - słowa uwięzły mi w gardle.<br />
- Tak? – ponaglała mnie Rinelle, która najwyraźniej wyczuwała, co chciałem
powiedzieć.<br /><div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: 12pt;">- Ja… przepraszam cię – wyrzuciłem z siebie – Naprawdę. Poniosło mnie, ale to
nie znaczy, że powinienem na ciebie krzyczeć. A co do moich rodziców… Nie
mówiłem tego nikomu. Leonard i reszta wiedzieli siłą rzeczy. Ale ja sam jeszcze
nikomu tego nie powiedziałem i nie chciałem mówić. Chociaż tobie powinienem.
Przepraszam – powtórzyłem jeszcze raz.</span></div>
- To wszystko? – zapytała dziewczyna stając naprzeciwko mnie.<br />
- Na chwilę obecną, owszem – odparłem. Wtedy Rinelle wspięła się na palce i
objęła mnie za szyję, przytulając przy tym mocno. Sam nie bardzo wiedziałem, co
zrobić z rękami, więc tylko je rozchyliłem i stałem tak przygarbiony,
pozwalając Rinelle być Rinelle.<br />
- Przeprosiny przyjęte – powiedziała i pocałowała mnie w policzek. W tym
momencie już kompletnie nie miałem pojęcia, jak zareagować.<br />
- Czym sobie zasłużyłem na ten przypływ uczuć? – zapytałem szatynki, kiedy w
końcu mnie puściła.<br />
- Byłeś szczery i szczerze przeprosiłeś – odparła – Oj, nie rób takiej
zmartwionej miny, to normalne.<br />
Zaśmiałem się trochę nerwowo.<br />
- Normalne? Może dla ciebie. Dla mnie to nowość.<br />
- Przytulanie czy przepraszanie?<br />
- I to, i to.<br />
Na te słowa dziewczyna roześmiała się. Całkiem ładnie przy tym wyglądała…
Zaraz, że co ja właśnie pomyślałem?!<br />
- To się przyzwyczajaj – rzuciła Rinelle i jeszcze raz szybko mnie uścisnęła.
Tym razem chciałem się jej odwdzięczyć tym samym, ale nie zdążyłem. Po krótkiej
chwili się odsunęła i przybrała poważniejszy wyraz twarzy.<br />
- No dobrze – powiedziała – A teraz odpowiesz mi na kilka pytań.<br />
- Chyba jestem ci to winien – odpowiedziałem i zająłem miejsce przy stole. Ona
zrobiła to samo i rozpoczęła przesłuchanie.<br />
- A więc, czemu Orion nie współpracuje z policją?<br />
- Bo to pic na wodę fotomontaż – parsknąłem.<br />
- Słucham? – moja rozmówczyni wydawała się zbita z tropu.<br />
- Orion to papierowa zabawka – powtórzyłem – To nie jest tajna organizacja czy
jakieś prywatne służby specjalne jak w filmach. To głupi klub założony raczej w
ramach zabawy niż prawdziwa grupa poszukiwawcza. Ale przynajmniej daje nam
złudne poczucie, że nie siedzimy bezczynnie – wzruszyłem ramionami.<br />
- Rozumiem – Rinelle bardzo starała się zachować spokojny wyraz twarzy, ale i
tak mogłem czytać z niej jak z otwartej księgi. Martwiła się.<br />
- Nie przejmuj się tym aż tak – powiedziałem – Samo się jakoś rozwiążę. Policja
ich szuka, my też robimy, co w naszej mocy.<br />
- A właściwie na czym to polega? To znaczy, co robicie?<br />
- Grzebiemy, głównie w papierach kancelarii ojca – odparłem – Pamiętasz może
tamtą blondynkę, od której wziąłem teczkę?<br />
- Molly?<br />
- Być może, nie pamiętam jej imienia. W każdym razie pracuje jako asystentka
mojego ojca – <i>widać</i> dlaczego – a
zawartość teczki, którą mi dała, to akta sprawy tego polityka, którego broniła
kancelaria.<br />
- Wolno ci czytać takie rzeczy? To chyba poufne.<br />
- Mnie może i nie wolno, ale Leonard pracuje u ojca i jemu już bardziej wolno.<br />
- No dobra. I co było w tych aktach?<br />
- Poza prawniczym bełkotem? Pewne notatki, które mogły wskazywać na to, że
Brumby wcale nie był tak niewinny, jak twierdził.<br />
- Czyli miał powód, żeby zlik… porwać waszego tatę. Ale co z mamą?<br />
- Nie wiem, może coś wiedziała, a może po prostu znalazła się w złym miejscu i
złym czasie. Nie mam pojęcia.<br />
- Okej, chyba wystarczy mi na dzisiaj – Rinelle wstała od stołu – Jakie masz
plany na dzisiaj? – niespodziewanie zmieniła temat.<br />
- Jak zwykle, idę do pracy – wzruszyłem ramionami.<br />
- Do pracy? – zainteresowała się szatynka.<br />
- Do pracy – potwierdziłem.<br />
- A jakiej?<br />
- Mojej.<br />
- A konkretniej.<br />
- Mojej własnej osobistej.<br />
- Wiesz, że nie o to pytam.<br />
- Oczywiście.<br />
- Więc co to za praca?<br />
- Dorywcza<br />
- Raphaelu…<br />
- Już dobrze, powiem ci.<br />
- Dzięki bogu, nareszcie.<br />
- Korepetycje – rzuciłem w końcu.<br />
- Uuu, dajesz korki?<br />
- No raczej ich nie potrzebuję.<br />
- A z czego?<br />
- Głównie z matematyki.<br />
- A komu?<br />
- A musisz tak o wszystko wypytywać?<br />
- Jasne, że tak.<br />
- To irytujące.<br />
- Mówisz?<br />
- Przestań.<br />
- Jedynym sposobem na uciszenie mnie jest odpowiedzenie na moje pytania.<br />
- Niech ci będzie – westchnąłem ciężko – Tylko obiecaj, że dasz mi potem
spokój.<br />
- Zdefiniuj „dasz spokój”.<br />
- Rinelle…<br />
- Oj, dobra, dobra. Zamknę się, jeśli o to chodzi – dziewczyna wywróciła
oczami. Jak dziecko.<br />
- W porządku. Tak, udzielam korepetycji z matematyki, głównie uczniom przed
liceum, ale tacy też się zdarzają. Zadowolona?<br />
- W miarę.<br />
- To przestań wreszcie tyle gadać.<br />
W odpowiedzi Rinelle zrobiła gest zamykania ust na zamek. Tym razem to ja
wywróciłem oczami.<br />
- No dobra, muszę się już zbierać. Trzymaj się, Rinelle.<br />
- Mhm. Ty też, Raph.<br />
Dopiero po chwili zorientowałem się, że użyła zdrobnienia mojego imienia.
Dziwnym trafem wcale mi to nie przeszkadzało.<o:p></o:p></span><br />
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">No to zostałam sama. A to znaczy, że
wypadałoby ułożyć plan na dziś. Gdybym miała tu jakichś znajomych, pewnie
poszłabym z nimi na miasto, ale że znajomych brak, to muszę sobie radzić
inaczej. A więc… mój pokój. Przydałoby się go trochę ogarnąć. Szczególnie
biurko. Przez moje coraz intensywniejsze poszukiwanie studiów zawalone jest
mnóstwem papierów, zakreślaczy i kolorowych karteczek. Tak, wiem, że nie
powinnam doprowadzać miejsca pracy do takiego stanu. Jednak jak to mawiał
Einstein: „Jeśli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, to
czego oznaką jest puste biurko?”. Czuję się więc usprawiedliwiona. Dobrze,
skoro punkt pierwszy dzisiejszego poranka mam już ustalony, to czas na punkt
drugi: rodzinka. Wypadałoby dać krewnym znak, że jeszcze żyję. A od czego jest
Skype. Czyli został jeszcze punkt trzeci: absolutnie nie myśleć o rodzicach
Raphaela, przynajmniej dzisiaj, bo inaczej głowa mi po prostu wybuchnie.<br />
Skoro mam już plan działania, mogę zabierać się do roboty. Zaczynam
odgruzowywać swoje biurko, ołówek po ołówku, kartka po kartce. Po kilku
minutach dostrzegam białe drewno przebijające się spod sterty papierów. Po
kolejnych kilku(nastu) minutach stój doprowadzony jest już do stanu jako-takiej
używalności. Z resztą pokoju idzie już z górki., zresztą wcale nie miałam tam
większego bałaganu.<br />
Kiedy wreszcie kończę, odpalam laptopa i piszę do brata. Niemal natychmiast
pojawia się okienko, a w nim… No właśnie nie bardzo wiem co. Chwilę zajmuje mi
dojście do tego, że to Carlisle postanowił zrobić mi kawał i przyłożył swój
otwór gębowy do kamerki.<br />
- Car, daj spokój, to obrzydliwe – krzywię się.<br />
- Ha, ha! Jestem potworem! – krzyczy mój brat i (dzięki bogom) odkleja się od
monitora.<br />
- Gdzie mama? – pytam.<br />
- Poszła po coś do sklepu.<br />
- A kiedy będzie?<br />
- Za chwilę.<br />
Biorąc pod uwagę, że pojęcie „chwila” jest u Carlisle’a bardzo względne, mama
mogła przyjść do domu równie dobrze za godzinę jak i za minutę.<br />
- No dobra. A ty co porabiasz tak sam? – pytam jak każda (w miarę) dobra
siostra.<br />
- Gadam z Colem i Jayem o nowym filmie. Wiesz, tym z kosmitami i
superbohaterami.<br />
Oczywiście.<br />
- Rin? – mój braciszek przekrzywia głowę, przez co jego zawadiacki uśmiech
wydaje się być jeszcze bardziej krzywy – A ty teraz robisz co? – Car wykazuje
wybitną zdolność do wyrzucania zasad poprawnej gramatyki z głowy.<br />
Już mam mu odpowiedzieć (a przy okazji go poprawić), gdy nagle otwierają się
drzwi do mieszkania i słyszę znajomy głos.<br />
- Zapomniałem książek – oznajmia Raphael, który właśnie wchodzi do kuchni z
fryzurą jeszcze bardziej potarganą niż zwykle. Pewnie biegł.<br />
- Kto to? Twój chłopak? – wypala wtórorodny moich rodziców i wygina się pod
dziwnym kątem, aby móc lepiej widzieć bruneta.<br />
- Nie – odpowiadam lekko zażenowana.<br />
- O, a to z pewnością twój młodszy brat – Raphael przerywa poszukiwanie książek
(w kuchni?) i zerka na monitor.<br />
- Po czym wnosisz? – pytam kpiąco odwracając się w jego stronę.<br />
- Macie ten sam błysk szaleństwa w oczach – parska chłopak – A tak naprawdę, to
macie identyczne miny, kiedy się uśmiechacie – wskazuje laptop ruchem głowy.<br />
- Jestem Carlisle – oznajmia chłopiec, dumny, że ktoś starszy zwrócił na niego
uwagę.<br />
- A ja Raphael, <i>encantado</i> – mój
współlokator obdarza Carlisle’a jednosekundowym uśmiechem.<br />
- Masz na nazwisko Encantado? – pyta braciszek.<br />
- Nie. To taki rodzaj „miło mi”. Tyle, że w innym języku.<br />
- Dziwnie mówisz. Jesteś z zagranicy?<br />
Faktycznie, jak się tak nad tym zastanowić, to Raphael ma delikatny akcent.
Oczywiście dziesięciolatek wyłapał go od razu. Pewnie powinnam być szybsza, ale
co ja poradzę, że na Raphaela najpierw się <i>patrzy</i>,
a dopiero potem ewentualnie słucha, jeśli wiecie, co mam na myśli.<br />
- W połowie – odpowiada brunet, a kiedy widzi, że chłopiec nie rozumie, dodaje:
- Mój tata jest Hiszpanem.<br />
- Serio? – zachwyca się Car – Tak jak Messi?<br />
- On akurat jest z Argentyny – zauważam.<br />
- I umiesz mówić po hiszpańsku? – mój brat kompletnie mnie ignoruje.<br />
- Jasne – przytakuje Raphael.<br />
- O, o, powiedz coś, pooowiedz – dziesięciolatek robi minę smutnego psiaka.<br />
- Wiesz co, Raphaelowi się chyba trochę śpieszy… - próbuję oponować.<br />
- Nie, proszę! – protestuje chłopiec – Niech Rafa powie coś po hiszpańsku!<br />
No, ładnie. Rafa. Czyli młody ma nowego ulubionego kolegę. Nie wiem, któremu z
nich bardziej współczuć.<br />
- <i>A quien madruga, Dios le ayuda –</i>
mówi w końcu brunet.<br />
- Super! – cieszy się Carlisle – A co to znaczy?<br />
- „Kto rano wstaje, temu Bóg daje” – tłumaczę. A jednak te kilka lat nauki
hiszpańskiego w szkole nie poszły na marne.<br />
- Super – powtarza mała kreatura.<br />
- Nie bardzo – odpowiada większa – Codziennie wstaję wcześniej, a Szef jakoś
nigdy mi się nie objawił.<br />
- Dobra, to nie czas na sekularyzację młodzieży – ucinam – Nie musisz
przypadkiem szukać tych książek, Raphaelu?<br />
- Hm? A, tak. W zasadzie to właśnie sobie przypomniałem, że dzisiaj ich nie
potrzebuję. Niech sobie dzieciaki popiszą trochę przykładów – chłopak uśmiecha
się demonicznie – Okej, muszę już lecieć. Cześć, Rinelle. Cześć, mniejsza
wersjo Rinelle.<br />
Po jego wyjściu uznaję, że najgorsze już minęło. I wtedy Carlisle wypowiada
zdanie, które ostatecznie mnie dobija:<br />
- Musisz się ładnie ubierać, żebyś była ładna i Rafa chciał się z tobą ożenić.<br />
Nie odpowiadam. Po prostu uderzam się otwartą dłonią w twarz i próbuję nie
zacząć walić głową w ścianę. Na szczęście zaraz potem przychodzi mama. Od razu
zaczyna mnie wypytywać.<br />
- Jak tam, słoneczko? Wszystko dobrze? Nie jesteś głodna? Ciepło ci? Jak się
czujesz?<br />
- Dobrze, tak, nie, tak i dobrze – odpowiadam.<br />
- A jak ci się mieszka z tym, no…<br />
- Rafą – wtrąca mój brat gdzieś z głębi pokoju.<br />
- Raphaelem – prostuję – Tak, wszystko w porządku. Dogadujemy się jakoś.<br />
- Mamusiu, on a nie wierzy w Boga, wiesz?<br />
Cudownie. Teraz moja matka pomyśli, że zadaję się z jakimś antychrystem czy
innym satanistą. Dzięki, mały.<br />
- E… Rin? – mama spogląda na mnie pytająco.<br />
- Nie ma się czym martwić. Rozmawiali sobie tylko przez chwilę – chyba udaje mi
się ją uspokoić.<br />
- No dobrze, ale powiedz mi coś jeszcze. Jak ci się układa z twoim
współlokatorem? – ostatnie słowo wypowiada jakoś dziwnie i nie bardzo wiem, co
ma na myśli. A raczej bardzo wiem, ale udaję, że wcale nie.<br />
- Cóż… Jeśli chce, to potrafi być całkiem znośny – mówię ostrożnie.<br />
- Mhm. A przystojny jest?<br />
Zastrzeliła mnie tym.<br />
- Jakie to ma znaczenie? – pytam z szeroko otwartymi oczami.<br />
- No wiesz…<br />
- Nie, nie wiem. A raczej wiem, ale wolałabym nie wiedzieć.<br />
- Dobrze, dobrze, dotarło. Jestem wścibską matką. Ale chyba sama rozumiesz,
jesteście w takim wieku…<br />
- Nie. Jesteśmy. W. Żadnym. Wieku – cedzę, jednocześnie starając się zachować
spokój.<br />
- Jasne, rozumiem. Już nie będę.<br />
- Dziękuję.<br />
- Ale wy nie…<br />
- Mama!<br />
- Okej, okej! – moja rodzicielka unosi ręce w geście poddania – Zmieńmy temat.<br />
- Proszę – wzdycham z ulgą.<br />
- Musimy cię kiedyś odwiedzić.<br />
- We trójkę?<br />
- Raczej we dwójkę. Wiesz, jak to jest. Jamesa mogą w każdej chwili wezwać do
szpitala.<br />
Pewnie nie powinnam, ale ulżyło mi. To nie tak, że nie lubię chłopaka swojej
mamy. Ma dobrą pracę, lubi mamę. Ogólnie jest w porządku, ale nieustannie stara
się zastąpić naszego tatę. On jednak nie żyje i nie chcę nikogo innego na jego
miejsce. Nawet Jamesa.<br />
- Wiem, wiem – mówię – W każdym razie musicie do mnie przyjechać. Albo ja do
was, cokolwiek będzie pierwsze.<br />
- Dokładnie! – ożywia się mama – Musicie przyjechać.<br />
- Musimy?<br />
- To znaczy… Gdybyś chciała zabrać ze sobą Raphaela, to oczywiście jego też
zapraszamy.<br />
Już nawet nie mam siły protestować. Zastanawiam się tylko, czy wszystkie matki
i młodsi bracia na świecie są tacy sami.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Po rozmowie z domem zasiadam do
dalszych poszukiwań studiów. Po półtorej godzinie nie mogę już wytrzymać przed
monitorem, postanawiam się trochę porozciągać. Potem postanawiam zrobić sobie
przerwę i coś poczytać. Sięgam więc do biblioteczki i wyciągam książkę, którą
ostatnio kupiłam sobie w pracy. Początkowo akcja jest prawie zerowa, ale z
czasem powieść robi się tak zakręcona i absurdalna, że wciągam się bez reszty.
Kiedy jestem już w okolicach setnej strony, nagle rozlega się głośna muzyka, a
dokładniej czołówka z pewnej kreskówki o młodych superbohaterach. Potrzebuję
kilku sekund, aby dotarło do mnie, że to mój telefon. Znajduje się na drugim
końcu sypialni (czyli jakieś półtora metra ode mnie), więc wyginam się, aby po
niego sięgnąć. Zerkam na wyświetlacz, żeby sprawdzić, kto to sobie o mnie
przypomniał. Rany, Luna! Sto lat ze sobą nie rozmawiałyśmy. Z uśmiechem
wpatruję się teraz w zdjęcie ciemnookiej brunetki o czekoladowych lokach.
Pamiętam jak kilka lat temu złośliwe dziewczyny ze szkoły wyzywały ją od
grubasek i tłuściochów. To było zupełnie bezpodstawne, bo choć Luny nigdy nie
można było nazwać <i>chudą</i>, to jednak
przy swoim wzroście (coś koło metra siedemdziesięciu lub więcej) po prostu nie
jest w stanie nosić rozmiaru S. niech sobie te anorektyczne pustaki mówią co
chcą, a ja i tak uważam, że Luna jest bardzo proporcjonalnie zbudowana.<br />
A teraz może wypadałoby w końcu odebrać ten telefon zamiast rozmyślać nad
przeszłością.<br />
- <i>Heja, zołzo</i> – słyszę, gdy tylko
naciskam zieloną słuchawkę.<br />
- Też cię kocham, Lu – parskam.<br />
- <i>Czemu się nie odzywałaś przez tyle
czasu? Umarłaś czy co?<br />
</i>- Nie, jeszcze żyję, sprawdziłam. A tak naprawdę to sorry, ale tyle się
działo… - przypominam sobie wczorajszy <a href="https://www.blogger.com/null">dzie</a></span><span class="MsoCommentReference"><span style="font-size: 8.0pt; line-height: 107%;"><!--[if !supportAnnotations]--><a class="msocomanchor" href="file:///C:/Users/OLA%201/Desktop/RR.docx#_msocom_1" id="_anchor_1" language="JavaScript" name="_msoanchor_1">[O11]</a><!--[endif]--> </span></span><span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">ń,
o którym jednak nie zamierzam mówić mojej rozmówczyni. Ani w ogóle nikomu.<br />
- <i>Aha, jasne. Cioci Luny nie okłamiesz.
To przez tego twojego <a href="https://www.blogger.com/null">hiszpa</a></i></span><span class="MsoCommentReference"><i><span style="font-size: 8.0pt; line-height: 107%;"><!--[if !supportAnnotations]--><a class="msocomanchor" href="file:///C:/Users/OLA%201/Desktop/RR.docx#_msocom_2" id="_anchor_2" language="JavaScript" name="_msoanchor_2">[O12]</a><!--[endif]--> </span></i></span><i><span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">ńskiego amanta nie masz dla mnie czasu,
co?<br />
</span></i><span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">-
Luna! – udaję oburzenie – Tobie tylko jedno w głowie!<br />
Moja droga znajoma w przeciwieństwie do mnie jest istną, eee… mężczyźniarą? Nie
wiem, jak to inaczej powiedzieć, bo jeśli facet może być kobieciarzem, to
dziewczyna kim? Dobra, nieważne, wszyscy wiedzą, o co chodzi. Luna zawsze
lubiła płeć brzydką, zresztą z wzajemnością. Kiedyś zapytałam ją o to, dlaczego
zmienia chłopaków jak rękawiczki. Odpowiedziała mi wtedy, że szuka, cytuję,
„takiego, który ją powali na kolana i będzie gotowa zrobić dla niego absolutnie
wszystko”. Cóż, jak do tej pory było na odwrót, więc jeszcze trochę sobie
poszuka. Ja nadal wolę swoje sposoby na znalezienie drugiej połówki. I co z
tego, że nie mam żadnych.<br />
- <i>Ja i tak swoje wiem</i> – głos brunetki
przywraca mnie do rzeczywistości.<br />
- Moja kochana Luno, to, że mieszkam z Raphaelem i przez większość czasu nie
mam ochoty go zabić, nie oznacza jeszcze, że jesteśmy parą.<br />
<i>- Ach, Raphael, właśnie. Nie mogłam
przypomnieć sobie jego imienia –</i> Lu totalnie ignoruje resztę mojej
wypowiedzi <i>– Kiedy go poznam?</i><br />
- Luna, co ty! Przecież ci mówię, że my nie…<br />
- <i>Ta, ta, ta. Każdy w meksykańskich telenowelach
tak mówi, a potem i tak biorą ślub i mają gromadkę kędzierzawych dzieci.<br />
</i>- Nie wiem, czy wiesz, ale życie to niestety nie meksykańska telenowela. A
swoją drogą, Hiszpan to nie to samo, co Meksykanin.<br />
- <i>No weź!</i> – wyobrażam sobie, jak
dziewczyna przewraca w tym momencie oczami – <i>Nie trzeba kogoś kochać ani być razem, żeby się z nim przespać. A skoro
jesteśmy w temacie. Przystojny jest?<br />
</i>Nie no, ja wysiadam, kolejna!<br />
- Kobieto, a co… - zaczynam, ale przerywa mi przybycie rzeczonego
„przystojniaka”.<br />
- No cześć – wita mnie w drzwiach i zauważa, że rozmawiam, więc chce się
wycofać.<br />
- Nie, nie, nie, poczekaj! – zatrzymuję go i robię mu zdjęcie znienacka.<br />
- Co to miało być? – pyta zdezorientowany i niespecjalnie zadowolony Raphael
mrugając jednocześnie oczami z powodu flesza.<br />
- Zupełnie nic – odpowiadam z miną niewiniątka trzymając telefon przyciśnięty
do piersi, aby choć trochę stłumić trajkotanie Luny.<br />
Raphael, choć nie wydaje się przekonany, wzdycha tylko ciężko i idzie do
kuchni. Wydaje mi się, że mruczy przy tym pod nosem coś o „zanikającym
pierwiastku normalności”. Cokolwiek to znaczy. Ja natomiast wracam do rozmowy z
największą gadułą świata i wysyłam jej zdjęcie mojego współlokatora.<br />
- <i>No, no, no</i> – słyszę aprobatę w
głosie Luny – <i>Panno Rinelle Serafino Morgan,
ale się pani trafiło!<br />
</i>- Nie używaj mojego drugiego imienia, jest okropne – krzywię się – I nie,
nie trafiło mi się, ponieważ Raphael wcale mi się nie podoba.<br />
W życiu tak szybko nie wyświetliło się w mojej głowie słowo „kłamstwo”.<br />
- <i>Wątpię, masz za dobry gust. Ale dobrze,
uznajmy, że nic do niego nie czujesz. No i co z tego? Popatrzeć zawsze możesz!<br />
</i>- Luna!<br />
- <i>No co? Ja tylko prawdę mówię.<br />
</i>- Jesteś nieznośna.<br />
- <i>Dziękuję.<br />
</i>- To nie był komplement.<br />
- <i>Wiem. Słuchaj, muszę kończyć, bo
aktualnie wkuwam budowę trzeciego kolana środkowej nogi, dobra?<br />
</i>A właśnie, przecież Luna dostała się na studia medyczne. Nie mam pojęcia
jak to zrobiła, ponieważ w liceum bardziej od przedmiotów interesowali ją
panowie nauczyciele, którzy ich uczyli. Ale, trzeba przyznać, z biologii to ona
zawsze dobra była.<br />
- Jasne, Lu. Do usłyszenia – mówię.<br />
- <i>Byle za niedługo. I następnym razem
chcę więcej szczegółów! </i>– ostatnie słowo wypowiada tak sugestywnie, że nie
mam najmniejszych wątpliwości, o jakie <i>szczegóły
</i> jej chodzi.<br />
Rozłączam się, śmiejąc się pod nosem. Oj, ta dziewczyna nigdy się nie zmieni.
Kręcąc głową odkładam telefon na biurko, a potem idę do kuchni. Tam zastaję
Raphaela z miską zupy i dziwną miną.<br />
- Rinelle, czyżby moja atrakcyjna osoba nie działała na ciebie oszałamiająco? –
pyta nienaturalnie wysokim tonem, widocznie powstrzymując się od śmiechu.<br />
- O – momentalnie robię się cała czerwona – Zapomniałam, jak cienkie są te
ściany.<br />
W tym momencie barki chłopaka zaczynają się trząść, a on sam przytyka sobie
rękę do ust, aby powstrzymać atak śmiechu. Po kilku sekundach jednak przegrywa
z własnym rozbawieniem.<br />
- No i z czego rżysz? – pytam zbyt zawstydzona, żeby podnieść na niego wzrok.<br />
- Z całej waszej rozmowy – przyznaje szczerze Raphael – Masz bardzo głośno
nastawiony telefon, wiesz?<br />
- Podsłuchiwałeś? – nagle wstępuje we mnie buntowniczy duch. Wbijam we
współlokatora wzrok i biorę się pod boki.<br />
- Nie. Słyszałem, a to różnica – brunet stara się opanować, co jednak
niespecjalnie mu wychodzi.<br />
Już mam coś odburknąć, kiedy dociera do mnie, że to dobrze, że się śmieje. Jest
mu to potrzebne. Mogę tylko zgadywać, jak ciężka jest dla niego sytuacja z
rodzicami. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, przez co on teraz przechodzi.
Jednak stara się żyć w miarę normalnie, pewnie żeby nie oszaleć z nerwów. Każda
taka chwila normalności jest na wagę złota, więc chociaż głupio się czuję z
tym, że słyszał moją rozmowę, to nie zamierzam mu przerywać.<br />
Stoję taka zamyślona, a kiedy Raphael zauważa moją minę, również poważnieje.<br />
- Wiem, też o tym myślę – mówi, a ja zastanawiam się, jak udaje mu się czytać w
moich myślach.<br />
- Są jakieś nowe informacje? – pytam, ale chłopak kręci głową.<br />
- Nie. Policja nic nie ma. A jeśli chodzi o Oriona, to coraz rzadziej ktokolwiek
ma czas, żeby cokolwiek sprawdzić.<br />
- To znaczy?<br />
- Oriona tworzą żywi ludzie mający własne życie i problemy. Nie można od nich
wymagać, żeby przesiadywali całymi dniami przy komputerach czy telefonach i
szukali maleńkich skrawków informacji.<br />
Sądząc po tonie jego wypowiedzi musiał to najpierw od kogoś usłyszeć, a potem
powtarzać sobie, aż tego nie zaakceptował.<br />
- Rozumiem – mówię – A ja… Czy ja mogę ci jakoś pomóc?<br />
- Nie – odpowiada prawie natychmiast Raphael, po czym dodaje już łagodniej: -
Rinelle, naprawdę doceniam to, że chcesz coś zrobić, ale po prostu nie jesteś w
stanie.<br />
Spuszczam wzrok. Pewnie ma rację, ale ja i tak chcę mu pomóc. Na razie jednak
wolę zmienić temat, żeby go więcej nie drażnić.<br />
- W porządku, nieważne – potrząsam głową – Porozmawiajmy o czymś innym. Na
przykład… dlaczego zawsze zwracasz się do mnie pełnym imieniem? – w tym
momencie jego ręka, w której trzyma łyżkę, zastyga w połowie drogi między miską
a ustami.<br />
- Dlaczego? – powtarza po chwili – Cóż, ty też nie używasz zdrobnienia wobec
mnie.<br />
- Ponieważ sobie tego nie życzysz – przypominam mu.<br />
- Ach… no tak. Ale… ja po prostu nie mówię do ludzi zdrobniale – chyba zapędzam
go w kozi róg.<br />
- A Leo?<br />
- To mój brat.<br />
- Con?<br />
- „Conwear” jest za długie.<br />
- To może…<br />
- Nie, starczy już – ucina Raphael – A poza tym, jest mnóstwo osób, do których
zwracam się pełnym imieniem. Na przykład Naomi.<br />
- Coś mi się wydaje, że to dlatego, że niezbyt ją lubisz.<br />
- Mam swoje powody - chłopak wzrusza ramionami.<br />
- Nie wątpię – parskam – Ale, ale. Czy to znaczy, że mnie też nie lubisz? –
droczę się z nim. On w odpowiedzi posyła mi spojrzenie spod byka, które nie do
końca wiem, jak zinterpretować.<br />
- Może po prostu uważam, że lepiej będzie, jeśli zostawię twoje imię w
niezmienionej postaci – mruczy po chwili.<br />
Trochę trudno mi się z tym kłócić, choć pewne znalazłabym jakąś odpowiedź. Decyduję
się jednak nic nie mówić. Patrzę tylko na Raphaela, który wstaje, aby umyć
naczynia, i zastanawiam się, co mu się tam roi pod tą czarną czupryną. Cholera,
od tyłu jego włosy też wyglądają nieźle. Ogólnie od tyłu wygląda nieźle. Jeszcze
jak się tak pochyla nad zlewem, to dłuższe kosmyki opadają mu na czoło i to
jest… wow. I te ciemne rzęsy okalające lekko przymrużone oczy…<br />
Rinelle, stooop! Stooop! To przecież Raphael. Niemiły, sarkastyczny, oschły,
zły na cały świat Raphael. I to, że wygląda niepokojąco dobrze wykonując zwykłe
codzienne czynności, nie powinno mnie w ogóle obchodzić. Ale z jakiegoś powodu
obchodzi. I to bardzo. Jezu, dziewczyno, ogarnij się. On nie ma teraz głowy do takich
rzeczy. A nawet gdyby miał, to nie sądzę, żeby na mnie spojrzał.<br />
No dobra, koniec użalania się nad sobą i koniec z <i>takimi </i>myślami o Raphaelu. Powinnam się raczej zastanowić, co mogę
zrobić, żeby mu pomóc. Tylko jak na złość nic nie przychodzi mi do głowy i nic
nie wskazuje na to, żeby ten stan wkrótce się zmienił.</span></div>
Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-83208594361058322472017-04-22T11:35:00.002-07:002017-04-22T11:35:32.505-07:00Rozdział 12<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12pt;">Okej. Jeszcze raz.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">
Siedzę właśnie na kanapie u Leonarda i staram się to wszystko jakoś przetrawić.
Całą sprawę przedstawili mi obaj bracia oraz ich znajomi obecni w mieszkaniu. Swoją
drogą, stanowią całkiem ciekawą grupę. Jest tu Naomi, Mulatka, na którą wpadłam
ostatnim razem w szpitalu (coś mi się wydaje, że jeszcze nie raz spotkam ją w
pobliżu Leonarda) i niewysoki blondyn w okularach, Conwear (z tego, co
zrozumiałam, zajmuje się wszystkimi możliwymi zajęciami związanymi z
informatyką). Miał przyjść jeszcze jakiś kuzyn Cortezów i ktoś w rodzaju
starego znajomego rodziny, ale oni nie dotarli.<br />
- No dobra, od początku – pocieram dłonią czoło – Wasz tata jest prawnikiem, który
bronił jakiegoś ważnego polityka…<br />
- Gwoli ścisłości jego kancelaria, on tylko nadzorował ten proces – mówi
Raphael.<br />
- … a teraz razem z waszą mamą zniknęli i wy podejrzewacie, że on z jakiegoś
niezrozumiałego powodu ich porwał. Wobec tego razem z… przyjaciółmi
stworzyliście coś jakby… grupę eee… ratunkową? Orion, tak?<br />
- Tak – odparli bracia chórem.<br />
W tym momencie zaczęłam się histerycznie śmiać.<br />
- Oj, koledzy, macie chore poczucie humoru – ocieram łzy spoglądając na resztę.
Ale oni nie śmieją się razem ze mną. Przeciwnie, cała czwórka ma grobowe miny i
patrzą na mnie, jakbym była nienormalna. – O – mój nastrój zmienia się w ułamku
sekundy – Wy wcale nie żartujecie, prawda?<br />
- Obawiam się, że nie – Raphael krzyżuje ręce i przyjmuje postawę jeszcze
bardziej zamkniętą niż wcześniej, o ile to w ogóle możliwe.<br />
W tym momencie dociera do mnie powaga tej sytuacji.<br />
- Boże, przepraszam – mówię – Tak strasznie mi przykro, czy mogę wam jakoś
pomóc?<br />
Leonard otwiera usta, aby coś powiedzieć, jednak młodszy brat go w tym ubiega.<br />
- Nie i, proszę, nawet nie próbuj.<br />
- Raphaelu! – strofuje go blondyn.<br />
- Daj spokój, przecież mam rację – brunet patrzy na niego spod zmarszczonych
brwi – Jej w ogóle nie powinno tu być.<br />
- Dobra, wystarczy, chłopaki – włącza się Naomi – Dziewczyna chyba i tak ma już
mętlik w głowie.<br />
- Mało powiedziane – mruczę pod nosem.<br />
- Świetnie – mój współlokator gwałtownie odkleja się od ściany, przy której
stał przez ostatnie dziesięć minut – To my się już pożegnamy.<br />
Nawet nie protestuję, kiedy popycha mnie w stronę drzwi. Przed wyjściem jednak
udaje mi się pożegnać ze wszystkimi.<br />
- Na pewno wszystko się dobrze skończy – tyle udaje mi się wykrztusić, kiedy
ściskam Leonarda – Będzie dobrze.<br />
- Dzięki za troskę, Rin – chłopak pociera moje ramiona.<br />
A potem wracamy z Raphaelem na dół do samochodu. On idzie szybciej ode mnie, ja
się wlokę, ponieważ nadal jestem w szoku. Brunet siedzi już za kierownicą kiedy
ja dopiero otwieram drzwi klatki schodowej. Nagle słyszę kogoś zbiegającego po
schodach.<br />
- Rinelle! – woła Naomi – Zostawiłaś bluzę.<br />
- O, dziękuję – odbieram od niej zgubę.<br />
- I co o tym sądzisz? – pyta znienacka.<br />
- O czym? O bluzie? – jestem trochę zdezorientowana.<br />
- Nie, oczywiście, że nie! Mówię o porwaniu, Orionie.<br />
- Ach, to – w końcu łapię – Cóż, ja… jestem w szoku – przyznaję szczerze.<br />
- Każdy by był – zgadza się Mulatka – Ale nie złość się na chłopaków. Leo chciał
ci już wcześniej powiedzieć. A Raphael… on po prostu już <i>taki</i> jest.<br />
- Pewnie miał swoje powody – sama jestem zaskoczona, że bronię swojego
współlokatora.<br />
- Jak uważasz – dziewczyna wzrusza ramionami – Ale wiesz co? Musi cię lubić,
skoro zdecydował się ci o wszystkim powiedzieć. Nie sądziłam, że w ogóle o tym
pomyśli.<br />
- Mmm – krzywię się – Nie wiem, co nim powodowało, ale nie sądzę, żeby to miało
coś wspólnego z lubieniem mnie.<br />
- Może ty tego nie widzisz, ale jednak. On cię lubi, uwierz mi. Nawet wydaje się
przy tobie jakby spokojniejszy.<br />
- Jak uważasz – powtarzam po niej – Dobrze, dziękuje za bluzę, ale chyba
powinnam już iść.<br />
- Jasne, pewnie potrzebujesz chwili spokoju. Do zobaczenia i trzymaj kciuki!<br />
- Będę na pewno, cześć!<br />
Po tych słowach rozchodzimy się. Już bardziej przytomna wracam do auta.<br />
- Hej, wszystko w porządku? – siadając zauważam, że Raphael jest bardziej
spięty niż przed chwilą.<br />
- Poza tym, że moi rodzice zaginęli bez wieści i nie jestem w stanie ich
znaleźć? Czuję się świetnie! – prycha.<br />
- Przepraszam – nic innego nie przychodzi mi do głowy.<br />
- Przestań przepraszać – irytuje się chłopak – W ogóle przestań!<br />
- Ej, co ci się dzieje? – nie rozumiem jego nagłego wybuchu.<br />
- Ty! Wszędzie ty! Po co ja cię tu przyprowadzałem?! – krzyczy.<br />
- Nie wiem, ty mi powiedz! – ja również podnoszę głos.<br />
- Nie mam pojęcia!<br />
- A dlaczego to ma być moja wina?!<br />
- Bo nic nie musiałbym ci mówić, gdyby cię tu nie było!<br />
- I to niby moja wina!<br />
- A żebyś wiedziała!<br />
- Czemu wrzeszczysz?!<br />
- Nie wiem! Szlag mnie już trafia!<br />
- Dosyć! – uderzam ręką w deskę rozdzielczą – Już koniec – mówię spokojniej.<br />
- Koniec? Jaki koniec? – Raphael opiera głowę na zagłówku – Moi rodzice
zniknęli, nawet nie wiem, czy jeszcze żyją. Mój brat, zamiast przyłożyć się do
poszukiwań, skupia się tylko na tej Naomi, a ja… zupełnie sobie z tym nie radzę
– zaciska oczy.<br />
- Ale przecież Leonard cię wspiera i naprawdę się tym przejmuje.<br />
- Mówisz – brunet wcale nie wygląda na przekonanego.<br />
Dopiero wtedy zauważam, jak bardzo się przejmuje. Jest okropnie nerwowy, a ja,
głupia, zamiast mu pomóc, tylko się na niego wściekałam.<br />
- Chodź tu – nachylam się do niego i przytulam, jak najlepiej potrafię.<br />
- Co ty robisz? – pyta osłupiały.<br />
- Pocieszam cię.<br />
- Ale ja właśnie na ciebie nawrzeszczałem.<br />
- Dzisiaj jesteś usprawiedliwiony.<br />
- N-nie wiem, jak zareagować – mówi z wahaniem. Pewnie nie powinno, ale wydaje
mi się to urocze.<br />
- Po prostu przestań walczyć – odpowiadam gładząc go po plecach.<br />
Podziałało. Chłopak w końcu rozluźnia się i po chwili wtula się we mnie, jak
gdybym to ja była znacznie większa od niego, a nie na odwrót.<br />
- Już, już – głaszczę go po włosach – Poradzimy sobie z tym.<br />
- My? – Raphael odsuwa się gwałtownie – Jacy znowu my?<br />
- No chyba nie myślisz, że zostawię cię z tym samego.<br />
- Posłuchaj, ty nie…<br />
- Cicho – przerywam mu – Jestem dorosła i zrobię, co zechcę.<br />
Chłopak wygląda, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale jednak z tego rezygnuje.<br />
- Nie poruszajmy więcej tego tematu – brunet nagle bardzo się skupia na
zapaleniu silnika.<br />
- Dobra, jak chcesz – wciskam się w fotel.<br />
Ruszamy w drogę oboje pogrążeni w swoich myślach. Raphael pewnie myśli o
rodzicach. Ja o tym, jak mogłabym mu pomóc. I chyba żadnemu z nas nie podoba
się to, co dzieje się w naszych głowach.<o:p></o:p></span></div>
Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-20762217069696684812017-03-06T12:49:00.000-08:002017-03-06T12:49:10.327-08:00Rozdział 11<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Minęły już dwa tygodnie od mojej kłótni
z Raphaelem. Od tego czasu praktycznie ze sobą nie rozmawiamy. Nie powiem, że
jest mi z tym łatwo, ale nikomu nie pozwolę się tak traktować.<br />
Jest późne popołudnie, niedawno wróciłam z pracy. Siedzę sobie przy stole i
piję letnią, rozmleczoną kawę. Raphaela jeszcze nie ma, ale w tym momencie
słyszę szczęk klucza w zamku, który oznacza, że właśnie wrócił.<br />
Choć siedzę tyłem do wejścia, słyszę, że jego kroki są wolne, to znaczy
spokojne. Kiedy staje w wejściu do kuchni, odzywa się łagodnie:<br />
- Cześć, Rinelle. Chodź ze mną. Ja… chciałbym ci coś pokazać.<br />
W tym momencie odwracam się na krześle i mierzę go badawczym wzrokiem.<br />
- Co takiego? – pytam nieufnie.<br />
- Po prostu chodź – odpowiada.<br />
Ja jednak nie ruszam się z miejsca.<br />
- Rinelle, proszę – Raphael próbuje chwycić mnie za łokieć, ale cofam rękę – W
porządku, jak chcesz. Ale to jest naprawdę ważne.<br />
Jeszcze raz spoglądam na niego podejrzliwie, jednak w końcu ciekawość zwycięża.<br />
- Dobra, zgoda – mówię.<br />
- W takim razie chodź ze mną – powtarza on i wychodzi z mieszkania. Mnie nie
pozostaje nic innego jak podążyć za nim.<br />
Zaczyna się już ściemniać, więc gdy stoję przed blokiem, nie zauważam go od
razu. Dopiero po kilku sekundach dostrzegam bladą twarz chłopaka siedzącego w
aucie, a konkretnie czarnym potworze. O dziwo po stronie kierowcy.<br />
- Zamierzasz prowadzić? – niezbyt podoba mi się ten pomysł, zwłaszcza, że on
nie ma prawa jazdy.<br />
- Spokojnie, będę jechał powoli – odpowiada – A poza tym, lepiej żebyś skupiła
się na słuchaniu.<br />
Okej. Zaczynam się bać.<br />
- Możesz mi powiedzieć, dokąd jedziemy? – postanawiam spróbować dowiedzieć się
czegokolwiek, ale z góry znam odpowiedź.<br />
- Nie.<br />
- Dlaczego?<br />
- Wszystko wyjaśnię ci na miejscu.<br />
- No to nigdzie nie jadę – protestuję.<br />
- A jak powiem, że będzie tam Leonard i jeszcze kilku naszych znajomych, to cię
uspokoi?<br />
Zastanawiam się. Cóż, jeśli chodzi o obu braci Cortez, to wiem, że temu
starszemu z reguły nie odbija i istnieje szansa, że jeszcze dzisiaj nie umrę.<br />
- Możesz nawet to niego zadzwonić – dodaje Raphael.<br />
- Dobrze, poddaję się – wzdycham i wybieram numer blondyna. Naprawdę obawiam
się, co tym razem wymyślił mój współlokator.<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Jedziemy już jakiś czas. Rozmowa z
Leonardem trochę mnie uspokoiła. Chyba nie wiedział, że przyjedziemy, ponieważ
miał dość zdziwiony głos, ale też wydawał się szczęśliwy.<br />
Zastanawiam się nad tym w milczeniu, kiedy ciszę przerywa Raphael.<br />
- Co byś zrobiła, gdyby komuś z twojej najbliższej rodziny coś zagrażało?<br />
- Ale… w jakim sensie? – zupełnie mnie tym pytaniem zaskakuje.<br />
- W każdym. Nawet najgorszym – chłopak jest bardzo tajemniczy, ale chyba już
wiem, jakiej odpowiedzi oczekuje.<br />
- Cóż, w takim razie starałabym się na wszelkie możliwe sposoby pomóc temu
komuś – mówię.<br />
- W porządku – brunet kiwa głową ze wzrokiem utkwionym w drodze – To znaczy, że
zrozumiesz.<br />
Dobrze, może powtórzę. Zaczynam się bać. Albo nie, wróć. Ja <i>już</i> się nieźle boję.<br />
- Raphaelu, o co tu chodzi? – pytam trochę ostro – Powiedz mi wreszcie.<br />
- Teraz?<br />
- Tak!<br />
- Mhm – odmrukuje on. Nadal patrzy na drogę zamiast na mnie, ale i tak widzę,
że jest spięty. Na przemian zaciska i rozluźnia ręce na kierownicy.<br />
- No już dobrze, powoli - postanawiam
porozmawiać z nim na spokojnie, chociaż wcale nie jest mi łatwo – Co się
dzieje?<br />
- Pamiętasz może reportaż w telewizji, który oglądaliśmy kilka dni po twoim
przyjeździe? Ten o prawniku i jego żonie.<br />
- Chyba coś mi świta.<br />
- W takim razie popatrz na to – chłopak wyciąga z kieszeni jakąś niewielką
kartkę, która jednak okazuje się lekko podniszczonym zdjęciem.<br />
Chwilę to trwa, zanim dociera do mnie, kto się na nim znajduje. Na zdjęciu są
cztery osoby, dwoje dorosłych i dwóch nastolatków. Zapewne rodzice z synami.
Kobieta ma chyba około czterdziestki, jednak im dłużej się jej przyglądam, tym
wydaje mi się młodsza. Postarza ją jednak zmęczony wyraz twarzy. Jej blond
włosy są długie i proste, karnacja jasna, a oczy jasnobłękitne. Widać też, że
ma smukłą, wysoką sylwetkę. Mężczyzna stojący obok niej jest trochę niższy i
najwyraźniej kilka lat starszy. Ma także czarne, krótkie, lekko przyprószone
siwizną włosy i zarost na twarzy, ciemnobrązowe oczy oraz śniadą cerę.<br />
Nie ma mowy o pomyłce. To na sto procent małżeństwo, które pokazywano w
wiadomościach.<br />
Następnie moje spojrzenie pada na dwóch młodych chłopców stojących obok
dorosłych. Sądząc po ich podobieństwie, muszą to być bracia. Każdy z nich ma
cechy wyglądu obojga rodziców. Jeden z nastolatków, ten, który wygląda na
starszego, ma włosy matki i oczy ojca, jak również jego rysy twarzy, lekko
zmieszane z rysami kobiety. Młodszy z braci ma czarne, sięgające brody włosy,
jasną skórę i błękitne. Podobnie jak drugi chłopak jest podobny do ojca, jednak
ma dość wysokie kości policzkowe matki. Wszyscy na zdjęciu są bliską rodziną,
nie mam co do tego wątpliwości, chociaż każdy z osobna różni się od reszty.<br />
- Czyli na tym zdjęciu to są twoi… - pytam.<br />
- Tak – pada w odpowiedzi.<br />
- A ty i Leo…<br />
- Tak.<br />
Chcę coś powiedzieć, wyrazić moje współczucie, ale nie potrafię. Jestem po
prostu w szoku. Zaczynam się zastanawiać, jak Raphaelowi udało się utrzymywać
to przede mną w tajemnicy przez tyle czasu? Pewnie powinnam się domyślić czegoś
po jego zachowaniu, ale myślałam, że on po prostu już taki jest, przecież nie
znałam go wcześniej.<br />
Najprawdopodobniej Raphael fuknie w odpowiedzi na to, co zaraz powiem, jednak
postanawiam zaryzykować.<br />
- Bardzo ci współczuję.<br />
- Dzięki – rzuca on w odpowiedzi, po czym zapada cisza.<br />
W porządku, muszę przemyśleć kilka rzeczy. Może od początku. Raphael (i
Leonard) ma rodziców, którzy zostali porwani. Dlaczego? Mie wiem. A dlaczego mi
o tym wcześniej nie powiedział? Bo jednak nie znamy się aż tak dobrze. Poza
tym, on jest skryty. Czy mam mu pomóc? Jaaasne, no niby jak? Ale dlaczego
dowiaduję się o tym wszystkim teraz? W czym ma mi pomóc ta wiedza, co ona
zmieni w moim życiu? Tylko, że jakiś powód musiał istnieć, Raphael nie mówi
czegoś ot, tak sobie. <br />
Nagle do mojej głowy wpada pewna myśl. Coś jak iskra, jest szybka, jasna i choć
momentalnie znika, to pozostawia po sobie ślad. Zaczynam łączyć fakty. Tamci
dwaj bandyci, którzy włamali się do mieszkania… A co jeśli… jeśli to wcale nie
byli przypadkowi złodzieje?<br />
- Zatrzymaj się – rzucam przez zaciśnięte zęby do chłopaka.<br />
- Już prawie dojeżdżamy…<br />
- Zatrzymaj ten cholerny samochód albo nie ręczę za siebie!<br />
Nie wiem, czy trafiły do niego moje argumenty, czy może uprzejmy ton, ale tak
czy inaczej zjeżdża w pobliską zatoczkę przystanku autobusowego. Wysiadam z
auta trzaskając drzwiami. Opieram się o nie i nerwowo przeczesuję włosy
palcami. Zaraz po mnie wychodzi Raphael i również opiera się o te same drzwi.
Jestem dość zdziwiona, ponieważ zwykle zachowuje co najmniej metr odległości. W
tym momencie brunet wzdycha i mówi:<br />
- Słucham.<br />
Przymykam na sekundę oczy, żeby zebrać myśli i silę się na spokojny ton.<br />
- Czy tamci dwaj, którzy włamali się do naszego mieszkania, mieli coś wspólnego
z porwaniem twoich rodziców?<br />
- Nie wiem.<br />
- Co?<br />
- Nie wiem – powtarza.<br />
- Nie wiem? I tyle masz mi do powiedzenia?! – tracę nad sobą kontrolę – O mało
mnie nie zabili, a ty dopiero teraz mi mówisz o tym… tym… tym wszystkim?!<br />
- Moim zdaniem i tak lepiej byłoby, żebyś nadal nic nie wiedziała – chłopak
wzrusza ramionami.<br />
- Twoim? – mrużę oczy, a głos podwyższa mi się o oktawę ze złości – To w takim razie czyj to był pomysł, żeby
mi łaskawie cokolwiek powiedzieć?<br />
- Mojego brata.<br />
Staram się nie strzelić go w pysk. Naprawdę się staram, ale chyba zaraz
przestanę. Otwieram usta, żeby o coś jeszcze zapytać, ale Raphael mi przerywa.<br />
- Nie teraz. Wszystkiego dowiesz się na miejscu.<br />
Aż zatyka mnie z oburzenia. Co za cham! Zupełnie nie poczuwa się do winy i
jeszcze ma czelność mnie uciszać!<br />
- Jeśli myślisz, że teraz ci zaufam i grzecznie wsiądę do samochodu, to się
grubo mylisz! Nigdzie z tobą nie jadę! – krzyżuję ręce na piersi.<br />
- Ej, księżniczko, może trochę ciszej – irytuje się brunet – Jesteśmy w środku
miasta, a ja nie chciałbym mieć jakichś, pożal się Boże, obrońców biednych
kobiet na karku.<br />
W odpowiedzi mówię mu, co może ze sobą zrobić.<br />
- Jak chcesz – po raz kolejny wzrusza ramionami – Ale weź pod uwagę, że o tej
porze, a w dodatku w tej dzielnicy raczej nie znajdziesz żadnego miłego pana,
który bezinteresownie podwiezie cię do domu. Natomiast prawdopodobieństwo, że
natkniesz się na jakiegoś psychopatę-zboczeńca rośnie z każdą chwilą.<br />
- Wiem. Przecież już koło mnie stoisz, no nie? – odgryzam się.<br />
- Ja nie żartuję – jego spojrzenie wydaje się przewiercać mnie na wylot. Myślałam,
że po zmroku nie będzie widać koloru jego oczu, jednak dzięki światłom ulic
nabierają teraz głębszej i jeszcze zimniejszej barwy…<br />
Hej, Rinelle! stop, dziewczyno! Facet właśnie ci się przyznał, że pośrednio z
jego winy napadło na ciebie dwóch zbirów, a ty kontemplujesz jego oczy?!<br />
- Ja również nie żartuję – rzucam ze złością i zrywam się z miejsca.<br />
- No ty chyba masz nie po kolei w głowie – krzyczy za mną brunet.<br />
Nie odpowiadam.<br />
Coś mi mówi, że to jeden z moich głupich pomysłów, mimo to nie zamierzam się zatrzymywać.
Po chwili słyszę, że ktoś za mną biegnie. Raphael. Odwracam się aby wyrazić
moje zdanie na temat dalszej z nim podróży, jednak on okazuje się szybszy. Błyskawicznie
chwyta mnie za oba nadgarstki tak mocno, że nie mogę się wyrwać.<br />
- Puszczaj – syczę.<br />
- Biorąc pod uwagę, że w chwili obecnej nie myślisz logicznie, odpowiedź brzmi:
nie.<br />
- A co to ma niby znaczyć?! – wściekam się coraz bardziej – Kto w ogóle dał ci prawo
do…<br />
- Nie zmuszaj mnie, żebym to zrobił – wzdycha chłopak.<br />
- Co ty odwalasz?! – znowu próbuję mu się wyrwać. Wtedy on wzdycha po raz
kolejny i nagle łapie mnie na wysokości kolan, aby następnie… przerzucić mnie
sobie przez ramię? Że. Co?!<br />
Na kilka sekund nieruchomieję ze zdziwienia pomieszanego z oburzeniem. Potem przytomnieję
na tyle, żeby obrzucić mojego oprawcę takimi epitetami, których dama nie
powinna nawet znać. Raphael natomiast nic sobie z tego nie robi. Kiedy dochodzimy
do auta, bezceremonialnie pakuje mnie na tylne siedzenie, a sam siada na
miejscu kierowcy.<br />
Już nawet nie chce mi się go wyzywać. Po prostu siedzę cicho na czterech
literach, a on rusza. W milczeniu, oczywiście.<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Nie myślałem, że to
będzie takie trudne. I nadal twierdziłem, że w ogóle nie powinna o niczym
wiedzieć.<br />
Gdy podjechaliśmy pod blok Conweara, jedynym źródłem światła były już tylko
uliczne latarnie. Wysiadłem z auta i obszedłem je, aby pomóc Rinelle wyjść. Ona
jednak sama otwarła sobie drzwi i oczywiście odepchnęła moją rękę.<br />
- Możesz mi powiedzieć, gdzie jesteśmy? – pyta.<br />
- Środek miasta, blok na osiedlu – wyliczam.<br />
- Naprawdę? Nie zauważyłam – prycha dziewczyna.<br />
- Chodź, idziemy do wejścia.<br />
Wcisnąłem guzik domofonu. Kilka sekund później brzęczący dźwięk oznajmił
otwarcie drzwi. W ciszy weszliśmy, a potem zaczęliśmy wspinać się po schodach. W
końcu znaleźliśmy się przy właściwym mieszkaniu. Zapukałem. Rinelle w tym
momencie cofnęła się lekko, chowając się odruchowo za mną. Po kilku sekundach
drzwi otworzyły się i stanął w nich mój brat.<br />
- Już jesteście – powiedział na nasz widok – A jeszcze wczoraj byłeś na nie,
braciszku.<br />
- Nadal jestem – mruknąłem pod nosem.<br />
- Ty też w tym siedzisz i nic nie mówiłeś?! – krzyknęła szatynka na Leonarda. Niestety,
stałem tuż obok niej, a moje uszy, choć znajdowały się wyżej niż jej głowa, i
tak ucierpiały.<br />
- Oczywiście – westchnąłem w odpowiedzi za brata – Przecież to też jego
rodzice, prawda?<br />
Wyraźnie nie była zadowolona z mojej odpowiedzi. Chyba w ogóle z tego, że się odezwałem.<br />
- Wejdźcie. Zaraz ci wszystko wytłumaczymy, Rin – Leonard wykonał zapraszający
gest.<br />
- Oby szybko – rzuciła dziewczyna przekraczając próg.<br />
Jęknąłem w duchu. Nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzała moja
znajomość z Rinelle. <o:p></o:p></span></div>
Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-37854108325020283902017-01-20T14:35:00.003-08:002017-01-20T14:35:50.081-08:00Rozdział 10<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";"><br /></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";"><i>Rozdział dedykuję Toki. Już ona wie za co ;)</i></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";"><br /></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">10<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Raphael unika rozmowy ze mną jak może.
Pewnie dlatego, że musiałby się grubo tłumaczyć. Chyba jednak dam mu spokój i
nie będę go o nic pytać, bo choć jestem ciekawa, to i tak dam sobie rękę uciąć,
że nie powiedziałby mi prawdy.<br />
Właśnie robię mu śniadanie, co jest gestem mojego współczucia dla
poszkodowanego.<br />
- Smacznego – mówię stawiając przed Raphaelem jajecznicę i biorąc drugą porcję
dla siebie.<br />
- Zatrute? – pyta on z drwiną w głosie.<br />
- Oczywiście, że tak – odpowiadam w podobnym tonie – Jak nie chcesz, to nie
jedz – dodaję i chcę zabrać mu talerz. Ku mojej satysfakcji przez ułamek
sekundy na twarzy chłopaka widzę minę, jaką ma głodny, przerażony szczeniak.<br />
- Porażający dowcip – prycha brunet przygarniając miskę do siebie. Ja na to
parskam śmiechem.<br />
Właśnie tak wygląda nasze sobotnie śniadanko. Jeszcze nie mam ochoty udusić
Raphaela za jego arcyburactwo, a to jest sukces.<br />
- Tak swoją drogą, to chyba trochę nie w porządku, że nie dali ci nic do
jedzenia w szpitalu – zauważam między jednym kęsem a drugim.<br />
- Och, dali – mówi chłopak – ale jakoś nie miałem ochoty się truć.<br />
Cały Raphael. Nie jestem pewna, czy podoba mi się powrót jego <i>elokwencji</i>.<br />
- Czy ty choć raz możesz powiedzieć coś miłego? – pytam.<br />
- W niektórych kręgach twoje rudawe włosy zostałyby uznane za bardzo atrakcyjne
– mówi brunet spokojnie znad kubka z kawą.<br />
Nie odpowiadam. Po prostu mnie zatyka. Jednak po pierwszym szoku postanawiam
nie przejmować się jego dziwnym komentarzem.<br />
- To świetnie – rzucam wymijająco i wstaję, żeby umyć naczynia.<br />
- Wiesz co… - zaczyna Raphael czując chyba, że zmęczył mnie swoim zachowaniem –
Jestem… naprawdę wdzięczny, że chcesz się mną… opiekować, ale myślę, że nie
jest to… konieczne – wyraźnie stara się mnie nie urazić. Dobrze, będzie mu to
zapisane.<br />
- Sugerujesz, że będąc tak poobijany, jak jesteś, będziesz mógł wykonać
jakikolwiek ruch bez mojej pomocy? – unoszę brew.<br />
- Owszem.<br />
- I nadal nie powiesz mi, kto i dlaczego cię tak urządził?<br />
- Nie.<br />
- W porządku – unoszę ręce w geście poddania. Ma swoją dumę i ja to szanuję.<br />
- Rinelle… Mógłbym cię prosić tylko o jedną rzecz? – pyta brunet.<br />
- Hm?<br />
- Zrobiłabyś drobne zakupy?<br />
Ten jego błagalny wzrok powinien wzbudzić we mnie jakieś podejrzenia, ale tym
razem postanawiam mu zaufać.<br />
- Nie ma sprawy – odpowiadam – A może zrobimy jakąś zrzutę? Bo wiesz, jeszcze
nie dostałam wypłaty…<br />
- Jasne, trzymaj – podaje mi kilka banknotów wyjętych z kieszeni.<br />
- Dzięki. No dobra, to ja lecę. Pa! – narzucam kurtkę i chwilę później już
wychodzę.<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Po wyjściu Rinelle odczekałem
kilka sekund, a potem wziąłem do ręki telefon i wysłałem mojemu bratu SMS-a. Po
około minucie usłyszałem pukanie do drzwi.<br />
- Otwarte – zawołałem.<br />
- Cześć, Raph – przywitał mnie Leonardo – Czy to była Rinelle wychodząca z
budynku?<br />
- Nie, moja nowa dziewczyna – sarknąłem – Oczywiście, że to była Rinelle.<br />
- Widzę, że humor ci dopisuje.<br />
- Mhm. Lepiej przejdź do rzeczy. Wysłałem dziewczynę na zakupy, ale raczej
szybko się z tym uwinie.<br />
- Ona ma imię.<br />
- Słucham? – zmarszczyłem brwi.<br />
- Rinelle. Ma imię. Nie mów o niej „dziewczyna”.<br />
- Z tego co wiem, ona jest <i>dziewczyną, </i>więc
będę ją tak nazywał, jeśli zechcę.<br />
- Mógłbyś być dla niej milszy.<br />
- A niby po co?<br />
- Raphaelu…<br />
- Dobra, koniec – uciąłem – Do rzeczy, Leo.<br />
- Ech, w porządku – dał za wygraną – W takim razie chciałem powiedzieć, że nic się
nie zmieniło w sprawie rodziców. Nie wiemy ani trochę więcej niż ostatnim
razem. Ale przynajmniej nic niepokojącego do nas nie dotarło.<br />
- Wynik równy zero to nadal zero, nie plus – odparłem – A poza tym to, że nic
złego do nas nie dotarło, nie znaczy, że się nie stało.<br />
- Proszę, nie dobijaj mnie – mój brat w sekundę postarzał się o parę lat – Bez nadziei
nie mamy nic. Ty też powinieneś spojrzeć na to choć odrobinę pozytywnie. Dobrze
by ci to zrobiło.<br />
- Nic nie powinienem – żachnąłem się – A już na pewno nie wtajemniczać Rinelle w
całą tą sprawę.<br />
- Nic takiego teraz nie powiedziałem – zaprotestował Leonard.<br />
- Zaraz byś to zrobił.<br />
- Wcale nie…<br />
- Miałeś to na końcu języka.<br />
- Dobra, już dosyć! – uniósł się mój brat – Tak, masz rację, właśnie to
chciałem powiedzieć. <br />
- Daruj sobie.<br />
- Nie mogę. To bardzo ważne, braciszku. Jesteś jej to winien, wiesz?<br />
- Nie – odparłem - To nie jej sprawa.<br />
- Jesteś pewien? Bo ja myślę, że jednak trochę jej.<br />
- A co by jej dała ta wiedza, co? – ta bezsensowna dyskusja zaczynała mnie już
mocno irytować.<br />
- Mogłaby się przygotować na różne sytuacje, o których na ten moment nawet nie
ma pojęcia. Albo, co wydaje mi się mniej prawdopodobne, ale jednak, wyprowadzić
się i żyć w spokoju z dala od nas – powiedział Leonard z naciskiem.<br />
- Zabraniam ci jej cokolwiek mówić – warknąłem.<br />
- I tak będziesz musiał to kiedyś zrobić – mój rozmówca wzruszył ramionami – A poza
tym widzę, co się dzieje, Raph. Lubisz ją. Zależy ci na niej i na pewno
chciałbyś, żeby była bezpieczna.<br />
- Widzisz, mówisz? – syknąłem – A co takiego, jeśli można spytać?<br />
- Braciszku, to, że nie miałeś zbyt kolorowego dzieciństwa nie znaczy, że tak
ma być już zawsze i nigdy już nikt nie będzie dla ciebie ważny.<br />
- Ach, tak? – prychnąłem – Czyli ty sugerujesz, że zakochałem się w Rinelle,
prawda? Oj, Leo – zaśmiałem się krótkim, niewesołym śmiechem, ale zaraz potem
odezwałem się niemal grobowym tonem:<br />
- Mylisz się. Wiem, że przekonywanie cię nic tu nie da, ale się mylisz. A to,
co dzieje się w naszej rodzinie, nie jest sprawą Rinelle.<br />
- Raphaelu, pomyśl, narażasz ją na niebezpieczeństwo. Gdyby miała jakiekolwiek
pojęcie o tym, w co się pakuje, przynajmniej miałaby jakiś wybór – próbował tłumaczyć
Leonard – Już raz prawie ją straciłeś.<br />
- Przestań mówić, że to JA ją straciłem, do cholery! – wybuchnąłem w końcu.<br />
- Posłuchaj, jej może stać się krzywda, a ty masz na to wpływ. Czy kiedykolwiek
wybaczyłbyś sobie, gdyby spotkało ją coś złego.<br />
- Bez wahania.<br />
- Raph…<br />
- Zamknij się, Leonardo! – mój brat zupełnie już wyprowadził mnie z równowagi –
Rinelle nie znaczy i nigdy nie będzie znaczyć dla mnie więcej, niż przypadkowy
kundel spotkany na ulicy! Jest tylko wredną, irytującą smarkulą, która uwielbia
udowadniać mi, że jestem zarozumiałym gnojkiem, jasne?!<br />
Kiedy już dałem upust swojej wściekłości, czekałem na reakcje mojego brata. Na jego
twarzy mieszały się grymasy niedowierzania i złości. Zacisnął pięści i próbował
coś powiedzieć, jednak nagle zamknął usta, a jego spojrzenie powędrowało w bok.
Podążyłem za jego wzrokiem i zobaczyłem stojącą w progu Rinelle.<br />
- Zostawiłam telefon… - wydusiła z siebie. Jej ramiona były opuszczone, włosy
zmierzwione, a w szeroko otwartych niebiesko-zielonych oczach zbierały się łzy.
Patrzyliśmy na siebie przez kilka sekund, a potem ona zerwała się i wybiegła na
schody. Usłyszałem, jak wyrwał się jej płacz.<br />
- Zobacz, co narobiłeś, debilu! – warknął Leonard.<br />
Chociaż w mojej głowie kłębiło się z tysiąc różnych myśli, starałem się to
przed nim ukryć.<br />
- Chodzi o to, że doprowadziłem ją do łez? Ona już taka jest, przejdzie jej. A może
tak się tym przejąłeś, ponieważ to ty się w niej zadurzyłeś, ale boisz się do
tego przyznać i wpierasz to mnie? – zabiłem bratu ćwieka.<br />
Nawet nie zauważyłem, kiedy wymierzył cios.<br />
W następnej sekundzie stałem przykładając sobie dłoń do kości policzkowej, a on
rozcierał rękę.<br />
- Nie jestem tobą, mały – powiedział niebezpiecznie cicho – I przestań
zachowywać się jak ostatni dupek, dobra? Twoje traktowanie ludzi krzywdzi nie
tylko ich, ale także ciebie. A kiedyś nie będziesz miał już nikogo. I ani ja,
ani Rinelle nie pozbiera cię więcej do kupy. Przemyśl to.<br />
Powiedziawszy te słowa, Leonard wyszedł trzaskając drzwiami. Ja opadłem na
krzesło z obitym policzkiem na zewnątrz i niepokojącym uczuciem narastającym w
środku.<o:p></o:p></span></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Zbiegam po schodach lewą ręką trzymając
się poręczy, a prawą ocierając cieknące mi po policzkach łzy. Wypadam z klatki
jak wściekła i siadam na najbliższej ławce.<br />
Boli, nawet bardzo. Ledwo tego kretyna znam, a on już potrafi mnie doprowadzić
do płaczu. Dlaczego mi to robi? Jak w ogóle może? Ja do niego z sercem, a on
mówi takie rzeczy? O co mu chodzi?!<br />
Nie czuję w tym momencie złości. Po prostu jest mi okropnie smutno. Mam wrażenie,
jak gdyby Raphael bardzo mnie właśnie okłamał. Wiem, że to głupie, bo żeby się tak
czuć, musiałoby mi na nim zależeć, a ja nawet nie chcę go teraz widzieć. Jednak
z drugiej strony myślałam, że zaczynaliśmy się już zaprzyjaźniać. Kiedy się nie
wścieka ani nie jest takim zadufanym w sobie burakiem wydaje mi się, że
dostrzegam tego miłego Raphaela. Ale to tylko złudzenie, jak się właśnie
okazało. Boże, czemu on musi być takim popapranym idiotą i zawsze wszystko
niszczyć?<br />
Siedzę tak, a łzy płyną z moich oczu jedna po drugiej, aż nagle słyszę czyjeś
kroki.<br />
- Wal się, dupku – mówię ostro myśląc, że to Raphael.<br />
- To fakt, mojego brata można tak nazwać. I byłoby to całkiem uzasadnione –
odpowiada mi podobny jednak radośniejszy głos.<br />
- Leo, to ty. Przepraszam, ja…<br />
- Nie tłumacz się. Sam chętnie powiedziałbym mu teraz, co o nim myślę.<br />
Próbuje mnie pocieszyć, ale na niewiele się to zdaje.<br />
- To nie twoja wina – mówi – On po prostu z jakiegoś niezrozumiałego powodu
uważa, że może traktować innych ludzi jak mu się podoba. Ale nie martw się, już
moja w tym głowa, żeby się oduczył – kładzie mi rękę na ramieniu.<br />
Na kłykciach jego prawej ręki dostrzegam małe ranki i opuchliznę, więc pytam:<br />
- Czy ty go…<br />
- Tak – odpowiada – I nie powiesz mi, że mu się nie należało.<br />
W moich oczach musi odmalowywać się wyjątkowe przerażenie, ponieważ Leonard szybko
dodaje:<br />
- Spokojnie, ucierpiał tylko jego policzek.<br />
- Nie ma łatwo, kiedy jesteś jego starszym bratem, co? – próbuj się uśmiechnąć,
ale tylko wykrzywiam usta.<br />
- Miałby, gdyby tylko zechciał – wzdycha smutno blondyn – Ale nie pozwolę mu
tak mówić o tobie czy o kimś innym.<br />
- Dziękuję – mówię cicho.<br />
- Nie masz za co – odpowiada chłopak – Przysposobienie mojego braciszka do
życia w społeczeństwie to moje zadnie nieodmiennie od paru dobrych lat.<br />
Tym razem naprawdę staram się uśmiechnąć i nawet mi to wychodzi.<br />
- Naprawdę dziękuję. Już mi lepiej.<br />
- Aha, coś nie wierzę – kręci głową Leonard – Wiesz, jeśli nie chcesz już z nim
więcej mieszkać, to…<br />
- Nie ma sprawy – przerywam mu – Jestem już dużą dziewczynką. Nie uciekam od
problemów, tylko je rozwiązuję. Bardzo mi pomogłeś. Nie musisz już tu siedzieć –
delikatnie daję mu do zrozumienia, że chciałabym zostać sama.<br />
- Okej. W takim razie idę. Trzymaj się, Rin – żegna się.<br />
- Pa, Leo – odpowiadam i po chwili zostaję sama. I dobrze. Muszę trochę
pomyśleć.<br />
Boli. Jego zachowanie naprawdę mnie dotknęło. Wiem, że nie jest taki sam z
siebie, że coś musiało go takim uczynić, ale nadal nie ma prawa mnie traktować
w ten sposób. Czy ja rzeczywiście cały
czas go krytykuję? Nie. To, że często się przekomarzamy, nie oznacza, że go nie
lubię. Tak, ja go lubię. Mimo wszystko.<br />
Choć nadal jest mi smutno, ocieram łzy rękawem i postanawiam nie mazać się
więcej. Kiedy zbieram się z powrotem do domu, znowu słyszę za sobą męskie
kroki. Myśląc, że może to Leonard chce mi coś jeszcze powiedzieć, odwracam się z
lekkim uśmiechem, który jednak szybki zamiera mi na twarzy.<br />
- Po co tu przyszedłeś? – warczę do Raphaela i napinam się cała.<br />
- Nie chciałem, żebyś to słyszała – mówi cicho chłopak.<br />
- Ach, to znaczy, że ty nie masz zamiaru przepraszać mnie za swoje słowa tylko
za to, że je usłyszałam tak? – mój głos wchodzi na wysokie tony, jak zawsze,
kiedy się denerwuję.<br />
- Czyli chcesz, żebym przeprosił cię za to, co powiedziałem, nawet jeżeli
naprawdę tak myślę? – Raphael stara się zachować spokój.<br />
- A naprawdę tak myślisz? – odpowiadam pytaniem a pytanie.<br />
- A naprawdę chcesz wiedzieć? – brunet jest coraz bardziej wytrącony z
równowagi.<br />
- Jasne, dawaj! – wybucham.<br />
- Ugh! Dlaczego ty jesteś taka nieznośna?! – jego też ponosi.<br />
- I kto to mówi?!<br />
- No kto?! Cholerny idiota?! Czy masz może w zanadrzu jeszcze jakieś inne
inwektywy?!<br />
- O co ci chodzi, co?!<br />
- O ciebie! O to, że mam cię dość!<br />
- Ty mnie?! No bardzo zabawne!<br />
- Koniec. Nie rozmawiam z tobą – Raphael zaciska zęby – Przyszedłem jakiś to
naprawić, a ty na mnie skaczesz.<br />
- A może mam ku temu powód, hm? – ja też jestem już bardziej opanowana – Może
to ty źle zabierasz się do przepraszania?<br />
- Dosyć – chłopak odwraca się na pięcie i odchodzi.<br />
- Jasne, pewnie! Po co rozmawiać? – krzyczę za nim – Lepiej zamknąć się w sobie
i uciec. A wiesz, dlaczego to robisz? Bo się zwyczajnie boisz!<br />
Wtedy staje i po sekundzie bezruchu wraca do mnie. Podchodzi tak blisko, że
nasze nosy niemal się stykają.<br />
- Nie masz pojęcia o tym, co czuję – mówi cichym głosem, w którym jednak czuję
tłumioną złość.<br />
Po tych słowach ponownie odchodzi, a ja już go więcej nie zatrzymuję.<o:p></o:p></span></div>
Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-41240529984572281232016-12-01T10:45:00.001-08:002016-12-01T10:45:07.720-08:00Rozdziały 8 i 9<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">8.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Zadzwonił mój telefon. Wyświetlacz pokazał imię Leonarda.<br />
- Halo? – odebrałem z, przyznaję, niechęcią.<br />
<i>- Raph, myślę, że już czas</i> – odezwał
mój brat.<br />
- Niby na co? – udałem, że nie zrozumiałem.<br />
<i>- Na to, aby powiedzieć Rinelle o naszych
rodzicach</i>.<br />
- Nie – sprzeciwiłem się stanowczo – To nie jej sprawa.<br />
<i>- Ach, tak? A ja myślę, że jednak trochę
jej. Mieszka z tobą, a nie wie, na co się pisze. Poza tym, te bandziory mogły
jej skręcić kark.</i><br />
- I ty myślisz, że wtajemniczenie jej by pomogło, tak?<br />
<i>- Tak</i> – odrzekł twardo Leonard.<br />
- Nie – powtórzyłem – Nie zgadzam się.<br />
<i>- Okej, rozumiem, że…</i><br />
- Powiedziałem NIE! – krzyknąłem do telefonu.<br />
<i>- Popełniasz błąd, Raphaelu. Ale jak
chcesz. Tylko wierz mi, kiedyś będziesz musiał jej powiedzieć. A jeśli nie,
zrobię to za ciebie.<br />
</i>Nie odpowiedziałem.<br />
<i>- Jesteś tam jeszcze?</i> – zapytał mój
brat zdenerwowanym głosem.<br />
- Niestety – prychnąłem.<br />
<i>- To świetnie, bo chciałem ci coś jeszcze
powiedzieć.<br />
</i>- Mianowicie?<br />
<i>- Jesteś idiotą</i>.<br />
- Po czym wnosisz? – próbowałem pohamować złość.<br />
<i>- Po twoi zachowaniu. Jesteś idiotą, a na
dodatek tchórzem i jeśli nie weźmiesz się w końcu do kupy, to stanie jej się
krzywda</i> – zapewne miał na myśli Rinelle.<br />
- To ma mnie jakoś zmotywować? – warknąłem<br />
<i>- Powinno – odparł Leonard – Bo ona nie
jest ci zupełnie obojętna, nieważne jak bardzo chcesz to sobie wmówić…<br />
</i>Rozłączyłem się. Po prostu nie chciałem tego więcej słuchać.<br />
Kiedy jesteś inny od reszty, wszyscy myślą, że wiedzą, dlaczego i jak
funkcjonujesz w ten inny sposób. Bzdury. Cholernie wnerwiające zresztą. A ja
mam jak na razie wystarczająco dużo bodźców. Mam dość. Idę spać.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">9.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Mieszkam
z Raphaelem już ponad miesiąc. Całkiem dobrze się dogadujemy, to znaczy na
tyle, na ile można dogadać się z opryskliwym introwertykiem. Ale nie jest źle.
Tylko że… Nie tak wyobrażałam sobie dzisiejsze popołudnie. Myślałam raczej o
jakiejś dobrej książce i kubku kakao, a tymczasem siedzę sobie w przytulnej
poczekalni miejskiego szpitala, na szczęście nie w roli poszkodowanej. Żeby
wszystko wyjaśnić, muszę trochę cofnąć się w czasie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; line-height: 107%; mso-bidi-font-size: 12.0pt; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">DWIE GODZINY WCZEŚNIEJ<br />
</span><span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Jest piękne, ciepłe jak na tę porę
roku popołudnie. Właśnie skończyłam pracę. Nawet jazda powolnym, zatłoczonym
autobusem nie jest w stanie popsuć mi humoru. Dojeżdżam do domu po około
czterdziestu minutach. Chwilę później już wspinam się po schodach na ostatnie
piętro i otwieram drzwi po krótkiej szamotaninie z kluczami i kieszenią kurtki.
Wchodzę do mieszkania z uśmiechem na ustach, który jednak szybko zamiera.<br />
- O, matko… - wyduszam z siebie.<br />
Krew. Plama krwi kształtu dłoni na dywanie. Żołądek podchodzi mi do gardła.<br />
- Raphael? – głos mi się załamuje, kiedy wołam współlokatora. Po chwili jednak
odpowiada mi przytłumiony jęk pomieszany ze stęknięciem, który dobiega z pokoju
chłopaka. Wpadam tam po sekundzie, a moim oczom ukazuje się następujący widok:<br />
Raphael leży na łóżku z rozciętą wargą, łukiem brwiowym i jeszcze innymi
siniakami i zadrapaniami.<br />
- Jezus Maria… Co się do ciężkiej cholery stało?! – wrzeszczę przerażona.<br />
- Nieważne – mamrocze chłopak i próbuje się podnieść.<br />
- Ja ci zaraz dam nieważne! Nie ruszaj się, głupku! – mam w głowie pustkę. Co
robić? Spokojnie, oddychaj.<br />
Staram się skupić chociaż przez chwilę. Szpital. Trzeba go odwieźć do szpitala.<br />
- Chodź, pomogę ci wstać. Jedziemy na SOR – mówię.<br />
- Myślę, że obejdzie się bez szpitala – odpowiada (a raczej stęka) Raphael.<br />
- Nawet nie dyskutuj! – na nowo puszczają mi nerwy – Jazda, wstawaj! Pomogę ci
– kiedy przestaje oponować, zarzucam sobie jego ramię na barki i po kilku
naprawdę długich minutach udaje mi się go zwlec na parter. Następnie
(dosłownie) pakuję go do auta.<br />
Droga do szpitala upływa nam przy akompaniamencie jęków i protestów (Raphael)
oraz przekleństw i złorzeczeń (ja).<br />
I tak dochodzimy do chwili obecnej. Jak się nad tym teraz zastanawiam, to
mogłam wezwać karetkę. Byłam jednak tak wytrącona z równowagi, że nawet o tym
nie pomyślałam. <br />
Tak więc siedzę sobie i zachodzę w głowę, co takiego nabroił mój <i>ukochany</i> współlokator. Nie da się ukryć,
że został pobity. Pytanie tylko przez kogo i dlaczego? Moje rozmyślania
przerywa jednak pielęgniarka o azjatyckich rysach wychodząca właśnie z sali, na
której leży Raphael.<br />
- Może pani teraz porozmawiać ze swoim narzeczonym – zwraca się do mnie i
oddala, zanim zdążę zaprotestować przeciwko nazywaniu tego wariata moim, a w
szczególności narzeczonym. Wobec tego tylko wzdycham z dezaprobatą i kieruję
się do sali. Zastaję tam obity worek treningowy walnięty za przeproszeniem na
łóżko. W skrócie: Raphaela. Wygląda już trochę lepiej niż pół godziny temu. Ma
te śmieszne cienkie plasterki na jednej z brwi i dolnej wardze. Jedna z jego
źrenic jest trochę większa od drugiej, co, jak pamiętam, wskazuje na
wstrząśnienie mózgu. Mam nadzieję, że lekkie.<br />
Chłopak zauważa moją marsową minę oraz że lustruję go wzrokiem i odzywa się:<br />
- Musisz być taka skrzywiona?<br />
- Muszę – warczę w odpowiedzi.<br />
- Uważaj, tylko nie zacznij szczerzyć kłów – prycha brunet. Wkładam naprawdę
dużo wysiłku w to, aby go zignorować.<br />
- To powiesz mi, co się stało? – krzyżuję ręce na piersi starając się wyglądać
groźnie.<br />
- To chyba nie wymaga tłumaczenia – tym razem to on się krzywi – Pobili mnie,
chyba widzisz.<br />
- Kto? – naciskam.<br />
- A co, chcesz im nakopać? – sarka chłopak.<br />
- Nie mam nastroju do żartów – już nie tylko mnie irytuje, ale także męczy tymi
swoimi unikami – Pytam jeszcze raz: kto ci to zrobił.<br />
- Och, daj spokój – wzdycha Raphael i wywraca oczami – To nie jest ważne.<br />
W porządku, wygrał tę rundę. Mam dość. Później to z niego wyciągnę.<br />
- Świetnie. Nie chcesz, to nie mów. A co powiedział lekarz?<br />
- Dużo siniaków, ale żadnych złamań, tylko lekki wstrząs mózgu. Zostanę tu
tylko na noc, na obserwację.<br />
- Czyli od jutra będę twoją niańką, tak? – żart wymyka mi się mimo woli.<br />
- Obejdzie się – mruczy brunet.<br />
- Hej, to tylko żart, odpuść trochę – tym razem to ja wywracam oczami – Czasem
naprawdę jesteś strasznie niedotykalski – siadam w nogach łóżka i wyciągam
telefon.<br />
- Do kogo dzwonisz? – pyta czujnie chłopak.<br />
- Do Leonarda – odpowiadam – Przecież nie zniosę twoich humorów sama.<br />
Raphael nic nie mówi, tylko wciska się głębiej w poduszkę. I chyba zamierza
ustanowić rekord w przewracaniu gałami.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Leonard
wpadł do szpitala jakieś dziesięć minut po moim telefonie i jeśli z początku
był przerażony, to teraz jest tylko zły na Raphaela, któremu suszy właśnie
głowę. Ja stoję za ścianą, w poczekalni, ale i tak wychwytuję kilka słów.
Wreszcie starszy z braci wychodzi z sali i zwraca się do mnie:<br />
- Idź do domu, Rin, temu głupkowi nic nie jest.<br />
- Zgadzam się – odpowiadam.<br />
- Że nic mu nie jest?<br />
- Że jest głupkiem.<br />
Chłopak parska cichym śmiechem, co oznacza, że osiągnęłam zamierzony rezultat.<br />
- Nie martw się – staram się uspokoić Leonarda – On jest dorosły.<br />
- I dlatego mogą mu się dziać dorosłe krzywdy – wzrusza ramionami mój rozmówca.<br />
- Nie możesz go wiecznie chronić.<br />
- Wiecznie na pewno nie, ale póki mogę, to będę.<br />
Nic nie mówię, bo też nie mam nic więcej do powiedzenia. Ich relacje – ich
sprawa. Postanawiam, że już czas, abym wróciła do domu.<br />
- To ja już chyba będę się zbierać – przerywam chwilową ciszę.<br />
- Pa, Rin – żegna mnie blondyn – I dziękuję za ratowania tyłka mojego
genialnego braciszka.<br />
- Nie ma za co. Cześć – rzucam i kieruję się do wyjścia. Tam prawie na kogoś
wpadam.<br />
- Och, przepraszam – uśmiecha się smukła Mulatka z burzą loków na głowie.<br />
- To ja przepraszam – mówię grzecznie i ominąwszy ją wychodzę.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">- Czy tobie na mózg
padło? – „przywitał” mnie brat, kiedy tylko wszedł.<br />
- Nawet nie wiesz, czy to z mojej winy – zaprotestowałem.<br />
- A więc dobrze. Czy to z twojej winy? – moje milczenie wystarczyło Leonardowi
za odpowiedź – Cholera jasna, przecież ty się kiedyś zabijesz! A ja jestem już
za stary na twoją niańkę.<br />
- Co wy dzisiaj wszyscy z tą niańką?! – krzyknąłem, a on otworzył szeroko oczy
– Nieważne – mruknąłem w odpowiedzi na nieme pytanie.<br />
- Wiesz co, czasem się zastanawiam, po co ci ta twoja ponadprzeciętna
inteligencja, skoro nigdy jej nie używasz, kiedy powinieneś!<br />
- A ja się zastanawiam, dlaczego ciągle próbujesz mi matkować?!<br />
- Bo cię kocham, Raphaelu! – mój brat jeszcze bardziej podniósł głos – Bo cię
kocham, skończony idioto – dodał już spokojnie – Martwię się, kiedy wpadasz w
jakieś tarapaty, ponieważ boję się stracić i ciebie.<br />
Powiedziawszy to Leonard wyszedł zostawiając mnie samego. I dobrze. Musiałem na
spokojnie przetrawić jego słowa, bo choć był skłonny do przereagowywania, to
ten przypływ emocji był dość, hm… przejmujący.<br />
Mój brat wrócił po krótkiej chwili, ale nie sam.<br />
- No co tam? – przywitała mnie radośnie Naomi – Nie uściskasz mnie na dzień
dobry?<br />
- Ha. Ha. Ha. Wybitny żart – sarknąłem.<br />
- Ja myślę. Pracowałam nad nim całe dwie minuty – typowa Naomi. Denerwująca aż
do bólu. Ale ludzie z jakiegoś powodu ją lubili – Minęłam się w drzwiach z
twoją dziewczyną.<br />
- To nie jest <i>moja </i>dziewczyna. To po
prostu dziewczyna – westchnąłem z irytacją.<br />
- No tak, zapomniała. Pan Ponuriusz Wspaniały nie potrzebuje nikogo oprócz
siebie, żeby jaśnieć czystą doskonałością.<br />
Tym razem parsknąłem, ale to było raczej kpiące.<br />
- Okej, ja już muszę lecieć – powiedziała Naomi – Przyszłam tylko sprawdzić,
czy żyjesz.<br />
- Jeszcze – rzuciłem pod nosem. Chyba nikt nie usłyszał.<br />
- Cześć, wariacie, kuruj się. Pa, Leo! – dziewczyna pożegnała się i wyszła.<br />
Zaraz, zaraz. Leo? Nigdy wcześniej nie zdrabniała jego imienia…<br />
- Braciszku? – zapytałem ze złośliwym uśmiechem – Czy ty i Naomi coś razem, no
wiesz?<br />
- Oj, Rafi, chyba cię uderzyli mocniej niż myślałem – Leonard pokręcił głową,
ale zauważyłem, że zrobił się czerwony – W porządku, na dzisiaj dam ci już
spokój. Ale kiedyś i tak dowiem się komu zalazłeś za skórę.<br />
Udało mi się. Zawstydziłem go, więc będę mógł od niego odpocząć, przynajmniej na
chwilę,<br />
- Do zobaczenia, Leonito – powiedziałem z miną niewiniątka. Mój brat popatrzył
na mnie dziwnym wzrokiem, ale odpowiedział:<br />
- Do zobaczenia. I, proszę cię, spróbuj przez tą noc nie wysadzić szpitala w
powietrze, dobrze?<br />
Powiem tak… Spróbuję, ale niczego nie obiecuję (złowieszczy śmiech szaleńca).<br />
Nagle zachciało mi się spać. Bardzo. Chyba się…<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Już wiem, czym był
spowodowany mój niecodzienny przypływ humoru. Środki przeciwbólowe. Zapamiętać:
nie rozmawiać z nikim, kiedy jestem na haju.<o:p></o:p></span></div>
Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4825952921705864090.post-6688237880452957962016-11-26T14:15:00.003-08:002016-11-26T14:15:46.011-08:00Rozdziały 7 i 8<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";"><b>Tej samej nocy,
rozmowa telefoniczna</b><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<i><span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">- I co?<br />
- Chłopak chyba się jeszcze nie domyślił.<br />
- Chyba czy na pewno?<br />
- Nie wiem, nie siedzę mu w głowie.<br />
- Płacą ci za to, żebyś wiedział. Zabraliście chociaż teczkę?<br />
- Nie udało się. Dziewczyna nas zaskoczyła.<br />
- Tamta mała? I co?<br />
- Nic, nastraszyliśmy ją, ale nagle przyszedł najmłodszy Cortez i musieliśmy
się zbierać.<br />
- Kretyni. Przecież mogą was rozpoznać.<br />
- Wątpię.<br />
- Obyś się nie mylił.<br />
- Spokojna głowa, siedzę w tym fachu nie od dziś.<br />
- Ta, świetnie. No dobra, koniec rozmowy. Bez odbioru.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
</div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12pt;">7</span></div>
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">
<br />
Budzi mnie światło dnia wpadające przez okno. Nie otwieram od razu oczu. Jest
mi ciepło i miękko. Tylko dlaczego ten miękki grzejnik, do którego się
przytulam, porusza się? Nagle wszystko do mnie wraca. Wydarzenia z wczoraj
przewijają się w mojej głowie aż do momentu rozmowy z… A, no tak. Raphael. To
wiele wyjaśnia.<br />
Decyduję się więc rzucić okiem na sytuację. Czyli tak, mój policzek znajduje
się tuż przy klatce piersiowej chłopaka. Wędruję wzrokiem dalej, aż do jego
ramienia. Okazuje się, że ręka Raphaela przerzucona jest przez moją talię.<br />
Nie ruszam się w obawie, że go obudzę. A więc, jak już wspomniałam, leżę
nieruchomo z zamkniętymi oczami i udaj że, że śpię.<br />
W pewnym momencie ciało Raphaela sztywnieje. Oho, myślę, budzi się. Ja nadal
trwam w bezruchu. On natomiast przez chwilę wykonuje drobne, niespokojne
ruchy, jednak po kilku sekundach wstaje
i idzie do wyjścia. Mam wrażenie, jakby zatrzymywał się jeszcze, ale może mi
się tylko wydaje.<br />
Czekam parę minut, a potem odrzucam kołdrę. Od razu stwierdzam, że mi zimno.
Termometr na zewnątrz wskazuje nieubłaganie tylko kilka stopni powyżej zera.
Drepczę więc do mojego pokoju po bluzę. Tam też postanawiam, że pójdę na
śniadanie, jak gdyby nigdy nic, jakby tamta sytuacja nie miała miejsca. Jest to
dość kłopotliwe dla mnie, a dla Raphaela pewnie jeszcze bardziej, ponieważ on
jest taki… hm, <i>zamknięty, </i>żeby nie
powiedzieć <i>totalnie aspołeczny i po
prostu dziwny.</i> A poza tym, kto normalny po tak krótkim czasie znajomości
pakuje się w podobne akcje?<br />
Ale wracając. Idę do kuchni, gdzie zastaję swojego współlokatora siedzącego
przy stole.<br />
- Hej – rzucam.<br />
- Dzień dobry – odpowiada.<br />
Następnie zapada cisza. Wykorzystuję ją, aby przyjrzeć się chłopakowi znad
robionej właśnie kanapki. Wczoraj byłam zbyt przejęta sobą, żeby to zauważyć,
ale teraz widzę, że Raphael ma „pamiątki” po wczorajszej przygodzie z
bandytami. Kłykcie prawej ręki ma otarte, a wargę rozciętą. Jeśli odniósł
jeszcze jakieś obrażenia, zakrywają je ubrania.<br />
- Trochę cię poturbowali – mruczę pod nosem.<br />
- Cóż, powiem tyle, że przez jakiś czas moje żebra będą protestować przeciwko
oddychaniu – prycha on. Jego słowa sprawiają, że czuję ukłucie winy.<br />
- Raphaelu – zmuszam go głosem, aby na mnie popatrzył – Ja… no wiesz,
chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć i…<br />
- Nic nie mów – brunet przerywa mi ruchem ręki – Nie zrobiłem tego, ponieważ
oczekiwałem od ciebie czegoś w zamian, tylko dlatego, że każdy zdrowy na umyśle
człowiek powinien zareagować w taki sposób. Cóż, niepełnosprawność ruchowa
byłaby pewnie utrudnieniem w realizacji tego konkretnego schematu działania,
ale zbaczam z tematu. Mam na myśli, że zwykłe „dziękuję” wystarczy – ostatnie
zdanie wypowiada jakby cieplejszym tonem. – A, Rinelle? – dodaje po chwili –
Masz chyba mało czasu.<br />
Najpierw nie rozumiem, o co mu chodzi, jednak potem patrzę na zegar. Poniedziałek,
siódma czterdzieści trzy… O, jasna cholera, spóźnię się do pracy! Zaczynam
miotać się po mieszkaniu, aby jakoś przygotować się do wyjścia. Nagle staję na
środku i uświadamiam sobie oczywisty fakt. Auto! Nie zdążę bez auta! Autobus
jechałby zbyt długo. Ale tu pojawia się pewien problem. Ja <i>nie posiadam </i>auta. Cholera. Cholera, cholera, cholera. Rozglądam
się gorączkowo naokoło, szukając jakiegoś cudownego rozwiązania. W pewnym momencie
mój wzrok pada na Raphaela, który ze stoickim spokojem obserwuje moje
rozpaczliwe wysiłki. Spoglądam na niego błagalnie.<br />
- W kieszeni mojej kurtki – rzuca czytając mi w myślach.<br />
Rzucam się do wieszaka i grzebię w jego kurtce. Jest! Tak! Kluczyki do czarnego
potwora! Nadal jestem zdania, że to maszyna zagłady, jednak dzisiaj jest
sytuacja nadzwyczajna. Już mam wychodzić, kiedy zatrzymuje mnie mój
współlokator.<br />
- Na pewno chcesz iść dzisiaj do pracy? Może jednak wolałabyś odpocząć ze
względu na wczorajszy… <i>incydent</i>? –
pyta.<br />
Jestem mu wdzięczna za troskę, ale wolę się zająć pracą niż rozmyślaniem nad
„wczorajszym incydentem”, jak to ładnie określił Raphael.<br />
- Martwisz się? – szczerzę zęby w trochę naciąganym uśmiechu.<br />
Chłopak otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale po chwili z tego rezygnuje.
Wzdycha ciężko, kręci głową i idzie do swojego pokoju mrucząc coś niezrozumiale
pod nosem.<br />
Lepszego pożegnania zapewne nie dostanę, więc po prostu szybko wychodzę z
mieszkania. Zbiegając po schodach sprawdzam czas – do rozpoczęcia pracy zostało
mi zaledwie kilka, może kilkanaście minut. Oby potwór był w formie.<o:p></o:p></span><br />
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Wpadam do
księgarni jak huragan. Co prawda spóźniłam się tylko kilka minut, ale jednak
spóźniłam.<br />
Zastaję Leonarda stojącego za ladą i przerzucającego jakieś papiery.<br />
- Cześć – witam się zdyszana – Przepraszam za ten poślizg.<br />
On wzdryga się słysząc mój głos i dopiero po kilku sekundach gapienia się na
mnie zaskakuje.<br />
- Cześć, Rin. Nie zauważyłem, jak wchodziłaś – mówiąc to chowa papiery.<br />
- Taa, właśnie taki był plan. To jakie zadania czekają mnie dzisiaj?<br />
- Dzisiaj… O, właśnie przyszła dostawa z drukarni. Wszystkie książki trzeba
zakatalogować. Poradzisz sobie, co?<br />
- Jasne – odpowiadam trochę niepewnie – Leonard?<br />
- Tak?<br />
- Wiesz, że to zajmie mi tylko chwilę, tak?<br />
- No wiesz…<br />
- Rozmawiałeś z bratem, prawda? – domyślam się.<br />
- Tak. I jeśli będziesz chciała dzisiaj wziąć wolne, całkowicie zrozumiem.<br />
- To nie będzie konieczne – staram się nie zabrzmieć oschle, chociaż niestety
pewnie tak właśnie brzmi.<br />
- Rinelle, przeżyłaś coś bardzo stresującego, więc…<br />
- Nie – protestuję stanowczo – Nie potrzebuję odpoczynku. Tak, to prawda,
wczoraj o mało nie umarłam ze strachu. Myślę jednak, że dobrze mi zrobi, jak
się czymś zajmę zamiast myśleć o tamtym. Wolałabym zapomnieć o wczoraj, więc
jeśli się zgodzisz, to zostanę – ostatnie zdanie mówię już łagodniej.<br />
Leonard podnosi ręce na znak poddania.<br />
Wolałabym zapomnieć o wczoraj, więc
jeśli się zgodzisz, to zostanę – ostatnie zdanie mówię już łagodniej.<br />
Leonard podnosi ręce na znak poddania.<br />
- W porządku, jak chcesz – kapituluje – W ciągu dnia na pewno znajdziesz sobie
coś do roboty. Ja już muszę lecieć do pracy, ale gdyby coś…<br />
- Spokojnie – wywracam teatralnie oczami – Poradzę sobie.<br />
- W porządku – powtarza blondyn – W takim razie do zobaczenia – żegnamy się i
wychodzi.<br />
Kiedy już zostaję sama ze stertą książek to skatalogowania, niestety zaczynam
myśleć. O wczorajszym popołudniu, nocy, dzisiejszym poranku. I o tym, jak
traktują mnie Raphael i Leonard. Mam dziwne wrażenie, że nie chodzi tu tylko o
zwykłą troskę i współczucie. To znaczy, gdyby tylko starszy z braci się tak
zachowywał, zupełnie niczego bym nie podejrzewała. Ale młodszy… Cóż,
powiedzieć, że tak <i>ludzkie</i> odruchy
nie leżą w jego naturze, to jak nic nie powiedzieć. A tu taka (jeśli mogę tak
nazwać tę noc) pomoc, eee… duchowa. Tak więc musi tu chodzić o coś więcej. Nie
wiem jak, nie wiem o co, ale wydaje mi się to co najmniej dziwne.<br />
Potrząsam głową, żeby przestać się nad tym zastanawiać, bo nerwy zaczynają mi
puszczać. Postanawiam włożyć całą energię w rozkładanie książek. Jakoś to
będzie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">***<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Prawie
nie zauważam powrotu Leonarda. Oczywiście mimo, iż wymyśliłam sobie dzisiaj
wiele różnych zajęć, nie udało mi się uniknąć rozmyślań. Te bezpośrednio
dotyczące bandytów nadal wyprowadzają mnie z równowagi, więc zajmuję się innym
tematem, o którym nawiasem mówiąc można by napisać wiele pracy magisterskich –
Raphaelem.<br />
Poważnie zastanawiam się, czy z nim aby na pewno jest wszystko w porządku. Jego
zachowanie zaczyna mnie trochę martwić. No bo jaki normalny facet przez cały
czas jest zimnym, antypatycznym gburem, a nagle tak znikąd włącza mu się tryb
„opiekunka”. Może to przez jakieś wydarzenie z przeszłości, coś, przez co teraz
ma jakieś, hm… problemy emocjonalne, nazwijmy to. Albo co jeśli on nie jest do
końca zdrowy psychicznie? Szybko odsuwam od siebie tę myśl. Przecież nie każdy
człowiek, który ma wahania nastroju, musi być od razu świrem. Ale gdyby…<br />
- Halo, ziemia do Rin – wyrywa mnie z zamyślenia głos Leonarda – Słyszałaś w
ogóle, o co cię pytałem?<br />
- Och, nie, przepraszam bardzo – mrugam kilka razy, aby szybciej powrócić do
rzeczywistości – A o co pytałeś?<br />
- Co pasowałoby do mojej karnacji lepiej: kamizelka w odcieniu ciepłego różu
czy może jednak białego złota?<br />
- Złota – odpowiadam odruchowo. Zaraz jednak robię skonsternowaną minę,
ponieważ pytanie wydaje mi się co najmniej dziwne.<br />
- Spokojnie – śmieje się chłopak – To było tylko tak kontrolnie, żeby sprawdzić,
czy słuchasz. Ale w każdym razie dziękuję za opinię.<br />
Tak, teraz mam pewność, że on i Raphael są spokrewnieni. Ten sarkazm musi być
rodzinny.<br />
- No i tu mnie masz, nie słuchałam – przyznaję.<br />
- A powiesz mi o czym wtedy myślałaś? – pyta Leonard.<br />
- O niczym ważnym – krzywię się lekko.<br />
- Mnie możesz powiedzieć, nikomu nie wygadam – blondyn wykonuje gest zasuwania
ust na zamek.<br />
Przez chwilę biję się z myślami. Postanawiam jednak podzielić się z nim moimi
przemyśleniami.<br />
- Dobrze, w takim razie trzymam cię za słowo – mówię – Zastanawiałam się nad
Raphaelem. Dlaczego on jest taki… - dyplomatycznie urywam.<br />
- Wredny, niegrzeczny, irytujący i opryskliwy? – dokańcza za mnie Leonard.<br />
- Ja tego nie powiedziałam – unoszę rozbawiona ręce w obronnym geście – Ale tak,
masz rację. Myślałam o jego zachowaniu, zarówno tym, eee… <i>standardowym </i>jak i wczorajszym.<br />
- Wczorajszym? – chłopak podnosi jedną brew, dokładnie tak, jak jego brat.<br />
- Mhm – przytakuję – Był… zaskakująco miły i wyrozumiały.<br />
- Rozumiem – zamyśla się na chwilę mój rozmówca, po czym odzywa się – Raphael nie
byłby zadowolony, że ci to powiem, ale myślę, że w ten sposób łatwiej będzie ci
go zrozumieć. On... był bardzo wrażliwym dzieckiem, choć teraz tego po nim nie
widać. Kiedy byliśmy jeszcze dziećmi i mieszkaliśmy w Hiszpanii, nasza mama
zachorowała. Miesiącami nie wstawała z łóżka. Nie wiem do końca, co to było,
miałem wtedy jakieś osiem, dziesięć lat. Wydaje mi się, że chodziło o coś na
podłożu psychicznym, chyba była to depresja. Jakaś wyjątkowo ciężka. Nasz tata,
który zawsze dużo pracował, jeszcze więcej czasu spędzał w pracy i zamknął się
w sobie. Jedyne wspólne chwile z nim były bardzo krótkie i w przypadku mojego
brata niestety też bardzo nerwowe. Kilkuletni Raphael źle znosił brak rodziców,
przeżywał to. Ojciec nie mógł go zrozumieć, uważał, że jego synowie muszą być
twardzi, a szczególnie młodszy. Ja starałem się jakoś sobie radzić. Pomogło to,
że miałem się kim zająć. Opiekowałem się moim małym braciszkiem, bo w zasadzie
nie miał nikogo innego. Oczywiście zajmowały się nami jakieś nianie, ale one
bardzo często się zmieniały, nie było więc mowy o nawiązywaniu jakichś więzi. Raphael
nie mógł się odnaleźć. Rósł bez jakichkolwiek porządnych wzorców, bo przecież
mnie nie można do nich zaliczyć. Byłem wtedy zwykłym dzieciakiem, tylko trzy
lata starszym, który zresztą sam próbował jakoś wszystko ogarnąć. Z biegiem lat
mój brat stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie. Nie miał przyjaciół,
nigdzie nie wychodził. Nawet, gdy mama czuła się już dobrze. Jego stosunki z
naszym ojcem coraz bardziej się pogarszały. Raphael w pewnym momencie zajął się
tylko nauką, na co zresztą nalegał nasz tata. W między czasie przeprowadziliśmy
się tutaj, ponieważ mama bardzo tęskniła za swoją siostrą. Raphael w niecały
rok niemal perfekcyjnie nauczył się języka, którym rozmawialiśmy z mamą tylko
od święta, kiedy akurat nie miała koszmarnych bólów głowy, czy innych
dolegliwości. Od razu także wdrożył się w tryb nauki, chociaż przez pierwsze
tygodnie miał problemy z czytaniem. Ale nowe wyzwanie naprawdę go ożywiło. Spędzał
nad książkami jeszcze więcej czasu, widocznie sprawiało mu to przyjemność. Tym samym
rodzina przegrywała, traciliśmy go. Jedynie mamie czasem udawało się do niego
dotrzeć. Jest z nią bardzo związany, chociaż nigdy tego nie przyzna, no chyba,
że jej. Na co dzień jednak był bardzo skryty i niechętnie nawiązywał kontakty z
ludźmi. Robił to tylko, jeśli musiał. W Hiszpanii jako dziecko miał
przynajmniej jedną przyjaciółkę, Carmen. Wtedy jeszcze więcej z nami rozmawiał,
czasem się śmiał, był wesoły. Ale ona… Cóż, to już zamknięty rozdział.<br />
Leonard na chwilę przerywa, ale ja z niecierpliwiona pytam:<br />
- I co dalej? Co się z nią stało?<br />
- Zginęła w wypadku samochodowym – powiedział po prostu chłopak – Jechała gdzieś
z rodziną. Sekunda – i już ich nie było.<br />
- O Boże, to…<br />
- Niesprawiedliwe? Okropne? Tak, masz rację. To okropnie niesprawiedliwe, że
oni zginęli. Jedyna osoba, która potrafiła wykrzesać z mojego brata choć
odrobinę życia, przepadła na zawsze. Udawał, że nie ruszyło go to, że wcale nie
byli ze sobą blisko, ale ja widziałem, że stał się jeszcze bardziej ponury i
zamknięty. Jakby zniknęły z niego wszystkie kolory. Aż do teraz.<br />
- Co masz na myśli? - marszczę brwi.<br />
- Nie co, lecz kogo, Rinelle. Ciebie – odpowiada Leonard.<br />
- Mnie? – wybałuszam oczy ze zdziwienia.<br />
- Dokładnie. Możesz tego nie zauważać, ale ja go znam. Kiedy cię tu przyprowadził,
widziałem te iskierki w jego oczach.<br />
- Ty chyba nie sugerujesz, że ja mu się… no wiesz.<br />
- Niczego nie sugeruję. Przecież to Raphael, nigdy do końca się nie dowiemy, co
siedzi w jego głowie. Ale faktem jest, że znowu nabiera kolorów. Nie całkiem,
ale jednak. Te jego docinki czy sarkazm – dawno już ich nie słyszałem, ponieważ
po prostu ze mną, z nikim nie rozmawiał. A teraz wraca.<br />
- Myślę, że moja rola w jego życiu nie jest aż tak znacząca – mówię, a on zauważa,
że ta rozmowa mnie krępuje.<br />
- Jak uważasz. Ale przynajmniej udzieliłem wyczerpującej odpowiedzi na twoje
pytanie, prawda?<br />
- Prawda – przytakuję – Raphael jest taki jest, ponieważ stare blizny nadal go
bolą.<br />
- Poetycko ujęte – uśmiecha się smutno blondyn.<br />
- Ale ty taki nie jesteś – dodaję.<br />
- To prawda – odpowiada chłopak – Ale, jak już mówiłem, miałem dla kogo być
silny, między moim ojcem a mną układa się nie najgorzej, a moi znajomi mają się
dobrze. Za to mój brat nie miał tyle szczęścia i walczy z samym sobą, ponieważ
nie było nikogo mądrego, kto nauczyłby go, że uczucia nie są słabością.<br />
Może i nie znam się na tym, co jest naprawdę mądre, ale to zdanie właśnie takie
mi się wydało. Nie wiem co powiedzieć, ale na szczęście to Leonard się odzywa.<br />
- No dobrze, myślę że i tak za długo cię zatrzymałem tym swoim rozgadaniem –
uśmiecha się lekko – Idź już do domu, ja pozamykam. A, i dziękuję tak w ogóle.<br />
- Za co? – dziwię się po raz kolejny – To raczej ja powinnam ci podziękować. I tak
powiedziałeś mi więcej osobistych rzeczy, niż prosiłam.<br />
- Właśnie – odpowiada mój rozmówca – Bardzo dobrze, że prosiłaś. Chyba od dawna
potrzebowałem z kimś o tym wszystkim porozmawiać.<br />
- Na pewno masz od tego lepszych ludzi, niż dziewczyna, która mieszka z twoim
bratem i znasz ją ledwie od kilku dni.<br />
- Zdziwiłabyś się – teraz jego uśmiech jest już tylko smutny.<br />
Znowu nie wiem, jak mam zareagować, więc tylko powtarzam:<br />
- Dziękuję.<br />
- Nie ma za co – mówi on – A teraz już naprawdę powinnaś wrócić do domu. Ja zamknę.
Należy ci się odpoczynek.<br />
- Może i masz rację. Do zobaczenia jutro – żegnam się.<br />
- Pa, Rin. Do jutra.<br />
Po tych słowach wychodzę i wsiadam do auta. W głowie aż mi huczy od nadmiaru
myśli. Jadę do domu, ledwo zwracając uwagę na drogę. Chcę jak najszybciej
dostać się do domu, zobaczyć się z Raphaelem. Ta myśl mnie trochę zaskakuje. Ledwo
go znam, a już przywiązałam się do niego. Oczywiście katalizatorem było
wczorajsze popołudnie oraz dzisiejsza rozmowa z Leonardem, jednak w tym
momencie uświadamiam sobie jedną rzecz. Ja go naprawdę polubiłam. Nie tylko
dlatego, co dla mnie zrobił. Nie z litości. Po prostu dla niego samego. Teraz,
gdy już wiem, że jego zachowanie nie wynika jedynie z jego przekonania o
własnej wartości, mogę na niego popatrzeć inaczej. I co najważniejsze –
zaczynam w końcu go <i>widzieć.</i><o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<br /></div>
<div align="center" class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt; text-align: center;">
<span style="font-family: "Sitka Subheading"; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">8.<o:p></o:p></span></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="margin-top: 12.0pt;">
<span style="font-family: "Franklin Gothic Medium",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 107%; mso-fareast-font-family: "Yu Gothic Medium";">Zadzwonił mój telefon. Wyświetlacz pokazał imię Leonarda.<br />
- Halo? – odebrałem z, przyznaję, niechęcią.<br />
<i>- Raph, myślę, że już czas</i> – odezwał
mój brat.<br />
- Niby na co? – udałem, że nie zrozumiałem.<br />
<i>- Na to, aby powiedzieć Rinelle o naszych
rodzicach</i>.<br />
- Nie – sprzeciwiłem się stanowczo – To nie jej sprawa.<br />
<i>- Ach, tak? A ja myślę, że jednak trochę
jej. Mieszka z tobą, a nie wie, na co się pisze. Poza tym, te bandziory mogły
jej skręcić kark.</i><br />
- I ty myślisz, że wtajemniczenie jej by pomogło, tak?<br />
<i>- Tak</i> – odrzekł twardo Leonard.<br />
- Nie – powtórzyłem – Nie zgadzam się.<br />
<i>- Okej, rozumiem, że…</i><br />
- Powiedziałem NIE! – krzyknąłem do telefonu.<br />
<i>- Popełniasz błąd, Raphaelu. Ale jak
chcesz. Tylko wierz mi, kiedyś będziesz musiał jej powiedzieć. A jeśli nie,
zrobię to za ciebie.<br />
</i>Nie odpowiedziałem.<br />
<i>- Jesteś tam jeszcze?</i> – zapytał mój
brat zdenerwowanym głosem.<br />
- Niestety – prychnąłem.<br />
<i>- To świetnie, bo chciałem ci coś jeszcze
powiedzieć.<br />
</i>- Mianowicie?<br />
<i>- Jesteś idiotą</i>.<br />
- Po czym wnosisz? – próbowałem pohamować złość.<br />
<i>- Po twoi zachowaniu. Jesteś idiotą, a na
dodatek tchórzem i jeśli nie weźmiesz się w końcu do kupy, to stanie jej się krzywda</i>
– zapewne miał na myśli Rinelle.<br />
- To ma mnie jakoś zmotywować? – warknąłem<br />
<i>- Powinno – odparł Leonard – Bo ona nie
jest ci zupełnie obojętna, nieważne jak bardzo chcesz to sobie wmówić…<br />
</i>Rozłączyłem się. Po prostu nie chciałem tego więcej słuchać.<br />
Kiedy jesteś inny od reszty, wszyscy myślą, że wiedzą, dlaczego i jak
funkcjonujesz w ten inny sposób. Bzdury. Cholernie wnerwiające zresztą. A ja
mam jak na razie wystarczająco dużo bodźców. Mam dość. Idę spać.<o:p></o:p></span></div>
Laureline Danteshttp://www.blogger.com/profile/13985555843540258417noreply@blogger.com0