Rozdział 29


- Nie ma mowy. Nie. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie!
- Ale Rafaelu…
- Żadne „Rafaelu”! Nie ma takiej możliwości, żebym zgodził się na realizację tego poronionego planu, Leonardo! ¡Nunca en mi vida, Leonardo![1]
Cortezowie już od kilku minut próbowali dojść w ten sposób do porozumienia. Nie muszę chyba dodawać, że bezskutecznie. Poszło o pomysł zdobycia informacji na temat rodziców podczas imprezy urodzinowej dzieci Brumby’ego. Rafael oczywiście kategorycznie mu się sprzeciwiał. Ja natomiast uważam, że plan Leo jest całkiem sensowny.
- Mogę się wtrącić? – pytam z krzesła w kuchni Leonarda, w której aktualnie się znajdujemy.
- Nie – warczy Rafael.
- To nie była prośba – odpowiadam ostro, ponieważ nie spodobał mi się jego ton – Skoro zostałam uwzględniona w tym planie, to chyba mam prawo zabrać głos.
Przez kilka sekund brunet mierzy mnie wściekłym wzrokiem. Wytrzymuję to spojrzenie, mimo, że on bardzo stara się wyglądać groźnie i marszczy te swoje ciemne brwi bardziej niż zwykle. Ha. Nie ze mną te numery.
- Daj mi coś powiedzieć – nalegam.
- Jasne! – chłopak teatralnie wyrzuca ręce w powietrze – Zagadajcie mnie na śmierć, oboje! Jak zwykle – na powrót krzyżuje ramiona na piersi i sfrustrowany opiera się tyłem o blat.
- Dziękuję – biorę oddech i przechodzę do rzeczy – Leo, czy mógłbyś jeszcze raz wszystko mi streścić?
- Tak, już to robię. No więc – zaczyna blondyn stojąc obok swojego brata, który praktycznie zabija go wzrokiem – W następny weekend Brumby wyprawia dwudziestkę swoim bliźniętom. Obydwoje pracują jako asystenci swojego ojca, więc może udałoby nam się dowiedzieć od nich czegoś na temat rodziców. A żeby to osiągnąć, ktoś z nas musi dostać się na imprezę.
- I zdobyć informacje poprzez zarywanie do solenizantów – prycha Rafael – Tak, braciszku, cudowny pomysł. Może nawet bym mu przyklasnął, gdyby nie to, że w rolach głównych chcesz obsadzić Rinelle i mnie.
- To jedyne rozwiązanie – tłumaczy ponownie Leo, wytrzymując kolejne pełne dezaprobaty spojrzenie brata – Mnie znają z kancelarii taty, dlatego jestem spalony. Co do Conweara i Juliena to chociaż ich lubię, nie sądzę, żeby przypadli do gustu tamtej dziewczynie. A wnioskując po poprzednich partnerkach jej brata, jemu najbardziej podobają się rude, więc Naomi siłą rzeczy też odpada. Zostaje jeszcze Erikkson, ale jego jakoś nie widzę w roli casanowy.
- A mnie tak? – pyta gniewnie Rafael.
- Chyba nie powiesz mi, że cię to obraża albo że uczujesz się uprzedmiatawiany – sarka blondyn.
- Tu nie chodzi o moje uczucia – brunet irytuje się coraz bardziej – Tylko… Po co od razu sprowadzać wszystko do… tego? – przy ostatnim słowie wykonuje nieokreślony ruch ręką, który ma się chyba odnosić do koncepcji wykorzystania stosunków damsko-męskich.
- A zwierzyłbyś się komuś, kogo ledwo znasz i w dodatku nic a nic do niego nie czujesz? – wtrącam, a chłopak patrzy na mnie, jakby zapomniał, że tu jestem.
- Oczywiście, że nie – odpowiada – Ale ja po prostu nikomu bym się nie zwierzył.
Posyłamy sobie z Leonardem porozumiewawcze spojrzenie.
- Oj, Rafa – wzdycha Leo – Przemyśl to jeszcze raz.
Rafael zaciska usta, ale milknie na chwilę, a potem odzywa się:
- A więc, według was, więzi seksualne mogą przekładać się na te emocjonalne, a te z kolei są katalizatorem postępu znajomości, z którym wiąże się przepływ coraz bardziej poufnych danych. Tak, kiedy już ułożyłem to w logiczny ciąg rozumowania, to ma jakiś sens.
Jasne. Bo stwierdzenie „im bardziej ktoś ci się podoba, tym lepiej ci się z nim rozmawia” wcale nie jest łatwiejsze do zapamiętania ani wypowiedzenia.
- Czy to znaczy, że się zgadzasz? – w głosie Leonarda słyszę nadzieję.
- Chyba nie mam innego wyboru – Rafael wznosi oczy ku niebu, zaraz jednak poważnieje – Ale nadal uważam, że Rinelle powinna zostać.
- A to niby dlaczego? – tym razem to ja marszczę brwi.
- Bo to nie jest dobry pomysł – on powtarza swoją mantrę jakby mówił „bo jesteś za mała”.
- Powtarzasz to co najmniej raz w tygodniu – prycham – A teraz podaj jakieś konkretne argumenty.
- Konkretne mówisz? – ton chłopaka diametralnie się zmienia, teraz brzmi fałszywie lekko – To może taki: nie masz doświadczenia. Albo taki: jeśli sytuacja wymknie się spod kontrolni, nie będziesz wiedziała, co robić. Mam też „co powiedziałbym twojej matce, gdyby stała ci się krzywda?”, a także „nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś ci się tam stało”. Wystarczy?
Zatkało mnie. Nie tylko dlatego, że miał dużo racji, ale też nie wiedziałam, że tak to odbiera. Myślałam, że po prostu przejmuje się tym, że mogłabym zawalić. Ale Rafael wydaje się naprawdę o mnie martwić. Ta myśl sprawia, że robi mi się cieplej na sercu, choć nie wiem, czy to odpowiedni moment na rozczulanie się.
- Rafaelu – mówię miękko i pod wpływem impulsu podchodzę do bruneta, żeby złapać go za rękę. Nie cofa dłoni – Poradzę sobie. Znam zasady imprez – nie zostawiamy szklanek bez opieki, nie wychodzimy z obcymi ludźmi i ogólnie mamy oczy dookoła głowy. Poza tym, w liceum chodziłam na kurs samoobrony – dodaję na koniec z uśmiechem, żeby rozluźnić atmosferę.
- Nie wątpię – ton Rafaela przeczy jego słowom. Zabiera ode mnie rękę i wraca do swojej poprzedniej pozycji.
Patrzymy na siebie przez chwilę w milczeniu. Ja spojrzeniem próbuję dać mu do zrozumienia, żeby się nie martwił, on natomiast, że wcale mu się to wszystko nie podoba.
- Ekhem – Leo przypomina nam o swojej obecności chrząknięciem – To co, doszliście już do porozumienia?
- Nie – odpowiada stanowczo Rafael nadal na mnie patrząc – Ale ona i tak to zrobi. Moja aprobata jest tu zbędna.
- Będzie dobrze – mówię pewnie.
- Amen – wzdycha brunet bez przekonania.
- Macie ponad tydzień, żeby się przygotować – przypomina nam blondyn – Na pewno zdążycie.
- Amen – powtarzam za Rafaelem, tyle że z nadzieją.
***
Rafael siedzi za kierownicą także w drodze powrotnej, ponieważ, jak stwierdził, „ma wtedy przynajmniej złudzenie, że nad czymś panuje”. Cały czas jest spięty i nie odzywa się słowem. Nie chcę mu przeszkadzać, więc również milczę. Poza tym, powinnam zadać sobie kilka pytań. Na przykład: w co ja się właściwie pakuje? Rafael ma rację mówiąc, że brak mi doświadczenia. W ogóle to jakieś szaleństwo. Resztki zdrowego rozsądku podpowiadają mi, że powinnam trzymać się od tej sprawy z daleka. Oczywiście je ignoruję.
- Rafaelu? – próbuję.
- Mhm?
- Chcesz porozmawiać?
- M-m – brunet kręci głową ze wzrokiem wbitym w jezdnię. No cóż, chciałam dobrze.
Mam ochotę mu teraz powiedzieć, że jestem przy nim i może na mnie liczyć. Chciałabym, żeby to wiedział. W normalnych okolicznościach przytuliłabym go teraz, ale to, no cóż, Rafael, więc nie wiem, jakby zareagował. Dlatego właśnie nie robię nic. Reszta drogi upływa nam w zupełnym milczeniu.
Wracamy do domu niewiele później. Rafael nadal zachowuje się dziwnie, nie odzywa się, ani razu na mnie nie spojrzał. Widzę tylko jego zmarszczone czoło i zwężone źrenice. Denerwuje się i to bardzo.
- Rafaelu? – próbuję ponownie – Mogę ci jakoś pomóc?
- Pomogłaś już dość – słyszę jego gburowatą odpowiedź. Dupek. Gdyby nie znajdował się w ciężkiej sytuacji życiowej, powiedziałabym mu, co sądzę o takich odzywkach.
- Przepraszam – reflektuje się niespodziewanie chłopak – Ja wiem, że chcesz dobrze, ale… - przeczesuje palcami włosy – Po prostu w tym momencie jestem… - urywa.
- Zestresowany, zdenerwowany? – podpowiadam.
- Co? O, nie, nie – mówi Rafael cicho, kręcąc głową – Zdenerwowany to byłem, jak w trzeciej klasie podstawówki chciał mnie sprać gimnazjalista. Do mojego obecnego stanu psycho-fizycznego bardziej pasuje określenie „przerażony”.
Zaskakuje mnie jego odpowiedź.
- Przerażony? – powtarzam – Ale przecież…
- Nie wyglądam? – wpada mi w słowo – Cóż, lata praktyki.
- Nie musisz się tak bać o rodziców – mówię z przekonaniem- Mam przeczucie, że są…
- O rodziców? – brunet patrzy na mnie spod ściągniętych brwi – Już dawno pogodziłem się z tym, że najprawdopodobniej więcej ich nie zobaczę. Nie, to nie o nich się martwię.
- To o kogo? – chcę to usłyszeć, jednak w odpowiedzi otrzymuję tylko kolejne dziwne spojrzenie.
- Zaraz wracam – rzuca nagle Rafael.
- Co? Dokąd idziesz? – mam nadzieję, że nie przyszedł mu do głowy żaden głupi pomysł.
- Do sklepu.
Uff.
- A po co?
- Cóż, powiedzmy, że bez tego dzisiaj nie zasnę. Ty coś chcesz?
- Nie, dzięki… - niepokoi mnie trochę jego nagłe ożywienie, ale zanim zdążę powiedzieć coś jeszcze, on wychodzi z mieszkania.
Nie chcę siedzieć sama ze swoimi myślami, więc włączam telewizor. Chwilę skaczę po kanałach aż natrafiam na powtórkę pewnego serialu, który oglądałam jako dziecko. Wciągam się w odcinek już po kilku minutach. Oczywiście widziałam go już cztery razy, ale i tak mi się podoba.
- Kiedy on sobie przypomina, że tak naprawdę jest jej zmarłym mężem w ciele innego faceta? – rozlega się tuż za mną.
- Jezus Maria! – krzyczę zaskoczona obracając się przez ramię – Nie możesz się tak ciągle skradać! – syczę.
- Oczywiście, że mogę – Rafael wzrusza ramionami. Wygląda na to, że odzyskał swój zwykły humor, coś mi jednak podpowiada, że to tylko pozory.
Nagle mój wzrok pada na trzymane przez chłopaka przedmioty, to jest butelki z bliżej niezidentyfikowanym płynem.
- Co to? – pytam.
- Moje zakupy – odpowiada brunet.
- No to widzę, ale co dokładnie kupiłeś?
- Głównie alkohol.
- Głównie?
- Okej, tylko alkohol.
- Rafaelu! Przecież taką ilością można by upić pułk!
- Nie zamierzałem tego wypić sam – broni się Rafael – Myślałem, że ty mi pomożesz -dodaje ciszej.
- Ja?
- A widzisz tu kogoś jeszcze?
- Przestań być taki pyskaty – warczę ostro zaskoczona własnym tonem. Od kiedy to tak reaguję na zaczepki mojego współlokatora? Cóż, chyba znam odpowiedź, jednak wstyd mi się do niej przyznać.
- W porządku – chłopak, o dziwo, szybko łagodnieje – Ale napij się ze mną. Proszę.
- Dlaczego?
- Dlaczego proszę czy dlaczego ciebie?
- To drugie.
- Ponieważ picie w samotności jest raczej żałosne.
- Aha. Czyli moje towarzystwo to tak z braku laku, tak? – to miało zabrzmieć jak żart, jednak zabolało mnie, że nie powiedział „bo cię lubię” czy czegoś w tym stylu.
- Nie, wcale nie – protestuje Rafael – Gdybym chciał kogokolwiek, poszedłbym do najbliższego baru, ale ja nie chcę kogokolwiek, tylko ciebie.
To wyznanie, jakkolwiek pozbawione romantycznego kontekstu, sprawia, że się rumienię.
- Dlaczego akurat mnie? – pytam jednocześnie poprawiając włosy tak, żeby choć trochę zakryć policzki.
- Naprawdę muszę na to odpowiadać? – brunet krzywi się i zadziornie przechyla głowę, co wydaje mi się niesamowicie urocze. Mojej skórze chyba też, ponieważ przybiera jeszcze ciemniejszy odcień czerwieni. No pięknie.
- Jak mi odpowiesz, to się z tobą napiję – mówię jednocześnie modląc się, żeby moje stanowcze spojrzenie odwróciło uwagę Rafaela od rumieńców.
- Jesteś strasznie uparta – stwierdza, co przyjmuję za kapitulację – Może i tego po mnie nie widać, ale z nerwów cały aż chodzę. A ty… Cóż, poza momentami, w których szlag mnie przez ciebie trafia, działasz na mnie uspokajająco. Tak, wiem, to dziwne – robi zmieszaną minę – Ale… - nie kończy, zamiast tego wzrusza ramionami.
- Nie, to wcale nie dziwne – kręcę delikatnie głową – Uważam, że to bardzo…
- Nie w moim stylu? – mówi za mnie – Tak, zgadzam się.
Chciałam raczej powiedzieć „słodkie i rozbrajająco urocze”, ale po namyśle stwierdzam, że jednak lepiej siedzieć cicho.
- No dobra – staram się ukryć nagły przypływ wzruszenia – Mamy w ogóle jakieś kieliszki?
***
- Zalewasz!
- Njee…
- Zalewasz!
- Cuando ci mówię, que no – Rafaelowi plącze się już nie jeden język, a dwa.
- Ale to niemż… niemolż… niemożliwe! – rechoczę odrobinę przy tym bełkocząc.
Znajdujemy się w nieco dziwnych pozycjach. Ja okupuję kanapę, a ściślej przerzuciłam nogi przez oparcie, a moja głowa zwisa z siedziska. Rafael natomiast ułożył się na podłodze wzdłuż kanapy z poduszką pod głową. Wygląda cholernie dobrze, jak tak patrzy na mnie spod lekko przymkniętych powiek i z ręką pod głową. Niech to szlag. Mam straszną ochotę go dotknąć. Co najmniej. A alkohol krążący w żyłach stanowczo utrudnia mi kontrolę nad sobą.
- ¿Por qué me miras así?[2] – głos bruneta wyrywa mnie z marzeń na jawie.
O. Boże. Kocham. Hiszpański.
- No bo po prostu jakoś tak – odpowiadam bardzo elokwentnie i zmieniam pozycję tak, aby świat przestał być do góry nogami. Na chwilę zamykam oczy, ponieważ zaczyna kręcić mi się w głowie. Gdy je ponownie otwieram, zauważam dziwny wyraz twarzy Rafaela.
- No co? – pytam na widok jego zaciśniętych ust i podejrzanych iskier w oczach.
- Zupełnie nic – odpowiada tonem niewiniątka, ale jego zduszony głos podpowiada mi, że tłumi śmiech.
- Kłamiesz – oznajmiam z przekonaniem – A teraz gadaj, co cię tak rozbawiło? – staram się wyglądać groźnie, ale, sądząc po nastroju mojego rozmówcy, słabo mi to wychodzi.
- Ty – odpowiada szybki Rafael i znowu zaciska usta w wąską linię, aby się nie roześmiać. Z wysiłku (a zapewne także z powodu tego, ile wypił) odrobinę poczerwieniał na twarzy.
A niech mnie. Nawet wstawiony wygląda atrakcyjnie.
- O, znowu to robisz – parska chłopak.
- Aaale że niby co? – pytam w nieco zwolnionym tempie.
- No te… - wykonuje ręką nieokreślony ruch w powietrzu – miny.
- Jakie miny?
- Takie – Rafael w odpowiedzi uśmiecha się głupkowato i robi lekkiego zeza.
Cholera. Zauważył jak się na niego gapię.
- Daj spokój – śmieję się, aby zamaskować zażenowanie – Wcale tak nie robię.
- Rrrobisz – alkohol po raz kolejny podkreśla jego akcent. Staram się nie myśleć o tym, jak bardzo mnie to kręci.
- O, a ty znowu dziwnie mówisz! – wytykam mu żartobliwie.
- Wcale tak nie robię! – przedrzeźnia mnie on przesadnie wysokim tonem.
- Głupi – prycham i schodzę, a raczej zsuwam się niezgrabnie z kanapy i, zanim Rafael zdąży zaprotestować, siadam okrakiem na jego brzuchu.
- ¿Qué mier… - chłopak urywa, kiedy zaczynam go łaskotać – Rrrinelle! ¡¿Qué demonios estás haciendo[3]?! – próbuje się bronić.
- Łaskoczę cię – śmieję się unieruchamiając mu nadgarstki – Za karę.
- Prze-przestań! Zejdź ze mnie! – Rafaelowi również udziela się mój dobry humor, chociaż bardzo stara się to ukryć. Wierci się i usiłuje mnie z siebie zrzucić, ale nie stara się zbyt mocno.
- Słabiak – chichoczę coraz głośniej.
- Jesteś okrrropna – parska brunet i w końcu wyrywa ręce z mojego uścisku. Błyskawicznie zamieniamy się rolami i teraz to on trzyma mocno moje nadgarstki – Basta – mówi stanowczo, ale dostrzegam figlarne błyski w jego oczach.
Mi jednak już wcale nie jest do śmiechu. Przestaję się ruszać. Zapada cisza zakłócana tylko przez nasze ciężkie oddechy. Znajdujemy się bardzo blisko siebie, stanowczo zbyt blisko, żebym zachowywała się racjonalnie. Mój Boże, jego oczy są takie… A te wąskie usta… Dlaczego „wąskie” brzmi tak pej… pejra… pejorta… negatywnie? To nie jest fuj-wąskie, to jest o-tak-proszę-wąskie! Bardzo powoli zmieszam odległość dzielącą nasze twarze. Nie mam pojęcia, dlaczego Rafael się temu nie sprzeciwia, ale jestem zbyt pijana, żeby przejmować się takimi detalami. Skupiam się tylko na tym, jak cudownie wyglądają jego lodowo-błękitne tęczówki, kiedy patrzy mi prosto w oczy. Już mam przesunąć palcem po jego dolnej powiece, gdy nagle czuję, że coś jest nie tak…
O cholera. Będę rzygać!
Błyskawicznie zrywam się na równe nogi i pędzę do łazienki. Zdążam w ostatniej chwili. Ledwo udaje mi się pochylić nad muszlą, kiedy wstrząsa mną pierwsza fala torsji.
- Rinelle? – słyszę zaniepokojony głos Rafaela dobiegający z salonu – Rinelle, czy… ¡O, joder! – klnie, gdy staje w drzwiach łazienki.
Próbuję coś powiedzieć, ale jednak mi się nie udaje, ponieważ wymiotuję po raz kolejny.
- Espera, voy a sostener tu[4]To znaczy, potrzymam ci włosy – dociera do mnie jak przez mgłę, a kilka sekund później wszystkie kosmyki, które do tej pory zasłaniały mi wzrok, magicznie gdzieś znikają. Mój organizm postanawia to uczcić trzecią falą mdłości.
Po kilku koszmarnie długich minutach nareszcie udaje mi się wyrzucić z siebie całą zawartość żołądka.  Z cichym stęknięciem zmieniam pozycję i opieram się plecami o chłodne kafelki. Poświęcam chwilę, aby podziękować w duchu Rafaelowi za pomysł spięcia mi włosów. A właśnie, czym to zrobił? Nie przypominam sobie żadnych spinek zostawionych na wierzchu. Sięgam do głowy i natrafiam na coś cienkiego i plastikowego, a jak się okazuje miejscami także gumowego. No tak, moja szczoteczka do włosów. Całkiem pomysłowe.
- Ehm, Rinelle? – głos bruneta wyrywa mnie z zamyślenia i Masz… masz coś na tym, no… - walczy z językiem – Zyweczrze.
Po chwili skupienia dochodzę do wniosku, że miał na myśli sweter. Zerkam w dół i zauważam na nim jakąś plamę.
- O cholera – wyrywa mi się – No, zarzygałam go.
- No…
- Dobra, ściągam – decyduję i tak też robię. Następnie ciskam brudnym ubraniem do pralki i podchodzę do umywalki, aby przemyć twarz oraz usta. Kątem oka zauważam, że Rafael odwraca wzrok, jakby zakłopotany. O co chodzi? Nie przeszkadzało mu patrzeć, jak wymiotuję, ale kiedy próbuję się doprowadzić do porządku to już problem?
- Co jest? – pytam (absolutnie nie) uroczo zachrypniętym głosem.
- N-nie, nic…
- To dlaczego rozmawiasz ze ścianą obok zamiast ze mną?
- To naprawdę nic takiego, tylko twój podkoszulek… - odpowiada w końcu chłopak, chociaż to nadal wygląda, jakby konwersjował z wieszakiem na ręczniki. Zaraz, konwersjował? Nie tak się chyba mówi… A, do diabła z tym.
Po raz kolejny tego wieczoru spoglądam na swój biust, próbując zrozumieć, o co chodzi mojemu współlokatorowi. Owszem, pochlapałam się trochę wodą i teraz przez podkoszulek prześwituje moja bielizna. Cholera, uwielbiam ten biustonosz. Jest łądny, czerwony, a do tego zarąbiście wygodny! Zupełnie nie wiem, co Rafaelowi się w nim nie podoba.
- No co? – wzruszam ramionami – Przecież wszystko w porządku.
- Tak, tak, w porządku – zgadza się brunet dziwnie szybko – Wiesz co? Jest już póź-późno, może… odprowadzę cię do twojej sypialni?
- Myślę, że jeszcze pamiętam drogę – chichoczę, ale jednak przyjmuję [omoc Rafaela, ponieważ nadal mam mały problem z utrzymaniem równowagi.
- Uff! – stękam ciężko lądując na łóżku – No, faktycznie pora spać – stwierdzam i zaczynam ściągać spodnie, żeby przebrać się w piżamę. Rozpięcie ich nie sprawia mi problemu, ale dalej już nie chcą współpracować.
- No niee – jęczę zawiedziona własnymi umiejętnościami striptizerskimi, a raczej ich brakiem – Raf, weź mi pomóż.
- Że co? – głos chłopaka z niewiadomych przyczyn podnosi się niemal o oktawę – To chyba nie najlepszy pomysł.
- Tak, to już dzisiaj słyszeliśmy – irytuję się.
- Możliwe, ale…
- Bądźże człowiekiem! – błagam go – Prze-cież nie wyś-pię się w jean-sach – marudzę jednocześnie dostając czkawki.
- Ale chyba nie powinienem…
- Jezuu, pro-szę cię.
- Dobrze, już dobrze – kapituluje Rafael – Ale przestań zachowywać się jak małe dziecko.
- Wcale się tak nie zachowuję – oznajmiam bardzo dojrzale.
- Aha. I nie robisz min jak dziesięciolatka? – brunet unosi jedną brew.
- Nie robię – przewracam oczami i wydymam usta.
- Taa, jasne – Rafael odgarnia opadające mu na czoło kosmyki – No to, hm… Dasz radę zsunąć je chociaż trochę niżej? – pyta kiwając głową na moje spodnie.
- Sprawdzę – odpowiadam i ciągnę jeansy w dół za szlufki. Udaje mi się obciągnąć je jeszcze do połowy bioder, ale tylko dotąd. Przeklęte obcisłe spodnie – Tylko tyle – wzdycham ciężko
- Eee, okej… - podchodząc do mnie Rafael znowu unika kontaktu wzrokowego. Co się dzisiaj z nim dzieje? – W takim razie… może połóż się na łóżku, a ja pociągnę za te, no – brakuje mu słowa, więc palcem wskazuje na moje nogawki.
Posłusznie spełniam jego polecenie. Gdy już znajduję się w ustalonej pozycji, Rafael liczy do trzech, a potem szarpie mocno za jedną z nogawek. Niestety, spodnie zostają na swoim miejscu, za to ja ląduję tyłkiem na podłodze wraz z kołdrą, której się trzymałam. Zapamiętać: następnym razem złapać się łóżka.
- Auć! – stękam z bólu, ale zaraz zaczynam chichotać, ponieważ ta sytuacja wydaje mi się nagle bardzo zabawna.
- Nie rozpraszaj się – upomina mnie brunet – To… trudne – widzę, że on też walczy z uśmiechem wypływającym mu na twarz – Vale, el intento número dos[5].
Tym razem chwytam mocno za drewnianą nogę i nie puszczam, dopóki nie oswabadzam swojej z jednej z nogawek.
- Uff, jeszcze jedna – mówi Rafael z policzkami zaczerwienionymi od wysiłku.
- Oj, ty chyba nie masz zbyt dużego doświadczenia w rozbieraniu dziewczyn – żartuję nieprzyzwoicie, za co winię alkohol. Chłopak nie odpowiada, tylko czerwieni się jeszcze bardziej, za co również winię alkohol, ponieważ nie wydaje mi się, żebym mogła go aż tak zawstydzić.
- Dobra, koniec żartów, wracamy do pracy – ponagla mnie.
Sytuacja się powtarza. Rafael liczy do trzech, a ja chwytam się mocniej łóżka i po jednym silnym szarpnięciu moja druga noga również zostaje uwolniona. Finał akcji jest jednak nieco inny niż poprzednio. Rafael, zamiast wyprostować się z właściwą sobie gracją, leci dalej do tyłu z moimi spodniami w dłoni. Zatrzymuje się dopiero na ścianie za nim.
- Bolało – narzeka na siedząco rozcierając sobie plecy.
Tak skarga oraz jej powód wywołują u mnie nagły atak śmiechu. Oczywiście nie mogę się opanować i zaraz znowu łapie mnie czkawka, przez co teraz wydaję z siebie nieludzkie dźwięki, jakbym się krztusiła.
- Przestań – Rafael udaje, że krzywi się z niesmakiem, jednak zaraz do mnie dołącz. No, może pomijając czkawkę.
Ma bardzo przyjemny, niski śmiech, który dobiega z głębi jego klatki piersiowej. A sposób, w jaki trzęsą się jego barki… Cholera, nie powinnam tyle pić przy tym człowieku.
- To, eee… dzięki za hm, pomoc – dukam jednocześnie czując nagły przypływ gorąca – A teraz chciałabym rozebrać cie… to znaczy siebie! To znaczy, przebrać się w piżamę i pójść spać! Sama! – najwidoczniej nie mam już kontroli nie tylko nad swoimi myślami, ale także i słowami.
- Ach, tak, jasne – Rafael podrywa się z podłogi. Posyła mi coś na kształt uprzejmego uśmiechu, ale gdy tylko jego wzrok napotyka mój, on momentalnie odwraca głowę. Poważnie wyglądam aż tak okropnie?
- No to… dobranoc – żegna się i wychodzi z pokoju. Sekundę później orientuje się, że zabrał ze sobą moje spodnie, więc wraca, odkłada je na bok, mamrocze pod nosem kolejne „dobranoc” i ponownie wychodzi, tym razem zamykając za sobą drzwi.
Tłumię chichot. Jest taki uroczy, kiedy nie potrafi się skupić. Powinniśmy częściej urządzać takie wieczorki.
Nie, wróć, nie powinniśmy. Po pierwsze nie piliśmy dla zabawy, tylko dlatego, że Rafaelowi jest ciężko i chciał się odstresować, a ja nie potrafię mu odmówić. Po drugie w ogóle nie powinnam przy nim pić, bo przy Rafaelu i bez alkoholu moja wyobraźnia szaleje, a na trzeźwo łatwiej mi ją kontrolować. Za to dzisiaj… Psiakrew, ja go prawie pocałowałam! I gdyby nie powstrzymały mnie mdłości, na pewno bym to zrobiła, a potem żałowała. To znaczy, nie z powodu samego faktu pocałowania Rafaela. To akurat pewnie by mi się podobało i to bardzo. Ale co on na to? Przeczucie podpowiada mi, że nie zareagowałby dobrze. Jakoś nie sądzę, żeby czuł do mnie to samo co ja do niego, a poza tym ma o wiele ważniejsze sprawy na głowię. Wrócę do tematu, jak wszystko się uspokoi. Kiedyś, może. Na razie postaram się tylko nie ślinić, kiedy znowu zobaczę Rafaela.
Usatysfakcjonowana moim postanowieniem decyduję w końcu przebrać się w piżamę, ale w ciemności nie mogę jej znaleźć. Po chwili namysłu dochodzę do wniosku, że nie chce mi się zapalać światła, ani tak naprawdę jej szukać, więc po prostu to olewam i idę spać nago. Moszczę się wygodnie w pościeli i już po chwili zapadam w głęboki sen.



[1] Hiszp. „Nigdy w życiu, Leonardo!”.
[2] Hiszp. „Dlaczego tak na mnie patrzysz?”.
[3] Hiszp. „Co ty do cholery robisz?!”.
[4] Hiszp. „Zaczekaj, potrzymam twoje…”
[5] Hiszp. „Okej, podejście numer dwa”.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 25

Rozdziały 8 i 9

Rozdział 24