Rozdział 30


Obudziłem się zlany potem. Na wpół przytomny sięgnąłem do biurka, żeby sprawdzi godzinę na telefonie. Trzecia nad ranem. To by wyjaśniało panującą w pokoju ciemność. Usiadłem na chwilę, aby zrzucić z siebie wilgotną kołdrę, po czym z powrotem opadłem na poduszkę. Nawet leżąc na plecach oddychałem ciężko, zbyt ciężko. Odgarnąłem kosmyki włosów klejące mi się do czoła. Gdy tylko moja dłoń dotknęła skóry, zauważyłem, że byłem cały rozpalony, choć nie powinienem. Przed pójściem spać uchyliłem okno i teraz wpływało przez nie chłodne powietrze. Zamknąłem na moment oczy, żeby zebrać myśli. Przerwany przed kilkoma sekundami sen powoli rozpływał się pod moimi powiekami. Chciałbym powiedzieć, że już go nie pamiętam, ale to nieprawda. Niektóre fragmenty pozostały mi w pamięci tak wyraźnie, jak gdyby były prawdziwymi wspomnieniami. Nie mogąc się ich pozbyć, czekałem, aż same wyblakną, ale na próżno. Otwarłem oczy w nadziei, że pozbędę się w ten sposób nacierających obrazów. Pomogło, jednak wiedziałem, że gdy tylko na nowo je zamknę, one powrócą. A na to nie byłem gotowy. Przerażały mnie. Za dnia miałem nad sobą kontrolę, ale w nocy… Jak mogłem powstrzymać sny? Musiałem się tego szybko nauczyć.
Przeciągnąłem ręką po twarzy. Czy jeszcze dzisiaj zasnę? Mam nadzieję. Czy sny powrócą? Mam nadzieję, że nie. A o czym śniłem do tej pory? Czy raczej, o kim? Cóż, pozornie o niczym strasznym. O Rinelle, o nas. Ta przerażająca część zaczynała się dopiero wtedy, gdy okazało się, że to wcale nie był koszmar…

***

Boże. Święty. Moja. Głowa.
Taka jest moja pierwsza myśl po przebudzeniu. To znaczy, mniej więcej. Gdyby nie pulsujący ból rozsadzający mi czaszkę, na pewno wyartykułowałabym coś inteligentniejszego.
Wcale nie chcę jeszcze wstawać, ale oślepiająco jasne promienie słońca wpadające do pokoju uniemożliwiają mi dalszy sen. Jęczę i zwlekam się z łóżka. Czuję się, jakby przejechał po mnie czołg. Tylko dlaczego? Ach, tak. Alkohol. W zbyt dużych ilościach, jak się okazuje.
Jezu. Naprawdę łeb mi pęka. Poza tym, nadal jestem na wpół przytomna. Przecieram oczy starając się trochę obudzić. Średnio pomaga. Może jak się trochę poprzeciągam, rozprostuję plecy… Chwila moment. Dlaczego gdy opieram dłonie na wysokości krzyża, czuję pod palcami nagą skórę zamiast materiału piżamy? Odpowiedź dociera do mnie po jakiejś sekundzie. Jestem absolutnie naga! A co gorsza, nie pamiętam nic z ostatniego wieczoru. Czy my z Rafaelem…? Nie. Niemożliwe. A jeśli? Cholera. Cholera, cholera, cholera. Nie mam pojęcia! A moje porozrzucane po pokoju ubrania z wczoraj bynajmniej mnie nie uspokajają.
Dobra, Rinelle, weź się w garść. W pośpiechu biorę z szafy jakieś czyste ciuchy i upewniwszy się uprzednio, że korytarz jest pusty, przemykam do łazienki. Tutaj znajduję swój sweter, przez co jęczę w duchu. Oby prysznic magicznie przywrócił mi pamięć, ponieważ nie zniosę więcej scenariuszy podsuwanych przez skacowaną wyobraźnię. Niestety, moje nadzieje okazują się płonne. Pół godziny później, chociaż już ubrana i uczesana, nie jestem ani trochę bliżej odtworzenia sobie wydarzeń z wczoraj. Cóż, chyba nie mam innego wyjścia, jak tylko spytać o nie Rafaela.
Wychodzę z łazienki nerwowo poprawiając przy tym spódniczkę i bluzkę. Sądząc po odgłosach zamykanych szafek i lodówki, Rafael znajduję się teraz w kuchni, więc tam właśnie idę.
- Dzień dobry – witam się stając w progu. Na dźwięk mojego głosu myjący naczynia brunet aż podskakuje.
- Nie słyszałem, jak weszłaś – mówi obracając się do mnie. Dziwne, wydaje się jakiś spięty. To znaczy, bardziej niż zwykle. Świetnie. Przynajmniej nie jestem jedyna.
- To… jak ci minęła noc? – nie bardzo wiem, jak mam go zapytać o wczoraj, więc tylko opieram się o framugę z udawanym luzem.
- Dość… znośnie – odpowiada chłopak ostrożnie.
- To świetnie – uśmiecham się sztucznie – Hm, a wiesz, że z kubka kapie ci woda, prawda?
Rafael spogląda w dół, a następnie szybko odstawia ociekające naczynie do zlewu i wyciera wilgotne dłonie o spodnie.
- Dzięki – rzuca ze wzrokiem wbitym w podłogę – A ty jak się czujesz?
- Fizycznie? Cóż, poza kacem mordercą mam się świetnie – znowu się uśmiecham, tym razem szczerze, ponieważ to słodkie, że o to pyta. – Tylko film musiał mi się urwać, ponieważ nic nie pamiętam z poprzedniego wieczoru.
- Zupełnie nic? – brunet nagle podnosi na mnie swoje błękitne, zaniepokojone oczy.
- No, prawie nic – odpowiadam czując miękkość w kolanach, którą postanawiam zwalić na kaca – I byłabym ci wdzięczna, gdybyś mógł mi opowiedzieć, co… robiliśmy.
- Jasne, ale może najpierw usiądź, bo wyglądasz, jakbyś miała się zaraz przewrócić.
- Dzięki – parskam – Ty to wiesz, co z rana powiedzieć kobiecie – mój żart miał rozluźnić atmosferę, ale z jakiegoś powodu osiąga zupełnie odwrotny efekt. Teraz pewnie dałoby się ją kroić nożem.
- Jaka jest ostatnia rzecz, którą zapamiętałaś? – kiedy już siadamy przy stole, Rafael gładko zmienia temat.
- Hmm – potrzebuję chwili na zebranie myśli – Chyba to, jak wracasz ze sklepu z dużą ilością podejrzanego alkoholu.
- To by się zgadzało. Coś jeszcze?
 Próbuję się skupić, ale pulsujący ból głowy nasila się, skutecznie mi to uniemożliwiając.
- Poczekaj, poszukam jakiejś aspiryny – chłopak wstaje i zaczyna przeszukiwać kuchenne szafki. Po minucie stawia przede mną szklankę z przeźroczystym gazowanym płynem, co jest w tym momencie spełnieniem moich marzeń.
- Dzięki – wypijam miksturę jednym haustem, modląc się, żeby zaczęła działać jak najszybciej – Na czym stanęliśmy?
- Pytałem, czy coś jeszcze pamiętasz.
- A, tak. Ale to już chyba wszystko, nic więcej nie przychodzi mi na myśl.
- W porządku. W takim razie powiem ci, co ja pamiętam. Kiedy wróciłem z zakupów, po prostu sobie usiedliśmy i rozpoczęliśmy pierwszą butelkę. Na początku niezbyt ci smakowało, ale szybko zaczęłaś się ze mną wyścigować.
- O Boże… - jęczę zażenowana własnym zachowaniem.
- To znaczy, nie dosłownie – prostuje Rafael – Nie liczyliśmy kieliszków, ale w każdym razie nie ociągałaś się.
- Tak, to już zrozumiałam, ale co było dalej?
- A dalej to… rozmawialiśmy.
- O czym?
- Szczerze to nie bardzo pamiętam. Ale to musiały być straszne pierdoły, ponieważ było już późno, a my trochę wypiliśmy. Wiem tylko, że się… wygłupialiśmy.
- Wygłupialiśmy?
- Przecież to właśnie powiedziałem.
- Cortez… - warczę przez zaciśnięte zęby – Nie drażnij się ze mną. Nie dzisiaj. Łeb mi tak pęka, że ledwo znoszę tykanie zegara. Jeśli jeszcze ty zamierzasz być złośliwy i sarkastyczny, to uprzedzam, że mogę tego nie wytrzymać.
Przez kilka sekund Rafael patrzy na mnie spod ściągniętych brwi, po czym przenosi wzrok na swoje dłonie i kontynuuje jak gdyby nigdy nic:
- Tak jak mówiłem, piliśmy, gadaliśmy o różnych bzdurach, śmialiśmy się. A potem się pochorowałaś.
- Ja?
- No przecież nie ja.
- Rafaelu, ostrzegam cię…
- Już, już, w porządku – chłopak unosi ręce w pojednawczym geście – Tak, ty. Nagle zrobiłaś się zielona na twarzy i pobiegłaś do łazienki.
- O nie…
- O tak. Muszę przyznać, że była to spektakularna akcja. Wystrzeliłaś jak z procy, a następnie wyrzucałaś z siebie zawartość żołądka przez dobrych kilka minut. Udało mi się tylko w porę spiąć ci włosy.
- Byłeś przy tym?! – nie wiem, czy jestem bardziej zaskoczona, czy przerażona.
- Nie inaczej.
- Jezu… - ukrywam twarz w dłoniach – Tak strasznie mi głupio…
- No to poczekaj, aż usłyszysz resztę – prycha brunet.
- Że co proszę?!
- A nie, nie, ja nie… - Rafael próbuje cofnąć swoje słowa, ale ja wiem, że historia jeszcze się nie skończyła.
- Mów – nakazuję – Cokolwiek by to nie było, mów – opieram się wygodniej na krześle w oczekiwaniu na kolejne żenujące fakty z wczorajszego wieczoru.
- Jak chcesz – wzrusza ramionami mój rozmówca – Czyli tak, picie, żarty, wizyta w łazience… Kiedy skończyłaś wymiotować, postanowiłaś się trochę umyć. Ochlapałaś sobie przy tym sweter, więc postanowiłaś… - urywa, robiąc niewyraźną minę.
- Co. Co postanowiłam? – domagam się odpowiedzi.
- Zwyczajnie go zdjąć – wyznaje Rafael, uważnie studiując swoje paznokcie.
Zamykam oczy jednocześnie próbując opanować palący mnie wstyd.
- Błagam cię, powiedz, że miałam coś pod spodem.
- Tak, jakiś podkoszulek… czy coś.
Ta odpowiedź trochę mnie uspokaja, ale niewiele pomaga wykwitający na mojej twarzy rumieniec.
- Dobra, dalej – decyduję się zakończyć to jak najszybciej – Co jeszcze robiliśmy… robiłam tej nocy?
- Nic takiego.
- Rafaelu, obudziłam się dziś rani z wielkim kacem i do tego zupełnie naga, więc jeśli pamiętasz jeszcze coś z naszego wczorajszego posiedzenia, to bardzo cię proszę, żebyś mi o tym powiedział – wpatruję się w bruneta twardo. On na sekundę podnosi na mnie wzrok, ale zaraz spuszcza go z powrotem. Nie podoba mi się to. Wygląda na zawstydzonego. A Rafael nigdy się niczego nie wstydzi.
- No… odprowadziłem cię do twojej sypialni – mówi w końcu.
- I? – ciągnę go za język.
- I położyłem cię do łóżka.
- Ale?
- Ale stwierdziłaś, że niewygodnie będzie ci spać w ubraniu, więc postanowiłaś się przebrać.
- I ty przy tym byłeś?! – mój głos staje się wyższy o jakąś oktawę.
- No… prosiłaś mnie o pomoc.
- O pomoc?! – mój Boże, czyżbym podrywała go aż tak bezczelnie?!
- Owszem – chłopak potwierdza moje najgorsze obawy – Ale nie robiłaś tego jakoś… sugestywnie – dodaje szybko, jakby odczytując moje myśli – Naprawdę nie mogłaś poradzić sobie ze ściągnięciem spodni.
Zamieram. Ledwo udaje mi się zadać ostatnie pytanie.
- Czy to tyle?
- Tak, pomogłem ci tylko ściągnąć jeansy, a potem już poszliśmy spać. Osobno, każde w swoim pokoju – dodaje brunet tak, abym nie miała już żadnych wątpliwości.
- Przynajmniej tyle – szepczę do siebie, a głośniej mówię: - Nawet nie wiem, jak mam cię przepraszać, tak strasznie mi wstyd.
- Przestań, nie takie rzeczy już przecież widziałem – chłopak macha ręką i znowu posyła mi przelotne spojrzenie – To znaczy… nie przejmuj się. To ja poprosiłem cię, żebyś dotrzymała mi towarzystwa. Poza tym, sam byłem wstawiony, więc też nie myślałem do końca racjonalnie.
- Właśnie. Jak to możliwe, że ta tutaj umieram, a ty wydajesz się być zupełnie świeży? – zastanawiam się.
- Cóż, po pierwsze chyba wypiłaś więcej ode mnie. A nawet jeśli wypiłabyś tyle samo, to na ciebie i tak podziałałoby mocniej. To zależy od masy ciała – tłumaczy Rafael – Generalnie im więcej ważysz, tym lepiej tolerujesz alkohol. Oczywiście to nie jedyne kryterium, ważny jest też na przykład wiek, ale w naszym przypadku to nie ma większego…
- Rozumiem – postanawiam mu przerwać, ponieważ rozpoczął swój uczony monolog, jak z resztą zawsze, kiedy się denerwuje. Dzisiaj jednak tego nie zniosę. – Czy możemy puścić wydarzenia tej nocy w niepamięć? – pytam z nadzieją.
- Jestem za – ku mojej uldze brunet się zgadza – To co, masz dzisiaj wolne? – zagaduje.
- Słucham? – nie rozumiem, co ma na myśli.
- Dochodzi już dziewiąta. Normalnie otwierasz o tej porze księgarnię.
- O cholera! – zrywam się jak oparzona – Przecież ja się spóźnię!
- To akurat pewne – stwierdza irytująco Rafael.
Nie mam jednak czasu na przepychanki słowne, ponieważ właśnie dostaję turbodoładowania. Zaczynam pakować torebkę w ekspresowym tempie. Bogu dzięki wcześniej wzięłam prysznic. Makijaż zrobię już na miejscu.
W rekordowym czasie pięciu minut udaje mi się zebrać całkowicie. Już mam ubierać buty, przez co ból głowy znowu daje o sobie znać, przez co muszę trochę zwolnić.
- Rinelle, łap – Rafael rzuca w moją stronę blister z jakimiś tabletkami. Oczywiście mój refleks śpi, więc zamiast w mojej ręce, leki lądują w moim bucie.
- Dzięki – mówię i od razu zażywam dwie tabletki, a resztę wsuwam do kieszeni.
Ten dzień będzie wyzwaniem.

***

Oczywiście wszystko sprzymierzyło się dzisiaj przeciwko mnie, nie wyłączając komunikacji miejskiej. Jadąc tramwajem próbowałam dyskretnie się pomalować. O ile z tuszem do rzęs jakoś sobie poradziłam, to już kredką do ust przejechałam sobie aż pod oko. Dzięki za gwałtowne hamowanie, panie kierowco.
Miałam wysiadać na następnym przystanku, więc wstałam z siedzenia, jednocześnie próbując zetrzeć kolorowy zygzak z policzka. W tym momencie pojazd, a jakże, znowu zahamował. Szarpnęło mną do tyłu, przez co wylądowałam na kolanach jakiegoś faceta. Zmieszana zaczęłam mamrotać jakieś przeprosiny, ale sądząc po promiennym uśmiechu mężczyzny, wcale nie miał mi za złe braku koordynacji.
W końcu tramwaj stanął zupełnie, co oznaczało, że musiałam wyjść w trybie przyspieszonym. I tak właśnie doch0dzimy do chwili obecnej, w której pędzę na złamanie karku, byle tylko zdążyć. Docieram na miejsce dosłownie minutę przed czasem. Znalezienie odpowiedniego klucza zajmuje mi całą wieczność, ale w końcu drzwi ustępują. Dobra, teraz szybko. To znaczy, jeszcze szybciej. Światło, ekspres, woda, aspiryna. Tę ostatnią wypijam, a raczej połykam, zanim jeszcze zdąży się porządnie rozpuścić. Stres i napięcie stopniowo mijają, ale za to przypomina o sobie potężny ból głowy. Jęczę. Jedna aspiryna tu nie wystarczy.
Wychodzę z zaplecza, ponieważ nie mogę znieść dźwięków, jakie wydaje z siebie ekspres do kawy, po czym sprawdzam, czy nie trzeba uzupełnić niektórych pozycji na półkach. Na szczęście wszystko okazuje się być w porządku, dzięki czemu zostaje mi jeszcze chwila na wypicie upragnionej kawy. Udaje mi się jednak tylko wyjść z zaplecza, kiedy rozlega się dźwięk dzwonka przy drzwiach, oznajmiający przybycie pierwszego klienta. No trudno. W ciągu dnia na pewno znajdę jeszcze chwilę na małą przerwę.

***

Chyba pierwszy raz w życiu narzekałem na niedobór pracy. Bynajmniej nie było jej mniej niż zwykle, wręcz przeciwnie, ale i tak okazała się nie dość absorbująca.
Korepetycje miałem zaplanowane dopiero na popołudnie, więc na razie zabrałem się za tłumaczenie jednej z pozycji, które przesłało mi wydawnictwo. Był to przewodnik po Andaluzji, więc w normalnych okolicznościach powinienem uprać się z nim dość szybko. Ale to nie były normalne okoliczności, ponieważ nie mogłem się skupić. Moje myśli cały czas wędrowały ku Rinelle. Już nawet nie powodowały irytacji. Teraz po prostu mnie przerażały. Nie znałem wcześniej takich uczuć i szczerze mówiąc, nigdy nie przypuszczałem, że mógłbym być do nich zdolny. Z czysto fizycznym przyciąganiem jeszcze dałbym sobie radę. Sprawy potoczyłyby się wtedy jak z Carmen – łatwo przyszło, łatwo poszło. Ale w tym wypadku nic nie było łatwe, ponieważ to, co było pomiędzy mną a Rinelle wykraczało daleko poza granice zwykłej fascynacji. Coraz boleśniej to sobie uświadamiałem. A co do Rinelle – dało czytać się z niej jak z otwartej księgi. Kiedy widziałem, jak patrzy na mnie tym spojrzeniem pełnym ciepła i nadziei, czułem się, jakbym tonął. I tak właśnie było. Tonąłem we własnych myślach, uczuciach, a także strachu. Bo chociaż od kilku tygodni wykazałem się wybitnym egoizmem oraz brakiem silnej woli, to jednak nigdy nie zgrzeszyłem naiwnością. Nawet przez chwilę nie łudziłem się, że ta historia mogłaby mieć szczęśliwe zakończenie. Upadek byłby nieuchronny i bolesny i nie wiadomo, kogo zraniłby bardziej. Dlatego wczoraj pomyślałem, że gdybym zaczął traktować Rinelle jak zwykłą znajomą, na przykład kumpla od kieliszka, to przestanę… widzieć Rinelle jako kobietę. Jaki byłem głupi. Wystarczyło kilka sekund, parę niewinnych dotyków i jeden prawie-pocałunek żebym zrozumiał, że ten pomysł od początku skazany był na niepowodzenie. Gdyby Rinelle się nie pochorowała, ten wieczór mógłby zakończyć się naprawdę źle. Drugi raz nie mogłem sobie na to pozwolić. Jedynym wyjściem z sytuacji było rozdzielenie się, stała separacja.
Za dwa tygodnie, obiecałem sobie. Kiedy tylko będzie już po tej nieszczęsnej imprezie urodzinowej, wymyślę coś, żeby przerwać tę udrękę. A na razie… Na razie zamiast akapitu o Alhambrze, spod mojego długopisu wyszedł kolejny portret Rinelle. Miała na nim tą samą uroczą i przestraszoną minę, kiedy opowiadałem jej o wydarzeniach wczorajszego wieczoru.
Joder, muszę zacząć to kontrolować.

***

Zasze uważałam poniedziałki za jedne ze spokojniejszych dni w pracy, ale od dzisiaj zmieniam zdanie. W księgarni ruch jak w Rzymie. Dopiero o drugiej robi się pusto i znajduję chwilę, żeby chociaż zamówić pizzę. Tak, wiem, tłuste palce plus książki równa się katastrofa. Będę uważać, obiecuję.
Jakieś pół godziny później słyszę dzwonek przy drzwiach szczęśliwie oznajmiający przybycie dostawcy, a nie kolejnego klienta. Młody mężczyzna podchodzi do lady, przy której stoję i kładzie na niej płaskie pudełko.
- Ile płacę? – pytam.
- Dwadzieścia – pada odpowiedź, która z niewiadomych przyczyn mrozi mi krew w żyłach.
Ten głos… Już go gdzieś kiedyś słyszałam.
Gwałtownie podnoszę głowę znad portfela i wbijam wzrok w dostawcę. On najpierw wydaje się zaskoczony, lecz zaraz dostrzegam w jego oczach niebezpieczny błysk świadczący o tym, że on również mnie rozpoznał.
- To ty… - mówi cicho, a drapieżny, przerażający uśmiech pojawia się na jego twarzy.
Nie jestem w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku, poruszyć się, nic. Stoję tylko jak sparaliżowana i wpatruję się w oczy jednego z mężczyzn, którzy półtora miesiąca temu włamali się do naszego mieszkania.
- Mam nadzieję, że nie gniewasz się za tamten bałagan, skarbie. To nie powinno się więcej powtórzyć – z tymi słowami zakłada mi kosmyk za ucho. Kiedy cofa rękę, puszcza do mnie oko, po czym zabiera banknot z blatu i… zwyczajnie odchodzi.
Nawet nie próbuję go zatrzymać. Odczekuję chyba z pół minuty i dopiero wtedy biegnę do drzwi, aby zamknąć je na klucz. Wrażenie otępienia zaczyna słabnąć, pozostaje już teraz tylko czysty strach. Nagle wybucham niepohamowanym płaczem. Kulę się przy drzwiach i pozwalam moim emocjom płynąć wraz ze łzami. Trwam tak minutę, a może godzinę, nie mam pojęcia. Kiedy wydaje mi się, że mogę myśleć już mniej więcej jasno, wyciągam z kieszeni telefon i wybieram numer pierwszej osoby, która przychodzi mi na myśl.

***

Dzieciak, z którym już od godziny siedziałem nad zadaniami z matematyki, był naprawdę wybitny. Wybitny w marnowaniu swojego i mojego czasu, a także pieniędzy rodziców, którzy łożyli na korepetycje. W ogóle nie umiał się skupić, ciągle przestawiał cyfry i zmieniał znaki. Nie mogłem jednak nie docenić jego szkiców, które wykonywał na marginesach zeszytu, kiedy nie umiał poradzić sobie z jakimś zadaniem (czyli praktycznie przez cały czas). Oczywistym było, że miał predyspozycje do rzeczy zupełnie innych niż nauki ścisłe, jednak jego rodzice usilnie to ignorowali.
- Nieźle ci wyszła ta wieża – skomplementowałem jeden z rysunków. On, zaskoczony, podniósł na mnie pełen poczucia winy wzrok.
 - Przepraszam – wymamrotał – Po prostu…
- Nie możesz się skupić?
- Mhm.
Przyjrzałem mu się uważnie. Miał dopiero czternaście lat, a już wyglądał na tak zniechęconego i nieszczęśliwego, jak gdyby przeżył co najmniej trzy razy tyle, a po drodze zdążył się jeszcze wypalić zawodowo.
- Kim chcesz zostać w przyszłości? – zapytałem odchylając się na krześle.
- Lekarzem? – to nie zabrzmiało przekonująco.
- Jasne. A tak naprawdę?
- Ehm… architektem.
- Blisko, ale to jeszcze nie to.
- No dobra – odparł chłopak po chwili wahania, a w jego oczach pojawił się nieobecny wcześniej błysk – Chciałbym projektować postacie do gier i komiksów – spuścił wzrok, jakby spodziewał się słów dezaprobaty z mojej strony. Nie doczekał się ich jednak, więc posłał mi nieufne spojrzenie.
- No co? – wzruszyłem ramionami.
- Czekam, aż zaczniesz się ze mnie nabijać – burknął.
- A niby czemu miałbym to robić?
- Nie wiem. Wszyscy robią.
- Ja nie.
- Na serio?
- Na serio. Uważam nawet, że ten pomysł ma o wiele więcej sensu niż ślęczenie nad równaniami kwadratowymi przez trzy godziny w tygodniu.
- Na serio?
Przewróciłem oczami. Ten dzieciak (nigdy nie mogłem zapamiętać jego imienia) naprawdę powinien wzbogacić swoje słownictwo.
- Tak, na serio. Właściwie to dlaczego nie bierzesz lekcji rysunku? – dopytywałem, choć z góry znałem już odpowiedź.
- Moi rodzice by się na to nie zgodzili.
- A pytałeś ich?
- Tak jakby.
- A tak nie jakby?
- No… nie pytałem. Ale ty nie wiesz jacy oni są – bronił się chłopak.
- Och, czyżby?
- Tak. Chcą, żebym został lekarzem albo prawnikiem. W ogóle nie liczą się z moim zdaniem, nie chcą nawet słyszeć o rysowaniu! Ale co ty możesz o tym wiedzieć – prychnął.
Oj, zdziwiłbyś się, pomyślałem.
- Coś tam wiem – uciąłem – Dam ci jedną radę, młody – starałem się zignorować fakt, że zacząłem brzmieć jak mój brat – Jeśli naprawdę czegoś chcesz, to musisz to sobie wziąć sam, bez względu na to, co mówią inni.
Chłopak już miał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie moja kieszeń zawibrowała, oznajmiając połączenie przychodzące z nieznanego numeru. Przeprosiłem tego jak-mu-tam i odebrałem.
- Halo?
- R-Rafaelu, to ty? – po drugiej stronie odezwała się Rinelle. Już miałem jej odpowiedzieć, że skoro wybrała mój numer, to raczej wiedziała, kto odbierze, jednak coś w jej głosie mnie powstrzymało.
- Tak, to ja – odparłem – Jestem teraz w pracy. Czy to coś pilnego?
- Tak… n-nie, nie wiem – jąkała się, co znaczyło, że sytuacja była poważna.
- Co się stało? – od razu przeszedłem do rzeczy.
- Przyszli tutaj… to znaczy, przyszedł, jeden…
- Kto? Kto taki?
- W-włamywacz.
Natychmiast usiadłem prosto.
- Gdzie jesteś?
- W księgarni, ja nie…
- Nie ruszaj się stamtąd, już po ciebie jadę – rozłączyłem się i zacząłem pośpiesznie zbierać swoje rzeczy.
- To już koniec? – zdziwił się dzieciak.
- Na dzisiaj tak – odpowiedziałem. Nie czekając na jego reakcję zabrałem plecak i ruszyłem ku drzwiom frontowym. W tym momencie jednak drogę zagrodziła mi matka chłopaka.
- A co to za zwyczaje? – odezwało się wielkie babski z wściekle rudą katastrofą na głowie – Lekcja się jeszcze nie skończyła.
- Proszę wybaczyć, sytuacja awaryjna – próbowałem ją wyminąć, ale na próżno.
- Nie obchodzi mnie to! Płacę, to wymagam! Zostało jeszcze pół godziny.
- W takim razie proszę mi za nie nie płacić – odparłem, będąc już tylko o krok od przesunięcia jej siłą.
- Żebyś wiedział, mądralo, że nie zapłacę! Za całą dzisiejszą lekcję ci nie zapłacę! – piekliła się dalej.
- Bardzo dobrze – odparłem spokojnie, resztkami sił trzymając nerwy na wodzy – I wie pani co? Już nigdy nie będzie musiała mi pani płacić, ponieważ rezygnuję z tych korepetycji. One mijają się z celem, pani syn nigdy nie będzie dobry z matematyki. Za to świetnie rysuje. Także jeśli naprawdę ma pani na względzie jego dobro, to proszę przestać wyrzucać pieniądze w błoto i lepiej poszukać profesjonalnego nauczyciela rysunku. A teraz, jeśli mnie pani nie wypuści, to przysięgam, wyjdę przez ścianę obok, choćbym musiał wybić w niej dziurę głową!
Podziałało. Osłupiała kobieta zrobiła krok w prawo, co mi w zupełności wystarczało. Sekundę później pokonywałem stopnie na klatce schodowej w zawrotnym tempie, jednocześnie modląc się w duchu, żeby na głównej ulicy czekała jakaś taksówka.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 25

Rozdziały 8 i 9

Rozdział 24