Rozdział 31

Chociaż zadzwoniłem po policję już w taksówce, dojechałem do księgarni przed nimi. Drzwi były zamknięte od środka, a ja nie miałem zapasowego klucza.
- Rinelle?! – wołałem, tłukąc przy tym pięścią o drewno i szarpiąc za klamkę, jak gdyby mogło to coś pomóc. Ludzie na ulicy przystawali i patrzyli na mnie jak na wariata, jednak dopóki mi nie przeszkadzali, miałem to głęboko w d…
- Co pan robi?! – usłyszałem za sobą oburzony męski głos – Proszę się uspokoić albo zadzwonię po policję!
- Nie trzeba, już ją wezwałem – odparłem, nawet się nie oglądając – Dobra, będzie tego – mruknąłem pod nosem i cofnąłem się o parę kroków, aby móc wziąć rozbieg i wyważyć drzwi barkiem.
Nic to jednak nie dało.
- ¡Ábrete, coño![1]krzyknąłem desperacko.
Niedobrze. Musiałem teraz myśleć, a nie wściekać się. Próba wyważenia drzwi spełzła na niczym, wytrychu ani nie posiadałem, ani nie potrafiłem się nim posługiwać. Zamek był stary, ale mocny, praktycznie nie do ruszenia. Za to same drzwi… To jest to! Wcale nie były tak mocne ani tak grube, na jakie początkowo wyglądały. A gdyby tak przyłożyć dużą siłę, tuż obok zamka…
Niewiele myśląc, kopnąłem mocno miejsce tuż obok klamki. Drzwi nie stanęły przede mną otworem, pojawiło się w nich jednak wyraźne wgniecenie.  Powtórzyłem więc czynność jeszcze raz, i kolejny. Za trzecim razem wykopałem dziurę wielkości mojego buta, dzięki czemu zamek wypadł  i mogłem w końcu dostać się do środka.
- Rinelle, gdzie jesteś? – zmartwiałem, widząc pustą księgarnię. Przecież nie mógł jej tak po prostu zabrać…
Nagle usłyszałem cichy szloch dobiegający zza lady. Znalazłem się tam w ułamku sekundy i poczułem niesamowitą ulgę, widząc chowającą się za kontuarem dziewczynę.
- Dzięki Bogu, jesteś cała – próbowałem ją objąć, ale odtrąciła mnie z krzykiem. Była w szoku – Już dobrze, to ja, już jesteś bezpieczna – starałem się ją uspokoić. Popatrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, zielono-niebieskimi oczami, po czym sama do mnie przywarła.
W tym momencie rozległo się wycie policyjnych syren, a kilka minut potem do księgarni wmaszerowali dwaj umundurowani mężczyźni. Jeden z nich tubalnym głosem przedstawił siebie i kolegę, po czym zaczął zadawać pytania dotyczące zdarzenia, z powodu którego zostali tu wezwani. To z kolei przestraszyło Rinelle, przez co zadrżała w moich objęciach.
- Tanquila[2]spróbowałem uspokajającego tonu, którego używał wobec mnie Leonardo, ilekroć w dzieciństwie ojciec doprowadzał mnie do łez - Ellos no van a hacerte daño.[3]
- Proszę mówić tak, żebyśmy pana rozumieli – rzucił oschle drugi funkcjonariusz.
Cholerni służbiści.
- To policjanci, przyszli spisać twoje zeznania – tłumaczyłem dalej Rinelle, stosując się do polecenia mężczyzny w mundurze – Porozmawiaj z nimi, dobrze?
Dziewczyna potaknęła i przetarła twarz dłonią. Odsunęła się ode mnie i wstała z podłogi, a ja poszedłem w jej ślady. Początkowo była jeszcze zbyt oszołomiona, żeby składnie odpowiadać na pytania policjantów, więc musiałem jej pomagać, ale to nic. W tym momencie oddałbym wszystko, aby wynagrodzić jej stres i niebezpieczeństwo, na jakie ją naraziłem. Gdybym zmusił ją do wyprowadzki wcześniej, na przykład tuż po tamtym włamaniu, gdybym zerwał z nią kontakt, najprawdopodobniej dzisiaj do niczego by nie doszło.
jeszcze tylko dwa tygodnie, powtarzałem sobie jak mantrę. Do tej nieszczęsnej imprezy dzieciaków Brumby’ego. Jeszcze tylko niecałe dwa tygodnie i zniknę z jej życia, a ona z mojego. I wcale nie będzie mnie to obchodzić.

***
Po skończonych czynnościach policjanci puszczają nas w końcu do domu. Odruchowo zaczynam iść w kierunku przystanku autobusowego, jednak Rafael stanowczo mnie zatrzymuje i tonem nieznoszącym sprzeciwu oznajmia, że wrócimy taksówką. Nie protestuję. Chociaż pierwszy szok spowodowany pojawieniem się włamywacza już minął, to nadal czuję się rozbita. Nie, gorzej. Czuję się zagrożona i bezsilna. Tak jak tamtego wieczoru… Obrazy z wydarzeń sprzed pięciu lat co chwila pojawiają się losowo w mojej głowie. Staram się je powstrzymać, ale są coraz bardziej natrętne. Boję się, nie chcę, żeby wracały. Dopiero niedawno zaczynałam zapominać, przez chwilę cieszyłam się normalnym życiem, bez strachu.
Z całej siły zaciskam oczy, żeby się nie rozpłakać. W ciągu ostatniej godziny rozklejałam się już zbyt wiele razy, i to przy Rafaelu. W ogóle w jego obecności łatwo się rozklejam. nie jestem taka, a raczej – nie chcę być. Nie znoszę tego typu ludzi, którzy nie umieją poradzić sobie w życiu i ciągle potrzebują jakiegoś bohatera, żeby wyciągał ich z kłopotów. Kimś takim właśnie na nowo się staję. Ofiarą. Nienawidzę tego. Mam wrażenie, że jestem zupełnie bezsilna. Chcę wrzeszczeć, bić i drapać, ale jednocześnie za bardzo się boję, żeby cokolwiek zrobić. Tak jak wtedy, gdy…
- Rinelle – aż wzdrygam się na dźwięk swojego imienia. Sekundę później dociera do mnie, że taksówka już przyjechała, a Rafael stoi przy otwartych drzwiach i patrzy na mnie wyczekująco. Ja jednak nie wykonuję żadnego ruchu, więc w końcu chłopak podchodzi do mnie od boku i po krótkiej chwili niezręcznego milczenia kładzie dłonie na moich ramionach, co w jego rozumieniu miało pewnie zadziałać kojąco, jednak odnosi efekt odwrotny do zamierzonego.
- Przestań! – syczę, kuląc się w sobie. To jeden z tych „uspokajających” gestów, których zwyczajnie nie lubię, a dzisiaj jego protekcjonalny charakter wyjątkowo mnie drażni. Oczywiście zaraz sobie uświadamiam, że Rafael nie mógł tego wiedzieć i zaraz robi mi się głupio. Spuszczam wzrok, niezdolna do wykrztuszenia choćby „przepraszam”.
- Dobra, już! – brunet natychmiast unosi obie ręce, jakby chciał pokazać, że nie ma zamiaru mnie skrzywdzić – Nie będę cię dotykać, jeśli tego nie chcesz, ale proszę, wsiądź do auta. Pojedziemy do domu, tam od razu poczujesz się lepiej… mam nadzieję..
Tym razem spełniam jego prośbę i niezgrabnie gramolę się na fotel za kierowcą. Rozluźniam się tylko odrobinę, kiedy Rafael zajmuje miejsce obok. Mimo tego, że wcale nie chcę go potrzebować, naprawdę cieszę się, że jest teraz przy mnie. Mam ochotę jeszcze raz się w niego wtulić, tak jak wtedy, gdy wpadł do księgarni, ale rezygnuję z tego pomysłu.

Droga do mieszkania upływa nam w milczeniu. Rafael otwiera przede mną wszystkie drzwi i puszcza mnie przodem, ale wydaje mi się, że tym razem robi to nie tyle z grzeczności, ile chce mnie mieć na oku. Z jednej strony jego troska mi pomaga, z drugiej jednak wzmaga się poczucie obrzydzenia, jakie czuję do swojej postawy ofiary.
Jak zombie przekraczam próg mieszkania, po czym staję na środku, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Rafael chyba coś mówi, ale nie dociera do mnie sens jego słów, więc tylko patrzę pustym spojrzeniem na jego gestykulujące ręce.
- Rinelle, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – wyczuwam irytację w jego głosie, ponieważ znowu podkreśla „r” na początku mojego imienia. Dostaje jednak to, czego chce, bo tym razem mój wzrok napotyka jego.
- Pytałem, czy jesteś głodna – mówi, na co ja kręcę przecząco głową – No dobrze, a może chce ci się pić? – ponownie zaprzeczam i po raz nie wiadomo który wbijam spojrzenie w swoje buty.
- Cholera, Rrrinelle! – Rafael nagle uderza dłonią w drewnianą szafkę, przez co aż podskakuję - ¡Háblame, mujer[4]! Joder, przerażasz mnie, kiedy tak milczysz. Odezwij się, na Boga!
Przez jego gwałtowną reakcję moje i tak zszargane już nerwy puszczają i łzy same zaczynają płynąć mi po policzkach. Nawet nie zauważam, kiedy znowu płaczę i wycieram nos rękawem jak małe dziecko.
- Och, nie, nie płacz – mina bruneta momentalnie zmienia się ze wzburzonej w zatroskaną – Nie chciałem, przepraszam, po prostu… Ty nigdy nie milczysz. Nigdy.
Jezu. Tak bardzo potrzebuję, żeby mnie w tym momencie przytulił. Tymczasem ani on, ani ja nie wykonujemy żadnego ruchu, tylko stoimy tak na środku, zagubieni.
Postanawiam w końcu przestać się mazać.
- Przepraszam – powtarza Rafael – To… czego w tym momencie potrzebujesz?
- Prysznica – odpowiadam po namyśle – Gorącego prysznica.
- Jasne. A czy potem… potem porozmawiamy?
Milczę. Nie wiem, czy jestem gotowa mówić o tym, co tak naprawdę mnie przeraziło.
Rafael nie komentuje mojej reakcji (czy raczej jej braku), tylko wzdycha ciężko.
- No dobra, idę zrobić sobie kawę. Też chcesz?
W odpowiedzi wzruszam ramionami i czym prędzej znikam w drzwiach łazienki, tym samym ucinając naszą (nie)rozmowę.

Po raz drugi tego dnia staję pod strumieniem gorącej wody, jednak teraz czuję się brudna nawet od wewnątrz. Tak jakby pod moją skórą kryło się coś lepkiego i zimnego, coś, czego nie zmyje żaden prysznic. Ostatni raz czułam się tak pięć lat temu i już wiem, że nie zapomnę tego uczucia do końca życia. Z pozoru dzisiejsza sytuacja i włamywacz nie mieli wiele wspólnego z tamtym koszmarnym wieczorem i mężczyzną, który stanął wtedy na mojej drodze. Jednak obu napastników łączyła jeden szczegół, który tak mnie przerażał. Obydwaj patrzyli na mnie jak na ofiarę… nie, zdobycz, ponieważ doskonale wiedzieli, że posiadali nade mną pewien rodzaj władzy – strach. Bałam się ich, a oni to wykorzystywali i czerpali satysfakcję. Włamywacz był dzisiaj tak pewny siebie, mało przejął się faktem, że go rozpoznałam. Wręcz przeciwnie, wydawał się z tego cieszyć. A ten drugi mężczyzna…
W tym momencie rozlega się seria mocnych uderzeń w drzwi łazienki.
- Rinelle, czy wszystko w porządku? – słyszę zaniepokojony głos Rafaela – Siedzisz tam już pół godziny.
Kiwam głową, a ułamek sekundy później uświadamiam sobie, że on przecież nie mógł tego zobaczyć. Głupia.
- Rinelle? – chłopak ze zdenerwowania znowu podkreśla „r” i puka po raz kolejny – Jeśli mi nie odpowiesz, uznam, że coś ci się stało i wyważę drzwi. Wiesz, że to zrobię.
Nadal nie mogę wydobyć z siebie głosu, ale postanawiam wyjść spod prysznica. Zakręcam wodę, po czym słyszę, jak Rafael głośno wypuszcza powietrze z płuc.
Owijam się ręcznikiem i już mam wychodzić, kiedy uświadamiam sobie, że materiał sięga mi ledwie do połowy ud. W normalnych okolicznościach by mi to nie przeszkadzało, w końcu z łazienki do mojego pokoju są dosłownie dwie sekundy. Ale nie dzisiaj. Ostatni raz, kiedy mężczyzna widział tyle moich nóg był wtedy.
- Odsuń się – mówię cicho przez drzwi.
- Możesz powtórzyć? Nie rozumiem – słyszę po drugiej stronie.
- Odsuń się… proszę – powtarzam głośniej, co kosztuje mnie wiele wysiłku – Muszę… muszę iść się ubrać.
- Jasne. A może wolisz, żebym przyniósł ci ubranie tutaj? – oferuje Rafael.
- Nie – odpowiadam ostrzej, niż zamierzałam – Wolę sama. Po prostu… Idź do innego pokoju, dobrze?
Przez kilka sekund panuje absolutna cisza, przerwana w końcu przez słowa, na które tak czekałam:
- W porządku.
Zaraz potem dobiega mnie odgłos oddalających się kroków. Wykorzystuję szansę i szybko przemykam do sypialni, po czym wyszukuję najbardziej obszerne ubrania, jakie znajdują się w szafie. Dopiero po kilku głębokich oddechach, już w starych dresach i bluzie o trzy rozmiary za dużej, zbieram się w sobie i idę do kuchni. Tam zastaję Rafaela stojącego tyłem do wejścia, przy zlewie, tak jak rano, przez co mam wrażenie deja vu. Chłopak musiał mnie usłyszeć, ponieważ pyta:
- Czy wolno mi już patrzeć?
- Tak – odpowiadam nieco zaskoczona, jednocześnie zauważając, jakie to słodkie z jego strony.
Brunet odwraca się i lustruje mnie wzrokiem od stóp do głów. W mieszkaniu mimo otwartych okien jest dość ciepło, a ja po gorącym prysznicu ubrałam się dodatkowo w grube ciuchy, przez co czuję wypieki na twarzy. Rafael na pewno to zauważa, ale dzięki Bogu nie wygląda na to, żeby miał skomentować jakoś mój strój.
- Twoja kawa – stawia przede mną kubek z parującym płynem, który przyjmuję z wdzięcznością, chociaż nie mam ochoty nic jeść ani pić. Siadam więc tylko z naczyniem w ręku, a chłopak zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. Przez chwilę patrzymy na siebie w milczeniu. To znaczy, ja co i rusz zerkam na niego znad kubka z kawą, za to on przygląda mi się z właściwą sobie intensywnością. Uderza mnie to, że nie próbuje przy tym ukryć swoich myśli, co zwykle robi. Teraz po jego twarzy przemykają różne emocje – troska, niepokój, gniew, bezradność. Zaskakuje mnie też z jaką łatwością przychodzi mi odczytywanie tego wszystkiego. Rafael Cortez nie miałby żadnych problemów w kontaktach z ludźmi, gdyby sam sobie tego nie utrudniał. A może po prostu to ja jestem na niego wyczulona.
- Popatrz na mnie – stanowczy głos bruneta wyrywa mnie z rozmyślań.
- Przecież patrzę – bąkam uważnie obserwując swoje paznokcie.
- Nie, nie chodzi mi o te ukradkowe spojrzenia – chłopak pozostaje nieugięty – Popatrz mi prosto w oczy.
Znowu sporo mnie to kosztuje, ale spełniam jego prośbę, czy raczej może żądanie. Jego spojrzenie nie traci na intensywności, a fakt, że jest teraz zupełnie bezpośrednie, sprawia, że mam ochotę natychmiast odwrócić wzrok. Nie zrobię tego jednak, ponieważ wiem, że to test. Nic mi nie jest – chcę przekazać bez słów. Ani trochę ci nie wierzę – odpowiadają oczy w kolorze błękitnego lodu.
- Posłuchaj, musisz mi powiedzieć, co tam się wydarzyło – Rafael bardzo stara się zachować spokój.
- Już ci mówiłam – mój głos nadal drży.
- Gdyby to, co powiedziałaś, było prawdą, nie byłabyś w tej chwili w rozsypce.
- A skąd ty możesz wiedzieć, jak ja się czuję? – prycham ze złością, która przyszła nagle nie wiadomo skąd.
- Masz rację, nie wiem dokładnie, co dzieje się teraz w twojej głowie – głos chłopaka pozostaje opanowany – Ale kiedy najbardziej otwarta, energiczna i rozmowna osoba jaką znam, zamyka się w sobie albo reaguje nieuzasadnioną agresją, to znak, że stało się z nią coś bardzo niedobrego.
- W takim razie chyba nie znasz zbyt wielu takich osób.
- To bez znaczenia. Znam ciebie, a przynajmniej na tyle, żeby wiedzieć…
- Gówno wiesz!
- To mi wytłumacz.
- Nie.
- Rinelle…
- Dość.
- Spytam wprost…
- Dość!
- Dotknął cię?
- Zamknij się!
- Rinelle, czy on cię dotknął?!
- Nie!
Wstaję jak oparzona i wybiegam z pomieszczenia. Z jakiegoś powodu nie zamykam się w sypialni, tylko biegnę do salonu, prawdopodobnie dlatego, że jest najbardziej oddalony od kuchni. Znów wracają niechciane wspomnienia, przez co zaczyna mnie mdlić. Siadam więc z podciągniętymi nogami na podłodze i wkładam głowę między kolana, nakazując sobie przy tym spokój i czekam, aż pomoże.

***
Już miałem pobiec za Rinelle, kiedy moja kieszeń zawibrowała. Dzwonił Leonard, pewnie już wiedział, co się stało.
- Czy wszystko z nią w porządku? – usłyszałem od razu po naciśnięciu zielonej słuchawki. Zrozumiałem, że mój brat pytał o Rinelle, nie o księgarnię.
- Zajebiście w porządku – warknąłem – No bo w końcu tylko wpadła na faceta, który wcześniej włamał się do jej mieszkania i groził jej bronią. Oczywiście, że nic nie jest z nią w porządku, więc nie zadawaj głupich pytań!
Leonard milczał przez kilka sekund, po czym zapytał:
- Jak bardzo źle?
- Nie mam pojęcia.
- Co?
- Mówię, że nie mam pojęcia.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że Rinelle zachowuje się jak dzikie, ranne zwierzę. Na zmianę jest otępiała albo agresywna.
- Boże… Już do was jadę.
- Nie – zaprotestowałem stanowczo – Lepiej, żebyś nie przyjeżdżał.
- Ale dlaczego? Chciałbym…
- Ja wiem, że chciałbyś pomóc, ale uważam, że twoja obecność tylko pogorszyłaby sprawę.
- Tak myślisz? Joder, masz rację. To wszystko moja wina. To ja dałem jej pracę w księgarni, ja zgodziłem się, żeby pomogła nam z rodzicami, a przecież te dwie sprawy na pewno są ze sobą powiązane.
- Leonardo, wystarczy – uciąłem – Nie ma sensu teraz szukać winnego – to prawda, ponieważ odpowiedzialność za wszystko, co spotkało Rinelle w ciągu ostatnich tygodni, ponosiłem ja – Może gdybyś był kobietą, mógłbyś pomóc, ale…
- Zaraz, zaraz – ton mojego brata zmienił się z zatroskanego w czujny – Kobietą? A co to ma za znaczenie?
- Zasadnicze.
- Rafaelu, mów jaśniej, ja tutaj odchodzę od zmysłów!
- Dobrze. Opowiedzieli ci, co zaszło w księgarni? – zapytałem.
- Tak, ale dość zwięźle – odparł Leonard – Tylko tyle, że przyszedł jeden z tych facetów, którzy się do was włamali. Podobno nic nie zrobił, niczego nie zabrał. Zostawił tylko zamówioną przez Rinelle pizzę, spędził tam jeszcze ze dwie minuty i wyszedł.
- Ona mówi, że tylko z nią rozmawiał.
- Ale ty jej nie wierzysz?
- Nie wiem, czy wierzę.
- A co twoim zdaniem zaszło?
- Wersja Rinelle wydaje się dość prawdopodobna, zresztą policja już ją potwierdziła. Ale nie widziałeś jej, kiedy znalazłem ją chowającą się za ladą w księgarni. Te oczy… To były oczy zaszczutego zwierzęcia. Tak jakby on jednak coś jej zrobił.
- Ty myślisz, że on mógłby ją… - słowa uwięzły Leonardowi w gardle ze zgrozy.
- Tak mi się na początku wydawało – na samą myśl o tym po plecach przeszły mi ciarki – Ale Rinelle zaprzeczyła.
- Zapytałeś ją o to wprost?
- A jakie miałem inne wyjście? Reaguje tylko wtedy, kiedy uderzę w jej czuły punkt, a tym punktem okazuje się być pytanie „czy on cię dotknął?”.
Znowu kilka sekund przerwy, po czym pytanie:
- Uważasz, że mówi prawdę?
- Chyba tak. Ale wydaje mi się, że jej zachowanie może mieć drugie dno. To tak jakby coś w niej pękło. Być może ma to związek z jakimś… podobnym zdarzeniem z przeszłości.
- Boże. Jak tylko pomyślę o tym, że ktoś mógłby wyrządzić jej tak potworną krzywdę…
- Wiem – powiedziałem tylko, ponieważ nie istniały słowa na to, co zrobiłbym winowajcy, gdyby moje podejrzenia potwierdziły się.
- Braciszku, musisz teraz postępować bardzo ostrożnie – ton mojego brata stał się nagle opanowany i pełen troski.
- Gdybym jeszcze tylko wiedział, jak to się robi.
- Idź… idź dodać jej otuchy.
- Otuchy? W jaki sposób?
- Zacznij od przytulania.
- Od czego? Odskakuje jak oparzona, kiedy tylko próbuję się do niej zbliżyć. Na litość boską, być może została kiedyś zgwałcona! Takich rzeczy nie załatwia się przytulaniem, nawet ja to wiem! – prawie wykrzyczałem do słuchawki.
- Jezu, masz rację, jestem skończonym kretynem. Ale… Joder, ja nie mam pojęcia jak postępować w takich sytuacjach!
- Ja też nie. Tak więc zrobię jedyne, na czym się znam. Dowiem się prawdy.
- Tylko błagam, Rafaelu, bądź delikatny.
Delikatny? Zamierzałem wyrwać z korzeniami to, co zżerało Rinelle od środka, a potem wysłać to wraz z jego sprawcą prosto do piekła, gdzie ich miejsce. Ale nie mogłem dokonać tego bez usłyszenia prawdy z jej ust, co jak na razie graniczyło z cudem. Z doświadczenia wiedziałem, że jeśli ktoś bardzo chciał pogrzebać dręczące go koszmary, to z reguły budował bardzo grubą ścianę. A jej nie dało się rozbić delikatnie. Tu musiała wkroczyć terapia szokowa. Postanowiłem jednak uspokoić sumienie brata i złożyłem obietnicę, którą złamałem praktycznie w tym samym momencie:
- Dobrze. Spróbuję – po tych słowach rozłączyłem się.
Tak naprawdę to niespecjalnie wiedziałem, jak rozmawiać z rozchwianą emocjonalnie Rinelle, ale jakoś musiałem zacząć. Z tego co wiedziałem, przeprosiny działały na ludzi uspokajająco, nawet jeśli były nieszczere.
- Przepraszam – powiedziałem więc, stając w drzwiach salonu. Rinelle siedziała skulona przy jednym z foteli, ale na dźwięk mojego głosu podniosła głowę.
- W porządku – odparła, posyłając mi przelotne spojrzenie – Przecież nie chciałeś mnie zdenerwować.
Oj, chciałem i to bardzo. Chciałem i zamierzałem wyprowadzić ją z równowagi, aby jej gniew przeważył nad strachem i dzięki temu powiedziała mi, co ją dręczyło.
- To… dobrze się czujesz? To znaczy fizycznie, bo psychicznie przecież widzę, że nie. Boli cię coś może? – to pytanie nie należało do najlepiej sformułowanych w historii.
- Nie… a raczej tak, głowa – przyznała dziewczyna – Brzuch też. Trochę mnie mdli, to pewnie z nerwów.
Niech to szlag. To nie pomoże mi rozwiać moich wątpliwości. Joder, nie pisałem się na to. Nie umiałem pocieszać ani wzbudzać poczucia bezpieczeństwa.
Ale za to umiałem coś zupełnie odwrotnego i to właśnie zamierzałem wykorzystać.
- Z góry przepraszam za to, co zaraz zrobię.
Słysząc moje słowa Rinelle wstała zaniepokojona.
- Co ty…
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ w ułamku sekundy znalazłem się przy niej i przyparłem ją do ściany, stanowczo, ale na tyle delikatnie, żeby nie zrobić jej krzywdy. Jedną rękę oparłem tuż obok jej głowy, a drugą uniosłem do jej szyi z pytaniem:
- Czu tu cię dot…
Natychmiastowa reakcja dziewczyny skutecznie mi przeszkodziła. Błyskawicznie chwyciła mój prawy nadgarstek i wykręciła mi rękę za plecy, zmuszając mnie tym samym do pochylenia się. W rezultacie wylądowałem z brzuchem i klatką piersiową na ławie oraz kolanem Rinelle miedzy nogami.
- Nigdy więcej nie waż się tak robić – warknęła przez zaciśnięte zęby. Jej głos aż drżał ze wściekłości.
Nie zareagowałem. Starałem się nie ruszać, choć ręka i stłuczony tors boleśnie dawały mi się we znaki. Moje zachowanie bynajmniej nie wynikało z szoku. Już od dłuższego czasu podejrzewałem, że Rinelle nie jest delikatna, ale nie jak kwiatek, tylko jak uzbrojona bomba. I ta bomba właśnie wybuchła. W tej sytuacji należało zachować zimną krew, tak więc milczałem i czekałem, aż Rinelle sama mnie puści.
Po kilku sekundach, podczas których słychać było tylko nasze ciężkie oddechy, w końcu poczułem, że Rinelle rozluźnia uścisk.
Wyprostowałem się powili, żeby jej znowu nie sprowokować, po czym przyjrzałem się badawczo twarzy dziewczyny. Szeroko otwarte oczy Rinelle ciskały gromy, nozdrza jej drgały, a szczęka była mocno zaciśnięta. Gdybym nie wiedział, że za tą postawą kryło się tyle bólu i strachu, powiedziałbym, że wyglądała pięknie.
- Nie dotknął mnie – odezwała się cicho, ale pewnie – Nie on.
- To kto? – siliłem się na spokojny ton, chociaż zalewała mnie krew.
- To było dawno…
- Cholera, Rinelle, nie pytam kiedy tylko kto! I jakie ma znaczenie, jak dawno to było, skoro ma na ciebie wpływ teraz?
Zamilkła. Spuściła wzrok i objęła się ramionami, wracając do pozycji obronnej. Według Leonarda powinienem ją teraz przytulić, jednak mój instynkt stanowczo mi to odradzał.
Myśl, Rafaelu, myśl. Co się robi, żeby ludzie po przejściach poczuli się lepiej?
Koc. Daje się im koc.
Jako że nie miałem lepszego pomysłu, wziąłem narzutę z oparcia kanapy, na której usiadła Rinelle, i podałem ją dziewczynie. Spojrzała na mnie pytająco.
- Po co mi to?
- Weź – odparłem najłagodniej, jak umiałem.
- Nie jest mi zimno.
- Ale za to jesteś cała w nerwach, dlatego potrzebny ci koc. Tak robią na filmach.
- A od kiedy to podpierasz się wiedzą z filmów? – kąciki jej ust uniosły się lekko ku górze, co uznałem za dobry znak.
- Odkąd nie mam żadnych innych punktów odniesienia – jeszcze raz podsunąłem jej narzutę, którą tym razem przyjęła i owinęła sobie wokół ramion.
Usiadłem obok niej, pilnując jednocześnie, aby zachować między nami pewną odległość na wypadek, gdyby potrzebowała więcej przestrzeni osobistej.
Już miałem się odezwać, kiedy Rinelle mnie uprzedziła:
- Strasznie mi głupio. No wiesz, że cię…
- Spacyfikowałaś? – podsunąłem – Cóż, mistrzowskie wykonanie, poza tym sam się o to prosiłem, dlatego nie widzę powodu, dla którego miałoby ci być głupio.
- Potrafisz wypowiedzieć słowo „mistrzowskie” – zachichotała. Nie do wiary jak szybko przechodziła przez wszystkie stany emocjonalne, od przerażenia, przez gniew aż do żartów. Zbyt szybko. Humorem maskowała strach.
- Posłuchaj, wiem że to nie moja sprawa – zacząłem – ale twoja dzisiejsza reakcja… To nie było normalne. To znaczy, tamten facet musiał cię nastraszyć, nie podważam tego. Ale podejrzewam, że problem sięga głębiej. Tak więc gdybyś jednak chciała z kimś porozmawiać… Ech, po prostu wiedz, że chciałbym ci pomóc, chociaż nie mam pojęcia jak – z tymi słowami zamierzałem wstać z kanapy, ale wtedy drobna dłoń chwyciła mnie za rękę.
- To się stało niedługo po śmierci taty – powiedziała Rinelle tak cicho, że w pierwszej chwili jej nie zrozumiałem – Przechodziłam wtedy przez ciężki okres. Wszyscy przechodziliśmy. Mama przez prawie miesiąc nawet nie wstawała z łóżka. James, ten sam, z którym teraz się rozwodzi, już wtedy nam trochę pomagał. Ograniczało się to zazwyczaj do podrzucania nam jakiejś lasagni od czasu do czasu, ale to zawsze coś – głos jej zadrżał, więc przerwała. Odruchowo ścisnąłem jej dłoń na znak, że jej słucham. Ten gest widocznie ją zaskoczył, ale też chyba dodał odwagi, ponieważ kontynuowała:
- Oczywiście był też Carlisle, ale on miał wtedy tylko pięć lat, nie rozumiał nawet, co się dzieje. Tak więc zostałam ze wszystkim sama. W dzień chodziłam do szkoły, zajmowałam się Carlislem i prowadziłam dom, a nocami płakałam. Było mi tak strasznie ciężko, Rafaelu – mówiąc to, dziewczyna pokręciła głową, a dwie łzy spłynęły po jej policzkach. Oparłem się potrzebie starcia ich kciukiem. Chociaż serce pękało mi na widok jej cierpienia, to jednak ona miała swoją dumę i nie mogłem się teraz nad nią roztkliwiać.
- Chcesz, żebym poszedł po chusteczki? – zapytałem zamiast tego.
- Nie, dzięki, nie trzeba – Rinelle szybko otarła policzki rękawem – Przepraszam. To było pięć lat temu, a ja nadal…
- Nigdy nie przepraszaj za to, co czujesz – wszedłem jej słowo – Czasem tylko za to, co przez te uczucia robisz, ale nigdy za nie same.
- Hm, może i masz rację – westchnęła – Tak, było mi ciężko jak nie wiem co. Całymi nocami wypłakiwałam się w poduszkę, żeby ani mama, ani Carlisle mnie nie słyszeli. Co rano budziłam się coraz bardziej wyczerpana, przy zdrowych zmysłach trzymał mnie tylko fakt, że mój mały braciszek mnie potrzebował. Gdyby nie on, już dawno bym się poddała. Ale dziecku trzeba dać jeść, umyć je, położyć spać, przytulić. Wytłumaczyć, bo nie rozumie, tata nie wróci. Przez ten miesiąc bardzo zbliżyliśmy się z Carlislem. Jednak to mi nie wystarczało, potrzebowałam choć chwili wytchnienia. W tym czasie zaprzyjaźniłam się z Luną, która wtedy obracała się w dość… rozrywkowym towarzystwie. Poszliśmy razem na parę imprez. Na jednej… na jednej przesadziłam z alkoholem. Nie jakoś bardzo, ale wystarczyło, żebym nie myślała jasno. Zadzwonił Carlisle, nie pamiętam już dlaczego, ale przestraszyło mnie to, ponieważ powinna być z nim mama, a ona z kolei nie odbierała telefonu. Tak więc wpadłam na najgłupszy pomysł w moim życiu: postanowiłam wracać do domu na piechotę. To było ledwie kilka kilometrów, ale… - głos jej się załamał.
- Jeśli chcesz przerwać…
- Nie, nie chcę. Muszę to w końcu komuś opowiedzieć, bo inaczej nigdy nie będę normalnie funkcjonować.
Wyjęła dłoń z naszego uścisku i zaczęła energicznie spinać włosy w luźny kok. Kiedy już uporządkowała swoją fryzurę (a przy okazji pewnie i myśli), kontynuowała:
- Żeby wrócić do domu, musiałam przejść przez dzielnicę przemysłową, która nie cieszyła się dobrą sławą, ale oczywiście wtedy o tym nie pamiętałam. Nie wiem, co mi do głowy strzeliło, żeby tam iść, nie wiem! Na trzeźwo w życiu bym tego nie zrobiła. A nawet jeśli, to wzięłabym kogoś ze sobą! Boże, co ja sobie myślałam, sama jestem sobie winna…
Ukryła twarz w dłoniach, a jej ramiona zaczęły się trząść. Szlochała bezgłośnie, a ja byłem rozdarty pomiędzy nieprzemożoną potrzebą wzięcia jej w ramiona, a koniecznością dania jej przestrzeni. Pragnąłem rozerwać na strzępy tego, kto skrzywdził Rinelle, ale zamiast tego ponownie ująłem dłoń dziewczyny i uścisnąłem ją mocno.
- Naprawdę nie musisz mi tego wszystkiego mówić – powiedziałem wbrew sobie, ponieważ to było zbyt ważne, abym nie wiedział – Jeśli to dla ciebie za dużo…
- Przestań mówić jak jakiś cholerny psycholog – warknęła. Dobrze. Złość zawsze była lepsza od rozpaczy.
- W porządku – uwolniłem cząstkę swojego gniewu – W takim razie chcę, żebyś opowiedziała mi wszystko, co zdarzyło się tamtej nocy. Chcę wiedzieć. Chcę pomóc, chcę…
- Co takiego?
- Quiero cortarle los cojones a ese hijo de puta – prawie udławiłem się, próbując nie wywrzeszczeć tego zdania.
Wtedy Rinelle spojrzała na mnie, na nasze zaciśnięte dłonie, a jej zaszklone oczy napełniły się takim ciepłem i zaufaniem, że aż coś zakłuło mnie w klatce piersiowej.
- Z początku niczego nie podejrzewałam – podjęła po chwili, nie puszczając mojej ręki – Słyszałam jego kroki, ale uznałam, że to zwykły przechodzień. A potem… Wszystko działo się tak szybko. Nagle poczułam uderzenie w tył głowy, zabolało tak, że upadłam na kolana. Byłam oszołomiona, kiedy podciągnął mnie do góry i przyparł twarzą do najbliższego muru, ale nadal… nadal miałam pełną świadomość tego, co chciał zrobić.
- Chciał? – przerwałem jej – Chciał czy zrobił? To ważna różnica – chociaż w obu przypadkach bez wahania wyrwałbym mu płuca, dodałem w myślach.
- Tylko próbował – odparła Rinelle cicho – Ale mało brakowało. Rafaelu, ja… czułam jakie to wszystko obrzydliwe, takie odrażające, takie… brudne. I sama byłam sobie winna!
- Niby jak?! – nie wytrzymałem – Rinelle, przecież ty nie jesteś głupia! Jak możesz myśleć, że próba gwałtu na tobie była twoją winą?!
- Bo była! – po twarzy dziewczyny pociekły łzy – To ja się upiłam! To ja ubrałam się jak dziwka! Ja wybrałam drogę do domu!
- Oszalałaś?! – zerwałem się z kanapy – Czyli według ciebie, jeśli miałbym ochotę, mógłbym cię sobie wziąć tak po prostu, nawet wbrew twojej woli, gdybyś tylko była teraz pijana i ubrana w krótką sukienkę?
- Nie, ale…
- Nie, właśnie to powiedziałaś! Chryste, Rinelle, gwałt to nigdy nie jest wina ofiary!
Rinelle nie odpowiadała. Zamiast tego znowu zakryła twarz i siedziała tak w bezruchu. Zrozumiałem, że prawdopodobnie zareagowałem zbyt ostro, chociaż mój wybuch wcale nie miał być atakiem na nią.
Właśnie. Rinelle. Co ona zrobiłaby na moim miejscu? Pewnie zaczęłaby od przytulania. A co jeśli ona nie chciała, żebym jej dotykał? Tego nie wiedziałem. Ale ona by zaryzykowała. Tak więc z powrotem zająłem miejsce obok i objąłem ją, najpierw niezdarnie, potem już pewniej. Dziewczyna znieruchomiała na ułamek sekundy, jednak zaraz wtuliła twarz w moje ramię i objęła mnie kurczowo. Wolną ręką przerzuciłem jej nogi przez swoje, dzięki czemu znalazła się na moich kolanach.
Trwaliśmy tak jakiś czas w ciszy, którą w końcu przerwało stłumione:
- Przepraszam.
- Dość tego – odsunąłem Rinelle na długość ramion i zmusiłem, aby popatrzyła mi w oczy – Przestań, do cholery, za wszystko przepraszać. Więcej dumy, na Boga!
- Dumy? – powtórzyła z niedowierzaniem – Jak mogę być dumna, skoro jedyne co czuję na myśl o tamtej nocy, to wstyd i upokorzenie? Dlatego nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiłam.
- Bo nadal uważasz, że to twoja wina?
- Tak. Z jednej strony wiem, że to nie prawda, a jednak nie mogę pozbyć się tej myśli… Nawet jeśli ostatecznie skończyło się tylko na strachu i kilku siniakach.
- Dlaczego dał ci spokój?
- Nie wszystko pamiętam. Wiem, że nagle usłyszałam męski krzyk, nie jego, inny, a zaraz potem jakaś siła odrzuciła go do tyłu. Nie zostałam, żeby zobaczyć, co się stało. Jak tylko nacisk zelżał, rzuciłam się do ucieczki. Tyle – Rinelle wzruszyła ramionami i parsknęła niewesołym śmiechem – Teraz jak Luna znowu zacznie pytać, czemu nie chodzę na imprezy ani nie noszę mini, będziesz mógł jej odpowiedzieć.
Wziąłem głęboki oddech i przyjrzałem się jej dokładnie. Była w rozsypce i starała się maskować to sarkazmem i złością. Znałem ten schemat aż za dobrze, ale nadal nie umiałem go rozwiązać. Nie wiedziałem, co mogę zrobić, aby poczuła się lepiej.
Zaraz, ja może nie, ale chyba znałem odpowiednią osobę…
- Nie patrz tak na mnie – z zamyślenia wyrwał mnie głos dziewczyny.
- Jak? Zamrugałem.
- Tak… intensywnie. Ja wiem, że masz tak, jak myślisz, ale nadal robi mi się od tego nieswojo.
- Chyba właśnie wpadłem na to, jak ci pomóc – oznajmiłem.
- Co takiego? – w oczach Rinelle znów zapłonęły światełka, za powrót których podziękowałem nieistniejącemu bogu.
- Dowiesz się jutro – odparłem, wstając z kanapy – A teraz powinnaś chyba trochę odpocząć.
- Wow, ten tekst jest taki oklepany – szatynka przewróciła oczami, jednak maska beztroski zniknęła tak szybko, jak się pojawiła – Faktycznie, jestem okropnie zmęczona. Ale nie sądzę, żebym mogła tak po prostu zasnąć. Chyba po prostu zostanę tutaj, pooglądam telewizję i zaczekam, aż odpłynę.
- Chcesz, żebym z tobą został?
- Nie, naprawdę, już i tak wystarczająco długo robiłeś za moją niańkę…
- Rinelle.
- Mówię serio – jej ton stał się nagle pewny – Wystarczy mi świadomość, że śpisz w pokoju obok. Poza tym, chyba potrzebuję być teraz sama. Ale jeszcze raz dziękuję za troskę.
- W porządku – powiedziałem, choć mało które słowa tak bardzo nie pasowały do dzisiejszego dnia, jak te – W takim razie dobranoc – skierowałem się ku mojej sypialni, jednak w drzwiach zatrzymał mnie głos Rinelle:
- Rafaelu?
- Tak? – spytałem, nie odwracając się.
- Dziękuję. Za to, że jesteś.
Prawie jęknąłem w duchu, słysząc takie banały, ale głośno rzuciłem:
- Cóż, akurat te podziękowania należą się bardziej moim rodzicom niż mnie.
- Hm. Rafaelu?
- Tak?
- Znajdziemy ich, wiesz o tym? Tak czy inaczej.
Nie odpowiedziałem. Tak czy inaczej – te słowa zaczęły krążyć w mojej głowie. Tak czy inaczej.
I już wiedziałem, że dzisiaj nie zasnę.



[1] Hiszp. „Otwórz się, do cholery!”
[2] Hiszp. „Spokojnie”.
[3] Hiszp. „Nie zrobią ci krzywdy”.
[4] Hiszp. „Mów do mnie, kobieto!”

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 25

Rozdziały 8 i 9

Rozdział 24