Rozdziały 7 i 8

***
Tej samej nocy, rozmowa telefoniczna
- I co?
- Chłopak chyba się jeszcze nie domyślił.
- Chyba czy na pewno?
- Nie wiem, nie siedzę mu w głowie.
- Płacą ci za to, żebyś wiedział. Zabraliście chociaż teczkę?
- Nie udało się. Dziewczyna nas zaskoczyła.
- Tamta mała? I co?
- Nic, nastraszyliśmy ją, ale nagle przyszedł najmłodszy Cortez i musieliśmy się zbierać.
- Kretyni. Przecież mogą was rozpoznać.
- Wątpię.
- Obyś się nie mylił.
- Spokojna głowa, siedzę w tym fachu nie od dziś.
- Ta, świetnie. No dobra, koniec rozmowy. Bez odbioru.

7

Budzi mnie światło dnia wpadające przez okno. Nie otwieram od razu oczu. Jest mi ciepło i miękko. Tylko dlaczego ten miękki grzejnik, do którego się przytulam, porusza się? Nagle wszystko do mnie wraca. Wydarzenia z wczoraj przewijają się w mojej głowie aż do momentu rozmowy z… A, no tak. Raphael. To wiele wyjaśnia.
Decyduję się więc rzucić okiem na sytuację. Czyli tak, mój policzek znajduje się tuż przy klatce piersiowej chłopaka. Wędruję wzrokiem dalej, aż do jego ramienia. Okazuje się, że ręka Raphaela przerzucona jest przez moją talię.
Nie ruszam się w obawie, że go obudzę. A więc, jak już wspomniałam, leżę nieruchomo z zamkniętymi oczami i udaj że, że śpię.
W pewnym momencie ciało Raphaela sztywnieje. Oho, myślę, budzi się. Ja nadal trwam w bezruchu. On natomiast przez chwilę wykonuje drobne, niespokojne ruchy,  jednak po kilku sekundach wstaje i idzie do wyjścia. Mam wrażenie, jakby zatrzymywał się jeszcze, ale może mi się tylko wydaje.
Czekam parę minut, a potem odrzucam kołdrę. Od razu stwierdzam, że mi zimno. Termometr na zewnątrz wskazuje nieubłaganie tylko kilka stopni powyżej zera. Drepczę więc do mojego pokoju po bluzę. Tam też postanawiam, że pójdę na śniadanie, jak gdyby nigdy nic, jakby tamta sytuacja nie miała miejsca. Jest to dość kłopotliwe dla mnie, a dla Raphaela pewnie jeszcze bardziej, ponieważ on jest taki… hm, zamknięty, żeby nie powiedzieć totalnie aspołeczny i po prostu dziwny. A poza tym, kto normalny po tak krótkim czasie znajomości pakuje się w podobne akcje?
Ale wracając. Idę do kuchni, gdzie zastaję swojego współlokatora siedzącego przy stole.
- Hej – rzucam.
- Dzień dobry – odpowiada.
Następnie zapada cisza. Wykorzystuję ją, aby przyjrzeć się chłopakowi znad robionej właśnie kanapki. Wczoraj byłam zbyt przejęta sobą, żeby to zauważyć, ale teraz widzę, że Raphael ma „pamiątki” po wczorajszej przygodzie z bandytami. Kłykcie prawej ręki ma otarte, a wargę rozciętą. Jeśli odniósł jeszcze jakieś obrażenia, zakrywają je ubrania.
- Trochę cię poturbowali – mruczę pod nosem.
- Cóż, powiem tyle, że przez jakiś czas moje żebra będą protestować przeciwko oddychaniu – prycha on. Jego słowa sprawiają, że czuję ukłucie winy.
- Raphaelu – zmuszam go głosem, aby na mnie popatrzył – Ja… no wiesz, chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć i…
- Nic nie mów – brunet przerywa mi ruchem ręki – Nie zrobiłem tego, ponieważ oczekiwałem od ciebie czegoś w zamian, tylko dlatego, że każdy zdrowy na umyśle człowiek powinien zareagować w taki sposób. Cóż, niepełnosprawność ruchowa byłaby pewnie utrudnieniem w realizacji tego konkretnego schematu działania, ale zbaczam z tematu. Mam na myśli, że zwykłe „dziękuję” wystarczy – ostatnie zdanie wypowiada jakby cieplejszym tonem. – A, Rinelle? – dodaje po chwili – Masz chyba mało czasu.
Najpierw nie rozumiem, o co mu chodzi, jednak potem patrzę na zegar. Poniedziałek, siódma czterdzieści trzy… O, jasna cholera, spóźnię się do pracy! Zaczynam miotać się po mieszkaniu, aby jakoś przygotować się do wyjścia. Nagle staję na środku i uświadamiam sobie oczywisty fakt. Auto! Nie zdążę bez auta! Autobus jechałby zbyt długo. Ale tu pojawia się pewien problem. Ja nie posiadam auta. Cholera. Cholera, cholera, cholera. Rozglądam się gorączkowo naokoło, szukając jakiegoś cudownego rozwiązania. W pewnym momencie mój wzrok pada na Raphaela, który ze stoickim spokojem obserwuje moje rozpaczliwe wysiłki. Spoglądam na niego błagalnie.
- W kieszeni mojej kurtki – rzuca czytając mi w myślach.
Rzucam się do wieszaka i grzebię w jego kurtce. Jest! Tak! Kluczyki do czarnego potwora! Nadal jestem zdania, że to maszyna zagłady, jednak dzisiaj jest sytuacja nadzwyczajna. Już mam wychodzić, kiedy zatrzymuje mnie mój współlokator.
- Na pewno chcesz iść dzisiaj do pracy? Może jednak wolałabyś odpocząć ze względu na wczorajszy… incydent? – pyta.
Jestem mu wdzięczna za troskę, ale wolę się zająć pracą niż rozmyślaniem nad „wczorajszym incydentem”, jak to ładnie określił Raphael.
- Martwisz się? – szczerzę zęby w trochę naciąganym uśmiechu.
Chłopak otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale po chwili z tego rezygnuje. Wzdycha ciężko, kręci głową i idzie do swojego pokoju mrucząc coś niezrozumiale pod nosem.
Lepszego pożegnania zapewne nie dostanę, więc po prostu szybko wychodzę z mieszkania. Zbiegając po schodach sprawdzam czas – do rozpoczęcia pracy zostało mi zaledwie kilka, może kilkanaście minut. Oby potwór był w formie.

***
Wpadam do księgarni jak huragan. Co prawda spóźniłam się tylko kilka minut, ale jednak spóźniłam.
Zastaję Leonarda stojącego za ladą i przerzucającego jakieś papiery.
- Cześć – witam się zdyszana – Przepraszam za ten poślizg.
On wzdryga się słysząc mój głos i dopiero po kilku sekundach gapienia się na mnie zaskakuje.
- Cześć, Rin. Nie zauważyłem, jak wchodziłaś – mówiąc to chowa papiery.
- Taa, właśnie taki był plan. To jakie zadania czekają mnie dzisiaj?
- Dzisiaj… O, właśnie przyszła dostawa z drukarni. Wszystkie książki trzeba zakatalogować. Poradzisz sobie, co?
- Jasne – odpowiadam trochę niepewnie – Leonard?
- Tak?
- Wiesz, że to zajmie mi tylko chwilę, tak?
- No wiesz…
- Rozmawiałeś z bratem, prawda? – domyślam się.
- Tak. I jeśli będziesz chciała dzisiaj wziąć wolne, całkowicie zrozumiem.
- To nie będzie konieczne – staram się nie zabrzmieć oschle, chociaż niestety pewnie tak właśnie brzmi.
- Rinelle, przeżyłaś coś bardzo stresującego, więc…
- Nie – protestuję stanowczo – Nie potrzebuję odpoczynku. Tak, to prawda, wczoraj o mało nie umarłam ze strachu. Myślę jednak, że dobrze mi zrobi, jak się czymś zajmę zamiast myśleć o tamtym. Wolałabym zapomnieć o wczoraj, więc jeśli się zgodzisz, to zostanę – ostatnie zdanie mówię już łagodniej.
Leonard podnosi ręce na znak poddania.
 Wolałabym zapomnieć o wczoraj, więc jeśli się zgodzisz, to zostanę – ostatnie zdanie mówię już łagodniej.
Leonard podnosi ręce na znak poddania.
- W porządku, jak chcesz – kapituluje – W ciągu dnia na pewno znajdziesz sobie coś do roboty. Ja już muszę lecieć do pracy, ale gdyby coś…
- Spokojnie – wywracam teatralnie oczami – Poradzę sobie.
- W porządku – powtarza blondyn – W takim razie do zobaczenia – żegnamy się i wychodzi.
Kiedy już zostaję sama ze stertą książek to skatalogowania, niestety zaczynam myśleć. O wczorajszym popołudniu, nocy, dzisiejszym poranku. I o tym, jak traktują mnie Raphael i Leonard. Mam dziwne wrażenie, że nie chodzi tu tylko o zwykłą troskę i współczucie. To znaczy, gdyby tylko starszy z braci się tak zachowywał, zupełnie niczego bym nie podejrzewała. Ale młodszy… Cóż, powiedzieć, że tak ludzkie odruchy nie leżą w jego naturze, to jak nic nie powiedzieć. A tu taka (jeśli mogę tak nazwać tę noc) pomoc, eee… duchowa. Tak więc musi tu chodzić o coś więcej. Nie wiem jak, nie wiem o co, ale wydaje mi się to co najmniej dziwne.
Potrząsam głową, żeby przestać się nad tym zastanawiać, bo nerwy zaczynają mi puszczać. Postanawiam włożyć całą energię w rozkładanie książek. Jakoś to będzie.
***
Prawie nie zauważam powrotu Leonarda. Oczywiście mimo, iż wymyśliłam sobie dzisiaj wiele różnych zajęć, nie udało mi się uniknąć rozmyślań. Te bezpośrednio dotyczące bandytów nadal wyprowadzają mnie z równowagi, więc zajmuję się innym tematem, o którym nawiasem mówiąc można by napisać wiele pracy magisterskich – Raphaelem.
Poważnie zastanawiam się, czy z nim aby na pewno jest wszystko w porządku. Jego zachowanie zaczyna mnie trochę martwić. No bo jaki normalny facet przez cały czas jest zimnym, antypatycznym gburem, a nagle tak znikąd włącza mu się tryb „opiekunka”. Może to przez jakieś wydarzenie z przeszłości, coś, przez co teraz ma jakieś, hm… problemy emocjonalne, nazwijmy to. Albo co jeśli on nie jest do końca zdrowy psychicznie? Szybko odsuwam od siebie tę myśl. Przecież nie każdy człowiek, który ma wahania nastroju, musi być od razu świrem. Ale gdyby…
- Halo, ziemia do Rin – wyrywa mnie z zamyślenia głos Leonarda – Słyszałaś w ogóle, o co cię pytałem?
- Och, nie, przepraszam bardzo – mrugam kilka razy, aby szybciej powrócić do rzeczywistości – A o co pytałeś?
- Co pasowałoby do mojej karnacji lepiej: kamizelka w odcieniu ciepłego różu czy może jednak białego złota?
- Złota – odpowiadam odruchowo. Zaraz jednak robię skonsternowaną minę, ponieważ pytanie wydaje mi się co najmniej dziwne.
- Spokojnie – śmieje się chłopak – To było tylko tak kontrolnie, żeby sprawdzić, czy słuchasz. Ale w każdym razie dziękuję za opinię.
Tak, teraz mam pewność, że on i Raphael są spokrewnieni. Ten sarkazm musi być rodzinny.
- No i tu mnie masz, nie słuchałam – przyznaję.
- A powiesz mi o czym wtedy myślałaś? – pyta Leonard.
- O niczym ważnym – krzywię się lekko.
- Mnie możesz powiedzieć, nikomu nie wygadam – blondyn wykonuje gest zasuwania ust na zamek.
Przez chwilę biję się z myślami. Postanawiam jednak podzielić się z nim moimi przemyśleniami.
- Dobrze, w takim razie trzymam cię za słowo – mówię – Zastanawiałam się nad Raphaelem. Dlaczego on jest taki… - dyplomatycznie urywam.
- Wredny, niegrzeczny, irytujący i opryskliwy? – dokańcza za mnie Leonard.
- Ja tego nie powiedziałam – unoszę rozbawiona ręce w obronnym geście – Ale tak, masz rację. Myślałam o jego zachowaniu, zarówno tym, eee… standardowym jak i wczorajszym.
- Wczorajszym? – chłopak podnosi jedną brew, dokładnie tak, jak  jego brat.
- Mhm – przytakuję – Był… zaskakująco miły i wyrozumiały.
- Rozumiem – zamyśla się na chwilę mój rozmówca, po czym odzywa się – Raphael nie byłby zadowolony, że ci to powiem, ale myślę, że w ten sposób łatwiej będzie ci go zrozumieć. On... był bardzo wrażliwym dzieckiem, choć teraz tego po nim nie widać. Kiedy byliśmy jeszcze dziećmi i mieszkaliśmy w Hiszpanii, nasza mama zachorowała. Miesiącami nie wstawała z łóżka. Nie wiem do końca, co to było, miałem wtedy jakieś osiem, dziesięć lat. Wydaje mi się, że chodziło o coś na podłożu psychicznym, chyba była to depresja. Jakaś wyjątkowo ciężka. Nasz tata, który zawsze dużo pracował, jeszcze więcej czasu spędzał w pracy i zamknął się w sobie. Jedyne wspólne chwile z nim były bardzo krótkie i w przypadku mojego brata niestety też bardzo nerwowe. Kilkuletni Raphael źle znosił brak rodziców, przeżywał to. Ojciec nie mógł go zrozumieć, uważał, że jego synowie muszą być twardzi, a szczególnie młodszy. Ja starałem się jakoś sobie radzić. Pomogło to, że miałem się kim zająć. Opiekowałem się moim małym braciszkiem, bo w zasadzie nie miał nikogo innego. Oczywiście zajmowały się nami jakieś nianie, ale one bardzo często się zmieniały, nie było więc mowy o nawiązywaniu jakichś więzi. Raphael nie mógł się odnaleźć. Rósł bez jakichkolwiek porządnych wzorców, bo przecież mnie nie można do nich zaliczyć. Byłem wtedy zwykłym dzieciakiem, tylko trzy lata starszym, który zresztą sam próbował jakoś wszystko ogarnąć. Z biegiem lat mój brat stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie. Nie miał przyjaciół, nigdzie nie wychodził. Nawet, gdy mama czuła się już dobrze. Jego stosunki z naszym ojcem coraz bardziej się pogarszały. Raphael w pewnym momencie zajął się tylko nauką, na co zresztą nalegał nasz tata. W między czasie przeprowadziliśmy się tutaj, ponieważ mama bardzo tęskniła za swoją siostrą. Raphael w niecały rok niemal perfekcyjnie nauczył się języka, którym rozmawialiśmy z mamą tylko od święta, kiedy akurat nie miała koszmarnych bólów głowy, czy innych dolegliwości. Od razu także wdrożył się w tryb nauki, chociaż przez pierwsze tygodnie miał problemy z czytaniem. Ale nowe wyzwanie naprawdę go ożywiło. Spędzał nad książkami jeszcze więcej czasu, widocznie sprawiało mu to przyjemność. Tym samym rodzina przegrywała, traciliśmy go. Jedynie mamie czasem udawało się do niego dotrzeć. Jest z nią bardzo związany, chociaż nigdy tego nie przyzna, no chyba, że jej. Na co dzień jednak był bardzo skryty i niechętnie nawiązywał kontakty z ludźmi. Robił to tylko, jeśli musiał. W Hiszpanii jako dziecko miał przynajmniej jedną przyjaciółkę, Carmen. Wtedy jeszcze więcej z nami rozmawiał, czasem się śmiał, był wesoły. Ale ona… Cóż, to już zamknięty rozdział.
Leonard na chwilę przerywa, ale ja z niecierpliwiona pytam:
- I co dalej? Co się z nią stało?
- Zginęła w wypadku samochodowym – powiedział po prostu chłopak – Jechała gdzieś z rodziną. Sekunda – i już ich nie było.
- O Boże, to…
- Niesprawiedliwe? Okropne? Tak, masz rację. To okropnie niesprawiedliwe, że oni zginęli. Jedyna osoba, która potrafiła wykrzesać z mojego brata choć odrobinę życia, przepadła na zawsze. Udawał, że nie ruszyło go to, że wcale nie byli ze sobą blisko, ale ja widziałem, że stał się jeszcze bardziej ponury i zamknięty. Jakby zniknęły z niego wszystkie kolory. Aż do teraz.
- Co masz na myśli? - marszczę brwi.
- Nie co, lecz kogo, Rinelle. Ciebie – odpowiada Leonard.
- Mnie? – wybałuszam oczy ze zdziwienia.
- Dokładnie. Możesz tego nie zauważać, ale ja go znam. Kiedy cię tu przyprowadził, widziałem te iskierki w jego oczach.
- Ty chyba nie sugerujesz, że ja mu się… no wiesz.
- Niczego nie sugeruję. Przecież to Raphael, nigdy do końca się nie dowiemy, co siedzi w jego głowie. Ale faktem jest, że znowu nabiera kolorów. Nie całkiem, ale jednak. Te jego docinki czy sarkazm – dawno już ich nie słyszałem, ponieważ po prostu ze mną, z nikim nie rozmawiał. A teraz wraca.
- Myślę, że moja rola w jego życiu nie jest aż tak znacząca – mówię, a on zauważa, że ta rozmowa mnie krępuje.
- Jak uważasz. Ale przynajmniej udzieliłem wyczerpującej odpowiedzi na twoje pytanie, prawda?
- Prawda – przytakuję – Raphael jest taki jest, ponieważ stare blizny nadal go bolą.
- Poetycko ujęte – uśmiecha się smutno blondyn.
- Ale ty taki nie jesteś – dodaję.
- To prawda – odpowiada chłopak – Ale, jak już mówiłem, miałem dla kogo być silny, między moim ojcem a mną układa się nie najgorzej, a moi znajomi mają się dobrze. Za to mój brat nie miał tyle szczęścia i walczy z samym sobą, ponieważ nie było nikogo mądrego, kto nauczyłby go, że uczucia nie są słabością.
Może i nie znam się na tym, co jest naprawdę mądre, ale to zdanie właśnie takie mi się wydało. Nie wiem co powiedzieć, ale na szczęście to Leonard się odzywa.
- No dobrze, myślę że i tak za długo cię zatrzymałem tym swoim rozgadaniem – uśmiecha się lekko – Idź już do domu, ja pozamykam. A, i dziękuję tak w ogóle.
- Za co? – dziwię się po raz kolejny – To raczej ja powinnam ci podziękować. I tak powiedziałeś mi więcej osobistych rzeczy, niż prosiłam.
- Właśnie – odpowiada mój rozmówca – Bardzo dobrze, że prosiłaś. Chyba od dawna potrzebowałem z kimś o tym wszystkim porozmawiać.
- Na pewno masz od tego lepszych ludzi, niż dziewczyna, która mieszka z twoim bratem i znasz ją ledwie od kilku dni.
- Zdziwiłabyś się – teraz jego uśmiech jest już tylko smutny.
Znowu nie wiem, jak mam zareagować, więc tylko powtarzam:
- Dziękuję.
- Nie ma za co – mówi on – A teraz już naprawdę powinnaś wrócić do domu. Ja zamknę. Należy ci się odpoczynek.
- Może i masz rację. Do zobaczenia jutro – żegnam się.
- Pa, Rin. Do jutra.
Po tych słowach wychodzę i wsiadam do auta. W głowie aż mi huczy od nadmiaru myśli. Jadę do domu, ledwo zwracając uwagę na drogę. Chcę jak najszybciej dostać się do domu, zobaczyć się z Raphaelem. Ta myśl mnie trochę zaskakuje. Ledwo go znam, a już przywiązałam się do niego. Oczywiście katalizatorem było wczorajsze popołudnie oraz dzisiejsza rozmowa z Leonardem, jednak w tym momencie uświadamiam sobie jedną rzecz. Ja go naprawdę polubiłam. Nie tylko dlatego, co dla mnie zrobił. Nie z litości. Po prostu dla niego samego. Teraz, gdy już wiem, że jego zachowanie nie wynika jedynie z jego przekonania o własnej wartości, mogę na niego popatrzeć inaczej. I co najważniejsze – zaczynam w końcu go widzieć.

8.

Zadzwonił mój telefon. Wyświetlacz pokazał imię Leonarda.
- Halo? – odebrałem z, przyznaję, niechęcią.
- Raph, myślę, że już czas – odezwał mój brat.
- Niby na co? – udałem, że nie zrozumiałem.
- Na to, aby powiedzieć Rinelle o naszych rodzicach.
- Nie – sprzeciwiłem się stanowczo – To nie jej sprawa.
- Ach, tak? A ja myślę, że jednak trochę jej. Mieszka z tobą, a nie wie, na co się pisze. Poza tym, te bandziory mogły jej skręcić kark.
- I ty myślisz, że wtajemniczenie jej by pomogło, tak?
- Tak – odrzekł twardo Leonard.
- Nie – powtórzyłem – Nie zgadzam się.
- Okej, rozumiem, że…
- Powiedziałem NIE! – krzyknąłem do telefonu.
- Popełniasz błąd, Raphaelu. Ale jak chcesz. Tylko wierz mi, kiedyś będziesz musiał jej powiedzieć. A jeśli nie, zrobię to za ciebie.
Nie odpowiedziałem.
- Jesteś tam jeszcze? – zapytał mój brat zdenerwowanym głosem.
- Niestety – prychnąłem.
- To świetnie, bo chciałem ci coś jeszcze powiedzieć.
- Mianowicie?
- Jesteś idiotą.
- Po czym wnosisz? – próbowałem pohamować złość.
- Po twoi zachowaniu. Jesteś idiotą, a na dodatek tchórzem i jeśli nie weźmiesz się w końcu do kupy, to stanie jej się krzywda – zapewne miał na myśli Rinelle.
- To ma mnie jakoś zmotywować? – warknąłem
- Powinno – odparł Leonard – Bo ona nie jest ci zupełnie obojętna, nieważne jak bardzo chcesz to sobie wmówić…
Rozłączyłem się. Po prostu nie chciałem tego więcej słuchać.
Kiedy jesteś inny od reszty, wszyscy myślą, że wiedzą, dlaczego i jak funkcjonujesz w ten inny sposób. Bzdury. Cholernie wnerwiające zresztą. A ja mam jak na razie wystarczająco dużo bodźców. Mam dość. Idę spać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 25

Rozdziały 8 i 9

Rozdział 10