Rozdział 15


Szedłem na spotkanie Oriona. Nie, słowo „szedłem” jest tutaj niedopowiedzeniem. Ja przeciskałem się przez środek miasta w godzinach szczytu. Ludzie byli wszędzie, ocierali się o mnie na każdym kroku…
Nienawidzę tego.
Od dziecka miałem problem z przebywaniem w tłumie. Nie obok, przed czy za, ale właśnie w. Każde większe zbiorowisko mnie przerażało. Teraz powodowało głównie obrzydzenie i ochotę strzepania z siebie niewidzialnych pająków pozostawionych przez dotyk przechodniów. Agorafobia – powiedział kiedyś psycholog szkolny, kiedy w wieku dziesięciu lat kategorycznie odmówiłem jakichkolwiek wycieczek z klasą. Strach przed tłumem. Ja zawsze wolałem wierzyć, że miałem łagodniejszą odmianę. Z wiekiem było coraz lepiej, chociaż za każdym razem, kiedy miałem zetknąć się z tłumem bezpośrednio, czułem się okropnie. Tak było i tym razem. Czułem, jakby wszyscy mnie zgniatali, choć to oczywiście nie prawda. Zaczęło mi się robić lekko niedobrze, ale na szczęście po kilku minutach mogłem już skręcić w jedną z bocznych uliczek prowadzących do domu Cona. Tam też byli ludzie, ale nieporównywalnie mniej. Odetchnąłem z ulgą.
Nagle zaczął padać deszcz. Nie byłem na to przygotowany, więc po chwili moje jeansy i czarny T-shirt kleiły się przemoczone do ciała. Ulewa stawała się coraz większa. Krople wody spływały mi po twarzy i włosach utrudniając widzenie. Zanotowałem w pamięci, że trzeba je przyciąć.
Po moim małym ataku paniki na ulicy nie mogłem się skupić. To znaczy, jeszcze bardziej niż wcześniej. Postanowiłem więc zająć głowę czymś przyjemnym. Niemal bezwiednie moje myśli powędrowały do Rinelle. Z jakiegoś powodu zawsze starała się mi pomóc, poprawić mi humor. Tylko dlaczego? Natychmiast odrzuciłem pomysł o tym, że jej zachowanie mogło być spowodowane troską o mnie. To znaczy, nigdy nie dałem jej zbytnich powodów do lubienia mnie, więc dlaczego wydawało mi się, że jej na mnie jakby… zależało. Głupi, skarciłem się w myślach. To wcale nie oznacza, że jej na tobie zależy. Bo i po co by miało? Po prostu próbuje być miła i tyle. Normalni ludzie już chyba tacy są, a ja byłem wyjątkiem potwierdzającym regułę. Zaśmiałem się w duszy nie wesoło. Normalny. Zabawne słowo, które zupełnie do mnie nie pasowało i to nie w pozytywnym sensie. Ja nie cierpiałem nawet, kiedy ktoś mnie dotykał. Dotyczyło to również najbliższej mi osoby, to znaczy Leonarda. Ale Rinelle… O dziwo, jej dotyk nie był dla mnie przykry. Nie wiedziałem, czy się bać, czy cieszyć. Przypomniałem sobie tę noc, kiedy spaliśmy razem, przytuleni jak dzieci. Dawno nie miałem tak spokojnego snu. A jednak, coś mnie w tym wszystkim niepokoiło. Dlaczego tak ją polubiłem? Bo co do tego nie mogłem się już dłużej oszukiwać – lubiłem Rinelle. Ale równocześnie obawiałem się jej. Za łatwo przychodziło tej dziewczynie zbliżanie się do mnie. Zdecydowanie za łatwo. Tyle razy próbowałem ją od siebie odsunąć, ale jakoś nie potrafiłem. A przecież kto nie ma przyjaciół, nie ma też nic do stracenia.
Musiałem to przyznać. Po prostu potrzebowałem Rinelle. Nie jakiegoś tam „przyjaciela”, ale właśnie Rinelle. Także pod tym względem, że… ehhh, trudno to wyjaśnić. Po prostu… No dobra, nic nie było proste. Ja chciałem, żeby była obok mnie, dosłownie. To, że była ze mną mentalnie to jedno, ale mnie z jakiegoś powodu zależało na jej bliskości pod względem fizycznym… Jasny szlag! Dlaczego ja nie mogłem tego powiedzieć normalnie! Tak, lubiłem, jak była w pobliżu, lubiłem na nią patrzeć. Jak jakiś szczeniak, do cholery!
Nie pasowało mi to. Wcale. Kiedy przebywałem w pobliżu Rinelle czułem się jednocześnie spokojny i nieswój. Bo jej zbyt łatwo przychodziło wywoływanie u mnie niechcianych uczuć, które zdecydowanie za bardzo zaczynały mi się podobać.
Potrząsnąłem głową, żeby odpędzić od siebie te idiotyczne myśli, jednak jak na złość przed oczami stanęła mi roześmiana twarz Rinelle.
Moja irytacja przemieniła się w złość. Jak mogłem w takiej chwili myśleć o jakiejś dziewczynie? Aż jęknąłem w duchu, tak beznadziejnie to zabrzmiało. Nie miałem siły na tak zwany konflikt wewnętrzny, więc przestawiłem swój mózg na coś mniej groźnego, a mianowicie liczenie kroków.
Przy trzecim odepchnąłem od siebie wszystkie wspomnienia związane z Rinelle. Przy dziesiątym wróciłem pamięcią do domu w Hiszpanii, do rodziców. Jasne włosy mamy i jej oczy, takie same jak moje. Mój ojciec, który przez całe życie unieszczęśliwiał mnie próbując o wszystkim decydować. Przy dwudziestym kroku uderzyła mnie wizja wszystkich moich bliskich w jednym miejscu, w naszym hiszpańskim ogrodzie. Rodzice, Leonard, babcia Eulalia… nawet Carmen z tymi swoimi lśniącymi włosami i kocimi oczami. Rinelle też tam była. Wszyscy ci ludzie – martwiłem się o nich. Jedna już odeszła, jakakolwiek by nie była, dwoje następnych zniknęło. O jedną osobę się martwiłem, a jeśli chodzi o drugą, to martwiłem się o nas oboje.
Porządkowanie myśli tylko pogarszało sprawę, musiałem je zablokować. Skupiłem się więc na liczeniu i oddychaniu. Na każdą parzystą liczbę wdech, a na nieparzystą wydech. Działało. Kakofonia twarzy i wspomnień w mojej głowie powoli ustawała.
Skupiając się na nowym zadaniu oraz na tym, aby za bardzo nie zastanawiać się, jak mi zimno z powodu przemoczonych ubrań, po dziesięciominutowym spacerze dotarłem do bloku, w którym mieszkał Conwear. Przy klatce schodowej pod daszkiem siedziało kilka dziewczyn. Miały jakieś szesnaście, może siedemnaście i mocno pomalowane oczy. Sądząc po ich ubraniu, musiały być w swojej szkole „tymi popularnymi”, a przynajmniej się na takie robiły. Kiedy podchodziłem pod drzwi. Lustrowały mnie wzrokiem od stóp do głów, wymieniając się przy tym zapalonym papierosem. Jedna z nich, długowłosa blondynka w czerwonej czapce, wydała mi się znajoma, ale na chwilę obecną nie potrafiłem powiedzieć dlaczego. Przypomnę sobie później, a na razie nacisnąłem brzęczyk domofonu.
- Halo? Kto tam? – zapytał głos po drugiej stronie.
- Ja – odparłem zgodnie z prawdą.
- Jaki ja? – drażnił się ze mną Con.
- Nawet nie próbuj – warknąłem -  Jestem wkurzony i tak przemoczony, że spodnie wbijają mi się nie powiem gdzie, także dla twojego własnego dobra wpuść mnie i skończ te gierki, bo inaczej pogadamy – zagroziłem.
- Dobra, dobra, wyluzuj, gościu – chłopak spuścił z tonu – Już cię wpuszczam, no.
Westchnąłem zrezygnowany. Conwearowi akurat wczoraj zepsuł się przycisk do otwierania drzwi i musiał zejść na dół, żeby „otworzyć mi analogicznie”, jak to nazywał. Pozostało mi tylko czekać. Założyłem więc ręce za głowę, oparłem ciężar na jednej nodze, a drugą wysunąłem do przodu. Opatentowana wygodna pozycja. Wtedy jedna z dziewczyn, ta w czapce, powiedziała coś do swoich koleżanek i wszystkie trzy zaczęły chichotać. Nie usłyszałem z czego, ponieważ deszcz skutecznie zagłuszył szept blondynki, jednak miałem poczucie, że było to związane ze mną. Na szczęście po jakiejś minucie drzwi otwarły się i stanęła w nich Naomi.
- Cześć – przywitała mnie – Chodź na górę, reszta już czeka.
- Nawet mój ulubiony kuzyn? – zapytałem z góry znając odpowiedź.
- Nie, jego dzisiaj nie będzie – powiedziała dziewczyna, wchodząc za mną do klatki.
- A wiesz może dlaczego?
- Nie jestem jego niańką, Raphaelu – westchnęła Mulatka – A skoro o niańkach mowa. Rodzice podrzucili Conwearowi jego młodszą siostrę pod opiekę. Wyjechali w jakąś delegację czy coś.
- I dziewczyna będzie dzisiaj z nami? – zaniepokoiłem się. Jeżeli istnieje określona grupa wiekowa, która nie powinna wiedzieć o żadnej delikatnej sprawie, to z pewnością są to nastolatki.
- Nie, Con wysłał ją gdzieś z koleżankami. Ale, jak widziałeś, nie odeszły zbyt daleko.
- To dlatego ta w czapce wydała mi się znajoma. Ta blondynka, to siostra Conweara?
- Aha. Carly Monica Wazowski we własnej osobie. I chyba jej starszy brat nie będzie zadowolony, że jego mała pali.
- I razem z koleżankami komentuje aparycję jego znajomych – mruknąłem pod nosem.
- Co powiedziałeś?
- Nie, nic takiego.
W końcu dotarliśmy do odpowiednich drzwi i zapukaliśmy. Na szczęście tym razem gospodarz nie próbował się ze mną drażnić i otworzył od razu.
- Wchodźcie szybko – rzucił od progu – Erikkson ma chyba coś ważnego do powiedzenia.
Zanim zamknęły się drzwi, byłem już w pokoju, gdzie zastałem starego Erikksona rozmawiającego z moim bratem. Po chwili dołączyli do nas Naomi i Conwear.
- Dobrze – odezwał się najstarszy mężczyzna – Skoro wszyscy już są, możemy zaczynać. Od razu powiem, że wśród moich znajomych znalazłem kogoś, kto może nam pomóc w odnalezieniu Alvara i Blanki.
- Ktoś z otoczenia Brumby’ego? – zapytałem.
- Nie – odparł Erikkson – Raczej kontakt, który nas do niego doprowadzi. Potrzeba mi dwóch osób. Jednej, która spotka się z moim znajomym i drugiej, która będzie ubezpieczać pierwszą, na wypadek. Gdyby coś poszło nie tak.
Wzdrygnąłem się, ale bynajmniej nie z powodu słów mężczyzny. Nadal miałem absolutnie przemoczone ubranie, a w mieszkaniu było niewiele cieplej niż na zewnątrz. Na szczęście Con w końcu zlitował się nade mną i rzucił mi ręcznik. Wytarłem się jak najlepiej umiałem, a następnie całą czwórką wróciliśmy do słuchania Erikksona.
- Ja – kontynuował przyjaciel mojego ojca z czasów wojska – w roli pierwszej osoby widzę Naomi – dziewczyna w odpowiedzi kiwnęła głową, ponieważ wybór był oczywisty. – No dobrze, pozostaje nam zatem wybór twojego partnera. Jacyś ochotnicy?
- Ja pójdę! – niemal natychmiast zgłosił się Leonard. Czyżby… Nie, proszę, tylko nie to.
- W porządku. Czyli Naomi spotka się z kontaktem, Leonard ją ubezpiecza, a Conwear ma na wszystko swoje technologiczne oko. Pytania?
- Gdzie spotkamy się z twoim znajomym? – zainteresował się mój brat.
- Gdzieś w północnej części miasta, w sobotę około godziny dziewiętnastej. Szczegóły prześle przed spotkaniem.
- Gorzej dla nas – skonstatował Leo.
- Niekoniecznie. To standardowe środki bezpieczeństwa, poza tym znam tego człowieka na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nas nie oszuka. Coś jeszcze?
Tym razem głos zabrała Naomi.
- Właściwie to nie jest pytanie, ale właśnie w sobotę wieczorem pracuję, więc ktoś będzie musiał mnie zastąpić, inaczej szef mnie wyleje – popatrzyła błagalnie w moją stronę.
- Gdzie pracujesz?
- W restauracji w centrum miasta, jako kelnerka. Zmianę zaczynam o szesnastej, kończę o dwudziestej drugiej. Będzie mnóstwo roboty, jak to w sobotę, ale sobie poradzisz. Aha, będziesz musiał się ubrać w białą koszulę i jakieś eleganckie spodnie.
- Załatwione. Adres?
- Wyślę ci SMS-em.
- Okej.
- To wszystko? – wtrącił Erikkson, a wszyscy zgodnie przytaknęli. – Świetnie, e takim razie uważam sprawę za zamkniętą. Koniec na dziś, wracajcie do domów. Przed sobotą jeszcze się z wami skontaktuję – powiedziawszy to pożegnał się z nami i wyszedł.
- To ja też będę się zbierać – oznajmiła Naomi – Do zobaczenia!
- A…ja też już pójdę – zawtórował jej Leo – Trzymaj się, braciszku, pa, Con!
Wyszli oboje, a ja nadal stałem na środku pokoju próbując zrozumieć, czego właśnie byłem świadkiem.
- E, Raphael? – przerwał moje rozmyślania Conwear – Mogę ci, y… jakoś pomóc?
- Też to zauważyłeś? – zignorowałem jego pytanie.
- Co takiego?
- Mojego brata.
- Cóż, zbyt mały to on nie jest, trudno go nie zobaczyć.
- Dobrze wiesz, o czym mówię – zirytowałem się.
- Nie, przykro mi, ale nie wiem.
- Chodzi mi przecież o zachowanie Leonarda, o jego za-cho-wa-nie.
- Dla mnie był taki, jak zwykle – wzruszył ramionami blondyn.
- Właśnie, dla ciebie. A dla Naomi?
- Mówisz o tym, że zgłosił się na jej partnera? E, tam. Przecież ty też zgodziłeś się ją zastąpić w sobotę w pracy.
- Z naciskiem na zgodziłem się, a nie zgłosiłem – próbowałem mu tłumaczyć, łapiąc go za słówka.
- Według mnie to zwykła uprzejmość. Leo już taki jest. Szkoda, że u niektórych wygląda to wygląda inaczej – ostatnie zdanie Conwear wypowiedział cicho, ale nie na tyle, żebym go nie usłyszał. Postanowiłem to jednak zignorować.
- Nie, ja nie wierzę, no po prostu nie wierzę, żeby on w takich chwilach mógł myśleć o… - mruknąłem do siebie potrząsając głową.
- Spokojnie, stary – Con chciał poklepać mnie po plecach, ale w porę się powstrzymał – Leonard po prostu przenosi swoją troskę na innych.
- Co masz na myśli? – warknąłem.
- No popatrz. Kiedy martwi się o ciebie, próbuje ci pomóc, to ty go odtrącasz, tak? A on nie potrafi siedzieć z założonymi rękami. Chce chronić tych, na których mu zależy. Więc zamiast troszczyć się o ciebie, postanowił pomagać Naomi.
- Wazowski, ty nie…
- Oj, daj spokój. Jesteście rodzeństwem. Powinieneś być bardziej wyrozumiały dla brata, który cię kocha i…
- A skoro o rodzeństwie mowa – przerwałem mu – Nie wiem, czy wiesz, ale jeszcze przed kilkunastoma minutami twoja młodsza siostra bawiła się ze swoimi koleżankami w świetną grę – czy mój ton ocierał się o sarkazm? Nie, on nim dosłownie ociekał – ­Czekaj, jak ona się nazywała… Ach, tak! „Zajaraj szluga”.
- Carly… pali? – wydukał z niedowierzaniem blondyn.
- Jak smok.
- Gdzie? – zacisnął szczękę.
- Na ławce pod blokiem – powiedziałem uprzejmie.
Conwear nie odezwał się już ani słowem, tylko wypadł ze swojego mieszkania jak burza. W takim wypadku nie pozostało mi nic innego, jak również wyjść.
Po opuszczeniu bloku skręciłem w prawo, szerokim łukiem omijając rodzinną awanturę rozgrywającą się nieopodal. W połowie drogi na przystanek zatrzymałem się jednak, ponieważ usłyszałem znajome głosy. Leonardo i Naomi. Przylgnąłem do najbliższego krzaka, aby móc przysłuchiwać się ich rozmowie. Z pozycji, w której się aktualnie znajdowałem, udało mi się ich nawet zobaczyć.
- Powiedziałeś mu już? – zapytała Naomi – Bo nie wyglądał, jakby wiedział.
- Chciałem, wierz mi, że chciałem. Ale znasz go. Od razy by się wściekł nie dając mi nawet dojść do głosu.
- Leo, lepiej, żeby dowiedział się od ciebie, a nie od jakiegoś „życzliwego”.
- Wiem, Omi, ale…
Zaraz, co?! Omi?! Leo?!
- Tak, tak, nie wątpię, że masz w zanadrzu sporo świetnych wymówek, ale musisz w końcu przestać bać się swojego młodszego brata.
- Wcale nie boję się Raphaela – Leonardo zrobił obrażoną minę.
- Oczywiście, oczywiście – Naomi ze śmiechem zmierzwiła mu włosy.
Zatkało mnie. Nie wiedziałem, czy mam wrzeszczeć, płakać czy wymiotować. I wcale nie było mi do śmiechu.
- Obiecaj, że powiesz mu to jeszcze dzisiaj, Leo.
- Obiecuję – westchnął mój brat.
- Grzeczny chłopczyk – uśmiechnęła się dziewczyna, a potem…
Ledwo mi to przejdzie przez gardło.
Dziewczyna wspięła się na palce i ująwszy w dłonie twarz Leonarda pocałowała go. On przytulił ją i odwzajemnił pocałunek. To wszystko trwało może pięć sekund, ale i tak przyprawiło mnie o mdłości.
- To co, wracamy do domu? – spytał mój brat trzymając swoją… dziewczynę w talii.
Czy ja dobrze usłyszałem? Do domu?! Czy oni, do cholery, mieszkają razem?!
- Nie, jedź sam – odparła Naomi – Ja muszę pozałatwiać parę rzeczy z dziewczynami z pracy odnośnie soboty.
- No to może cię podwiozę?
Czy on nie widział, że zachowuje się jak… jak… zakochany szczeniak?!
- Nie, dzięki – znowu ten rozanielony uśmiech – Nie czuję się dzisiaj na siłach, aby tłumaczyć koleżankom, dlaczego podjechałam pod restaurację autem, a do tego z takim  przystojniakiem za kółkiem.
- Aha, czyli ty też im nic nie mówiłaś.
- Wiesz, że to co innego.
- Wiem – Leonardo spoważniał, ale tylko na chwilę – Czyli do zobaczenia w domu?
- Do zobaczenia w domu – potwierdziła dziewczyna.
Już myślałem, że znowu się pocałują, ale na szczęście tym razem sobie darowali. Dotknęli się tylko przelotnie czołami, a chwilę później Naomi skręcała już za róg, idąc zapewne na przystanek. Leonardo został przy swoim samochodzie.
Ja otrząsnąłem się w końcu z szoku i, choć wewnątrz wszystko się we mnie gotowało, jak gdyby nigdy nic podszedłem do brata.
- O, Leo, jeszcze nie pojechałeś? – zagadnąłem.
- Cześć, Raf. Nie, tak tu sobie po prostu stałem i… myślałem.
- Ach, myślałeś – teraz w moim głosie można było usłyszeć fałszywą nutę, ale Leonardo najwyraźniej jej nie wychwycił.
- Słuchaj – zaczął – Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć…
- Nie, nie, nie, nie! – przerwałem mu, teatralnie wymacując rękami – Nic mi nie mów, broń Boże! Przecież ja bym się od razu wściekł i nie dał ci w ogóle dojść do głosu! – ostatnie zdanie prawie z siebie wyplułem.
- Ty… podsłuchiwałeś?
- ¡Sí, tonto! – „przestawiłem się” na hiszpański, jak zwykle, kiedy kłóciłem się z bratem – I nie dość, że wszystko słyszałem, to jeszcze widziałem!
- Rafito, escúchame… - próbował udobruchać mnie Leonardo, również po hiszpańsku.
- Nie, to ty mnie posłuchaj! – wrzasnąłem – Nasi rodzice od kilku miesięcy są zaginieni! Nie wiadomo nawet, czy żyją, a ty co?! O czym myślisz?!
- Rafaelu, przynajmniej…
- Nie ma „Rafaelu”! Matka i ojciec mogą być już martwi, a ty zajmujesz się jakąś…
- Dla swojego własnego dobra, nie próbuj kończyć, bo inaczej złamię ci nos i jeszcze kilka innych kości – mój brat mówił cicho, ale jego ton diametralnie się zmienił. Brzmiał teraz groźnie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek wcześniej go u niego słyszał.
- Ale jak ty w ogóle mogłeś, debilu?! – na nowo poczułem przypływ gniewu – Jak mogłeś zakochać się w takiej chwili?!
- Doskonale wiesz, że to nie zależało ode mnie! – wybuchnął Leonardo – A nie, zaraz, przecież ty nie wiesz! Bo ty nikogo nie kochasz! Nie potrafisz!
- Nie możesz…
- Mogę, bo to prawda! – krzyknął – Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak ja się czuję? Nie! A czy ja kiedykolwiek pokazywałem, jak mi źle? Nie, jasne, że nie! A czy mimo wszystko starałem się troszczyć o ciebie? Oczywiście! Tobie to jednak nie przeszkadzało w robieniu mi ciągłych awantur! Nawet teraz, kiedy wreszcie znalazłem osobę, która daje mi to samo, co ja jej, wściekasz się!
- Tak, bo to nie jest odpowiedni czas, do cholery!
- To tak nie działa, idioto! Tu nie ma guzika włącz/wyłącz, 
¡joder! Miłość przychodzi znienacka, rozumiesz?!
- Nie rozumiem! Przecież sam przed chwilą stwierdziłeś, że nie jestem do tego zdolny!
- Ale do hipokryzji to jesteś pierwszy!
- Że co?! – zatkało mnie – A gdzie w tej całej sytuacji widzisz jakąś hipokryzję z mojej strony?
- Rinelle! – mój brat wykrzyknął tylko jedno słowo i to wystarczyło.
- Coś ty powiedział? – tym razem to mój głos nabrał cichego, ale niebezpiecznego brzmienia.
- To co słyszałeś, kretynie! Rinelle!
- Szkoda, że nie widzisz błędu w swoim rozumowaniu – zacisnąłem szczękę – Po pierwsze według ciebie nie potrafię kochać, a po drugie nie jesteśmy z Rinelle parą, nie trzymamy tego w tajemnicy, nie całujemy się na środku i… - już miałem powiedzieć „nie mieszkamy razem”, ale to akurat prawda.
- W większości masz rację, zgadzam się – mój brat był już spokojniejszy i przestał mówić po hiszpańsku – Ale na swój sposób musisz coś czuć. Okłamujesz wszystkich na około, w tym również siebie, że Rinelle nic dla ciebie nie znaczy. Kiedy to wreszcie przyznasz, co? Kiedy zostaniesz sam?
- Przepraszam bardzo, ale ta rozmowa chyba nie powinna dotyczyć stosunków między mną i moją współlokatorką – choć starałem się opanować, nadal słabo mi to wychodziło.
- Powinna – odparł Leonardo – Bo wiesz co? Ja jestem szczęśliwy. Z Naomi. I chciałbym dla ciebie tego samego, pomimo… - wykonał nieokreślony ruch ręką, ale zrozumiałem, o co mu chodziło. – Mam też do ciebie pewną prośbę – jego oczy były poważnie jak nigdy dotąd – Nie wtrącaj się w moje życie. Jeszcze nie skończyłeś niszczyć swojego.
Po tych słowach po prostu wsiadł do swojego samochodu i odjechał. Ja zostałem sam na pustym chodniku przed blokiem.
Nie do końca wiedziałem, co mam myśleć. Czułem się jednocześnie zdradzony i winny. Zły, smutny i samotny. A gdzieś z tyłu głowy cichy głos, który próbowałem ignorować, mówił mi, że nie mam racji. Najgorsze było to, że chyba się z nim zgadzałem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 25

Rozdział 10

Rozdziały 8 i 9